Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.564.195 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 246 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:

Złota myśl Racjonalisty:
"Grecy dokonali odkrycia największego z dokonanych przez ludzkość: odkryli potęgę rozumu."

Dodaj swój komentarz…
Zaratustra - Świetny tekst
Jak Boga nie kocham.
Autor: Zaratustra Dodano: 07-03-2006
Reklama
qwerty11 - hm
Sprawa jest dość prosta.

1. Każda wola jest egoistyczna: w tym sensie, że jest wolą jednostki. Sprężyny, które ją nakręcają, dodają energii - zwane popędami - są właściwe dla określonych okoliczności, w których instynkty tej i tylko tej jednostki się ujawniają. Znajdą się tacy, którzy naszą wolę popierają, i tacy, którym jest przeciwna. W danej chwili może być jednych więcej niż drugich, ale to nie zmienia z natury egocentrycznego, ba, egoistycznego charakteru każdej woli.

2. Takie ujęcie miłości "agape" jak w tym artykule oznacza po prostu tyle: każda wola jest miłością czegoś. Gdyż w sposób oczywisty jest ona dążeniem od jakoś rozumianej niższości do pewnej wyższości (co więcej, jest tym, co rozwarstwia, rodzi cierpienie, "biedę", ale i radość). W tym sensie faktycznie można powiedzieć, że skoro wola jest istotą, treścią życia, to treścią życia jest miłość. Natomiast twierdzenie, że chrześcijaństwo polega na nasilaniu takiej właśnie miłości - czyli właściwie na nasilaniu woli - jest bzdurą. Ono właśnie zabija jednostkową wolę, by być bardziej podatnym na innych. Chrześcijanin jest w społeczeństwie "energią ujemną": typ "lekarza duszy", wsłuchującego się w innych. Każdy, u kogo przeważa życie wewnętrzne i wyobrażenia, kto nie mierzy ludzi ich możliwościami, lecz jakim bądź wyobrażeniem "cnoty" - jest próżny, jest opanowany przez mentalną zemstę i ressentiment...

3. U każdego człowieka jest "zaprogramowany na stałe" instynkt empatii (zwany też instynktem stadnym, a szerzej kojarzony jako "mowa ciała"), który - wraz z jego nieraz bardzo odległymi pochodnymi - sprowadza się do przejmowania woli (energii, uczuć) od innego człowieka. To wszystko zresztą jest już dość dobrze rozumiane na poziomie centralnego układu nerwowego. Instynkt empatii tworzy pierwotną moralność, która przeciętnie u mężczyzn przechyla się z wiekiem w stronę abstrakcji, u kobiet w stronę namiętności, ale tak czy inaczej tkwi źródłem w owym instynkcie. Również to, co na nas działa w relacjach społecznych, leży głównie tutaj.

4. Wola NIE jest przejmowana od innych w dwóch przypadkach: a) gdy nasza własna jest bardzo silna ("napięty łuk") lub b) gdy dysponujemy mechanizmami ochronnymi, które świeżo przejętą energię kierują na pewne wyuczone, bezpieczne szlaki. To ostatnie przejawia się w tym, co nazywamy próżnością, zemstą, ale też w śmiechu czy dialogu. Najczęściej wszakże mamy wśród mas do czynienia właśnie z próżnością ("miłość własna", "poczucie własnej wartości", "godność", "honor"), która polega na mentalnym negowaniu wartości przeciwnika i w ten sposób odwracaniu uwagi od tego, co mogłoby naszą własną wolę napiąć. Zresztą ów powszechny rys osobowości nie powstaje wskutek żadnego instynktu sensu stricte: jest to raczej mem, pewien sposób reagowania, który może się w toku doświadczeń życia wyrobić lub nie - a jeśli już się wyrobimy i umiejętnie "walczy o byt", tj. samoutwierdza się, to przetrwa.

5. Otóż owa "próżność" czy "zemsta" jest tym, co piętnuje Nietzsche. Dlaczego niziny społeczne tkwią na dnie? Bo wierzą, że i tak są lepsze. W obliczu silniejszych są trzy możliwości: 1) poddajemy się im, bo sami chcemy być mocni ich siłą (przypadek "dobrego pana"; czyli nie widzimy podziału "to jest jego, a nie moje"), 2) wmawiamy sobie, że i tak jesteśmy lepsi lub co najmniej równi (czyli próżność, zemsta, ressentiment), 3) sami silnie dążymy wzwyż w tym czy innym kierunku, wobec czego widok silnych jest co najmniej obojętny (jeśli są w innej dziedzinie) lub wręcz stymulujący.

