Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.549.320 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 245 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Uczyć się można praktycznie bez końca. A cóż właściwie ciekawszego nam pozostało."
 Światopogląd » Dotyk rzeczywistości

Rwanda - katolicyzm - przemoc (Część I) [2]
Autor tekstu:

Umierano też szybko, od kuli wystrzelonej prosto w głowę. Za to jednak niejednokrotnie trzeba było zapłacić. I ludzie płacili. Wielu próbowało uciekać. Cały region ogarnął chaos, bezwładne, masowe ruchy ludności. Uciekali tak by nie natknąć się na liczne punkty kontrolne, gdzie sąsiad wskazywał palcem i mówił kto jest Tutsi. Ciała zazwyczaj pozostawiano tam gdzie upadły, jako upewnienie innych, że wszystko to dzieje się realnie, rzeczywiście.

Tutsi (i ci Hutu którzy nie chcieli przyłączyć się do rzezi) próbowali się chronić w szpitalach, szkołach, budynkach administracji państwowej, misjach chrześcijańskich, kościołach. Do świątyń ludność kieruje się, niezależnie od szerokości geograficznej, czasów, charakteru wojny, przeważnie podczas zagrożenia, zwłaszcza w okresie walk. A kulturze afrykańskiej jest to powszechny zwyczaj i przyzwyczajenie. Masowość i okrucieństwo mordów w świątyniach wymaga szczególnej uwagi - pod względem liczby, drastyczności, dramatu miejsca i dziejących się wokoło bestialstw, roli licznych kapłanów w tych wydarzeniach; to nie tylko oskarżenie, to jednoznaczny wyrok. Milczenie w tej sprawie takich prominentnych hierarchów Kościoła jak choćby Henryk Hoser jest nie do wybaczenia, gdyż w języku cywilizowanego świata trudno to opisać (i racjonalnie wyjaśnić).

Wielu badaczy zadaje pytanie retoryczne jak można sobie wyobrazić coś gorszego niźli złamanie sacrum uświęconego miejsca? Czy można zabijać ludzi w kościele? Czy jest większa zbrodnia niż niemieckie bombardowania polskich kościołów? I na dodatek gdy kapłani świątyń gdzie chroni się ludność, ich współbracia i wyznawcy, których mieli nauczać (i nauczali przez dekady) czynnie animują tę rzeź. Jednak widać, że jest to możliwe. I to w tak katolickim kraju.

Tragedia sprzed dwóch dekad widoczna jest w każdym miejscu Rwandy - jak relacjonują badacze, publicyści, reporterzy, wolontariusze starający się nieść pomoc przebywający w tym kraju: to kobieta z ręką uciętą wysoko ponad łokciem, to inna osoba wyciągająca w żebraczym geście kikut bez dłoni, to np. pucybut (o którym wspomina Tochman) bez obu nóg uciętych u samego ich początku, niemal w pachwinach. To kolejny mężczyzna podający sobie ręką coś z ziemi a w zasadzie chwyta zębami nogawkę od spodni jednej nogi, pełzający po ziemi i tak przesuwający się jedynie dzięki podpieraniu się rękami. Jego jedna, pozostała mu po ataku Interahamwe noga kompletnie bezwładna, zachowującej się jak gumowy wąż. To znowu inny mężczyzna u którego zwraca uwagę pomysłowy wózek inwalidzki. Z przodu na wysokości piersi zamontowane są pedały od roweru. Dopiero po dokładnej obserwacji dostrzec można, że mężczyzna nie ma obu nóg i nie ma lewej ręki. To przykłady pierwsze z brzegu, a jest ich setki, tysiące.

Maczety, które sprowadzano masowo (i które m.in. gromadzono na zapleczu kościołów i ośrodków misyjnych), produkcji Made in China cięły precyzyjnie i okaleczały skutecznie. Ta prawda — o ludobójstwie, bestialstwie i fanatyzmie, o przewadze „swojej rasy" dociera do każdego obserwatora przebywającego w Rwandzie.

