Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.020.652 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 284 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Mostem między przekonaniami oddzielonymi największą przepaścią jest szlachetność"
 Państwo i polityka » Doktryny polityczne i prawne

W obronie państwa minimum [2]
Autor tekstu:

Jednakże, uprzedzając zarzuty tych, którzy w powyższych spostrzeżeniach Szkota widzą wyłącznie odwołanie do niskich instynktów, tudzież koniunkturalizmu, trzeba uzupełnić analizę o jeden jeszcze cytat: „Wszyscy członkowie ludzkiej społeczności wzajem zdani są na swoją pomoc, co zarazem odsłania ich na wzajemne krzywdy. Tam, gdzie pomoc owa dyktowana jest przez miłość, wdzięczność, przyjaźń i szacunek, rozkwita i szczęśliwi się wspólnota. Wszyscy tak przecież różni jej członkowie są spajani więzami miłości i sympatii, jakby przyciągani byli do wspólnego centrum wzajemnego świadczenia dobra." W tym fragmencie najpełniej widoczne jest to, że Smith miał wyrobioną opinię w zakresie modelu relacji międzyludzkich, sposobu traktowania drugiego człowieka i była to opinia, którą bez wątpienia mogłoby podzielić większość przedstawicieli myśli chrześcijańskiej, konserwatywnej i wielu innych. Jednak fakt dostrzegania takiej właściwej drogi wzajemnego traktowania się ludzi nie skłaniał Szkota do konstatacji, że państwowy regulator ma tutaj pełnić jakąś istotną rolę. To sam, tworzony przez wolne w swych działaniach jednostki, organizm społeczny, ma rozróżniać właściwe postawy od niewłaściwych i premiować w odpowiedni sposób pierwsze kosztem drugich (z wyjątkiem czynów kryminalnych). Z kolei od jakości tejże selekcji będzie zależała jakość funkcjonowania całej zbiorowości.

Najsilniej kojarzony z ideą utylitaryzmu John Stuart Mill w eseju „O wolności" zwraca uwagę na aspekt przepoczwarzenia mentalnego członków społeczeństwa z poddanych w obywateli: „Jednak w postępie spraw ludzkich nadszedł czas, gdy ludzie przestali uważać za konieczność natury to, że rządzący nimi powinny mieć niezależną władzę, której interesy są przeciwne ich własnym interesom. Uznali, że będzie znacznie lepiej, jeśli różni urzędnicy państwowi będą pełnomocnikami lub delegatami odwoływalnymi zgodnie z ich wolą." Bardzo ważne jest tu zastrzeżenie, w którym mowa de facto o tym, że urzędnicy państwowi i cała administracja są wynajmowani przez wyborców do zajmowania się sprawami wspólnoty, ale tylko tymi, które przekraczają możliwości jednostki. Rozszerzanie wpływów aparatu państwowego na sfery, w których człowiek, rodzina czy społeczność lokalna dobrowolnie mogą wypracować odpowiednie rozwiązania i znaleźć wyjście jest nieuprawniona i wyklucza możliwość nazwania takiego państwa demokratycznym, a społeczeństwa wolnym.

Jeszcze dosadniej Mill formułuje postulat dominacji pewnej reguły moralnej, przełożonej na format ustrojowy, a dotyczącej prawa ingerencji rządu w życie jednostki. Owa reguła brzmi następująco: „Celem niniejszego szkicu jest dobitne sformułowanie jednej bardzo prostej zasady, która powinna bezwarunkowo rządzić wszelkimi działaniami społeczności wiążącymi się z przymuszaniem kontrolowaniem jednostki (...), zasada ta brzmi, że jedynym celem, który usprawiedliwia wtrącanie się, indywidualnie lub zbiorowo, ludzkości w wolność działania jakiegokolwiek jej członka jest samoobrona, że jedynym celem, którego osiągnięcie uzasadnia sprawowanie władzy nad jakimkolwiek członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych. Jego własne dobro, fizyczne lub moralne, nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Nie można zasadnie zmusić go do uczynienia lub zaniechania czegoś, ponieważ tak będzie dla niego lepiej, ponieważ uczyni go to szczęśliwym, ponieważ zdaniem innych będzie to mądre, czy nawet słuszne." Wielokrotnie zarzuca się liberałom egoizm, brak empatii, gotowość do odarcia człowieka z godności w imię abstrakcyjnie rozumianej wolności. Warto zadać w tym miejscu pytanie, czy można wykazać się większym egoizmem, brakiem empatii i lekceważeniem godności drugiego człowieka (wraz z jego autonomią i wolnością wyboru) niż wtedy, gdy robimy coś w jego życiu bez jego zgody? To właśnie tego dotyczy ta fundamentalna reguła i tego dotyczy słynna, przejęta przez środowiska wolnościowe formuła „chcącemu nie dzieje się krzywda".

