|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
| |
Złota myśl Racjonalisty: "Jeszcze Polska, jeszcze raz Polska. Co zrobimy z odzyskaną wolnością? Chwilowo przykościelni spierają się, czy nadal prosić Boga, żeby zwrócił ojczyznę wolną, czy żeby ją już teraz wolną zachował. Pan Bóg czeka na dalsze instrukcje. Zatroskani chcą, żebyśmy byli podobni do największej demokracji świata, czyli do Indii, Kaliszan nie widać, ci, którzy wczoraj handlowali dolarami pod kinem, budują.. | |
| |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Odpupić Kapuścińskiego Autor tekstu: Marcin Punpur
Elżbieta Binswanger-Stefańska napisała tekst o tym, jak to Artur
Domosławski szkaluje swojego mistrza — Ryszarda Kapuścińskiego w głośnej książce
Kapuściński Non-fiction. W związku z tym, że miałem całkowicie odmienne
wrażenia chciałbym odnieść się polemicznie do tej recenzji. Pierwsza rzecz jaka oburza panią Elżbietę to kwestia uśmiechu, od której
zaczyna Domosławski. Autor wybiera, moim zdaniem, uśmiech jako wstęp, bo to znak
rozpoznawczy polskiego reportera. „Zawsze uśmiech, wszędzie uśmiech". Co kryje
się za tym uśmiechem, pyta Domosławski? Życzliwość, skromność, a może to maska,
która skrywa coś więcej, coś co wielki reporter chciał przed nami ukryć. Bo choć w Polsce był ceniony nikt tak naprawdę go nie znał, nikt nie brał poważnie. Nikt
nie polemizował serio z jego poglądami, wszyscy jednak się nimi zachwycali.
Domosławski sięgając poza uśmiech, odkrywał Kapuścińskiego na nowo,
mierząc się z faktami, które odbiegały od legendy Kapuścińskiego, jaką znał z książek i licznych rozmów, jakie z nim odbył. Twierdzenie, że Domosławski, który
spędził trzy lata zbierając materiały i zjeżdżając cały świat, by dotrzeć do
prawdy o swoim mistrzu, robił to tylko po to by wywołać sensacje i zyskać
poklask mas spragnionych tanich wrżeń, to nie tylko zniesławienie
Domosławskiego, ale także Kapuścińskiego.
Domosławski bowiem w wielu miejscach broni swojego mistrza, a tam gdzie
wybiera rozwiązania mniej korzystne dla legendarnego reportera, zawsze uzasadnia
swój wybór. Autor podobnie jak jego bohater to człowiek o lewicowym etosie,
któremu, co pisze wprost, bliskie są poglądy Kapuścińskiego. Bliska jest krytyka
imperializmu, neoliberalizm i wszystkich brudnych interesów jakie Zachód
prowadził w krajach Trzeciego Świata. Domosławski docenia również oddanie
Kapuścińskiego dla losu najuboższych i wykluczonych, a także prawdziwe i szczere
zainteresowanie zwykłym człowiekiem.
Dziennikarz „Gazety Wyborczej" prezentuje również w sposób, jak na polskie
warunki, dość wyważony kwestie współpracy Kapuścińskiego z ówczesną służbą
bezpieczeństwa. Dowodzi, że Kapuściński nikogo nie skrzywdził, ani nie był zbyt
produktywny dla polskiego wywiadu. Nie dlatego jednak, że traktował ten wywiad
jak wcielenie diabła, a cały system jak siłę demoniczną narzuconą przemocą i przemocą rządzoną, lecz najprawdopodobniej z braku czasu, gdyż obok pisania
książek, pochłaniała go praca dla PAP-u. Domosławski ponadto uzupełnia kontekst
tej sprawy, analizując kontakty CIA z amerykańskimi korespondentami i dowodząc
przy tym, że spora ich część również prowadziła mniej lub bardziej zaawansowaną
współpracę z rodzimym wywiadem. Taka była po prostu logika zimnowojennej gry.
Naprawdę bardzo to dalekie od upraszczającej wszystko i bazującej na
prostych emocjonalnych schematach prasy bulwarowej. Ale idźmy dalej.
Co ciekawe, odkąd ukazał się Kapuściński Non-fiction, wszyscy stali
się specjalistami od pisania biografii. Pani Elżbieta, również nie unika porad w tym zakresie. Uważa, że jeśli zainteresowany nie lubił jak się „grzebie" w jego
życiorysie, to jest to wystarczający powód, by biografii nie napisać. Gdyby
zastosować taką logikę do wszystkich przypadków, zdaje się, że gatunek literacki
pod nazwą biografia nigdy by nie powstał. Podobnie można spuentować inny dość
kuriozalny pogląd: „co tu dużo mówić, gdyby rozumiał (Domosławski) na czym
polega fenomen dzieła Kapuścińskiego, sam pisałby podobnie i może nawet kiedyś
osiągnąłby taki sam stopień mistrzostwa". Kapuścińskiego rozumie tylko ten, kto
zgadza się z Kapuścińskim i pisze jak Kapuściński. Reszta to jedynie sprawni
rzemieślnicy. Proste, prawda?
