Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.038.522 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 654 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Smierć sama w sobie nie jest straszna, lecz tylko nniemanie, że jest straszna, jest straszne."
« Malgorzata Dorna  Publikacja z prywatnego działu publicysty
Dziś prawdziwej Bohemy już nie ma...
Autor tekstu:

 

A nad Piłą "Artycha" czasem sobie polata...

"Wielka jest gnuśność panująca w niebie.(...) Pobożni artyści idą do nieba, a Sobolewski łazi wszędzie."

       Niebo na obrazach Sobolewskiego — laserunkowo gładkie, połyskliwe, niemal przejrzyste, zaniepokojone niekiedy jakąś łacińską inskrypcją, której sensu współcześni i tak pewnie nie zechcą dociec. To, co "ziemskie" — zmysłowe, rozbuchane, ciężkie, po barokowemu nasycone, aż kipiące od balastu tworzywa plastycznego. Niebiańskie błękity i anielskie chorały — zdecydowanie nie dla Sobolewskiego. W jego malarstwie, w jego życiu — niebo i piekielne otchłanie — w niekończącym się "spięciu", na ekstremach. Gdzieś na granicy tych światów, na skrzyżowaniu dróg, gdzieś między "barbarzyńską" Azją i wielce "cywilizowaną" Europą (malarz nie krył był swego tatarskiego pochodzenia, przypisując sobie także carsko-generalskich antenatów) w przestrzeni owej dyfuzji, przenikania się i kotłowania kultur funkcjonowało nieduże atelier, metodycznie i pedantycznie "wylepione", "wytapetowane" pracami, będącymi zapisem różnych nastrojów, klimatów. To tutaj w oparach werniksu i odwiecznego "napoju Bogów", wysoko procentowej "ambrozji" wygłaszano niekończące się tyrady i monologi po blady świt , tutaj także w oparach poezji, filozofii , w atmosferze skandalu, "cudownego szaleństwa" (jak zwykła mawiać "muza — natchniuza" artystów — Elżbieta) rozstrzygały się losy świata, kultury i sztuki — ostatecznie, nieodwołalnie, na wieki.

        Gospodarz owego, dalekiego od sfery "sacrum" przybytku należał był przecież do grona owych urokliwych "pięknoduchów", których obecność w środowisku artystycznym niewielkiego, odsuniętego od kulturowego centrum miasta — nadaje zbiorowości nobilitujący status "Bohemy". Piła nie ma bowiem takich tradycji jak Kraków (stolica modernizmu i awangardy z burzliwego przełomu wieków), ale właśnie tutaj, nad dziką, mroczną Gwdą pozostali "na dłużej" artyści z różnych środowisk, absolwenci szkoły poznańskiej i krakowskiej właśnie. W latach osiemdziesiątych było tu bardzo mocne środowisko artystyczne i nie wydaje się to niczym zaskakującym, gdyż zwykle w czasach kryzysów ekonomicznych i politycznych zawirowań — następuje powrót do wartości "wyższego rzędu", czy też może — do wartości "w ogóle".

Zgrzebność, asceza realnego życia inspiruje bowiem rozwój duchowy, bez którego trudno myśleć o sztuce, tej wielkiej przez duże "S", która nienawidzi mentalnego ubóstwa, intelektualnej, zaściankowej "zgrzebności", funkcjonowania "na minimum" emocji, dozowanych po mieszczańsku, z umiarem — kocha natomiast nonszalanckie gesty, kreacje i prowokacje, w których A. Mico Sobolewski okazywał się był niekwestionowanym mistrzem, zajmującym się (jak sam deklarował) "sztukami wizualnymi i około". Nie trzeba zapewne dodawać, że niezależnie od działań czysto malarskich (Sobolewski był "artychą" jak się patrzy, malował dużo i z pasją, na każdej z zachowanych prac czuje się wyraźny "ślad jego łapy") właśnie owo "około" czyniło z niego przez lata "artystę — skandalistę", fascynującą, niezwykle twórczą — indywidualność.

     Co zatem czynił był Sobolewski, "Sobolem" przez przyjaciół zwany, żeby (z pełną premedytacją, świadomie) odcisnąć na kulturowej mapie miasta swój ślad? — "Miał w sobie tę pasję, chęć dziecka, naiwnego, szczerego… Podziwiałem go za tę pasję. Każdy z nas ma chwile wypalenia — on nie miał. Pracował całym sobą, wyglądało to jak obsesja, choroba. Tworzył przez 20 lat, a robił więcej i bardziej intensywnie, niż inni przez 40. Sam siebie traktował jak "obiekt", dzieło sztuki. Kręcił te "żywe obrazy" na video… — Wspomina przyjaciel i malarz Tadeusz Ogrodnik.

