|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
| |
Złota myśl Racjonalisty: "Istota ludzka powinna umieć zmieniać pieluchy, zaplanować inwazję, ubić wieprza, zbudować statek, zaprojektować dom, napisać sonet, poprowadzić księgę rachunkową, zbudować mur, nastawić złamanie, pocieszać umierających, wydawać rozkazy, przyjmować rozkazy, działać w grupie, działać samemu, rozwiazywać równania, analizować nowe problemy, roztrzasać nawóz, zaprogramować komputer, ugotować smaczny.. | |
| |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Politologia
Demokratyczna retoryka porażki wyborczej Autor tekstu: Paul Corcoran
Tłumaczenie: Caden O. Reless
Przemówienia wygłaszane przez pokonanych tuż po zakończeniu zaciętej walki
wyborczej są czymś więcej niż tylko pustymi rytuałami: pomagają uznać
prawomocność wyników wyborów, wzmocnić poczucie wspólnoty narodowej i przecierają drogę do pełnego przejęcia władzy na drodze pokojowej. Gdy 2
października 2008 roku ciągle jeszcze liczono głosy oddane w wyborach
prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, dwóch głównych kandydatów na urząd
prezydenta odgrywało swoje role w z góry wyreżyserowanym politycznym
przedstawieniu. Pierwszym, który miał zabrać głos, był pokonany kandydat, John
McCain. Jego przemówienie zostało wygłoszone zgodnie z formułą uświęconą dawną
tradycją: "Moi przyjaciele, dotarliśmy do celu dalekiej podróży. Amerykański
naród przemówił jasno i wyraźnie. Przed momentem miałem zaszczyt odbyć rozmowę
telefoniczną z senatorem Barackiem Obamą, aby mu pogratulować… wyboru na
urząd prezydenta kraju, który obaj kochamy. W walce tak długiej i trudnej, jaką
była ta kampania, jego wyłączne zwycięstwo nakazuje mi uszanować jego
kompetencje i wytrwałość. Ponieważ osiągnął to dzięki rozbudzeniu nadziei wielu
milionów Amerykanów, którzy dotąd błędnie sądzili, że ich głosy niewiele znaczą
lub mają niewielki wpływ na wybór prezydenta Stanów Zjednoczonych, głęboko to
podziwiam i uważam za sukces".
Z kolei w swoim przemówieniu, wygłoszonym po wyborczym sukcesie, Barack Obama odwzajemnił
się podkreślając: "Nigdy nie byliśmy po prostu zbiorem jednostek, lub też
zbiorem czerwonych (z przewagą Republikanów) stanów i niebieskich (z
przewagą Demokratów) stanów. Jesteśmy, i zawsze będziemy, Stanami
Zjednoczonymi Ameryki".
W
następnych słowach prezydent elekt złożył wyrazy uznania dla swojego rywala: "Nieco
wcześniej dziś wieczorem odebrałem nadzwyczaj miły telefon od senatora McCaina.
Senator McCain walczył długo i ciężko w tej kampanii. I walczył nawet dłużej i ciężej dla kraju, który ukochał. Złożył dla Ameryki ofiarę poświęcenia, której
większość z nas nie potrafiłaby sobie wyobrazić. Wszyscy korzystamy dziś z owoców służby, pełnionej przez tego odważnego i bezinteresownego lidera".
Różne
warianty tego dramatu są odgrywane w każdej zdrowo funkcjonującej demokracji.
Ségolène Royal życzyła Nicholasowi Sarkozy’emu: „powodzenia w wykonaniu misji w służbie narodu francuskiego". Pokonany w wyborach premier Japonii, Taro
Aso, ogłosił: "Uważam, że taki jest wybór społeczeństwa i będziemy musieli
uczciwie się nad tym zastanowić". Podobne serdeczne wymiany uprzejmości na
całym świecie dają znak do zakończenia politycznych kampanii w państwach
demokratycznych.
Ktoś mógłby powiedzieć, że tego rodzaju uwagi to nic więcej niż czysta
formalność; są nieszczere, nieuzasadnione, w najlepszym wypadku są tylko wyrazem
nieco staroświeckiej galanterii. Ale ich rola jest kluczowa: przemówienie
pokonanego kandydata jest wyrazem akceptacji dla prawomocności wyników
głosowania. Z kolei odpowiedź, która pada ze strony zwycięzcy, sygnalizuje, że
traktuje on zwolenników wszystkich kandydatów jak równowartościowych uczestników
krajowego systemu politycznego. Każde wybory, niezależnie od tego, jak zacięty
był ich przebieg, znajdują w ten sposób zakończenie w wyrażeniu narodowej
jedności.
