Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.216.559 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 310 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Religia ukrywa wiele szelmowstwa przed podejrzeniami".
 Tematy różnorodne » PSR » Ceremonie humanistyczne

Dzisiaj mnie – jutro Tobie
Autor tekstu:

Śmierć bliskiej osoby jest osobistym, intymnym przeżyciem. Wyzwala w nas ogromne emocje, smutek, poczucie osamotnienia, żal, rozpacz, często dociera do głęboko na co dzień skrywanych obaw i leków. Jest najbardziej uniwersalnym przeżyciem ludzi, pod tym względem dystansując miłość, przyjaźń, seks, płacenie podatków, a nawet narodziny, gdyż odbywa sie w pełnym świetle świadomości. Przeżycie śmierci bliskiej osoby obudowane rytuałami, różnego rodzaju tradycyjnymi procedurami, staje się wydarzeniem zbiorowym, przeżyciem społecznym, ułatwiającym jednostce przetrwanie trudnego czasu. W polskich realiach rytuały przejścia zaanektowane są przez jedną z formacji religijnych i nawet osoby świeckie korzystają z „metod" wypracowanych przez instytucję kościelną. Jak ma zachować się ateista czy agnostyk, żyjący w środowisku, które nie wyobraża sobie ceremonii pogrzebowej bez religijnego sztafażu — czasami również wbrew woli zmarłego?

Oczywiście nie ma jednej powszechnie dobrej odpowiedzi na to pytanie. Wszystko zależy od mnóstwa indywidualnych czynników (woli zmarłego, naszego stopnia pokrewieństwa umożliwiającego podejmowanie kluczowych decyzji, naszego stanu psycho-fizycznego, umiejętności organizacyjnych, etc.).

Chciałbym podzielić się pewną historią funeralną, która ma, myślę, ważną pointę dla świeckich, którzy często muszą przeżywać śmierć bliskiej osoby w warunkach, które mocno kolidują z ich światopoglądem i nie dość, że są poddani silnym emocjom związanym ze śmiercią, to dodatkowo utrudnia im się przeżycie tego na swój sposób.

Lidia Beata BarejMój dziadek zmarł trzy miesiące temu. Wiedziałem, że bogoojczyźniane narracje wprowadzone w uroczystość pogrzebową kompletnie nie będą odpowiadały moim odczuciom i wspomnieniom. Napisałem więc własne dla niego pożegnanie. Do ostatniej chwili nie wiedziałem czy je wygłoszę. Jednak po tych wszystkich modlitwach w domu przy trumnie, pocztach sztandarowych w kondukcie i mszy w kościele — pomyślałem, że będę żałował do końca życia, jeśli nie wypowiem w tej ostatniej chwili tego, co mogło, jak sądziłem, oburzyć część rodziny i osoby przybyłe na pogrzeb. Przemogłem się w ostatniej chwili: dla siebie, dla dziadka (w końcu jeszcze jako młody chłopak, przed wojną, uczył się na demonstracji od ojca śpiewać pieśń Ehrenberga: „cześć wam książęta, hrabiowie, prałaci, za kraj nasz krwią bratnią zbryzgany…" a mało kto pamięta, że ruch chłopski był przez kościół traktowany na równi z socjalistycznym, ponieważ domagał się realizacji reformy rolnej, godzącej w obszarników spod znaku krzyża i kropidła). Wystąpiłem ostatni, po księdzu z kropidłem, po kombatantach, po odegraniu „Ciszy" i odczytałem swoje pożegnanie:

Żegnamy dziś jednego z nas. Dla mnie ukochanego dziadka, dla Was Tatę, członka rodziny, dla innych sąsiada, sympatycznego kolegę, współpracownika, towarzysza, obywatela Makowa.

Dobrego, wesołego, dzielnego człowieka.

