Dziad i baba – guślarz i czarownica w państwie bez stosów [2]
Autor tekstu: Józef Ignacy Kraszewski
Każdą
prawie babę miało pospólstwo za czarownicę — wierzył lud że one wszystkie,
wywróciwszy koszulę na nice, w czwartek na młodziku wylatywały z izby średnim
oknem lub kominem, na ożogu, na podgórską granicę, że się udawały dla jakichś
obrzędów na rozstajne drogi, że się stawały gdy chciały niewidzialnymi lub
przybierały różne dziwaczne postacie zwierząt, kotów, kóz i t. p.; że mocą ziół
jakichś otwierały zamki, po powrozach mogły wdrapywać się na wysokości, chodzić
suchą nogą po wodzie; że miewały zachwycenia, w których widywały cudowne rzeczy;
że najpospoliciej zmieniały się dwa razy w miesiąc, raz na młodziku, drugi raz
gdy księżyc schodził; że w nocy przybierały czasem postać śmierci, w południe
przypołudnicy, wieczorem wiedmy lub latawicy. Latawiec, duch zły, był z niemi w szczególnej zażyłości i zgodzie, on także mienił się w różne postacie, sławny
był z tego, że za prośbą lub umową nosił z cudzej spiżarni wszystko czego mógł
dostać dla swoich przyjaciół.
Lecz
już dość wreście tego wyliczania — jeszcze jedno i najgłówniejsze pono po
babieniu zatrudnienie bab, było — obmywać umarłych, kłaść ich do trumny i śpiewać nad nimi wigilie. Ledwie kto w chacie powieki zawarł, jedni ze strachu,
drudzy z przywiązania nie mogli ostatniej oddać mu posługi, biegł parobek po
babę, która zawsze do tego była gotowa, gdyż to było może najzyskowniejsze z jej
zatrudnień.
Powiedziałem
już że lud lękał się bab, którym przyznawał władzę narzucania paraliżu, głupoty,
febry i t. p. wywarami z różnych ziół, zbieranych w pewną doterminowaną porę.
Wątek Dziadów zyskał ostatnio rozgłos ogólnoświatowy dzięki Wiedźminowi
Baby i dziady po dwoje lub troje włóczyli się nieustannie z odpustu na odpust, z jarmarku na jarmark; rzadko razem szli w większej liczbie, bo by sobie sami
przez to szkodzili. Ślepy ze swoim przewodnikiem, chromy i towarzysz, głuchy z chromym, chromy ze ślepym, dziad z babą przyjaciółką, chodzili dzieląc się
jałmużną zebraną, niekiedy drąc i kłócąc się o nią. Na odpustach niezliczone ich
ćmy zasiadały smętarze kościelne, śpiewając, wykrzykując, ukazując rany,
ofiarując świeczki na sprzedaż, maści i leki, zioła, udając Kaźń Bożą
obłąkanie, paraliż. Dzień zaduszny jest i po dziś dzień, jak był z dawna,
wielkim dniem w roku dla żebraka, dniem najsutszej jałmużny za dusze zmarłe,
którą każdy daje, bo każdy ma kogoś na tamtym świecie, po kim płacze, za którego
pragnie modły zakupić.