6. Otóż Nietzsche nie bez słuszności uznaje typ 3 za przedstawicieli moralności dostojnej: w istocie ludzie silnej woli są w każdej epoce niemal z definicji artystokracją. Niewolnicy to ci, którzy SAMI NIE MAJĄ WOLI - a w każdym razie nie mają tonicznej "woli mocy". Są to zatem ludzie słabi. To są wszyscy ci, którzy mówią, jak to trzeba "być", a nie "mieć" (mimo że in praxi dużo łatwiej jest wyobrażać sobie "bycie" niż mieć realną moc). To ci, którzy narzekają na pędzący świat, to wszyscy ci "zmęczeni i strudzeni, którzy chcą pokrzepienia". Słabość ich woli (a właściwie samego jej quantum, jak powie Nietzsche w WR) - będąca z kolei pochodną czynników biologicznych - jest czymś pierwotnym. Umysł bowiem nie ma żadnej kontroli nad quantum energii psychicznej, jak tylko kontrolę pośrednią (np. głodzę się albo zamęczam).

7. Warto zwrócić uwagę, że wątek takich istot, przewijający się przez całą twórczość Nietzschego (już w NR jako "filister wykształcony") pozostaje w wyraźnej korelacji z freudowską ideą libido i twórczej woli wyostrzonej przez sublimację. (Seks bywa tym, co wyrównuje energię i funkcje, tworząc człowieka "kompletnego", "zadowolonego z siebie", "poprzestającego na małym", "człowieka nowoczesnego".) Zresztą trzeba by mówić o całej linii: Schopenhauer-Nietzsche-Freud, która zapoczątkowała psychoanalizę przez rozważania nt. woli.

8. Otóż chrześcijaństwo zaistniało i istnieje tylko dzięki takiemu "motłochowi", ludziom słabym. Mówią o sobie "altruistyczni": ale cóż to znaczy? Nic więcej ponad to, że nie mają własnej woli - lub mają jej bardzo mało - więc są bardzo podatni na wolę z zewnątrz, podatni na instynkt stadny. Oto ich reaktywność i finalistyczny charakter, ich pragnienie końca: wszystko to, o czym pisze Nietzsche w swoich pracach. W skrócie: oni tylko współchcą i współczują; świat zaś leży na tych, którzy chcą i czują. Dlatego niziny społeczne są nieomal z definicji dobre; a im kto wyżej, tym bardziej staje się - też nieomal z definicji - zły. Sama "żądza władzy" (albo "kompleksy") jest już złem: ale przecież wola JEST pragnieniem władzy... (dokładnie tak samo, jak pragnienie równości jest zaprzeczeniem woli)

9. Jako że regularnie uczęszczam do kościoła, mam szansę słuchać różnych kazań; i powiem uczciwie, co najmniej 70% z nich (a może i dużo więcej; chyba ze względu na brak treści tak łatwo je zapominam) sprowadza się do "osłabiajcie swoją wolę, czyście swój umysł, by dać miejsce Bogu (ludziom, empatii, a także jedynej dozwolonej w chrześcijaństwie silnej woli: tj. ciągłemu kajaniu się)". Kapłan JEST ascetą, a chrześcijanin jest człowiekiem wyczyszczonym z woli: oczywiście nie tak zupełnie, by był trupem. Jednak jego wola jest bardzo kobieca, bardzo rozdrobniona, niczym chwiejna powierzchnia (vide fragm. z Zaratustry), różnokierunkowa, ale o małej amplitudzie - i bardzo nieodporna na manipulacje z zewnątrz. Kobieta, a także święty otwarty na ludzi: wszystko przypadki miotane przez wiatr z zewnątrz... Altruizm, poświęcenie, "miłość bliźniego": wszystko przypadki przykrej reaktywności i pustki, która bez gotowego (najlepiej cierpiącego) świata zewnętrznego nie wie, co z sobą zrobić.

