|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
| |
Złota myśl Racjonalisty: "Mity religijne ze względów zasadniczych nie mają dla mnie znaczenia, choćby dlatego, że mity różnych religii przeczą sobie wzajemnie. Jest przecież czystym przypadkiem, że urodziłem się tutaj, w Europie, a nie w Azji, a od tego przecież nie powinno zależeć, co jest prawdą, a więc i to, w co mam wierzyć. Mogę przecież wierzyć tylko w to, co jest prawdziwe." | |
| |
|
|
|
|
Światopogląd » Irreligia
Święci pożeracze strachu Autor tekstu: Marek Bończak
W jednej ze swych mini-powieści zatytułowanej Policjant
biblioteczny, Stephen King opisał przerażającego stwora, który żywił
się ludzkim lękiem. Jakkolwiek nie wiem z jakich koszmarów amerykańskiego
pisarza wyłoniła się wspomniana bestia, to pozwolę sobie na sugestię, że
chcąc czy nie chcąc, King zilustrował dynamikę działania religii, szczególnie w jej rzymskokatolickiej odmianie...
Fenomen religijności nierozłącznie wiąże się ze szczególną pozycją
człowieka wśród innych istot zamieszkujących naszą planetę; jego
skomplikowaną i pełną dramatycznych napięć sytuacją egzystencjalną.
Człowiek
pozbawiony dominującej roli instynktu dyktującego innym zwierzętom właściwy
sposób postępowania, wyposażony w rozum i inteligencję, które bynajmniej
nie zapewniają mu zawsze właściwych rozwiązań dotyczących sposobu postępowania;
człowiek skazany na nieustanne szukanie sensu i celu istnienia świata i siebie
samego; człowiek rozpaczający nad własną niemocą wobec przeciwności losu,
chorób, śmierci; człowiek zdolny wyobrazić sobie raj a nie potrafiący
zapanować nad złem, które czyni na ziemi; nie radzący sobie z wolnością i wiążącą się z nią odpowiedzialnością — potrzebuje czegoś, co stanie
się jego punktem odniesienia i z braku innych możliwości wymyśla je sobie
sam.
W następujący
sposób kondycję ludzką opisuje Erich Fromm w książce Anatomia
ludzkiej destruktywności: „Świadomość siebie, rozum, wyobraźnia
zniszczyły "harmonię" cechującą zwierzęcą egzystencję. Ich pojawienie
się przekształciło człowieka w anomalię, kaprys wszechświata. Jest on częścią
natury, podlega jej prawom fizycznym i chociaż nie potrafi ich zmienić, przewyższa
je. Jest od nich odseparowany, chociaż jest ich częścią; nie ma domu, choć
jest przykuty do domu, który dzieli z innymi stworzeniami. Rzucony w świat, w pewne miejsce i pewną epokę, całkowicie przypadkowe, równie przypadkowo i wbrew swojej woli jest zmuszony z nich odejść. Będąc świadomym samego
siebie, zdaje sobie sprawę z własnej niemocy, z granic swej egzystencji.
Dychotomia istnienia nigdy go nie opuszcza: nie może uwolnić się od swego
umysłu, nawet jeśli by tego chciał; nie może uwolnić się od swego ciała
dopóki żyje, a jego ciało sprawia, że pragnie żyć. (...) Jest jedynym
zwierzęciem, które nie czuje się w naturze, jak u siebie, za to może czuć
się wygnany z raju, jedynym zwierzęciem, dla którego istnienie jest
nieuchronnym problemem, który należy rozwiązać. (...) Egzystencjalna
sprzeczność ludzka nieuchronnie powoduje permanentny brak równowagi".
W
porywie szczególnego ataku rozpaczy, spowodowanego poczuciem wyobcowania wobec
reszty świata i niezdolnością zrozumienia sił rządzących jego skomplikowaną
naturą, człowiek oddał swą
wolność w ręce stworzonego na swój obraz i podobieństwo Molocha, któremu
przypisał to, co było w nim najcenniejsze i najbardziej przerażające — własną
naturę. Okazało się to wyjątkowo pokrzepiające: bogowie byli jednocześnie
doskonali i po ludzku ułomni, straszliwi i godni czci, a jednocześnie bliscy i zrozumiali dla każdego.
Wyniesieni
aż na Olimp, na ramionach ludzi stęsknionych za Kimś, kto zdejmie z nich klątwę
odpowiedzialności za siebie i za świat, który przez przypadek lub
wyrachowanie unieszczęśliwił ich darem rozumu, bogowie jeszcze dzisiaj okazują
się stanowić pokusę nie do odrzucenia, za którą
przychodzi człowiekowi płacić najwyższą cenę.
Póki
co, z antropocentrycznym bogiem świat stał się mniej obcy i bardziej zrozumiały,
stał się garniturem uszytym na miarę człowieka przez stworzonego na tę samą
miarę Krawca.