Perwersyjna satysfakcja z pomagania wbrew woli jest wyrafinowaną formą egoizmu, niesłusznie widzianą jako najczystsza forma altruizmu. Dlatego wynajęty przez społeczeństwo urzędnik czy przedstawiciel władzy publicznej jest ostatnią osobą, która winna odpowiadać za diagnozowanie i rozwiązywanie tzw. „problemów społecznych". Nie oznacza to konieczności wyrzucenia państwa z absolutnie wszystkich dziedzin. Ale dość oczywistym wydaje się stwierdzenie, że tych dziedzin powinno być zdecydowanie mniej, niż ma to miejsce dzisiaj i że w większości z nich obecność władzy jest zbędna, a wręcz szkodliwa. Szkodliwa nie tylko z punktu widzenia finansów publicznych, a zatem nie wyłącznie pod względem twardej ekonomii, ale również dla kondycji obywatelskiej tkanki i jej sprężystości. O problemie rozleniwienia, błogości i letargu społeczeństwa obywatelskiego pisał 2 wieki temu przenikliwy badacz amerykańskiej demokracji (a także m.in. minister spraw zagranicznych II Republiki), autor słynnego dzieła „O demokracji w Ameryce". W pracy „Jaki rodzaj despotyzmu zagraża demokratycznym narodom" Francuz pisał: „Wydaje się, że gdyby w dzisiejszych demokratycznych społeczeństwach zapanował despotyzm, miałby on odmienne oblicze. Byłby bardziej rozpowszechniony i mniej groźny, podporządkowywałby człowieka, nie dręcząc go nadmiernie (...) Kiedy próbuję sobie wyobrazić ten nowy rodzaj despotyzmu zagrażający światu, widzę nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi, nieustannie kręcących się w kółko w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń, którymi zaspokajają potrzeby swojego ducha. Każdy z nich żyje w izolacji i jest obojętny wobec cudzego losu; ludzkość sprowadza się dla niego tylko do rodziny i najbliższych przyjaciół; innych współobywateli, którzy żyją tuż obok, w ogóle nie dostrzega; ociera się o nich, ale tego nie czuje. Człowiek istnieje tylko w sobie i dla siebie i jeżeli nawet ma jeszcze rodzinę, to na pewno nie ma już ojczyzny."

Koncentracja de Tocqueville’a na problematyce jakości społeczeństwa obywatelskiego jako instytucji koniecznej dla przetrwania państwa — minimum czy ustroju prawdziwie republikańskiego wynika z diagnozy, którą ten historyk i socjolog postawił, a mianowicie, że na dłuższą metę nie jest możliwe pogodzenie wolności z równością, zwłaszcza w kontekście realizowania quasi — równościowych oczekiwań masowego wyborcy przez władzę publiczną. A ponieważ rozszerzanie prawa wyborczego prowadziło nieuchronnie do realnego umasowienia demokracji (zjawiska, względem którego liberałowie klasyczni byli równie sceptyczni, co względem monarchii, przeciwko której przecież niezwykle ostro występowali), to i żądania kolejnych grup społecznych odnośnie zaspokojenia ich potrzeb przez rząd stawały się coraz powszechniejszym zjawiskiem. Druga strona medalu jest jednak równie nieunikniona. Otóż, społeczeństwem takim dużo łatwiej manipulować i poddawać je kontroli. Wszystko to, co dzisiaj wydaje nam się oczywiste, zastane (a niektórym wystarczy to do twierdzenia, że dobre i potrzebne), czyli istnienie dowodów osobistych, praw jazdy, numerów PESEL, podatków dochodowych, państwowych programów nauczania, restrykcyjnych reguł bezpieczeństwa czy najogólniej rzecz biorąc bardzo rozbudowanego prawodawstwa, jeszcze nie tak dawno (biorąc pod uwagę historię ludzkości) byłoby nie do pomyślenia. Nie wszystkie te instytucje są godne potępienia, ale wiele z nich ciężko uznać za synonim postępu, a z pewnością można je postrzegać jako postępujące zniewolenie, przede wszystkim zniewolenie umysłów. Jak gorzko konstatował legendarny dla polskiej myśli wolnościowej Stefan Kisielewski: „(...) najgorsza z niewoli jest ta, której już nikt nie dostrzega".

Powszechne narzekania na gnuśność, bezmyślność i brak aktywności współczesnych społeczeństw demokratycznych wynika także z tego, że obywatele nie postrzegają tej aktywności jako koniecznej, nie ma dla nich przestrzeni, by mogli stać się prawdziwie równoważącą względem władzy siłą, ci nieliczni zapaleńcy stają się jedynie skromnym uzupełnieniem. Podsumowując ten fragment rozważań należy stwierdzić, że państwo — minimum ma swoje uzasadnienie zarówno moralne, jak i pragmatyczne. Jego rzecznicy powinni powoływać się na oba filary, gdyż liberalizm w patrzeniu na państwo nie oznacza anarchii, cynizmu i nihilizmu, lecz wprost przeciwnie, odwołuje się do prawdziwych cnót, których wykorzystywanie przez przystrojonych w piórka wyższej moralności wszelkiej maści etatystów musi budzić niesmak, a dla obywateli oznacza obudzenie kolejnych wielkich nadziei, zwieńczone pasmem kolejnych rozczarowań.

