Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.175.564 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 306 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Religia jest sposobem, w jaki człowiek akceptuje swoje życie jako nieuchronną porażkę.
« Felietony i eseje  
Dobre pytania [1]
Autor tekstu:

Czy szanowni bywalcy portalu spostrzegli, jak rozpleniły się tzw. 'dobre pytania'? Zauważcie jak często politycy, po usłyszeniu jakiegoś pytania, z radosnym uśmiechem oznajmiają — dobre pytanie! Znaczy to, że mają na nie gotową odpowiedź, w ich pojęciu błyskotliwą, może nawet wcześniej dokładnie obgadaną z pytającym (takie rzeczy zdarzały się przeszłości). Natomiast pytanie, na które nie znają odpowiedzi, albo nie mogą jej udzielić, jest zazwyczaj pytaniem tendencyjnym, złośliwym, nieuczciwym, nie na miejscu i t.p.

Nie wiem, czemu to przypisać, ale zauważyłem, że od pewnego czasu drażni mnie też określenie 'głęboki'. Nie chodzi o to, abym kwestionował głębokość np. jeziora Hańcza czy Bajkału, albo usiłował zastąpić to określenie innym. Nie, aż tak źle ze mną jeszcze nie jest. Jednak, gdy słyszę, że ktoś zadał głębokie pytanie lub wypowiedział głęboką prawdę, wtedy zbiera we mnie jakaś odruchowa irytacja. A ponieważ słowo mnie drażni zamiast zastanawiać, więc powodu do tego żadnego racjonalnego zapewne nie ma, jednak coś działa na moją podświadomość i wyzwala złe emocje. Trzeba więc się tych złych emocji w sposób racjonalny pozbyć, wszak sama nazwa portalu „Racjonalista" użyczającego mi swego miejsca  do czegoś w końcu zobowiązuje. Mógłbym, co prawda, idąc za przykładem dwóch znakomitych mężów, choć nie jest to liczba dokładna, ale dwa nazwiska przykład firmują, jedno od paru już wieków, drugie od paru dni, przybić gdzieś, do jakichś drzwi odpowiedni manifest, ale czy to byłoby racjonalne, sam nie wiem? Trzeba przyznać, że najnowszy przykład przybijania, bez użycia gwoździ, wyłącznie taśmą samoprzylepną, jest godny naśladowania, przynajmniej zarzut o umyślne zniszczenie czy choćby uszkodzenie mienia prywatnego będzie trudniej postawić.

Przymiotnik 'głęboki' używany jest w najrozmaitszych sytuacjach i kontekstach, jednak uzyskuje szczególną moc, jeśli dotyczy pytań. Jest też pewne niepisane ograniczenie — do zadawania takich pytań nie każdy jest uprawniony. Ja, na przykład, nie jestem. Odnoszę nawet wrażenie, że liczba takich osób w naszym kraju, jest też nader krótka, szczerze powiedziawszy, jest ona pusta. Jeżeli jednak ktoś decyduje się na zadanie takiego pytania, to albo natychmiast wskazuje, kto je pierwszy sformułował, i zazwyczaj okazuje się, że jest to ktoś, przy którym momentalnie karlejemy, zanikamy, niczym Alicja po przejściu na drugą stronę lustra albo Olo Jedlina czy Kwintek wracający do Szuflandii, albo kategorycznie stwierdza, że jest to pytanie głębokie, a wtedy grzeczność nie pozwala rozmówcy zaprzeczyć. Pewne pytania po prostu uchodzą za głębokie, ale co to ma konkretnie oznaczać, co się w tych głębinach kryje, nie wiadomo, wystarczy, że przyjęło się za takie je uważać.

Być może, lista pytań głębokich nie jest znowu taka obszerna i wszystkie dawno już zostały zadane, chociaż nigdzie takiego spisu nie znalazłem. Jeżeli tak jest, to i odpowiedzi na nie powinny być także znane. Ostatecznie, żył ongiś taki filozof, który twierdził, że całą filozofię da się sprowadzić do poszukiwania odpowiedzi na jedno pytanie i nawet to przekonująco uzasadnił. Ale żeby nie obracać się w abstrakcji przytoczę jeden przykład takiego pytania i zastanowić się nad jego głębią.

