Niemiecko-amerykański spór o Polskę
Autor tekstu:

Ambasador USA w Polsce spiera się z byłym ambasadorem Niemiec w USA o to, kto będzie większym przyjacielem Polski.

Komentując wizytę prezydenta Steinmeiera w Wieluniu Wolfgang Ischinger napisał na Twitterze:

"Jeśli Niemcy i Polska są tak blisko i są tak zjednoczone w radzeniu sobie z okropnościami nazistowskich Niemiec, dlaczego Berlin nie może być o wiele bardziej znaczącym sąsiadem / partnerem dla Polski w dzisiejszym środowisku bezpieczeństwa? Naszym zobowiązaniem winna być pomoc w redukcji polskiej zależności od USA".

Na słowa te zareagowała Georgette Mosbacher:

„Pozwólcie, że powiem jasno, że nic i nikt, włączając w to znaczących sąsiadów/partnerów, nie zdoła podzielić USA i Polski w naszym silnym zaangażowaniu na rzecz naszego sojuszu."



Sugestia, że Niemcy mogą pomóc Polsce w redukcji uzależnienia od USA nie spotkała się ze zrozumieniem komentatorów. Tomasz Wyszyński odpisał Ischingerowi:

„Otton III miał fajną ideę, ale jego następca rozwalił ją. Wraz z Nord Stream 1 i Nord Stream 2 czujemy duch Rapallo. Zatem dziękujemy, ale tym razem spróbujemy z Jankesami."

Ja natomiast popieram niemieckie zaloty, bo z zasady dobre jest, gdy kraje trzecie spierają się o względy Polski, wszak otwiera to potencjalne możliwości. Pozwolę sobie zasugerować, w jaki sposób Niemcy mogą pomóc Polsce w zmniejszeniu uzależnienia od USA.

Na początku wyjaśnijmy jednak, czym jest „środowisko bezpieczeństwa" o którym mówił Ischinger, gdyż polscy dziennikarze nie rozumieją tego pojęcia. TVP Info, Do Rzeczy a nawet serwis energetyczny wnp.pl przetłumaczyli „security environment" jako „ochrona środowiska", w efekcie wyszło im, że niemiecki dyplomata proponuje Polsce partnerstwo w ochronie środowiska. W istocie środowisko bezpieczeństwa to szeroko pojęta polityka bezpieczeństwa, obejmująca przede wszystkim siły zbrojne oraz bezpieczeństwo energetyczne.

Otóż Niemcy mogą całkiem konkretnie pomóc Polsce w zmniejszeniu zależności wobec USA, gdyż zaryzykowałbym tezę, iż utrata wiary w możliwość zbudowania w Polsce systemu bezpieczeństwa w oparciu o Brukselę spowodowana została niemiecką polityką w Unii: z jednej strony mamy niemiecko-rosyjski układ Nord Stream a z drugiej zielony fundamentalizm, który rujnuje polski system energetyczny.

Wskutek Nord Stream, po storpedowaniu gazu azerskiego, Polska musi sięgać po skroplony gaz amerykański.

Wskutek ekoreligii Polska musi budować elektrownię jądrową, opartą o finansowanie i technologie amerykańskie. W zwykłych wolnorynkowych warunkach elektrownia atomowa byłaby w Polsce nieopłacalna ekonomicznie, musimy ją natomiast budować, by w warunkach zielonej polityki móc utrzymać przemysł węglowy.

To z tych dwóch rzeczy, za które w lwiej części odpowiadają Niemcy, bierze się większość polskiej zależności od USA.

Silny związek Polski z USA nie będzie raczej dla Niemiec korzystny. By temu zapobiec Niemcy mają dwie realne opcje:

1. Wygaszenie polityki klimatycznej z poziomu centralnego

Biorąc pod uwagę, że globalną profetką orędzia klimatycznego stało się szwedzkie dziecko, można powiedzieć, że polityka klimatyczna ostatecznie staje się domeną religijną. Domagamy się zatem zniesienia oficjalnej religii UE i dozwolenie na wolność światopoglądową w zakresie tego, jaka czeka nas apokalipsa i jak się ewentualnie na nią przygotować.