10. I cóż więc dziwnego, że tacy ludzie jako jedyny mechanizm obronny - a ciążą w kierunku mechanizmów obronnych, ze swojego lenistwa i biologicznej słabości! - mają ową próżność, ów ressentiment, który każe gardzić wyższością i hierarchią ziemską (kojarzy mi się tu zdjęcie Papieża całującego stopy - jako policzek dla świata) lub co najmniej uważać się za "równych najwyższym": to jest warunek konieczny, by z kolei tkwiąca w chrześcijaninie wola kajania się (lęki itd.) nie została zagrożona, ba, wymieciona z jego duszy! Zwykłe spotwarzanie innej woli; a ponieważ wola chrześcijańska jest par excellance nastawiona na życie wewnętrzne, więc jest to spotwarzanie całego świata, "miarkowanie się" w dążeniu itd. Ressentiment jest więc nie tylko początkiem chrześcijaństwa, jest też jego przeznaczeniem.

11. Oczywiście, są przypadki, gdy wola chrześcijanina jest tak silna, że nie musi już bronić się przed podatnością przy użyciu ressentiment. Np. przypadek siostry Faustyny, przywołany przez ks. Tischnera - żyła ona tak bardzo w swoim świecie idei, tyle było tam emocji, że już zupełnie obrona była niepotrzebna. To nie zmienia, że jest to błąd statystyczny; u 99% chrześcijan mamy do czynienia właśnie z obroną, w żadnym razie z atakowaniem świata zewnętrznego (o ile jeszcze rozumie się dzisiaj to słowo - gdyż nawet dzisiejsi ateiści są na wskroś w swojej słabości chrześcijańscy - filisterscy, jak by może powiedział Nietzsche).

12. Że silni chylą się czasem ku słabym z nadmiaru mocy, o tym też często Nietzsche pisał (choćby WR czy pod koniec PDZ). Czasem jest to rodzaj nieśmiałości, czasem pewne przyczółki słabości, czasem po prostu pójście na łatwiznę, przysporzenie sobie mocy przez sprowadzenie na czyjeś usta uśmiechu. Natomiast zasadniczo silny jest tym, który przede wszystkim chce i czuje: i dlatego on określa charakter epoki. Że takich dzisiaj mało (a czemu? może Freud by nam na to odpowiedział, polecam pod rozwagę problemat prawicowości bądź lewicowości epok, a także konsekwencje "wielkich burz dziejowych", np. II w.ś., o czym też zresztą Nietzsche pisał), to jest powodem współczesnego triumfu motłochu i idei nowoczesnych.

13. Podejrzewam, że Scheler zasłania się po prostu tym, że dla niego wartości światowe nie są niższe: one są równe... Innymi słowy też wypiera związaną z nimi wolę, by nie rozrosła się zbyt bardzo (w "pychę"), lecz w mniej pretensjonalny sposób. Prawda jest jednak niezbita: kto zewnętrzną, "egoistyczną" wolę neguje, ten tym samym neguje też sposób zachowania polegający na jej afirmacji. Nie da się bowiem pogodzić afirmacji i negowania. On uważa, że należy żyć inaczej, że należy przede wszystkim być wrażliwym na innych (po mojemu: podatnym na manipulacje), czyli utrzymywać słabość, pętać różne motywacje w imię jakiejś "równowagi", "harmonii" (jakże kobiece, nieheroiczne i antymęskie, ba, promujące tchórzliwość archetypy!). Scheler więc używa bardziej subtelnych słówek na określenie tego samego stanu, który ostro krytykuje Nietzsche. Stanu słabości i braku dynamizmu.

14. Owa zresztą wewnętrzna bezwładność cechuje też chrześcijańskiego Boga. To ona (i jej konsekwencje, np. "wszechwiedza") przede wszystkim uśmierca go, a nie tylko brak wiary w niego...
Autor: qwerty11 Dodano: 04-12-2006
qwerty11 - hm2
I cóż - powiecie mi jeszcze o chrześcijanach, którzy doszli na jakieś realne szczyty mocy? Owszem, są tacy. Ale albo ich chrześcijaństwo jest bardzo wątpliwe, w każdym razie bardzo odległe od swojego powszechnego ideału (by nie rzec udawane), albo są oni ślepi. Samooszukują się, że są dobrzy, są mistrzami w byciu swoim adwokatem, w "racjonalizacji", jak powie psycholog (to też jest droga odpierania woli!): w ten zatem sposób chorują na "twardość serca", jak powie teolog. I któż oceni, czy naprawdę są dobrzy? Ich sumienie? Ale przecież właśnie powiedzieliśmy, że może jest bardzo odporne! Być może gros innych chrześcijan nie wytrzymało by walki, jaką muszą z bliźnimi toczyć.