Właśnie przeczytałem takie zdanie: 'Jednym z najgłębszych pytań, jakie można postawić przed nauką, to pytanie o pochodzenie, ewolucję i strukturę wszechświata.'. Z jakichś względów autor uznał je za głębokie, ale, z jakich, tego w dalszym ciągu swego kilkudziesięciostronicowego tekstu nie wyjaśnił. W pierwszej chwili pomyślałem, że jest po prostu ostrzeżenie. Wiadomo nie od dziś, że w głębiach, wszystko jedno czego, może to być skromna rzeczułka wezbrana po ulewie, a może to być i Rów Mariański, czają się rozliczne niebezpieczeństwa. Może więc autor chciał mnie, czytelnika, ostrzec przed pochopnym zapuszczaniem się w otchłań swego dzieła, bez wcześniejszego wyposażenia się w odpowiedni strój ochronny tudzież oręż, zupełnie nieprzeszkolonego i niepoddanego odpowiednim testom sprawdzającym. Jednak dwa akapity dalej autor uspokaja — żadne niebezpieczeństwa, nawet prostemu człowiekowi, po maturze, podczas lektury nie grożą.

Dlaczego to pytanie zostało określone jako głębokie? — Oto jest pytanie. Z treści pytania wynika też, dla mnie w sposób oczywisty, istnienie co najmniej jeszcze jednego, i to jeszcze głębszego pytania, a także co najmniej kilku pytań o tym samym poziomie głębi. Inne pytania są, co również wydaje mi się oczywiste, pytaniami płytszymi, jeszcze nie płytkimi, ale płytszymi. Niestety, żaden przykład nie został przytoczony, tak samo jak to pytanie najgłębsze. Być może, tylko wiadomo o jego istnieniu lub, stojąc uparcie na gruncie logiki, jest możliwe jego sformułowanie albo będzie to możliwe w przyszłości. To ciągłe moje pytanie o jakieś przykłady, też mnie samego coraz bardziej denerwuje.

Kiedy tak zacząłem się zastanawiać nad samym sobą, zrozumiałem, że nie powinienem niczym się irytować, nawet od dawna powinienem być uodporniony na głębokie pytania i przygotowany do racjonalnego zachowania się w ich obliczu, a nawet udzielenia na wiele z nich wyczerpującej odpowiedzi. Do takich sytuacji powinno mnie przygotować życie. W trakcie swej pracy zawodowej, nieomal dzień w dzień, moi przełożeni zadawali mi przy każdym spotkaniu jakieś głębokie i przemyślane pytania, np. 'co słychać, kolego?', 'Kolego, a co z planem?', Czy pamiętacie, towarzyszu, o kolejnych zobowiązaniach?' i t.p. Z tych pytań można było zorientować się w nastroju szefa oraz swojej aktualnej pozycji rankingowej. Jeśli natomiast szef pytał:, 'co się tam u was dzieje?' czy 'co znowu spiepszyliście?', a bywało, że to pytanie miało swój dalszy ciąg, który dzisiaj mógłby być przedmiotem zainteresowania nawet prokuratora, jako przykład mobbingu, zaś wtedy była to zwyczajna, tzw. 'męska rozmowa', był to znak, że do jego uszu dotarły fałszywe informacje, rzecz jasna, w postaci złośliwej plotki lub pomówienia, które zinterpretował w sposób dla mnie niekorzystny, niesprzyjający dalszej karierze. Jeżeli zaś pytanie brzmiało:, 'co ty tam wyprawiasz?, czyli było sformułowane nieomal imiennie, choć nie po nazwisku, był to jak najgorszy znak. Czasem było ono zapowiedzią rychłego awansu poziomego, a czasem jeszcze czegoś gorszego, bo nasz szef stosował w polityce kadrowej metodę konika szachowego, tzn. o dwa stopnie w górę i w bok, lub o jeden stopień, ale do spraw, o których nie miało się żadnego pojęcia. Oczywiście, taki ruch pociągał za sobą szereg innych awansów lub przegrupowań. I choć zakład, w którym pracowałem był spory, wydawało się czasem, że już wszyscy zajmowali wszystkie możliwe stanowiska, ale i na to było proste lekarstwo — reorganizacja. W ten sposób pojawiały się przed nami nowe możliwości rozwojowe, podnosiliśmy swoje kwalifikacje zawodowe, a wszystko to zawdzięczaliśmy naszemu dyrektorowi, dobrodziejowi.

Te męskie rozmowy, zwłaszcza konieczność ich okresowego przeprowadzania, były prawdopodobnie jedną z przyczyn niechętnego awansowania kobiet na stanowiska kierownicze, ale te, które awansowały, potrafiły również rozmawiać po męsku.