Kilka dekad temu zaaplikowano Polsce transformację ustrojową, która w oparciu głoszoną przez neoliberalnych szarlatanów wiarę w Niewidzialną Rękę Rynku przekształciła nasz kraj z prymitywnej kolonii sowieckiej w nowoczesne kondominium neokolonialne. Niewidzialna Ręką okazała się ręką złodzieja, który rozkradł majątek wypracowany przez powojenne pokolenie Polaków.

Nie podzielam nieco naiwnej tezy głoszącej, że genezą owej transformacji było przebudzenie ludu do wolności. W owej mitologii ultrasocjalistyczny ruch solidarnościowy wykreowany został na orędowników zachodniego kapitalizmu. Jeśli komunizm upadł, bo rzekomo zbankrutował i przegrał z wolnym rynkiem, to dlaczego mocarstwem nr 2 jest dziś reżim parakapitalistyczny odwołujący się do ideologii komunistycznej, a mocarstwem nr 1 jest system komunizujący odwołujący się do ideologii kapitalistycznej, w której wolny rynek jest atrapą dla wolności drenowania słabych przez silnych? W istocie kapitalizm i komunizm pożerają wolny rynek tudzież demokrację.

Żelazna Kurtyna runęła, gdyż rozwinął się proces obustronnej konwergencji: Zachód zaczął ewoluować ku socjalizmowi, zaś realny socjalizm ewoluował w państwowy kapitalizm. Zachód pokazał, że może być bardziej socjalistyczny niż „związek republik socjalistycznych" (państwa opiekuńcze), zaś Wschód pokazał, że może być bardziej kapitalistyczny — i nie chodzi tutaj jedynie o koncesjonowaną wolność gospodarczą w Chinach, ale i ekspansję energetyczną Rosji. Rosjanie odkryli u siebie wielki kapitał (gaz) i stwierdzili, że mogą być wielkimi kapitalistami. Żelazna Kurtyna zawadzała w ekspansji jamalskiej, więc musiała zostać zdemontowana.

W ideologii transformacyjnej tkwi analogiczne złudzenie, jak w „ludowej" retoryce powojennej: wydawało nam się, że wygraliśmy wojnę, gdyż wespół z Sowietami zdobywaliśmy Berlin i pokonaliśmy Niemców — w istocie byliśmy wielkim przegranym wojny. Dziś analogicznie cieszymy się, że dzięki Solidarności padła komuna. W rzeczywistości, co tak naprawdę padło? Naszą wątlejącą zależność kolonialną od Wschodu zamieniliśmy na zależność neokolonialną od Zachodu przy utrzymaniu zasadniczych uzależnień od Wschodu. Dzięki demontażowi Żelaznej Kurtyny nie staliśmy się państwem niepodległym, lecz Rosja może dziś realizować ekspansję gazową na całą Europę. W zamian za możliwość ekspansji na Europę Zachodnią, Rosja podzieliła się władzą w części swoich kolonii. W ten właśnie sposób powstało europejskie kondominium, czyli system drenażu Europy Środkowej w niemal równej mierze przez Zachód, jak i przez Rosję. Żadne tam „zrywy wolności". Mamy dziś dużo więcej gadżetów w naszym życiu, możemy już jeździć nie tylko na wczasy nad Balatonem, ale i na wakacje nad Morze Śródziemne, więc wydaje nam się, że jesteśmy dużo bardziej wolni, niż za czasów PRL. Nowoczesność neokolonii polega na tym, że system realnego zniewolenia czy inwigilacji jest wcale nie mniejszy, ale za to dużo mniej zauważalny.

Transformacja ustrojowa dobiega właśnie końca, gdyż rozparcelowano zdecydowaną większość majątku i rynku przez wielkich graczy. Obecnie wisi nad nami nowy etap neokolonialnego drenażu: tzw. transformacja energetyczna: czyli proces uzależnienia polskiej energetyki, czyli głównego napędu całego życia gospodarczego, od wschodnich surowców i zachodnich technologii. Wedle aktualnych szacunków owa transformacja energetyczna kosztować ma nas 400 mld zł do 2040 roku. Tak jak w transformacji ustrojowej wygaszano polski przemysł i polską przedsiębiorczość, tak w transformacji energetycznej dąży się do wygaszenia polskiej energetyki (od 2008 Polska jest importerem węgla, zaś od 2016 — energii elektrycznej, pisze się już o potopie szwedzkim w polskiej energetyce). Unijna polityka klimatyczna jest instrumentem neokolonialnym. W okresie PRL Polska została uzależniona od rosyjskiej ropy. Upadek PRL jeszcze zwiększył te zależności: liderzy transformacji uzależnili Polskę od rosyjskiego gazu, ale dla zalania Polski rosyjskim węglem — potrzeba było unijnej polityki klimatycznej.