Niestety,
jak można było przewidzieć, obecny w ludzkiej naturze element ambiwalencji i sprzeczności nie znikł, ale dał wyraz swej masochistycznej
natury w rytach, które z wielu powodów wyrażały wrogość człowieka
do siebie samego. Sama logika ofiary, czyli pozbawiania się czegoś cennego, co
stawało się darem dla bóstwa szybko przekształciła się w niektórych
wierzeniach w przeczące zdrowemu poczuciu moralnemu składanie ofiar z ludzi,
szczególnie dzieci (zob. np. str. 2076). Z drugiej strony symbolem wypaczenia religijnego w czasach
współczesnych jest przymusowy celibat księży rzymskokatolickich, czy zakaz
transfuzji krwi zachowany przez Świadków Jehowy. Oczywiście powyższe przykłady
są niewspółmierne i podane chaotycznie, ale to właśnie stanowi o ich ważkości:
gdziekolwiek nie sięgniemy, z jakimkolwiek wierzeniem się nie zetkniemy,
zawsze uderzy nas obecność zasad, które na ludzki rozum są sprzeczne ze
zdrowym rozsądkiem. Można powiedzieć, że gdyby krowa umiała mówić wyśmiałaby
nas za elementarny brak rozsądku, jeśli nie głupotę. Katolik umierający na
AIDS wytłumaczyłby jej, że nie stosował prezerwatywy, bo nie chciał popełnić
grzechu ciężkiego, za który czekałoby go piekło; muzułmanin — kamikadze
obwieszony ładunkami wybuchowymi wskazałby odpowiednie fragmenty Koranu, gdzie
Prorok nakazuje świętą wojnę z niewiernymi; hinduista omijający beznamiętnie
umierające z głodu dziecko na ulicach Kalkuty, uzasadniłby swoje postępowanie
prawidłami samsary, bo każdy musi wycierpieć za swe dawne grzechy, jeśli
chce osiągnąć nirwanę...
Nie
wiem, czy krowa dałaby się przekonać.
Wiem
jednak, że miliardy ludzi mi współczesnych potrzebują niebiańskich kółek,
gdyż nie potrafią jechać przez życie na zwykłym rowerze i zapłacą najwyższą
cenę, by przejechać w tak fałszywie pewny a naprawdę naiwny sposób przez
bramę śmierci licząc, że dopiero za nią znajduje się prawdziwe życie.
Nie
jestem pewien, czy wszyscy z nich do końca wiedzą, co robią? Czy potrzeba
religijności, brak zrozumienia ostatecznego sensu doczesnej egzystencji jest
jedynym wytłumaczeniem dla ich częstokroć nielogicznego postępowania?
Wydaje
mi się, że współczesne instytucje religijne stanowią szczególną formę
wypaczenia pierwotnej religijności, będącej wyrazem trudności człowieka w odnalezieniu swego miejsca w świecie i wśród innych ludzi, oraz celu nadającego
temu życiu sens.
W pewnym momencie rozwoju religii powstała kasta kapłanów, wyświęconych,
którzy pierwotnie wybrani przez wspólnotę, zdołali zdobyć nad nią kontrolę.
Od tej chwili absurdalność licznych rytuałów religijnych i zasad, które dla
zdrowo myślącego człowieka są bezzasadne i niemoralne, znalazła kolejną
motywację: interes grupy sprawującej czynności religijne.
Wśród
dzierżących władzę religijną i poniekąd społeczną pojawiło się coś,
co w równym stopniu zdeformowało praktykę władzy świeckiej: chciwość, w której E. Fromm upatruje największą wadę religii: „Chciwość jest jedną z najsilniejszych pasji nie — instynktownych człowieka, ewidentny objaw
dysfunkcji psychicznej, wewnętrznej pustki, braku wewnętrznego centrum. Jest
to patologiczny objaw niezdolności do kompletnego rozwoju i jeden z podstawowych grzechów etyki buddyjskiej, hebrajskiej, chrześcijańskiej" (Anatomia...).
Najłatwiejszym i najbardziej skutecznym sposobem na zachowanie władzy jest wzbudzenie lęku i jego kategorializacja, pogłębianie w wyznawcy poczucia ontologicznej
niepewności i manipulowanie tym uczuciem, proponując ucieczkę w „bezpieczny" świat dogmatów i rytuałów, jak twierdzi E. Drewermann w dziele Kler: „ Ale sama religia staje się tutaj dialektyczna. Im
lepiej uda się jej odgrodzić i obudować tamami źródła tkwiącego w istocie
człowieczego istnienia lęku, tym bardziej pozbawia się w gruncie rzeczy swych
własnych podstaw. (...) Jeśli więc istniejąca religia nie chce, dzięki własnej
sprawności, dosłownie wyrzucona być na suchy ląd, musi wytwarzać lęk wobec
tych pozostałości morza po środku życia, w gruncie rzeczy uzasadniony tylko w odniesieniu do otwartego morza. Inaczej mówiąc, dla własnego przetrwania
musi coraz bardziej zajmować się tym, aby ujmować w kategorie ontologiczną
niepewność i podstawowy lęk istnienia ludzkiego, przestawiając je z istoty
na przedmiotowość, w której stają się znów potrzebne nowe formy nadzoru,
regulaminu, kontroli i pilnowania".
