Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.066.924 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 292 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Spychanie oświaty i nauki polskiej na boczny tor oznacza nie tylko zapaść gospodarczą, ale przede wszystkim śmierć intelektualną społeczeństwa"
 Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu » Psychologia sądowa

Morderstwo po amerykańsku [1]
Autor tekstu:

Nasza fascynacja nagłą i nienaturalną śmiercią, szczególnie jeśli jest to śmierć przez kogoś zawiniona, musi mieć głębokie biologiczne podłoże. Gdyby pisarze i dziennikarze przestali nagle pisać o morderstwach, wiele drzew zostałoby uratowanych przed przerobieniem na papier. Na razie jednak nam to nie grozi. W dzisiejszym (9 lipca 1998 roku) numerze „New York Times" słowo „morderstwo" pojawia się w pięciu artykułach, a wśród nie rozwiązanych jeszcze zagadek największe zainteresowanie budzi tajemnicze zniknięcie bogatej, osiemdziesięciodwuletniej damy, pani Irenę Silverman, którą ostatnio widziano cztery dni temu w jej eleganckiej rezydencji w pobliżu Piątej Alei. Są ślady krwi na schodach, policja trzyma w areszcie dwoje podejrzanych — matkę i syna — przy których znaleziono paszport i książeczkę czekową pani Silverman, ale ona sama jest oficjalnie wciąż uważana za zaginioną. Odcięta ręka i noga nieznanej kobiety, znalezione na śmietniku w dzielnicy Bronx, jak twierdzi policja, nie należały do niej.

Doniesienia o przypuszczalnym zabójstwie pani Silverman wzbudziły tym większe zainteresowanie prasy, że od sześciu lat kryminalne kroniki nowojorskie notują zadziwiające zjawisko — trwający nieprzerwanie spadek liczby morderstw i innych przestępstw z użyciem przemocy. Właśnie na początku lipca ogłoszone zostały najnowsze statystyki dotyczące pierwszej połowy tego roku i, jak z nich wynika, trend ten nadal się utrzymuje. Nie jest to jakaś powolna i stopniowa zmiana, lecz dość radykalny spadek. W porównaniu z tym samym okresem roku 1997 pomiędzy styczniem a końcem czerwca tego roku zanotowano w Nowym Jorku o 25% mniej morderstw: było ich „zaledwie" 286. Choć liczba ta może wciąż wydawać się dość wysoka, pamiętać trzeba, że u szczytu fali przestępczości, w 1991 roku, zamordowane zostały w Nowym Jorku 2262 osoby. Od tego czasu z roku na rok miasto stawało się coraz bezpieczniejsze i wreszcie w roku 1997 liczba zabójstw (749) osiągnęła najniższy poziom od trzydziestu lat.

Dobre wieści docierają zresztą też z innych amerykańskich miast i stanów. Spadek przestępczości jest od pięciu lat w Ameryce zjawiskiem powszechnym i jeśli dawniej socjolodzy, kryminolodzy i prości obywatele zachodzili w głowę, co jest przyczyną niezwykle wysokiej liczby morderstw w tym skądinąd cywilizowanym kraju, to teraz trwa nie kończąca się debata, co spowodowało tak spektakularny ich spadek. Dyskusja ta ma swój doniosły aspekt praktyczny — jakieś nowe metody walki z przestępczością najwyraźniej zdały egzamin i należy je jeszcze bardziej udoskonalić. Ma ona też swój bardziej podstawowy, naukowy wymiar. Dobrze byłoby w końcu wiedzieć, dlaczego ludzie w ogóle się mordują. Czy skłonność do przemocy jest naszą cechą wrodzoną, czy wynikiem niewłaściwego wychowania? Czy można realnie liczyć na to, że uda nam się kiedyś stworzyć społeczeństwo żyjące w całkowitym pokoju i harmonii?

Przed czterema laty, zanim jeszcze obecny spadek amerykańskiej przestępczości stał się wyraźnie widoczny, Peter Carlson ogłosił w „The Washington Post" obszerną analizę „morderstwa w stylu amerykańskim", w której, powołując się na rozliczne autorytety naukowe, stwierdził, że każda kultura charakteryzuje się typowym dla niej rodzajem zabójstwa. Morderstwo w afekcie (la crime passionel) jest więc typowe dla Francuzów i Włochów, podczas gdy Niemcy ujawniają większą skłonność do morderstw sadystycznych, Anglicy zaś — starannie zaplanowanych. A Amerykanie? Amerykanie specjalizują się raczej w przypadkowym, nie zaplanowanym zabójstwie, dokonanym jakby mimochodem. Na przykład takim, jakie opisał w rozmowie z Carlsonem dwudziestoczteroletni Eric Johnson, więzień nr 230-193 zakładu karnego w Lorton. „Ja i ten facet — wspominał Johnson — żeśmy się zaczęli kłócić o jakieś narkotyki i jak żeśmy się tak kłócili, to zaczęliśmy się bić. Wtedy ten inny facet, co był z nim, przyszedł i wyciągnął spluwę, więc daliśmy nogę. Ale potem wróciłem na miejsce, szukając gościa, co mi groził pistoletem, i jak go znalazłem, to chciałem sprawę załatwić i zaczęliśmy strzelać. Jak go trafiłem, to sobie poszedł, ale potem było śledztwo i przyszli po mnie…".