Ceremonialny obrzęd przekazania władzy
Co może wydać się zaskakujące, pokonany kandydat ma z perspektywy retoryki
większą swobodę manewru, jak też odgrywa ważniejszą rolę w przebiegu dramatu
wieczoru wyborczego i procesie demokratycznej zmiany władz. Zwycięzca w sposób
zupełnie przewidywalny musi nawiązać do obietnic wyborczych, złożonych w toku
kampanii. Wyrażając uznanie dla oponenta, prezentuje własną rycerską postawę,
nawet jeżeli wspominając o klasie pokonanego przeciwnika, podkreśla tylko tym
samym znaczenie wygranej. Natomiast po stronie retoryki stosowanej przez
pokonanego kandydata spoczywa bardziej odpowiedzialne zadanie w ceremonialnym
rytuale demokratycznego przejęcia władzy. Dysponując minimalnym przygotowaniem,
na które składa się głównie siła jego własnej osobowości, i działając w sytuacji
dużego napięcia emocjonalnego, ustępujący kandydat musi w swojej przemowie być
wcieleniem bezwzględnego uznania dla zasad społecznego porządku i prawomocnej
władzy politycznej. Tą drogą możliwe jest ceremonialne zażeganie symbolicznego
kryzysu, którym poniekąd są wybory, i który każda demokracja regularnie i w
sposób celowy przechodzi. W ten sposób umacnia się powszechne uznanie dla nowych
władz i porządku konstytucyjnego.
Dla pokonanych ta retoryczna gra stwarza okazję do ujęcia własnej porażki w ramy
zwycięskiej narracji: pokonana partia potwierdza swoje zaangażowanie i dążenie
do zwycięstwa w przyszłości. Język konfliktu, stronniczej lojalności i opozycyjnych wartości jest wyrażany za pomocą metafor, nawiązujących do
starożytnych cnót, kodeksu rycerskiego czy sportu — to jest zostaje przeniesiony
na taką płaszczyznę, na której najważniejsze jest dalsze pozostawanie w grze, a zachowanie zgodne z określonymi zasadami jest bardziej istotne niż doraźne
zwycięstwo.
Niektórzy są skłonni przedstawiać przebieg wyborów prezydenckich w Stanach
Zjednoczonych na kształt walki, równie zaciętej, jak między prawdziwymi wrogami.
Podobnie jak zmagania wojenne, kampania prezydencka jest hałaśliwa i pełna
napięcia. Na dodatek media mają skłonność do wyolbrzymiania tego militarnego
podejścia, między innymi poprzez podkreślanie wszelkich podziałów i konfliktów.
Zwycięzcy i pokonani są ogłaszani niemal każdego tygodnia, w zależności od
aktualnych wyników sondaży. Kandydaci stale podają w wątpliwość poziom
kompetencji rywala, cechy jego charakteru i zdolności przywódcze. Przeszłość i osiągnięcia kandydatów są dogłębnie prześwietlane; poszukuje się najmniejszych
oznak ich słabości. Kandydaci już sprawujący urząd działają „w trybie
wyborczym", dając z siebie wszystko w wyścigu o zachowanie stanowiska.
Współczesne kampanie wyborcze są organizowane w taki sposób, by najpierw
podzielić elektorat na wyraziste segmenty, a następnie skonsolidować je w większościowy blok. Tego rodzaju strategia doprowadza do antagonizowania
obywateli poprzez odwołanie się do ich sympatii partyjnych, stanowych,
regionalnych i innych preferencji. Każde kolejne wybory prezydenckie zapowiadane
są jako te, które będą siały największą niezgodę, będą najbardziej brutalne i w
największym stopniu skupione na kampanii negatywnej. W związku z tym, jak
zauważają komentatorzy, w wyniku wyborów dochodzi do bardzo silnej polaryzacji
społeczeństwa. Zagrożenie dla demokratycznych standardów staje się realne. Dawne
animozje, zatargi i uprzedzenia odżywają na nowo. Emocje sięgają zenitu. Na
koniec, wszyscy — poza jedynym kandydatem i około połową elektoratu — doznają
zawodu, ich nadzieje zostają rozwiane, a złudzenia rozbite w drobny mak. A z
tymi wszystkimi trudnymi zjawiskami mamy przecież do czynienia, gdy wszystko
idzie dobrze!