Mając do wyboru uzależnienie się od dotowanych zielonych technologii oraz rosyjskiego gazu, Polska wybiera mniejsze zło: uzależnienie się od amerykańskiego gazu i amerykańskiej technologii jądrowej. Tym niemniej wciąż jest to zło, gdyż Polska dysponuje potencjałem intelektualnym, technologicznym oraz surowcowym, by zbudować pełną niezależność energetyczną. Mówi się, że cała Europa ma technologie jądrowe, tylko Polska dziaduje. Tyle że Europa nie ma alternatywy, gdyż nie ma własnych zasobów energetycznych. Polska natomiast ma największe w UE zasoby węgla, duże zasoby geotermalne i wciąż zbyt mało wykorzystany potencjał własnej produkcji gazu i biogazu. Nie mamy jednak dość siły militarnej, ekonomicznej i politycznej, by aktualnie ów potencjał zrealizować. Stąd wybieramy mniejsze zło: uzależnienie amerykańskie miast rosyjsko-niemieckiego.

Jeśli Niemcy nie chcą tego uzależnienia, mogą dostarczyć nam siły politycznej, by zburzyć szkodliwą ekoreligię, która pod pretekstem wizji apokaliptycznych służy do drenowania polskiej gospodarki.

2. Wypłacenie Polsce zaległych reparacji wojennych

Jeśli Niemcy nie chcą lub nie mogą usunąć ekoreligii z polityki unijnej, mogą wybrać opcję nr 2 na redukcję naszej zależności od USA, czyli zapłatę reparacji wojennych. Wbrew pozorom nie jest to wcale kwestia nazbyt odległa historycznie. Wszak dopiero w 2010 Niemcy zakończyły wypłacanie reparacji wojennych za I wojnę światową na rzecz Francji i Wielkiej Brytanii. Obecnie jest więc dobra sposobność, by w imię wspólnego interesu przyszłości rozliczyć się za II wojnę światową. Ma to zasadniczy walor prewencyjny: tylko w taki sposób potencjalni agresorzy będą wiedzieć, że wojna nigdy się nie opłaca.

I nie chodzi tutaj o symboliczne gesty, typu odbudowa Pałacu Saskiego, lecz o wypłatę realnych reparacji, szacowanych dziś na 850 mld dol. Uwzględniając w tej kwocie Ziemie Zachodnie, jako świadczenie reparacyjne, do zapłaty pozostaje 750 mld dol.

Dzięki tej kwocie będziemy mogli zredukować zależność od USA. I nie chodzi tylko o to, że sfinansujemy sobie rozwój technologii bezemisyjnych oraz militarnych, by się bronić. Chodzi też o kwestię odszkodowania za żydowskie mienie bezspadkowe. Ustawę 447 powieszono nam nad głowami jako straszak, który pewnie pozostanie potencjalny, dopóki pozostajemy służebni wobec polityki amerykańskiej. W razie chęci poluzowania owej zależności roszczenia zostaną zrealizowane. Dziś szacowane są na 230-300 mld dol., a więc znacząca część reparacji niemieckich. Chcąc zatem myśleć o luzowaniu zależności wobec USA, i ten rachunek musimy brać niestety pod uwagę.

Mamy więc alternatywę: albo decentralizacja polityki klimatycznej, która oszczędzi nam kosztów transformacji energetycznej (zwykła rozbudowa sektora będzie o wiele tańsza) i da nam potencjał, by ponieść koszt redukowania zależności transatlantyckiej, albo też wypłata reparacji, które wystarczą na sfinansowanie transformacji energetycznej, roszczenia żydowskie oraz rozwój potencjału obronnego.

Tertium non datur.

Rodzina indoeuropejska

Można by powiedzieć, że powyższe rozważania są nazbyt spekulacyjne, gdyż Niemcy i Polska to odwieczni wrogowie. Nie ma na czym się oprzeć w projektowaniu takich aliansów.

W istocie ostatnie tysiąc lat naszej wspólnej historii to cykliczne wojny i de facto permanentny konflikt. Tysiąc lat temu sformułowano projekt silnego aliansu, lecz został on rychło pogrzebany.