Jeden przykład, choć nie pospolity gdyż Rzym nie przystaje na zachowanie budynków niegdyś poświeconych i używanych jako świątynie katolickie jako pamiątki po zbrodniach Hutu (mury się zazwyczaj odkaża, okadza, potem następuje powtórna konsekracja i ..… świątynia jest gotowa do głoszeniu słowa bożego powtórnie, jakby nic się nie stało): Nyamata Memorial Site to niegdysiejszy tutejszy kościół katolicki, niski budynek, ze spadzistym, krytym blachą dachem, po bokach od wejścia ściany zbudowane są z pustaków z otworami skierowanymi do wewnątrz i na zewnątrz tak, aby wpadało przez nie światło i przyjemne powiewy wiatru tworzyły przeciąg. Pustaki są także od drugiej strony za ołtarzem. Czerwona cegła. W środku chłód i delikatnie przytłumione światło. W dali okryty obrusem ołtarz, na prawo od niego na podwyższeniu tabernakulum. Po bokach i po środku rzędy kilkudziesięciu ławek, na których wydaje się, że wciąż ktoś siedzi. Od razu uderza jednak niekościelna część wystroju. Kilkadziesiąt ławek dokładnie, szczelnie obłożonych jest stertami wysokimi na trzydzieści, czterdzieści centymetrów dawno zaschniętych i zesztywniałych ubrań. Brudnych i zesztywniałych od zakrzepniętej krwi. Pod tylną ścianą kościoła zgromadzono ubrania, które nie zmieściły się w ławkach. Nie do policzenia. Ściany ochlapane rozbryzgami krwi. Widać przez dach podziurawiony tysiącami odłamków granatów niebo. Zakrwawione, brudne, zeskorupiałe ubrania leżące wokoło to pamiątka po ofiarach, które tu zginęły. Poukładano je w sterty na ławkach, lecz nic poza tym nie zmieniono. Ołtarz, obrus na nim, tabernakulum,. Wciąż jest tak jak przed laty, tylko widać na nim jeszcze plamy.

W małym podziemiu kościoła znajdują się oświetlone jarzeniowym światłem szklane gabloty zawierające po kilkaset popękanych, rozłupanych i pociętych czaszek. To dwie półki. Na trzeciej zlokalizowano inne kości: miednice, kości obręczy górnej, kości długie. Mały fragment zajmuje szklana półeczka z naszyjnikami, grzebieniami, biżuterią. Bolesne uświadomienie, że kilkaset czaszek to tak naprawdę kilkuset niegdyś ludzi, którzy zginęli w tym kościele. Jedna — jak opisuje obserwator — czaszka została rozłupana od oczodołu do kości potylicznej. Z jaką siłę ów człowiek musiał uderzać maczetą i jaką wolą zabicia „Innego" się kierować? Dalej są dwa grobowce, a w zasadzie ciasne korytarze długie na prawie trzydzieści metrów z półkami po obydwu jego stronach. Każda półka wysoka na jeden metr i tyle samo co najmniej głęboka, szczelnie wypełnione kośćmi. Półek w pionie jest cztery, w sumie — trzydzieści sześć. Ciasnota korytarzy i wrażeniem, że wysokie na cztery metry sterty kości zaraz runą na głowę stwarzają klaustrofobiczną, traumatyczną i przygnębiającą atmosferę tego miejsca. Każdy  ma potrzebę ucieczki z tego miejsca.

W tym kościele zamienionym teraz na mauzoleum pamięci o ofiarach ludobójstwa zginęło kilkanaście tysięcy ludzi. Nikt nigdy dokładnie tego nie policzył i właściwie nie było nikogo, kto zidentyfikowałby ciała. Tylko kilka półek w podziemiach to trumny osób, z których rodzin ktoś się zachował i rozpoznał ofiary. Inni ginęli całymi rodzinami i są teraz częścią wielkiego magazynu kości. Ludzie uciekali do świątyń z nadzieją na schronienie za plecami księdza. A ci tymczasem zawiedli. Nie wpuszczali za drzwi kościoła, jeśli wpuszczali, nie dawali żadnej nadziei na ochronę i przeżycie. Przerażające jest stwierdzenie, że liczni duchowni sami donosili do Hutu lub działali w osławionej Interahamwe informując, że w ich kościele są pasożyty, karaluchy, które trzeba zabić. Sami chwytali za pistolety i rozstrzeliwali ludzi.

Bo w niezliczonych wypadkach w czasie poprzedzającym rzezie (przez całe lata przed ludobójstwem) i w czasie ich trwania księża grzmieli z ołtarzy określając Tutsich jako nie-ludzi. Że to węże, karaluchy i jak karaluchy próbują wedrzeć się do Rwandy by ją opanować. I jak karaluchów trzeba się ich pozbyć. Jak dzielili ludzi w szkołach niedzielnych na Tutsi i na Hutu, jak tłumaczyli czym jest duma Hutu i czym jest grzech Tutsi. Przed jednym z kościołów oglądać można grób siostry zakonnej, która zginęła kilka lat przed ludobójstwem zamordowana gdyż nie chciała zgodzić się z ideologią tutejszego kościoła. Henryk Hoser był wtedy już od wielu lat w Rwandzie.