W Ameryce, w której prawo do posiadania broni jest konstytucyjnie zagwarantowane, zabójstwo zawsze było stosunkowo łatwe i od początku stało się częścią amerykańskiej tradycji. Tak jak Polska miała swego Paramonowa, który w czasach mej młodości zdobył sobie sławę za pomocą młotka, tak amerykański folklor pełen jest rewolwerowców, gangsterów i seryjnych morderców, legendarnych postaci w rodzaju Billy’ego Kida, Jes-se’ego Jamesa, Bonnie i Clyde’a czy Charlesa Mansona i Teda Bundy’ego. Śpiewa się o nich ballady i kręci filmy, na których często to oni są sympatycznymi bohaterami, walczącymi z niedobrymi policjantami. O ten niefrasobliwy stosunek Amerykanów do przemocy niektórzy historycy obwiniają w dużej mierze jedną szczególną grupę osiemnastowiecznych imigrantów — irlandzkich Szkotów, którzy osiedlili się w południowych Apallachach, a potem na całym obszarze południowo-wschodnich stanów, przywożąc ze sobą zasadę lex talionis, prawo odwetu.

Zwyczaj krwawej wendety, połączony z tradycją pojedynków w obronie honoru oraz niewolnictwem, sprawił, że Południe zawsze było i nadal jest regionem o najwyższej liczbie zabójstw (statystycznie 11,1 na 100 tysięcy mieszkańców w 1992 roku, w porównaniu z 7,8 na północnym wschodzie). W 1992 najbardziej „morderczym" stanem była Luizjana (17,4), a najbezpieczniejszym Dakota Południowa (0,6). O ile pojedynkowanie się było zajęciem raczej arystokratycznym (np. Andrew Jackson w 1806 roku, 22 lata przed swym wyborem na prezydenta, zastrzelił w pojedynku niejakiego Charlesa Dickinsona, który jakoby obraził jego małżonkę), to samosąd, czyli „prawo Lyncha", dotyczył biednych, często czarnych mieszkańców Południa. Obecna nieufność czarnej mniejszości wobec oficjalnego wymiaru sprawiedliwości i panująca w tym środowisku szczególnie wysoka przestępczość mogą, obok nędzy, mieć swą historyczną przyczynę w tradycji linczu.

Czy winę za to ponosiło niewolnictwo, irlandzcy Szkoci czy też tradycja bezprawia Dzikiego Zachodu — dość, że Ameryka pozostawała od stuleci krajem o wyjątkowo wysokiej liczbie morderstw na głowę ludności. Na początku tego dziesięciolecia była ona trzykrotnie wyższa niż w Kanadzie lub w Indiach, pięciokrotnie wyższa niż w Australii lub w Izraelu, a dziesięciokrotnie — niż we Francji czy w Japonii. Pod względem tych niechlubnych statystyk Amerykanie konkurują tylko z kilkoma krajami Ameryki Środkowej i Południowej (Kolumbia, Meksyk, Gwatemala) oraz Afryki (Zimbabwe, Republika Południowej Afryki).

Ta wyjątkowa, w porównaniu z innymi krajami, skłonność do przemocy musi mieć podłoże kulturowe. Także sposób, w jaki popełniane są zabójstwa i rodzaj użytych narzędzi zbrodni są — może patologicznym, niemniej jednak znamiennym — odzwierciedleniem lokalnej kultury. Ameryka jest krajem wysoko uprzemysłowionym; największa liczba ofiar morderstw, około 70%, zostaje zabita za pomocą tworu cywilizacji technicznej: broni palnej, głównie krótkiej. Mniej więcej 15% zostaje pchnięta lub pocięta nożem; 10% pobita na śmierć, z tego połowa gołymi rękami (lub nogami), połowa zaś przy użyciu tępych narzędzi, zwykle drągów lub młotków. Od trucizny, ulubionego narzędzia zbrodni w powieściach Agathy Christie, z rąk zabójcy zginęło w 1992 roku zaledwie 13 Amerykanów. Znacznie większa ich liczba została uduszona (313), spalona (203), utopiona (27) lub wysadzona w powietrze (19).

Zdawałoby się, że trudno za tymi ponurymi statystykami doszukać się jakiegoś pozytywnego przesłania. A jednak niektórzy badacze, tacy jak psycholog kliniczny i autor książki Inside the Criminal Mind (Wewnątrz umysłu kryminalisty) Stanton Samenow, który spogląda na te dane chłodnym okiem naukowca, uważają amerykańską kulturę przemocy za jeden z produktów demokracji i swobód obywatelskich. Są trzy przyczyny, które sprawiają, zdaniem Samenowa, że w Ameryce dochodzi do większej liczby morderstw niż w jakimkolwiek innym gospodarczo rozwiniętym kraju. Pierwszą jest łatwy dostęp do broni palnej, drugą łatwy dostęp do narkotyków, trzecią zaś — wolność.