      I zaraz potem opowiada o takim parateatralnym działaniu, w którym artysta ukryty za ekranami z folii próbuje się uwolnić, najpierw widać ślad, później pęknięcie, rozdarcie, a w końcu jednym, mocnym, zdecydowanym gestem odkrywa się (metaforycznie i dosłownie)postać Demiurga, sprawcy i pra- przyczyny wszystkiego. Owo uwalnianie się z przejrzystych, ledwie dostrzegalnych zasłon, woali, metaforycznych warstw zniewolenia — powraca w większości prac Sobolewskiego, który proces tworzenia pojmował zapewne na prawach obnażania, demaskowania kolejnych warstw osobowości, uwalniania się od masek i ról, poszukiwania tej najbliższej człowiekowi, najbardziej wyrazistej, prawdziwej.

       Dokumentując konkretne działania, prowadząc niemal pedantyczny zapis poszczególnych etapów poznawania siebie samego — artysta podejmował grę, wyznaczając własne reguły, zasady, budując z mozaiki zdarzeń, szczególnie tych z pogranicza teatru i plastyki swoistą, bardzo czytelną mitologię, która dla niego samego stanowiła wdzięczny temat do wyrafinowanych, przepojonych "wredotą" komentarzy. Tak, więc zamiłowanie do malarstwa laserunkowego rodem gdzieś z Niderlandów walczyło w kompozycjach Sobolewskiego z pasją do demaskowania, brutalnego odkrywania tego, co programowo nieestetyczne, szpetne, odrażające.

       Podobnie potrzeba zaistnienia w roli modernistycznego artysty, co to nonszalanckim gestem odrzuca maski, konwencje i przybiera inne (niekoniecznie lepsze, ale na pewno nowe ) zmagała się w jego happeningach i "akcjach" z potrzebą prezentacji siebie samego w charakterze filozofa, myśliciela, złośliwego i dowcipnego "erudyty". Tak, więc duma i wielkość, próżność i pycha stawały "oko w oko" w owym pojedynku rytualnym ze słabością artysty amatora, posługującego się niekiedy niedoskonałą, chropawą stylistyką, mającego świadomość własnych ograniczeń i braków. I wówczas to zapewne narastała potrzeba buntu, prowokacji, owego artystycznego "odjazdu" bez którego proces tworzenia znaczyłby tyle co dobrze odrobiona, zapisana "czyściutko", w myśl zasad kaligrafii — lekcja.                                                                                                                                                                                                              Podejmując walkę z konwencją "Sobol" nie obnosił wnętrza na zewnątrz, nie uprawiał taniego, acz efektownego "exhibicjonizmu" , nie starał się epatować widza pracami traktowanymi na prawach ładnego przedmiotu "do powieszenia nad kominkiem". Jego obrazy pełne emocji i pasji, niekiedy tłumionej agresji , rzadko dokumentujące fakt pogodzenia się, czy pojednania ze światem odbiera się raczej jako krzyk protestu, głos buntu, niż jako estetyczny,czy wyrafinowany w swej formie przedmiot.

     Malował zda się na wszystkim, na kawałkach dykty i sklejki, na tacach, takich ohydnych, kupionych gdzieś w MHD, na fragmentach, resztkach materii przeznaczonej do zgoła innych, bardziej "pożytecznych" celów. Dokonując deformacji, pokazując człowieka z aureolą "świętego" i grymasem złoczyńcy na opuchniętej, nieco prostackiej twarzy — przypominał o tym konflikcie, o tej nieustannej walce dokonującej się w każdym z nas, o zderzeniu wielkości z tak typową dla natury ludzkiej -"małością", piękna ze szpetotą, poetyckiej wzniosłości z bolesną, kompromitującą trywialnością. Był bowiem sam Sobolewski naturą wielce skomplikowaną — teoretykiem i praktykiem, tym który kreuje koncepcje, wygłasza aforyzmy, przemowy i tym, który (zapewne niedowierzając sobie samemu) sprawdza.

       Dzisiaj po latach, gdy nam przychodzi "sprawdzać" mistrza Amico okazuje się, że Jego obrazoburcze gesty, happeningi, kompozycje malarskie, przewrotne, bulwersujące wypowiedzi — przetrwały nie tylko "próbę czasu", ale tę znacznie bardziej spektakularną — próbę zmierzenia się z "awangardą" początków XXI wieku, oczywiście pod warunkiem, że awangarda w dobie kultury masowej, tak zwanego "Street Art — u" i wszelkich innych "Artów" jeszcze istnieje.

Małgorzata Dorna


 Dodaj komentarz do strony..   


« Malgorzata Dorna   (Publikacja: 17-07-2010 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Malgorzata Dorna
Felietonistka i polonistka, krytyk sztuki (absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Gdańskim), pisywała dla prasy wybrzeżowej (Głos Wybrzeża, Delta, Tygodnik Wybrzeże) i ogólnopolskiej (Sztuka Polska, Projekt). Od 2007 mieszka w Pile, gdzie pracuje w Galerii BWA.

 Liczba tekstów na portalu: 7  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Sztuka w teatrze życia
str. 6505 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365