Niemniej jednak analiza głębokich struktur kulturowych mówi nam, że pomimo tej wrogości, jesteśmy jedną kulturową rodziną indoeuropejską. Owa wspólnota zrodziła się w Europie Środkowej w okresie ciepłego optimum klimatycznego holocenu kilka mileniów temu. Wiele wskazuje na to, że mleczna rewolucja, która stworzyła kulturę europejską, zaczęła się między Wisłą a Łabą, a więc na ziemiach obejmujących dzisiejszą Polskę i Niemcy: pierwszy ser na Kujawach, mutacja tolerancji laktozy — która do dziś pozostaje globalnie jedną z najbardziej specyficznych cech europejskich — w Saksonii (oba fundamentalne wydarzenia 5500 p.n.e.).

Nie byłoby sensu odwoływanie się do tak głębokich korzeni, gdyby nie fakt, że obecne zmiany klimatyczne nie mają swoich precedensów w ostatnim milenium. Klimat jest natomiast jednym z fundamentów geopolityki. Obecne zmiany przemodelują wektory geopolityczne w sposób dla którego nie mamy precedensów w spisanych dziejach naszych ziem. Dominujące dziś ośrodki geopolityczne, które na owych zmianach najwięcej stracą rozpętują histerię apokaliptyczną wokół tych zmian, podczas kiedy analizy dokonywane w ramach UE wskazują, że choć cała Europa straci na zmianach klimatycznych to Polska może na nich zyskać, a Niemcy na nich nie stracą.

Innymi słowy: zmiany klimatyczne mogą sprawić, że nie będzie wspólnoty interesów między Niemcami a krajami śródziemnomorskimi, ale będzie taka wspólnota interesów między Polską i Niemcami. Zalążki owego podziału Unii stają się widoczne już dziś. Istnieją więc realne przesłanki, by sięgać do korzeni wspólnoty indoeuropejskiej. Zmiany klimatyczne mogą zaktualizować analogiczne wektory geopolityczne dla których nie mamy precedensów w historii pisanej.

UE: Polska największym wygranym zmiany klimatu

Aktywiści akademiccy z serwisu „Nauka o klimacie" straszą: badania naukowe pokazują, że zmiany klimatu zabijajo pszczoły! Nie mówią już jednak, że dotyczy to jedynie niektórych regionów, natomiast w Polsce przeciwnie: zmiany klimatyczne tak przemodelowują wegetację roślin, że cierpią na tym pszczoły w USA, lecz zyskują w Polsce. Ocieplenie spowodowało, że w ciągu ostatniego półwiecza plony z ula zwiększyły się w Polsce wydatnie. Jeszcze kilka dekad temu Polska nie posiadała bezpieczeństwa żywnościowego: była importerem netto żywności. Dziś jesteśmy krajem bezpiecznym żywnościowo: jesteśmy eksporterem netto (wartość polskiego eksportu żywności wynosi 25 mld euro). Tylko częściowo jest to kwestia modernizacji.

Doświadczamy także negatywnych efektów zmian klimatycznych: np. ekspansja dzików w polskich lasach oraz ekspansja kornika drukarza. Tak się jakoś „dziwnie" składa, że wyznawcy ekoreligii, którzy domagają się walki ze skutkami zmian klimatycznych, jednocześnie nie zgadzają się na walkę z rozpoznanymi już skutkami owych zmian. Tutaj domagają się, by to sama natura sobie to regulowała. Dziwne jest to jedynie dla tych, którzy nie rozumieją, że ekoreligia to szarlataneria służąca neokolonializmowi a nie ekologii.

Analizując skutki zmian klimatycznych dla polskiego rolnictwa, badacze z PAN oraz Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach kwestionują frenetyczną „walkę z globalnym ociepleniem" jako że jego skutki w Polsce nie będą wcale tak negatywne, jak to się kreśli wśród wyznawców ekoreligii: „Polska na pewno nie będzie wielkim przegranym w zmieniającym się klimacie. Trzeba będzie optymalnie 'zagospodarować' zmiany korzystne; a skutecznie zaadaptować się do zmian niekorzystnych… Nie może być tak, że dla Polski kuracja (ograniczanie atmosferycznego stężenia gazów cieplarnianych) jest gorsza od choroby (skutki zmian klimatu)."

