Religie i sekty » Judaizm
Cud na kirkucie [6] Autor tekstu: Klemens Junosza
— Ich nie ma, ale oni byli, na moje sumienie byli — tylko że już pomarli. Przecież człowiek nie może żyć pół tysiąca lat.
— Więc przed pięciuset laty to się stało?
— Aj, co pan tak się pyta o lata! Żyd tak nie rachuje pieniędzy, jak pan chce te lata rachować. Co z tego? Po co rachować to, co było, to się już nie wróci
— było, dawno było i dość na tem — a pan pyta kiedy? którego roku? którego dnia? jak się rabin nazywał? Tak czy siak, to wszystko jedno jest. Z jednego
pagórka zrobiła się góra i dół. Aj panie, dziwne rzeczy bywają na świecie. Strach mówić. Pan myślisz naprzykład, że pole to jest pole, a las to las...
— A cóż ma być?
— To jest las i pole, człowiek widzi tylko las i pole, ale i w polu i w lesie pełno jest takich, co niech zginą, co ja ich imienia nie chcę powiedzieć! Oni
tylko patrzą, żeby człowieka zgubić.
Zamyślił się Berek.
Była już noc, gwiaździsta, pogodna, piękna. Z ponad rzeki dolatywał turkot młyna, z wioski dochodziło szczekanie psów. Zastanawiałem się nad genezą legendy
opowiadanej mi przez Berka.
— Panie, proszę pana — odezwał się.
— Co takiego?
— Niech pan powie, co pan myśli o tym interesie?
— O jakim?
— O tym, co ja go panu opowiedziałem.
— Śliczna bajka.
— Bajka! to jest bajka! Ha… ładna bajka! Nie, panie, prawda to nie jest bajka — ale nie każdy chce prawdzie wierzyć...
— Trudno, widzisz.
— Trudno? dlaczego trudno? — bo powiedział Berek, a jakby powiedziała książka, toby każdy wierzył — bo to książka. Berek nie ma wiary — a dlaczego Berek
nie ma wiary? — bo jest Berek! Taki nasz los. My jesteśmy od całego świata pokrzywdzeni.
— W czem?
— We wszystkiem. Naprzód w majątku.
— Jakim sposobem?
— Niby pan nie wie!
— Nie wiem...
— Powiedz pan, przecież u państwa czytają biblię.
— Czytają.
— To pan wie, że stary Icchok miał dwóch synów, jeden się nazywał Jankiel (Jakób) — a drugi Ejsaw. Jankiel starszy był, jemu się należało dwie części
majątku, a tamtemu tylko jedna. Od Jankla pochodzą żydy, bo on jest Isroel, od tamtego wszystkie inne ludzie — a majątek był ładny… piękny majątek był.
— Jaki?
— Cały świat! Weź pan teraz na delikatny rozum i miarkuj jaka nam krzywda jest i nawet nie dadzą się upomnieć — powiadają, że my łapserdaki jesteśmy. Sy
git? to ładne procedura jest!.. to pfe jest!...
Tak gwarząc dojechaliśmy do miejsca, w którem się drogi rozchodzą. Berek zeskoczył z wózka i poszedł w swoją stronę ku rodzinnemu miasteczku, ja pojechałem
dalej.
Legenda opowiedziana przez Berka stała mi ciągle na myśli. Skąd się wzięła? Kto ją wytworzył? Oczywiście, jak wszystkie legendy, powstała w bujnej
fantazyi, a przechodząc w ustnem podaniu z ojca na syna, z pokolenia w pokolenie, rosła i nabierała nowych kształtów.
Skąd się wzięła, gdzie jej początek, kto pierwszy ją ułożył i kto kazał jej iść przez pokolenia?
Tego dojść trudno.
Wśród wiejskiego ludu fantastyczne baśnie i podania wykwitają przeważnie na tle zjawisk natury, albo też na rumowiskach siedzib dawnych, na gruzach
zamczysk, których dzieje, upiększone przez fantazyę, zmienione przez lata, a w jakiejś cząsteczce przechowane w pieśniach, przeżyły wieki.
Złamane drzewo, głaz dziwacznej formy, przebiegający meteor, noc burzliwa, błędne ogniki na moczarach, stara baszta, zapomniany kurhan — oto mniej więcej
źródła, z których bogata fantazya ludu czerpie dla siebie motywy.
Legendy ludowe są mniej więcej znane, skrzętni zbieracze notują ich treść i utrwalają ją w drukowanem słowie.