Za
przykład niech posłuży Kościół rzymskokatolicki: stanowczo broni on
doktryny o wiecznym potępieniu duszy człowieka, który umiera w grzechu ciężkim
(taki się ma np. za brak uczestnictwa, z lenistwa we
mszy niedzielnej, albo czerpanie przyjemności z oglądania pornosa
kupionego w kiosku ruchu...), oraz stosuje ostrą dyscyplinę wewnętrzną wobec
kapłanów, którzy oprócz wpojonego nakazu posłuszeństwa (biskup ma zawsze
rację...), starają się słuchać podszeptów serca i zdrowego rozsądku.
Człowiek
powinien dążyć do równowagi wewnętrznej posługując się nie tylko sferą
uczuciową, ale również racjonalną. Dla zachowania zdobytej władzy i autorytetu kościół tłumi wszelkie przejawy racjonalnego myślenia wśród świeckich i księży, szczególnie, gdy dotyczą one spraw, co do których ewidentnie nie
ma racji. Za przykład niech posłuży przypadek arcybiskupa Edynburgu, Keitha
Patricka O'Briena. Szkocki dostojnik w dzień po nominacji na kardynała
wypowiedział się przychylnie na temat pigułki antykoncepcyjnej, kleru żonatego i homoseksualnego. Reakcja Watykanu była natychmiastowa. O'Brienowi
postawiono ultimatum: albo wyrzeknie się swoich niepoprawnych przekonań, albo
pożegna się z tytułem kardynała. Miłość do czerwonego biretu okazała się
silniejsza od własnych przekonań. 7 X bieżącego roku O'Brien złożył w katedrze edynburskiej uroczyste wyznanie wiary, w którym de facto odwołał
wszystko, co wcześniej odważnie i zgodnie z sumieniem głosił.
Pozostaje
pytanie: skoro kardynałowie powinni świadczyć o Chrystusie nieugiętością własnej
wiary, w razie konieczności oddając za nią życie (stąd czerwony kolor
biretu, piuski i innych szatek dostojnika), to łatwość, z jaką O'Brien
„odszczekał" swoją skądinąd bardziej ludzką (a zatem racjonalną) wersję
doktryny chrześcijańskiej nie sugeruje, że runął kolejny mit, który Kościół
utrzymuje przy życiu siłą swego autorytetu wbrew ewidencji faktów?
Swoją
drogą, największym zarzutem stawianym dziś nietykalnemu w naszym kraju i bardziej popularnemu od boga, którego głosi, Janowi Pawłowi II, jest właśnie
wyjątkowo nieudolna administracja nominacjami tytularnymi w Kościele, umożliwiająca
na wielką skalę nepotyzm i kupczenie tytułami, co w znacznym stopniu
kompromituje Kościół w oczach świata, nie mówiąc o szkodach wyrządzanych
przez niemoralnych, ale bogatych monsignorów bogu ducha winnym owieczkom.
Teraz, gdy jest stary i niedołężny, gdy braki w rozumie dopełnia starczym
uporem, Jan Paweł II zdał się na pozbawionych skrupułów pomocników, którzy w jego imieniu dopuszczają się wyjątkowych podłości. Chroniąc się za
dyskusyjną ideą Ojca świętego cierpiącego, co urąga zdrowemu rozsądkowi,
Wojtyła udaje papieża, a jedyny pożytek czerpią z tego monsignor Dziwisz i kilku innych dostojników pociągających za sznurki przywiązane do białej kukły.
Gdyby Karol Wojtyła nie uwierzył w niesłabnące głosy klakierów -
faryzeuszy upatrujących w nim geniusza wszechczasów, być może zachowałby się
przyzwoicie i odszedł ze swego stanowiska, nie czekając na śmierć. Niestety
miłość własna okazała się silniejsza...
Warto
wspomnieć dewizę Millera: mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna,
ale jak kończy...
Powyższy
przykład Karola Wojtyły ma na celu nie tyle odsłonięcie mrocznych i odstręczających
kulisów watykańskiej mentalności, ale raczej kolejny raz wskazać na następujący
paradoks: tak bardzo kościół rzymskokatolicki posiadł władzę manipulacji
ludzką naturą, że liczni, zdawałoby
się zdrowo myślący obywatele naszego kraju, zawieszają zdrowy rozsądek i bezkrytycznie konsumują nietrzymającą się kupy watykańską demagogię,
upatrując w niej doskonałą drogę życia i niezawodną receptę na zbawienie
własnych dusz...
Czy
istnieje życie po śmierci — nie wiem.
Wiem
jednak, że święci pożeracze strachu żerują na tej niewiedzy,
która prawdopodobnie znajduje swoją konkluzję w nicości, czerpiąc
doczesne zyski z naszego atawistycznego lęku przed tym, co to słowo oznacza,
nadając mu znaczenie wiecznego cierpienia, dla tych, którzy nie oddali
się całkowicie woli kościoła rzymskokatolickiego...
« Irreligia (Publikacja: 25-10-2003 Ostatnia zmiana: 26-02-2006)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2837 |
|