Że ich zdolność samousprawiedliwiania się jest ograniczona, to rzecz oczywista; że tolerancja ich sumienia nie jest nieskończona (a sumienie muszą mieć najwyższym panem), także; zatem są z kilkadziesiąt razy mniej skuteczni niż niewierzący w sprawach "podboju świata". Ktoś, kto cały jest oddany chrześcijańskim ideałom, jest nieomal skazany na "ostatniość".

Przykład Hitlera (notabene przez arcybiskupów i wysłanników papieskich uznanego za "żyjącego bardzo pobożnie"!) pokazuje, że można czynić praktycznie wszystko. To zresztą potwierdza II Sobór Watykański, gdy zaleca, by nie dawać rygorystycznych przepisów moralnych. De facto więc relatywizm został ostatecznie uznany. Na świecie są wolni i wolniejsi: ci drudzy rządzą pierwszymi. Człowiek z mniej wrażliwym lub bardziej okiełznanym sumieniem może zrobić więcej niż inni (choć sam fakt, że musi je okiełznywać, to dla niego punkt ujemny). Chrześcijaństwo uczy lęku przed grzechem (rodzice, którzy wskazują: "to jest grzech! będziesz się z tego spowiadać!"; później wyuczone niejawnie skojarzenie "ktoś cierpi przez ciebie = grzeszysz" itd.). Lęk przed grzechem, przed złym rozliczeniem z Bogiem, przed spowiedzią, przed potępieniem: to wszystko krępuje chrześcijanina. Aczkolwiek i to da się opanować. Tylko czy wtedy jest się jeszcze chrześcijaninem, czy już tylko samym opakowaniem? Czy ponad myślenie o "dobrym Bogu" coś jeszcze to chrześcijaństwo oznacza?

Cnotliwy, który doszedł na szczyt - znaczy to tylko, że JEGO sumienie jest akurat odporne na to, co mu wszyscy po drodze zarzucali... A że im wyżej, tym więcej zarzucających... I cóż tak naprawdę Kościół to obchodzi? Przede wszystkim trzeba dbać o to, by kapłan pozostał u mocy: nie tylko właściwym rządzeniem, ale i własnym przykładem. Reszta w sumie nie obchodzi ani Kościoła, ani delikwenta, ani pewnie nawet Boga... Gdzie jest granica tego, na ile trzeba ulegać ludziom? Otóż: nigdzie. Jest to granica Twojego sumienia, ale 1) nie zmierzysz tego linijką, 2) sumienia są różne - więc obiektywnej granicy nie ma, ergo: róbta co chceta...

W praktyce, jak pisze Nietzsche w Antychryście, politycy jedynie bezczelnie i z wyrachowaniem udają chrześcijaństwo. Dawno już są opanowani przez potężniejszą wolę niż kajanie się, dawno już są prawie niepodatni na wolę z zewnątrz - trwają zatem w grzechu pychy... Jeśli by jednak nawet jakiś rzetelny chrześcijanin kiedyś trafił na szczyt - w co bardzo wątpię - to jedynie dlatego, że ktoś ich tam umieścił. Przerażająca mierność, wyrażająca się uśrednianiem wszystkiego co dookoła w imię "altruizmu", nie pozwoliła by im piąć się na szczyt. Nawet w konkursie na tego, kto najbardziej usuwa biedę (czyli, zważmy dobrze, działa w kierunku przeciwnym do woli bogacenia się, ale przez to w kierunku beznadziejnym) - nawet wówczas byłby problem: komu bardziej pomagać? Różne opinie, różne sugestie... i biedak byłby bezradny. Pewnie teraz skupiłby wielką część sił na stworzeniu systemu "sprawiedliwego" rozdziału środków (czyt. "takiego, który mi pasuje" - konkretnie mojemu sumieniu)... Ale i przez to pozostałby miernym.

Chrześcijaństwo uczy nieodporności, podatności na manipulacje z zewnątrz: ba, to jest jego treścią. Dzisiaj próbuje się tę starą prawdę, którą można z łatwością wskazać w całej jego historii, rozmywać: ale to nie zmieni faktów. Strach przed grzechem i inne wspomniane wyżej - to zabójcy rzetelnego egoizmu.
Autor: qwerty11 Dodano: 04-12-2006

Pokazuj komentarze od najnowszego

Aby dodać komentarz, należy się zalogować

  

Zaloguj przez Facebook lub OpenID..
Jeżeli nie jesteś zarejestrowany/a - załóż konto..

Reklama
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365