Bo Kościół w Rwandzie od dekad był przy i u — władzy. Księża i biskupi kładli podwaliny i współtworzyli ekstremistyczne ugrupowania Hutu. Zażyłość pomiędzy hierarchią Kościoła rwandyjskiego, a dyktatorem Habyarimaną (którego śmierć w katastrofie lotniczej — niewyjaśnionej nigdy do końca — dała sygnał do rozpoczęcia rzezi) jest powszechnie znaną na świecie (ale nie w Polsce). To przenikanie religii, instytucji religijnej, hierarchii i duchowieństwa z codzienną polityką, stała obecność symboli i narracji sakralnej w życiu obywateli miało niesłychanie istotnych wpływ na późniejsze wydarzenia. Ta sakralizacja uświęcała wszelkie poczynania, wszelką argumentację, jakiekolwiek zamiary. Ideologia elit Hutu rządzących wyzwoloną z kolonializmu Rwandą i nauką miejscowego Kościoła stawały się przez to tożsame, a stopienie się ich nastąpiło na salonach reżimu. Zresztą — duchowieństwo w przeważających przypadkach było jego częścią. Z efektem wiadomym.

Bo wielu proboszczów szło do Hutu, by w swoich parafiach którymi zarządzali, w ich asyście dokonywać ostatecznego rozwiązania. Do kościołów przez wywietrzniki najpierw wrzucano granaty, a tych, którzy nie zginęli dożynano maczetami i rozstrzeliwano; nie raz z broni trzymanej w rękach księdza.

A czym była i co oznaczała na rok przed ludobójstwem wizyta Jana Pawła II w tym nieszczęsnym kraju, kiedy w Polsce pamiętamy te pielgrzymki jako samą wzniosłość, absolutną nierzeczywistość, średniowieczny kult religijnego przywódcy — Wojtyła był tam niczym Urban II ogłaszający w Clermont Ferrand 27.11.1095 epokę wypraw krzyżowych (odpowiedział mu wtedy okrzyk zgromadzonych wielmoży "Deus le Volt" **). Czym było więc to powszechne zjednoczenie i manifestacja jedności z głosem i nauką arcypasterza (obecne podczas pompatycznych i masowych wieców religijnych z teatrem tego jednego aktora)? Czy po raz kolejny nie zaświadcza tu w sercu Afryki o pustce, bezrefleksyjności, kierowanych tylko emocjami i afektami oraz psychologią tłumu tych mega-wieców, służących ..… no właśnie, czemu? Bo tu przecież rok po tej wizycie księża, biskupi i arcybiskup nawoływali do zbrodni. A papież nic nie zrobił by to powstrzymać — tak uważają dziś katolicy w Rwandzie i Afryce. Wystraszeni ludzie z nadzieją na zmianę czekali tej wizyty. Ludzie już wówczas ginęli z rąk Hutu zachęcani przez swoich politycznych i religijnych liderów do morderstw. Wizyta papieża była ostatnią nadzieją, która nie została ziszczona. Bo papież problemu nie widział lub nie chciał widzieć lub nie dopuszczał do swej świadomości, że coś takiego może się zdarzyć. W każdym razie jako wytrawny polityk i religijny przywódca ponad jednego miliarda wyznawców na świecie owo zaniechanie i milczenie obciąża jego religijne, kulturowe, polityczne i filozoficzne sumienie.

Milczenie Watykanu, milczenie kolejnych papieży, milczenie Kościoła — w Polsce wysokiego rangą duchownego, zajmującego podczas tych wydarzeń prominentne stanowisko w rwandyjskiej hierarchii, arcybpa Henryka Hosera jest znamienne, kompromitujące, obciążające sumienie całej instytucji. Bo nieliczni sprawiedliwi w tej sytuacji są tylko świadkami hańby, sprzeniewierzenia i zaniechania. Dowodami są również wyroki na  księży skazanych i osadzonych w więzieniach za te zbrodnie. Współczesna Rwanda szuka po całym świecie tych duchownych, którym udało się zbiec albo których Watykan ukrył na misjach bądź w europejskich placówkach sakralnych. I dziwić się, że świat zachodni nic o tym nie wie, nie chce wiedzieć. Telewizja huczy o księżach pedofilach w USA, o księdzu Rydzyku, a nic nie słychać o księżach -autentycznych mordercach. Ksiądz gwałcący dzieci na Zachodzie szokuje. A co można powiedzieć o księdzu, który rozstrzeliwuje ludzi, gwałci chroniące się u niego dzieci i dostarcza je morderczym bojówkom na kolejne gwałty, na okrutną i bestialską śmierć (mniej szokuje bo to Afryka)? O księdzu, który jest elementem całej państwowej struktury kościoła, która uczestniczyła w przygotowaniu i wykonaniu ludobójstwa. I o instytucji, która milczy na temat swych funkcjonariuszy zamieszanych w taki proceder, ukrywa ich przed ręką świeckiej sprawiedliwości?


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (11)..   


« Dotyk rzeczywistości   (Publikacja: 19-09-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Radosław S. Czarnecki
Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", ma na koncie ponad 130 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Mieszka we Wrocławiu.

 Liczba tekstów na portalu: 129  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Return Pana Boga
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9286 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365