Panią Elżbietę oburza również fakt, że Artur Domosławski „krzywdzi" wdowę
po reporterze. Nie oburza jednak to, że ta wdowa pozywa autora do sądu i próbuje
prewencyjnie ocenzurować książkę, nazywając przy tym jej autora „hieną". Nie
budzą również zastrzeżeń słowa wielce szanownego Władysława Bartoszewskiego,
który książki nie czytając, porównał ją z „przewodnikiem po burdelach".
Na pytanie czy autor miał prawo pisać o szczegółach intymnych w sytuacji,
kiedy żyją osoby najbliższe, odpowiedzieć jednoznacznie nie potrafię. Nie widzę
jednak w tych nielicznych stronach poświęconych tej kwestii ani rzekomego
zacietrzewienia, ani demaskatorskiej woli. Odnosząc to do wielu biografii, które
czytałem, nie mam poczucia ani zgorszenia, ani tym bardziej chęci dorobienia się
na cudzej krzywdzie, w czym bez wątpienia celują tabloidy.
W kwestii bodaj najważniejszej — a chciałbym podkreślić, że nie idzie o to
czy autor kocha swego bohatera czy nie — czyli w pytaniu ile jest fikcji w reportażach Kapuścińskiego, Elżbieta Binswanger-Stefańska pisze rzecz
następującą: „Oczywiście może się tak zdarzyć, że ktoś uznany za autorytet w jakiejś dziedzinie okazuje się rozmijać z prawdą. Ale nie Kapuściński! (...)
Kapuściński nie konfabuluje, ale opisuje skomplikowane zjawiska społeczne w taki
sposób, żeby ułatwić ich zrozumienie". Są autorytety, które popełniają błędy,
mogą się mylić i są takie którym się to nigdy nie zdarza. Jak rozróżnić oba
typy? Wystarczy czytać ze zrozumieniem! Ryszard Kapuściński Wielkim Reporterem
był i kropka!
Znamienne, że pani Elżbieta nie konfrontuje się z krytyką owych
historycznych wypaczeń i konfabulacji wprost, lecz wybiera drogę na skróty,
sprowadzając wszystko do sporu o to czy trawa była wyższa czy niższa.
Dotykając zagadnienia granic literackiej fikcji w reportażu, należy wpierw
odpowiedzieć na pytanie czym jest sam reportaż. Jeśli ma to być wyłącznie
literatura faktu, źródło historycznej wiedzy opartej na bezpośrednim
doświadczeniu, to z pewnością Kapuściński przekroczył granicę takiego reportażu. I nie idzie tu o jakieś tam trawy, sikanie pieska Lulu na buty dworzan, lecz o kwestie bardziej istotne. Weźmy sztandarową pozycję: Cesarza. Kapuściński
sugeruje, że Hajle Sellasje był półanalfabetą, człowiekiem o wąskich
horyzontach, symbolem politycznego zacofania Afryki. Domosławski, na podstawie
biografii cesarza angielskiego historyka Horolda D. Marcusa, kreśli zupełni inny
obraz. Zgodnie z tą relacją Sellasje potrafił czytać w kilku językach i miał na
swym koncie modernizacyjne sukcesy.
Nie wiem, jaką wiedzą Kapuściński posiadał na temat Sellasje, ale rozumiem
doskonale jego zabieg retoryczny. Tylko despota o wąskich horyzontach i ambicjach władcy absolutnego pasował do obrazu patologii władzy autorytarnej.
Czy to jest nadużycie? Nie, jeśli będziemy traktować Cesarza nie jako
faktograficzny reportaż, ale coś więcej, gatunek zwany z angielskiego
faction, reportaż literacki, czy jak to ujął jeden z komentatorów
„najwybitniejszą polską powieść XX wieku". Bo Cesarz to książka rzeczywiście
wybitna, wykraczająca poza prosty opis faktów i przechodząca w uniwersalny
traktat filozoficzny, a miejscami poezję. Błędem byłoby jednak traktowanie tego
dzieła jak monografii historycznej na temat życia i śmierci Hajlle Sellasje i historii Etiopii tamtych lat.
Można oczywiście bronić pisarstwa uprawianego przez Kapuścińskiego jako
reportażu, musimy się jednak liczyć z tym, że taki reportaż, choć zyska na
literackości, straci niestety na wiarygodności.
Kapuściński w reportażu szukał czegoś więcej niż faktów. Realizował w nim
także swe ambicje literacko-poetyckie, przyciągając do swych książek również
ludzi, którzy nigdy wcześniej z reportażem nie mieli nic wspólnego. W efekcie
ktoś, kto o Trzecim Świecie nic lub prawie nic nie wiedziałam, zyskiwał
przynajmniej podstawową wiedzę na jego temat. I tu leży wielka zasługa
Kapuścińskiego.
Domosławski nie jest żadnym inkwizytorem i demaskatorem. Napisał książkę
zniuansowaną i dobrze udokumentowaną. Kapuściński jakiego maluje to człowiek z krwi i kości, daleki od legendy jaką znaliśmy do tej pory. Lepszy jednak Kapu
żywy niż martwy pomnik. Przestańmy traktować naszych utalentowanych rodaków jak
małe dzieci i pozwólmy im wreszcie dorosnąć, a może i my dzięki temu dojrzejemy.
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 17-03-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7204 |
|