Co to ma wspólnego z głębokimi pytaniami? — Ano to, że na żadne z nich szef nie oczekiwał odpowiedzi, bo on od dawna wiedział, co zrobić, aby trzymać nas wszystkich w szachu. Z początku, zwłaszcza ktoś nowy, usiłował wyjaśniać, tłumaczyć, wyliczać, był nawet taki spryciarz, który posłuchawszy rad z jakiegoś kursu kadry kierowniczej, przygotował listę problemów, które może rozwiązać tylko dyrekcja, aby on mógł owocniej pracować. Nic z tego, nasz dyrektor wcześniej był na takim kursie i kartki nawet do ręki nie wziął, nie z nim takie numery. Piękne to były czasy.

Jak widać, jego metoda poszukiwania odpowiedzi na głębokie pytania, ogólniej — rozwiązywania problemów, polegała na zmianie rozwiązującego. Ponieważ nie od dziś wiadomo, że cudze problemy są płaskie i trywialne, w zasadzie to nie są żadne problemy, więc czasem udawało się takiemu nowemu coś rzeczywiście rozwiązać. Bardziej zaprawieni życiowo spokojnie przechodzili nad zastanymi do porządku dziennego, czyli, jak się to już wtedy mówiło, zamiatali sprawę pod dywan.

Tę metodę zamiatania stosowali nieomal wszyscy, więc po pewnym czasie dywan okazał się zbyt mały i problemy przerosły również mojego dyrektora. Problemy, bowiem, są często memami i mnożą się tak jak one, czyli w sposób epidemiczny.

Pytanie zacytowane na wstępie, nie dokładnie w takim brzmieniu, lecz zbliżone w sensie, zadawali sobie zapewne ludzie od dawna, chyba znacznie wcześniej niż nauczyli się pisać, a kilka odpowiedzi, i to na piśmie, znamy. Wydaje mi się, że pytanie to pierwotnie dotyczyło tylko pochodzenia, nawet nie wszechświata, a tylko tego, co wydawało im się całym światem, być może, jeszcze wtedy nie zauważali żadnej różnicy między swoim światkiem a wszechświatem. Oczywiście, o ewolucji i strukturze nawet nie myśleli, choć może to wcale takie oczywiste nie jest. Jednak ewolucja, tak jak dziś ją rozumiemy, oznacza pewną zmienność, a sprawę komplikuje fakt, że czym innym jest ewolucja dla biologa, a czym innym np. dla geologa. W biologii za zmienność odpowiadają przypadkowe mutacje a za jej wynik nieprzypadkowy dobór naturalny, w geologii zaś, choć np. góry powstają, rosną i stopniowo zanikają, nic nie jest przypadkowe, bo determinują wszystkie te procesy prawa fizyki i chemii, nie ma też żadnego doboru naturalnego.

Po cóż było pytać o strukturę świata czy czegokolwiek innego, skoro ta struktura była widoczna jak na dłoni. Na czele stoi naczelnik rodu, na czele wsi jakiś starosta, nad nim jest wojewoda, książę, król albo nawet król królów. Oczywiście, co kraj to obyczaj, różnie się ci władcy nazywali, różne bywały zakresy ich władzy i kompetencji. Widać też było, że każdy z władców ma swoje sługi, a na samym dole, u podstawy stoją jacyś tam niewolnicy albo chłopi. Wszędzie dookoła jest tak samo, a więc wszystko zorganizowane jest według tej uniwersalnej, boskiej zasady. A w niebiosach porządek jest taki sam, tyle, że doskonalszy, bo ziemski porządek opiera się właśnie na porządku niebieskim. Ot i gotowa odpowiedź.

A pochodzenie, przynajmniej jednostkowe, też nie nastręczało żadnych tajemnic. Życie biologiczne toczyło się tuż obok, w sposób jawny i nieskrępowany. Koguty uganiały się za kurami, psy i koty także miały swoje wiosenne obyczaje, bydło domowe i dzikie zwierzęta też, a co robią ludzie nie było specjalną tajemnicą, przynajmniej dla prostego ludu. Potem ptaki wysiadywały jajka, psy się szczeniły, kotki kociły i każdy mógł się dowoli napatrzeć narodzinom, czasem również ludzi. Więc i świat się jakoś tam narodził, niewykluczone nawet, że z jajka.


1 2 Dalej..
 Zobacz komentarze (4)..   


« Felietony i eseje   (Publikacja: 25-06-2012 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Jerzy Neuhoff

 Liczba tekstów na portalu: 97  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Paradoks
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8142 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365