W
Polsce najsławniejsze stekiem żebraków miejsca były — Częstochowa, nowa
Kalwaria, św. Krzyż na Łysej górze, Leżajsk, Staszówka, Szczepanów, Gniezno na
św. Wojciech, Pilzno na św. Jan, Rzeszów na sławny jarmark, Jarosław na N. Pannę
Zielną, Przeczyce na św. Michał, Leki na św. Bartłomiej, Chełm w Lesie, Zawady
za Dębicą, kościół św. Piotra koło Dobrzechowa i t. d. W Zawadach była niejaki
czas figura ukrzyżowanego Zbawiciela cudowna, z której boku woda ciekła, a tę
dziadowie roznosili i przedawali, gdyż lud wielce jej był chciwy. Prócz tego
pielgrzymowało dziadowstwo daleko w cudze kraje za chlebem, a najpospoliciej do
sąsiadów, wyrobiwszy sobie list pod pieczęcią. Tłoczyli się oni do Węgier, pod
wielkim strachem (jak powiadali) przebywając napełnione hultajami Bieszczady; do
Siedmiogrodzkiej ziemi, do Wołoch; szli zdrowsi nieraz do Kozaków i tam
przystawali, inni do Szląska, do Moraw. Niektórzy przy żebraninie trudnili się
też przeprowadzaniem koni kradzionych, należąc do cygańskiej ligi, częstokroć
nawet mniej świadome ich kupy wiodąc po kraju ubocznymi gdy tego było potrzeba
manowcami.
Stykali
się oni nieraz z możniejszą klasą, której byli potrzebni, do przenoszenia
tajemnych korespondencji, do szpiegowania wojsk, osób i t. p. Tak jeden z nich w XV wieku, przenosząc listy od Zygmunta cesarza do Krzyżaków, zmarł w drodze i tajemnica się wydała, inni (bo było ich więcej) umknęli. Tak książę Siemion
Słucki przekradał się przez dobrze strzeżone bramy Lwowa do przyrzeczonej sobie
księżniczki Halszki Ostrogskiej. Tu napomkniem o zwyczaju trzymania do chrztu
dzieci możnych przez dziadów, aby się hodowały (J.
Żochowski).
Najpoetyczniejszą
postacią u nas byli żebracy ślepi, dudarze i gęślarze, chodzący po wsiach i dworach z pieśniami narodowymi ludu i nabożnymi. Powiadają że zyskowna ta
żebranina tak dalece była dobrym chlebem, iż zwykle syn po ojcu gęśle
dziedziczył, a z nią ślepotę, umyślnie w dzieciństwie zrobioną.
Najrozwiąźlejsza
klasa włóczących się dziadów miała służący jej, mianowicie do porozumień we
względzie kradzieży, oddzielny i właściwy swój język, o którym wspominają dawni
pisarze nasi, że nim rozmawiali niezrozumiani od nikogo. Był to język ich
rzemiosła, który, jak język flisów, jak język myśliwych, miał i swoje własne
wyrazy (po części) i więcej jeszcze składał się z pospolitych, którym nadawano
dziwne znaczenie.
Z
tego cośmy tu już napisali, łatwo poznać, jak żebracy wielkie miejsce zajmowali w życiu prostego ludu, jak wielki nań wpływ wywierali. Baba przyjmowała rodzące
się dziecię, baba matkę dozierała przy połogu, często bywała kumą, nie jeden raz
potem swachą, nie jeden raz lekarką, a gdy umarł starzec, baba znowu omywała go,
kładła do truny i śpiewała wigilie. Proste przysłowie — gdzie diabeł nie może,
tam babę pośle — maluje jak wiele mogły baby.
Gadki [opowieści] też gminne
rzadko się bez pośrednictwa dziada lub baby obchodzą, tych tajemniczych postaci,
niewiadomo gdzie urodzonych i nieśmiertelnych, bo zawsze po sobie następujących
bez przerwy i końca.
Obyczaje
tej klasy były jak najdziwaczniejszą mieszaniną nabożeństwa i przesądów, modlitw i występków. Usłużne żebractwo miało jakąś popularną gadkę na wymówienie każdego
występku, tak właśnie jak miało lekarstwo (mniemane) na każdą chorobę za kawałek
chleba i kilka groszy; uspokajało nie jedno sumienie i nie jedną bojaźń
chorobliwą rozpędzało. Tajemnicze życie, wiek, obyczaje, tradycjonalne o nich
powieści, wszystko w oczach ludu okrywało żebraków jakimś urokiem dziwnym,
natchnąć umiało wiarę w gusła ich, bojaźń i uszanowanie pewne dla nich.