Wniosek taki jest być może smutną refleksją dotyczącą ludzkiej natury, ale zasługuje na zastanowienie. Przy wszystkich ekstrawagancjach amerykańskiej kultury popularnej nie można jednak twierdzić, że toleruje ona bądź aprobuje morderstwo. Amerykanie są narodem wyjątkowo religijnym, o wciąż żywej tradycji purytańskiej, odznaczającym się wysoką etyką pracy i przywiązaniem do tradycyjnych wartości. Cechą amerykańskiej kultury wyróżniającą ten kraj spośród wszystkich innych jest szczególne przywiązanie Amerykanów do koncepcji indywidualizmu, do demokracji i swobód obywatelskich. Może więc twierdzenie, iż wysoki poziom przestępczości i przemocy jest ceną, jaką społeczeństwo płaci za zapewnienie wolności jednostce, nie jest całkowicie bezzasadne. Jeśli hipotezę taką potraktować poważnie, to cała kryminologiczna debata przenosi się na inną, bardziej uniwersalną płaszczyznę. Pytając o najgłębsze motywy zbrodni, szukać ich bowiem musimy nie w kulturze czy w lokalnym układzie stosunków społeczno-ekonomicznych, lecz w biologicznej naturze człowieka.

Takie ambitne zadanie postawiła sobie w latach osiemdziesiątych para kanadyjskich psychologów z Uniwersytetu McMaster, Martin Daly i Margo Wilson, którzy ogłosili wyniki swych badań w wydanej w 1988 roku książce Homicide (Zabójstwo). Daly i Wilson podjęli badania kryminalnych statystyk po to, by poddać empirycznemu testowi wcześniejsze socjobiologiczne teorie brytyjskiego uczonego Williama Hamiltona, dotyczące ewolucyjnych uwarunkowań altruizmu. Zgodnie z budzącą niegdyś ostre kontrowersje tezą Hamiltona, ludzka skłonność do poświęceń i altruizmu jest tym większa, im bliższe są więzy krwi między dobroczyńcą a beneficjantem aktu wspaniałomyślności. Aby sprawdzić słuszność tego twierdzenia, kanadyjscy badacze postanowili poddać bliższej analizie zjawisko przemocy w rodzinie i dociec, czy genetyczne pokrewieństwo jest czynnikiem, który ma na nie istotny wpływ. Kiedy jednak zaczęli gromadzić materiał do analizy, okazało się, że większość statystyk policyjnych nie zawiera danych, których szukali.

Kryminologia była w owym czasie, i w dużej mierze jest nadal, zdominowana przez socjologiczną szkołę myślenia, traktującą przemoc jako przejaw społecznej patologii, generowanej przez warunki środowiskowe. Kryminolodzy pozostawali do tego stopnia obojętni na biologiczny aspekt międzyludzkich relacji, że w 1979 roku Richard Gelles i Murray Strauss, należący do największych amerykańskich autorytetów w tej dziedzinie, oświadczyli, iż „przemoc wszelkiego typu, od kuksańców i bicia do tortur i morderstwa, najczęściej ma miejsce w obrębie rodziny". Wygłaszając ten sąd, Gelles i Strauss nie uważali nawet za konieczne dokonać rozróżnienia między członkami rodziny, których łączą więzy krwi, i tymi, którzy są wobec siebie genetycznie obcy. Tymczasem, jak wykazali Daly i Wilson, choć zabójstwa w rodzinie istotnie są zjawiskiem częstym, na ogół bracia nie mordują braci ani rodzice dzieci. Owszem, mężowie zabijają żony (lub sami są niekiedy przez nie zabijani), nierzadkie są też zabójstwa teściowych lub szwagrów. Jednak z genetycznego punktu widzenia żona jest z reguły dla męża równie obca jak każda inna kobieta spotkana na ulicy.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Profilowanie psychologiczne sprawców zabójstw
W poszukiwaniu genu agresji


« Psychologia sądowa   (Publikacja: 24-10-2004 Ostatnia zmiana: 26-07-2005)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Krzysztof Szymborski
Historyk i popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie, ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Posiada doktorat z historii fizyki. Do Stanów wyemigrował w 1981 r. Obecnie jest wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork.
Jest autorem kilku książek popularnonaukowych (m.in. "Na początku był ocean", 1982, "Oblicza nauki", 1986, "Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks", 1999). Współpracuje z "Wiedzą i Życie", miesięcznikiem "Charaktery", "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i in.
Dziedziną jego najnowszych zainteresowań jest psychologia ewolucyjna, nauka i religia. Częstym wątkiem przewijającym się przez jego rozważania jest pytanie o wpływ kształtowanych przez ewolucję czynników biologicznych i psychologicznych na całą sferę ludzkiej kultury, a więc na nasze zachowania, inteligencję, życie uczuciowe i seksualne, a nawet oceny moralne.

 Liczba tekstów na portalu: 31  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Mężczyzna niepotrzebny
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 3699 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365