Dziadek mój posiadał cechy, z których mógł być naprawdę wielce dumny, choć zdaje się, że sam ich nie dostrzegał. Był on człowiekiem należącym do zapomnianej i niedocenianej dziś kategorii „ludzi dobrej roboty". Choć lata jego młodości upłynęły w mrocznych czasach okupacji nazistowskiej i stalinowskiej dyktatury, znacznie lepiej władał suwmiarką, heblem i ołówkiem stolarskim niż pistoletem automatycznym. I właśnie dzięki temu zapewnił sobie mój wielki szacunek. Opuściwszy swój dom rodzinny na Makowskiej Górze kształcił się, by zostać wykwalifikowanym robotnikiem, a później fachowym rzemieślnikiem, w końcu Majstrem — mistrzem stolarskim. Zbudował własny warsztat i w czasach wszechobecnego niedoboru tworzył i budował wysokiej jakości meble, które stoją do dziś w wielu domach.

Był wytrwałym, rzetelnym, dociekliwym, skrupulatnym, solidnym, skupionym, precyzyjnym, innowacyjnym, oddanym swojej pracy fachowcem. To prawdziwa miara jego wielkości. Dzięki takiej wytrwałej, choć niestety pozostającej w cieniu pracy, żyje się nam wszystkim lepiej i dostatniej. To ludzie tacy jak mój dziadek tworzą prawdziwe bogactwo społeczeństwa.

I jeszcze jedno. Dziadek choć był domatorem, do końca pozostał ciekawy świata. Miał bardzo przyjemne skłonności do roztrząsania różnych kwestii światopoglądowych i jestem pewien: nie miał żadnych złudzeń co do istnienia zaświatów. Od dzieciństwa słyszałem od niego, że kiedyś uda się po prostu w kosmos. Jakże ta myśl niedaleko odbiega od mądrości starożytnych greckich filozofów. Kosmos to przecież w pierwotnym znaczeniu porządek świata, uporządkowana, harmonijna całość. I jemu już teraz nic nie doskwiera, już nic go nie boli, nic nie niepokoi. Wraca. Wraca do wielkiego krwiobiegu. Już niedługo będzie w śpiewie ptaków, w liściach drzew, w mżawce. Nie jest w stanie nas to pocieszyć. Zostanie smutek i pustka. Tym głębsza, że mam pewność, że dziadek, tak jak stuletnia bohaterka jednego z filmów dokumentalnych Krzysztofa Kieślowskiego, na pytanie czego jeszcze by chciał, odpowiedziałby tak jak i ona: „Żyć… Dłużej żyć…"

Żegnaj dziadku.

Cześć Twojej pamięci!

I nastąpiło odczarowanie! Wiele osób mi potem dziękowało. To, co odczytałem, okazało się dla zgromadzonych bardziej prawdziwe od koturnowych mów i andronów plecionych przez księdza. Okazało się, że ludzie lubią, gdy docenia się człowieka w jego codziennym trudzie i nie dopisuje się wątpliwych metafizycznych wymiarów. Ich pozytywna reakcja była dla mnie zaskoczeniem. Cieszę się, że się przemogłem i polecam innym. Mamy prawo do własnej narracji w tak ważnych momentach naszego życia, nawet jeśli ceremonie nie są świeckie.

p.s. sam przebieg pogrzebu uraczył nas oczywiście i kilkoma śmiesznymi sytuacjami, jak to w takich chwilach bywa. Przyjaciółka dziadka patrząc na umundurowanych dziarskich staruszków montujących poczty sztandarowe woła: „O! Mamy całkiem nowych kombatantów! W ogóle ich nie znam."


 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Kucharz na ślubnym kobiercu
Helena Eilstein. Ateistka od Biblii

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (12)..   


« Ceremonie humanistyczne   (Publikacja: 28-11-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Łukasz Dąbrowiecki
Absolwent Wydziału Filozofii UJ, pracuje jako grafik. Miejski aktywista, współpracownik organizacji pozarządowych (m.in. PSR), propagator partycypacji społecznej, zainteresowany rozszerzaniem i ochroną sfery publicznej.

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Demokracja partycypacyjna
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6968 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365