W
istocie często straszna była zemsta tych ludzi, których z trudnością dotknąć
mogły prawa, a żadna nie wstrzymywała pospolicie wiara i sumienie. Nieraz
rzucili ogień pod stodołę, ziele szkodliwe do jadła. — Jednym słowem, żebracy
wówczas, tacy jakicheśmy odmalowali, byli dla ludu ciągle potrzebnymi, czasem
niebezpiecznymi, ustawicznie nasuwającymi się.
Inny
nieco był żebrak właściwie miejski, lecz tylko o tyle, o ile wpływał na niego
odmienny nieco rodzaj życia i otaczający go ludzie. Żebrak miejski trochę
oświeceńszy, równie zepsuty, przebieglejszym był jeszcze od innych.
Żebracy w miastach prędko zbierać się zaczęli w kształt bractw, czyli cechów
uprzywilejowanych. Mieli oni swoje wpisy, księgi, pisarza, urzędników, skarbonę,
biczowników, pilnujących aby obcy przybysze miejskim chleba nie odbierali,
zasiadając pod kościołami za jałmużną, lub włócząc się po mieście. Już w XVI
wieku pokształciły się takie bractwa u nas, mające swoją gospodę do schadzek w mieście, obowiązane starać się dla członków swych o księdza przy skonaniu i pogrzeb choć w polu. Przybywający do miasta litownicy, którzy o okup jako
więźnie, albo o pomoc jak pielgrzymi dopraszali się, prosząc o zalecenie ich z ambon, stawić się byli obowiązani wprzód do gospody brackiej i papiery swoje
okazać, w mieście nie wolno było ran odkrywać i dzieci nosić. Co cztery
pospolicie niedziele odbywały się schadzki, których protokół pisano. W czasie
głodów tylko i morów, gdy niezwykły był napływ ludu do miasta, porządek ten
ustawał.
Ubodzy
szpitalni mieli sobie wyznaczony czas siedzenia na ulicach, pospolicie około
Wszystkich świętych i Wielkiej nocy. Starszyznę obierano z dzwonników,
cerkiewnych, zborowych kościelnych.
Należący
do bractwa siadywali niekiedy w budkach, umyślnie skleconych, przy kruchcie
kościelnej.
W
ogólności żebrak w mieście mniej miał swobody, baczniejsze magistraty nie dawały
bruździć, pod karą pręgierza, chłosty i wygnania z miasta; w razie dowiedzionych
czarów, lub tylko intencji — palono bez przebaczenia. Swobodniejsze było życie
żebraka na wsi, w ciągłej wesołej od proga do proga pielgrzymce, po znajomej
okolicy, gdzie często w starym dziadku starą witano znajomość. Że wpływ żebraków
był demoralizującym dla ludu, niewątpliwa — nie jeden dał się im nawieść do
zbrodni, nie jeden patrząc na nich zasmakował w próżniactwie, tułactwie i żebraninie; nie jednemu pomogli oni do ukrycia bezkarnego pierwszej zbrodni, co
było zachętą do dalszych.
Oprócz
tych, o jakicheśmy wspomnieli stosunków z możniejszą klasą, przypomnijmy te,
jakie się zawiązywały przy często w XV i XVI wieku zdarzających się ucztach dla
żebraków, przez panów, duchownych, mianowicie biskupów, dawanych. Do tych
policzmy i obrzęd wielkoczwartkowy.
Oświecenie
tej klasy na czym właściwie należało? Na umiejętności pieśni pobożnych, modlitw,
litanii i t. d., znajomości tradycji miejscowych, gadek, przysłów, piosnek ludu;
tradycjonalnych także formułach czarnoksięskich i guślarskich; na poznawaniu
ziół i niejakiem ich własności różnych pojęciu. — Oto podobno wszystko. Dodamy
tylko że baby uczyły się praktycznie usługiwać położnicom.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.