Retoryczne zadanie, które stoi przed pokonanym kandydatem, polega na rozpoczęciu
procesu zabliźniania ran i nasmarowaniu kojącą maścią guzów i siniaków, zadanych
sobie nawzajem przez przeciwne stronnictwa. Tylko pokonany kandydat może uznać
własną porażkę, oznajmić triumf przeciwnika, wezwać do zachowania zgody
narodowej i zachęcić do udzielenia patriotycznego wsparcia dla kandydata, z którym sam toczył boje przez kilka ostatnich miesięcy. Ta ofiara z osobistych
nadziei i ambicji zostaje złożona na ołtarzu narodowej jedności, odnowionej
partyjnej lojalności i nadziei na przyszłe zwycięstwo.
To właśnie z tych powodów w 2004 roku pokonany John Kerry mówił do swoich
zwolenników o "niebezpieczeństwie rozłamu i krytycznej potrzebie
zjednoczenia, aby odnaleźć wspólną podstawę i móc dalej kroczyć wspólną drogą.
Dziś, taką mam nadzieję, możemy rozpocząć proces naprawy. Sytuacja wymaga od nas
wspólnych wysiłków, podejmowanych dla dobra naszego kraju. W dniach, które są
przed nami, musimy odnaleźć wspólny motyw. Musimy wszyscy zjednoczyć się w staraniach, bez żalów i wzajemnych oskarżeń, bez gniewu i urazy. Ameryka
potrzebuje jedności i większego poczucia wspólnoty".
Cztery lata później John McCain uderzył w podobną nutę: "Senator Obama i ja
wyraziliśmy różnice naszych poglądów, i on zwyciężył. Nalegam, by wszyscy
Amerykanie, którzy mnie poparli, dołączyli nie tylko do moich gratulacji, ale
także zaoferowali naszemu przyszłemu prezydentowi życzliwość i gotowość do
sumiennego wysiłku w odnalezieniu drogi, którą będziemy mogli iść razem, aby
osiągać konieczne kompromisy, przekraczać dzielące nas różnice i przywrócić
dobrobyt, bronić naszego bezpieczeństwa w tym niebezpiecznym świecie i zostawić
naszym dzieciom i wnukom silniejszy, lepszy kraj niż ten, który
odziedziczyliśmy. Cokolwiek nas dzieli, wszyscy jesteśmy Amerykanami".
Przekazanie władzy na drodze pokojowej: globalne wyzwanie
Ten rytuał eleganckiej akceptacji własnej porażki, połączony z apelem o jedność i współpracę jest dobrze zakorzeniony w takich krajach, jak Stany Zjednoczone,
które posiadają bardzo długą tradycję kampanii wyborczych przeprowadzanych na
zasadzie otwartej konkurencji między stronnictwami i kandydatami. Podobne
rytuały rozwinęły się, w większym lub mniejszym stopniu, w innych krajach
demokratycznych. Między innymi można je było obserwować w przebiegu wyborów do
parlamentu, odbywających się w 2005 roku w Zjednoczonym Królestwie. BBC podało
wówczas, że Michael Howard, lider Partii Konserwatywnej, uznał własną
bezwarunkową porażkę w tych oto słowach: "Wygląda na to, że pan Blair po raz
trzeci poprowadzi Laburzystów do zwycięstwa, i sam osobiście gratuluję mu tego
sukcesu. Wierzę, że nareszcie nadszedł czas, by poświęcił się rzeczom, które są
naprawdę ważne dla mieszkańców naszego kraju. Kiedy w końcu to zrobi, niech wie,
że może liczyć na moje poparcie".
Demokratyczny motyw uznania wyborczej porażki został w sposób nieco bardziej
przejrzysty wyrażony przez Ségolène Royale w 2007 roku, po wyborach
prezydenckich we Francji: "Przyjaciele, rodacy… wybory powszechne
zadecydowały i mam nadzieję, że nowy prezydent republiki będzie w stanie
wypełnić swoją misję, i dziękuję tym siedemnastu milionom z głębi serca… Dałam z siebie wszystko i zamierzam wytrwać w tym wysiłku… chciałabym podziękować
wszystkim ludziom, którzy walczyli w tych wyborach, i zachowajmy bez żadnego
uszczerbku tę energię i radość… wybory odrodziły demokrację … to, co razem
zapoczątkowaliśmy, będziemy razem kontynuować".