Wskutek zmian klimatycznych Polska nie będzie potęgą ziemniaczaną, ale za to zyska w innych kierunkach. Spodziewane skutki pozytywne to zwiększenie o 30% intensywności fotosyntezy i ogólnego przyrostu biomasy, wydłużenie okresu prac polowych (70 dni więcej w Polsce wschodniej, cały rok w zachodniej), wydłużenie okresu wegetacji o 2-3 miesiące, większe uprawy roślin ciepłolubnych (kukurydza, soja, słonecznik, dynia, rącznik), skrócenie o 2 tygodnie dojrzewania zbóż, wzrost plonu roślin pastewnych o 40-100%, zwiększenie efektywności produkcji zwierzęcej.

Zbigniew W. Kundzewicz, związany z niemieckim Instytutem Badań nad Konsekwencjami Klimatu w Poczdamie wskazuje, że należy mówić nie tylko o negatywnych, ale i pozytywnych skutkach owych zmian: "Projekcje zmian klimatu na obszarze Polski wskazują, że istnieją liczne zagrożenia (fale upałów, opady intensywne, powodzie i osuwiska, susze w sezonie wegetacyjnym i zimowym, silne wiatry, rozwój patogenów związany z ociepleniem, wzrost poziomu morza), choć można dostrzec i korzystne zjawiska (wyższa temperatura wody w morzu i w jeziorach sprzyjająca kąpielom, mniejsza śmiertelność zimą, mniejsze zużycie opału na ogrzewanie pomieszczeń)".

Kumulatywna ocena owych plusów i minusów dokonana w ramach unijnego projektu ESPON Climate Project wskazuje, że Polska może być jedynym wygranym zmian klimatycznych.

Analiza skutków ekonomicznych wskazuje, że będą one negatywne w krajach śródziemnomorskich, ale pozytywne wśród krajów bałtyckich:



Poza ekonomicznymi analizowano także potencjalne skutki fizyczne, środowiskowe, społeczne i kulturowe. Połączenie tych czynników w równej mierze daje mapę w której jedynie Polska w całej Unii zyskuje na globalnym ociepleniu, jakkolwiek Niemcy lokują się w sferze neutralnej wobec skutków owych zmian, z istotnym wyjątkiem regionu stołecznego dla którego będą one korzystne:



W powiększeniu:



Więcej na ten temat w finalnej publikacji projektu: ESPON CLIMATE — Climate Change and Territorial Effects on Regions and Local Economies (Drotmund 2013), finansowanej przez Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego Unii Europejskiej.

Powyższe nie oznacza oczywiście, że Polska nic nie musi robić w związku ze zmianami klimatycznymi, chodzi o to, że należy widzieć nie tylko zagrożenia, ale i szanse. W szczególności należy adaptować rolnictwo do nowych warunków. Dziś mamy bowiem taką sytuację, że rolnictwo na południu kontynentu powszechnie stosuje systemy nawadniania, podczas kiedy rolnictwo w Polsce czy w Niemczech opiera się na deszczówce. Ta sytuacja jest nie do utrzymania: zarówno w Polsce jak i w Niemczech trzeba budować systemy nawadniania upraw. By było to realne musimy rozwinąć retencję, by wyłapywać i magazynować więcej deszczówki. Nastąpią też zmiany geograficzne: np. w południowo-zachodniej Polsce plony mogą spaść o ok. 15%, za to w rejonach górskich mogą wzrosnąć o ok. 30%.

Polski klimatolog, prof. Kundzewicz wskazuje, że będą wygrani i przegrani zmian klimatycznych, tyle że wygrani wolą nie podnosić pozytywnych skutków owych zmian, by nie zostać obciążonym swoistym podatkiem od wygranej. Można by jednak ująć to nieco inaczej: dlaczego Polska ma przeciwdziałać zmianom klimatu, które wedle badań unijnych będą akurat dla Polski korzystne? Może nie powinniśmy mówić o przeciwdziałaniu, lecz o adaptowaniu się do owych zmian?

Polsko-niemiecki sojusz klimatyczny

Choć polityka klimatyczna jest dotąd kością niezgody między Polską a Niemcami, istnieją poważne racje merytoryczne, by sądzić, że to właśnie klimatyczna wspólnota interesów mogłaby być fundamentem realnego partnerstwa polsko-niemieckiego. Co ważne, z powodu zmiany polityki niemieckiej. Można by zatem rzec, że nieprecyzyjne tłumaczenie wpisu Ischingera niekoniecznie jest grubym błędem.