Jakich dylematów i problemów moglibyśmy, w wymiarze społecznym, uniknąć, gdyby państwo — minimum było panującym modelem w Rzeczypospolitej? Są ich setki, ja postanowiłem wybrać 3, od najmniej istotnego i najbardziej zabawnego do najważniejszego i najmniej śmiesznego. Po pierwsze, lektura ostatnich wydań dwóch popularnych tygodników opinii, reprezentujących dwie strony światopoglądowej i politycznej barykady uświadomiła mi, jak kapitalne znaczenie ma sformułowanie programu nauczania przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie, przez niektórych zwane wychowaniem seksualnym. Prof. Urszula Dudziak, odpowiadająca z nadania Ministerstwa Edukacji Narodowej za przygotowanie podstawy programowej w tym zakresie udzieliła wywiadu „Do Rzeczy", a jednocześnie znalazła się pod ostrzałem „Polityki". Czytelnik chcący sobie wyrobić opinię ma nie lada problem, gdyż jedna strona traktuje Panią Profesor jako zbawienie (być może w sensie dosłownym) polskiej szkoły i opokę przed zepsuciem, a druga jako zło wcielone, synonim ciemnoty i średniowiecznych reform. Dość zacytować tylko pierwsze pytanie z wywiadu prawicowego tygodnika oraz fragment artykułu liberalno-lewicowej konkurencji: „Część mediów straszyła, że katolicka fundamentalistka — czyli pani — zajmuje się teraz jako ekspertka MEN opracowaniem podstawy programowej wychowania do życia w rodzinie. Przecież dotychczasowa podstawa tego przedmiotu szkolnego na każdym etapie jest w zasadzie konserwatywna. To chyba się nie zmieni?" — pyta dziennikarz „Do Rzeczy", Łukasz Zboralski. Cały wywiad jest prowadzony w podobnym duchu. Z kolei autorka artykułu w „Polityce", Elżbieta Turlej, raczy czytelników następującymi spostrzeżeniami: „Wróg czai się też poza pokojem nauczycielskim. Może wejść do szkół pod postacią prelegentów czy studentów organizujących pogadanki np. o AIDS. Dlatego wszystkich z zewnątrz — z wyjątkiem studentów KUL i toruńskiej uczelni Ojca Rydzyka — należałoby poddać rozmowom diagnostycznym, przeprowadzanym przez zespoły szkolne z katechetami na czele."

Ciężko mieć pretensje o to, że publicyści (a to inna kategoria niż dziennikarze, przynajmniej teoretycznie) piszą w zgodzie z linią pisma i z własnymi poglądami. Nie o to jednak w kontekście tematu głównego chodzi. Zamiast stawać po jednej albo drugiej stronie, zależnie od tego, która z nich lepiej wpisuje się w nasze schematy myślowe, lepiej zastanowić się, czy aby na pewno scentralizowane na poziomie administracji rządowej zarządzanie umysłami kilkulatków to jest to, czego chcielibyśmy w wolnym społeczeństwie. Nieważne, jaką treść będzie miał ten program nauczania, bo to jest uzależnione wyłącznie od tego, kto sprawuje władzę. Ważne, żeby obywatele zobaczyli, że kształt systemu jest absurdalny. Co jest większą utopią: oczekiwanie, że w jakimś ministerstwie jakiś pełnomocnik opracuje genialną miksturę, w postaci optymalnego dla absolutnie wszystkich uczniów w Polsce programu nauczania tego i wszystkich innych przedmiotów, czy też jednak głęboka decentralizacja i chociaż częściowe urynkowienie usług edukacyjnych, także w zakresie programowym? To oczywiste, że żadna władza sama z siebie nie będzie chciała pozbyć się tak ważnego aspektu kontroli nad obywatelami od najwcześniejszego możliwego etapu ich życia, niemniej jednak ci, którzy chcieliby właśnie takiej rezygnacji, powinni te postulaty artykułować jak najgłośniej.


1 2 3 Dalej..


« Doktryny polityczne i prawne   (Publikacja: 18-12-2016 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Paweł Leszczyński
Pochodzi z Radomia, od 2010 w Warszawie. Absolwent studiów licencjackich w zakresie socjologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz magisterskich z zarządzania w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, student nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2012-2014 Prezes oddziału warszawskiego stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej, zaś w latach 2014-2016 Prezes Zarządu Głównego tej organizacji, od 2016 Przewodniczący Komisji Rewizyjnej stowarzyszenia. Od lutego 2016 w Gabinecie Politycznym Ministra Energii. Sympatyk demokratycznej centroprawicy oraz idei umiarkowanie konserwatywnych i liberalnych.

 Liczba tekstów na portalu: 7  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Polska między liberalizmem klasycznym a totalitarnym
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 10072 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365