Przemówienia pokonanych kandydatów są wygłaszane również w krajach Ameryki
Południowej, w Afryce, Azji, Europie i Australii, ale rzadko otrzymują tak
uroczystą formę i oprawę medialną, jak ma to miejsce w przypadku amerykańskich
wyborów prezydenckich. Chodzi zwłaszcza o kraje, gdzie funkcjonują liczne
partie, a rządząca większość parlamentarna jest wyłaniana dzięki międzypartyjnym
koalicjom.
Pokojowe przejęcie władzy i stanowisk przez jedną partię z rąk innego
ugrupowania nigdy nie powinno być uznawane za pewnik. Wymagany jest do tego
pewien porządek prawny oraz powszechnie panujące przekonanie, oparte na
dotychczasowych doświadczeniach, że wybory przebiegają uczciwie. W młodych i ciągle rozwijających się demokracjach, zwłaszcza tych dotkniętych przez głębokie
podziały kulturowe, brak pozytywnych doświadczeń i deficyt zaufania w sposób
nieunikniony stanowią poważne wyzwanie.
Reżimy, do których wyłonienia doszło w wyniku zamachu stanu, przeprowadzonego w sposób pokojowy lub nie, mogą poszukiwać legitymizacji w demokratycznych
wyborach tylko po to, by później przemocą przeciwstawić się ewentualnej
wyborczej klęsce. W takich wypadkach, częściej niż mówić o uznaniu przegranej,
liderzy partyjni mogą podważać wyniki wyborów, wysuwając oskarżenia o sfałszowanie kart do głosowania, cenzurę czy zastraszanie głosujących. Będą
wymagać od swoich zwolenników czynnego oporu, walki, a nawet poświęcenia życia.
Dla kraju, który podejmuje wysiłek budowania i umacniania demokratycznych
instytucji, najtrudniejszym wyzwaniem jest zachowanie odpowiedniej postawy przez
liderów politycznych, którzy powinni być zdolni do zaakceptowania własnej
porażki wbrew osobistym ambicjom i partykularnym interesom.
Rytuał uznania własnej porażki wyborczej i zwycięstwa przeciwnika służy czemuś
więcej niż kojeniu ran. Uroczysta wymiana uprzejmości może przywodzić na myśl
nostalgiczne gesty, pochodzące z bardziej dystyngowanej, mniej cynicznej epoki,
ale trzeba pamiętać, że główni uczestnicy wydarzeń odstawiają tu klasyczny
polityczny teatr. Przemówienia, wygłaszane po zakończeniu zaciętej walki, są
rytualną manifestacją bardzo abstrakcyjnych pojęć, takich jak: demokracja w działaniu czy głos ludu. Zaciekłym przeciwnikom zwraca się honor,
jako członkom wspólnoty obywatelskiej, zjednoczonej i odrodzonej w swoim
zaangażowaniu na rzecz realizacji wartości, które są ważniejsze niż
dotychczasowe współzawodnictwo.
Przekazywany za pośrednictwem wszechobecnych mediów rytuał uznania przegranej i oznajmienia zwycięstwa staje się rodzajem oczyszczającego epilogu
wyborów. Gdy urzędnicy jeszcze liczą głosy, dziennikarze zacięcie śledzą
prognozy na ekranach swoich komputerów i niecierpliwie rozmyślają: Kiedy
oczywisty przegrany uzna swoją porażkę? Czy pokonany odbierze zwycięzcy
przyjemność triumfalnego świętowania nocy wyborczej? I wreszcie, czy pokonany
podda się uczuciom goryczy i doświadczy emocjonalnego załamania, czy też
zaprezentuje się jako człowiek „z klasą" w momencie przeżywania najgłębszego
rozczarowania i żalu?
Ta celebracja wyborczej przegranej wiąże się z symbolicznym transferem władzy. Z biegiem czasu i w obecności coraz bardziej wpływowych mediów, staje się ona
obowiązującym demokratycznym zwyczajem, przyczyniającym się do pogłębienia
naszego rozumienia, w jaki sposób władza państwowa ulega instytucjonalizacji i jak zostaje symbolicznie umocniona.
Tekst oryginału: Corcoran, P. (2010).
Democracy's Rhetoric of Defeat.
"eJournal USA" 15 (1) 13-15
« Politologia (Publikacja: 31-08-2010 )
Paul Corcoran Profesor nadzwyczajny na University of Adelaide (Australia). Dziedzinami jego szczególnego zainteresowania pozostają komunikacja polityczna, włączając w to strategie retoryczne i medialne, filozofia polityczna, polityka i sztuka. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 555 |
|