Ta sfera ludności, z której Berek pochodzi, także ma swoje podania i legendy — ma ich moc niezliczoną, lecz i fantazya jej i charakter jest inny. Przeważa
w nich pierwiastek nadprzyrodzony i mistyczny.
Zbieracz takich właśnie legend ma zadanie bardzo trudne, jeżeli nie z książek, lecz z żywego słowa czerpać je pragnie.
Nieufność, niechęć, a wreszcie i mowa do zrozumienia niełatwa, stają wciąż na przeszkodzie.
Duchowa ojczyzna takich właśnie Berków, niezmiernie interesująca i ciekawa, przed obcym obserwatorem ma szczególnie zamknięte granice.
Jeżeli się uda coś z tego wynieść, to tylko zręcznym manewrem, przez kontrabandę, ukradkiem.
A świat to istotnie ciekawy, pełen osobliwości nieznanych nam zupełnie. Mieszkańcy jego, obojętni na piękności przyrody, nie znają szerokich przestrzeni,
ani gór malowniczych, szmerów wód, ani tajemniczych szeptów lasu. Urodzeni w brudnych domostwach, tam przepędzają dzieciństwo, częstokroć nie wychodząc
poza obręb mieściny. Brudna izba, brudna szkoła, brudna bóżniczka, oto cały ich świat, w tym świecie ściśle zamkniętym, odgrodzonym, żyją i myślą.
Niektórym zabiera trochę czasu liche rzemiosło — inni i tak, niewiadomo z czego, żyją, w rozmyślaniach, w marzeniach...
Do tego ciasnego świata na skrzydłach fantazyi zbiegają się duchy różne, tysiące aniołów i szatanów… Mieszkańcy jego opowiadają sobie legendy i podania,
biegną myślą w przeszłość świetną, której nie znają dokładnie, powtarzają jedni drugim najdziwaczniejsze pojęcia o świecie, o krajach fantastycznych,
rzekach osobliwych, o górach z czarnej mgły...
Lubią się z uczonością popisywać, szczycą się nią, choć gdzież im do uczoności poważnej, wymagającej całych lat pracy ciężkiej i studyów!
Trochę wiadomości z biblii, trochę z historyi narodu — moc nieprzebrana formułek obrzędowych i nieprzebrana kopalnia legend i bajek, oto cały arsenał
wielkich uczonych w rodzaju Berka.
A przecież ta »uczoność«, to jego cały świat!
W nim przestaje najchętniej, w nim się zamyka, w nim zapomina o powszednich troskach życia — i tam jest niedostępny, niewidziany przez nikogo, prócz przez
swoich.
Legendę o kościele po-franciszkańskim i starym kirkucie lubelskim usłyszałem wypadkiem i powtórzyłem tu, tak jak była opowiedziana, bez dodatków, bez
zmian, lub autorskich upiększeń.
Berek zwierzył się później przedemną, że zna jeszcze dużo, bardzo dużo takich wielkich historyj, takich wielkich wydarzeń, ale nie każdą historyę można
opowiadać...
Berek niedarmo jest człowiek uczony — on dużo zna, bardzo dużo zna!
Ludzie prości, grubi ludzie, nie wierzyliby jego opowiadaniom, woli też te cenne skarby przechować dla umysłów wyższych i głów delikatnych, rozumiejących
to, że największym skarbem na świecie jest wielka uczoność — a największą uczonością to, czego nikt nie może zrozumieć...
1 2 3 4 5 6
« Judaizm (Publikacja: 11-06-2014 )
Klemens JunoszaWłaśc. Klemens Szaniawski (1849-1898) - powieściopisarz, nowelista i felietonista. Od 1875 mieszkał w Warszawie, gdzie zajmował się pracą literacką i dziennikarstwem, a także zarządzał majątkiem rodzinnym w Woli Korytnickiej pod Węgrowem. W l. 1877—1883 był sekretarzem redakcji dziennika „Echo“, potem członkiem redakcji „Wieku“. Przez jakiś czas redagował „Wędrowca“ oraz wydawnictwo „Biblioteka Dzieł Wyborowych“. Publikował w „Gazecie Lubelskiej“ i „Kalendarzu Lubelskim“. Rodzinne miasto urządziło pisarzowi uroczysty pogrzeb, który stał się wielką manifestacją ludności i został opisany przez liczne czasopisma polskie. Jeszcze w tym samym 1898 r. na grobie Szaniawskiego stanął okazały i oryginalny pomnik. W Lublinie i Krakowie istnieją ulice jego imienia. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9674 |