By jednak było to możliwe, niemieckie władze muszą podjąć działania na rzecz nadwątlenia ekoreligii, gdyż wskutek galopującej laicyzacji, zajęła ona dominującą pozycję w światopoglądzie młodego pokolenia Niemców (analiza socjologiczna pokazuje nam, że laicyzacja Zachodu nie oznacza jego odejścia od religii, lecz jest zwiastunem transformacji religijnej).

Choć Niemcy oficjalnie wciąż utrzymują zieloną retorykę, istnieją przesłanki zapowiadające możliwą zmianę.

W marcu tego roku unijny serwis Euractiv ujawnił, że Niemcy dołączyły do Polski i państw wyszehradzkich w inicjatywie na rzecz zablokowania projektowanej przez Komisję Europejską „neutralności klimatycznej" oznaczającej dekarbonizację do 2050 roku. Serwis podaje, że w Unii rysuje się wyraźny podział, jeśli idzie o stosunek do polityki klimatycznej: z jednej strony jest grupa państw śródziemnomorskich oraz skandynawskich pod przewodem Francji, po drugiej stronie jest Grupa Wyszehradzka oraz Niemcy. Ostatecznie jednak „neutralność klimatyczna" została zablokowana przy milczeniu Niemiec.

Choć niemiecka komisja ds. wyjścia z węgla obwieściła, że koniec energetyki węglowej w Niemczech nastąpi najpóźniej w roku 2038, to nieco później Berlin opublikował projekt krajowego planu na rzecz energii i klimatu, który stwierdził, że nawet w 2040 Niemcy będą wciąż wytwarzać więcej prądu z węgla niż Polska obecnie. Nie bez przyczyny Niemcy planują budowę nowych kopalni węgla brunatnego wycinając pradawny las w Hambach.

Zmianę układu sił w Unii antycypuje premier Węgier Viktor Orban, który w maju tego roku powiedział niemieckiemu Bildowi: „Epoka niemiecko-francuskiej osi w Europie już minęła. Francja, Niemcy i kraje Grupy Wyszehradzkiej — tak wygląda obecnie geometria Europy. Politycznie, emocjonalnie i gospodarczo państwa V4 zbudują trwały związek. Przyjdzie moment, kiedy również Niemcy odkryją, że należą do tej środkowoeuropejskiej grupy. To zmieni politykę w Europie."

Parę tygodni później Niemcy rozpoczęły proces historycznego pojednania z Polską, co można uznać za zapowiedź realizacji tego, co powiedział Orban. Choć z drugiej strony możemy w tym także widzieć przeciwdziałanie załamaniu pozytywnego obrazu Niemiec w Polsce. Otóż w ostatnim czasie mamy do czynienia z odwróceniem wektorów wiary we wzajemne relacje: dotąd zawsze Polacy oceniali lepiej niż Niemcy stan relacji polsko-niemieckich. W 2019 po raz pierwszy w historii badań więcej Niemców niż Polaków uznaje nasze obustronne relacje za dobre. Należy jednak podkreślić, że pomimo owych zmian wciąż większość obu naszych społeczeństw pozytywnie ocenia relacje wzajemne: 59% Polaków i 60% Niemców (negatywnie: 23% Polaków i 27% Niemców).



O ile jasne przeprosiny za zbrodnie niemieckie na Polsce oraz wyraźne potępienie izraelskich prób wmanewrowania Polski we współodpowiedzialność za Holocaust (co ma na celu realizację tzw. roszczeń bezspadkowych), to fundamentalne kwestie dla odbudowy wiary we współpracę polsko-niemiecką, jednak bez realnych czynów pozostanie to w sferze gestów. By Polska mogła myśleć o budowaniu partnerstwa strategicznego z Niemcami potrzeba albo neutralizacji ekoreligii albo reparacji wojennych.

Bez realnych działań w tym zakresie Polska nie będzie miała alternatywy i będzie musiała na wyraźne niemieckie zaloty odpowiedzieć „Dziękujemy, ale tym razem spróbujemy z Jankesami" — nawet jeśli będzie się z tym wiązał brak możliwości podatku cyfrowego dla amerykańskich gigantów.


Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 952  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10257)
 (Ostatnia zmiana: 09-09-2019)