|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Na wesoło
Człowiek zajęty niesłychanie. Odcinek piętnasty a zarazem ostatni. [2] Autor tekstu: Marcin Kruk
Patrycja wpatrywała się w pustą filiżankę. – Bo widzi pani, zaczęła w końcu – to Rysiek powiesił te tezy… — Ale mówiłaś, że to ty… — Tak, to był mój pomysł, ja go do tego namówiłam i nie chcę, żeby było na niego. Rysiek ma okno na parterze i mógł rano wyjść tak, żeby go nikt nie zauważył, ale to była moja wiertarka, ja napisałam tezy i ja do tego namówiłam. Więc ma być, że to ja powiesiłam te tezy i już. — Czyli to jednak jego widzieli wtedy koło kościoła? — Chyba tak, baliśmy się, czy go ten pijaczek nie pozna, ale potem najgorsza była sprawa pana Leszczyńskiego. — To dlaczego nie przyznałaś się? — Bo Rysiek bał się, że jego ojciec będzie to strasznie przeżywał, a on jest chory na serce, a ja bałam się o Ryśka i to wszystko wcale nie było śmieszne. Dopiero kiedy Justyna powiedziała, że wie, że to ja, to pomyślałam, że nikt nie musi wiedzieć, że Rysiek brał w tym udział. Patrycja zamilkła, Marta również zajęta była swoimi myślami, bo zastanawiała się jak to wszystko rozegrać. Z zamyślenia wyrwał ją głos Patrycji – Muszę pani jutro zamontować ten karmnik tak, żeby go wiatr nie zrzucił. Trzeba wywiercić dziurkę w ścianie i przymocować go mocno drutem.
— To później — powiedziała Marta – niech sobie ten karmnik postoi u mnie na biurku. Ptaszki mogą jeszcze przez kilka dni zjadać okruszki z parapetu. Najpierw musimy przeciąć gordyjski węzeł. Chwilowo nic nikomu nie mów, nawet Ryśkowi, obiecujesz? Wrócimy do tego, jak będę wiedziała jak to wszystko poukładać.
***
Po wyjściu Patrycji Marta zaniosła karmnik na swoje biurko i spojrzała na stertę zeszytów, a potem na zegarek. Dochodziła siódma, do dziewiątej powinna być gotowa. Przez dwie godziny próbowała skoncentrować się na wypracowaniach i postawiła więcej jedynek niż kiedykolwiek. Wreszcie dotarła do ostatniego zeszytu, szybko przeczytała wypracowanie, postawiła stopień i wrzuciła wszystko do torby. Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Justyny, która powiedziała, że oczywiście bardzo chętnie zaraz do niej przyjdzie. Marta zmyła naczynia i ponownie nastawiła wodę na herbatę. Justyna zastukała do drzwi dziesięć minut później.
— Tylko my dwie znamy tajemnice naszego małego Lutra w spódnicy – powiedziała, kiedy Justyna usiadła w kuchni z kubkiem mocnej kawy. — Patrycja spódnicę zakłada raz w roku, na odebranie świadectw. — I co o tym wszystkim myślisz? — To taki piękny materiał na artykuł, ale wygląda na to, że nie będę mogła tego użyć. Myśli pani – zapytała Marty – że można coś zrobić, żeby im krzywdy nie zrobili? — Im – Marta uniosła brwi udając zdziwienie. — Im, tam jest ten chłopak, Ryszard, kompletnie w niej zadurzony. Ta smarkula owinęła go sobie wokół małego palca.
Marta postanowiła zmienić temat – Opowiedz mi jak to było z tą apostazją, co ci strzeliło do głowy? — To przypadek, Maciek chciał, żebym była świadkiem jego apostazji, więc to był impuls, pomyślałam, że jak mam być świadkiem, to dlaczego też nie mam tego zrobić. — Dla śmiechu czy z przekonania – zapytała Marta.
Justyna zastanawiała się przez chwile, najwyraźniej zbierając odwagę. – Czy pani jest wierząca – zapytała. — Nie wiem – Marta po raz pierwszy uświadomiła sobie, że naprawdę nie wie, że sama sobie odpowiada na to pytanie po raz pierwszy. – Dawno temu przestałam chodzić do kościoła, potem przestałam się modlić, potem przestałam o tym wszystkim myśleć. Myślę, że moja wiara uschła jak roślina w doniczce i zapomniałam ją wyrzucić. Chyba nigdy nie była specjalnie mocna, ale jak Wojtyła został papieżem… pewnie teraz czarni Amerykanie tak przeżywają wybór Obamy, podejrzewam, że to nie miało nic wspólnego z religią, po prostu oszaleliśmy… Dlaczego pytasz? — Bo ja też dawno temu przestałam chodzić do kościoła, też dawno temu przestałam się modlić i nie chcę, żeby mnie ludzie brali za kogoś, kim nie jestem. Więc to był impuls, ale jakby oczekiwany. Jezu, żeby pani wiedziała, jak ksiądz Marek na mnie wrzeszczał. Poszłam do niego po świadectwo chrztu. Myślałam, że mam w domu, ale nie miałam, wchodzę tam, mówię jak trzeba „Niech będzie pochwalony”, ksiądz Marek cały się uśmiecha, pyta w czym może pomóc, ale jak powiedziałam, że potrzebuję świadectwa chrztu, to od razu zrobił się podejrzliwy, bo Maciek piętnaście minut wcześniej był po świadectwo chrztu i powiedział do czego mu potrzebne. No to mu mówię, że chcę wystąpić z Kościoła, a on się zrobił cały czerwony na twarzy. Zaczął krzyczeć, że to jest zdradzanie wiary przodków, że skończę w piekle, że moi rodzice mi nigdy tego nie wybaczą. Potem się uspokoił i postanowił być chytry. „Czy zdajesz sobie sprawę, dziecko, co ty robisz?” Z trudem się powstrzymałam, żeby mu nie powiedzieć, co myślę o tym zwracaniu się do mnie per „dziecko”. Siedziałam cicho, bo nie chciałam robić awantur, a on mi tłumaczy, że przecież będę chciała mieć kościelny ślub, że mój przyszły mąż na pewno będzie katolikiem, bo tych ateistów to tak dużo nie ma, że uczciwi ludzie nie porzucają wiary. Zdenerwowałam się i powiedziałam mu, że uczciwi ludzie nie udają, że są kimś innym niż są i że nie rozumiem dlaczego mnie tak gorąco namawia do hipokryzji. Dał mi w końcu to świadectwo i jak dwa dni później przyszliśmy złożyć te papiery, ksiądz Marek był w kompletnym szoku jak zobaczył Kasię, bo nie wiem, czy pani wie… — Wiem – powiedziała Marta. — No właśnie, on się tego zupełnie nie spodziewał. Był cicho jak trusia. Przyjął te nasze papiery, podpisał i podstemplował kopie naszych oświadczeń i powiedział, że nie jesteśmy już chrześcijanami. Przez cały czas udawał, że nie widzi Kaśki, traktował ją jak powietrze. Nie wiem, chyba bał się, że ona mu zacznie mówić po imieniu. Tak czy inaczej, to wszystko poszło łatwiej niż myślałam. — Czy on miał więcej takich historii jak z Kasią? – zapytała Marta. — O jeszcze jednej dziewczynie wiem na pewno, ale podobno było dużo więcej. — Tak – westchnęła Marta – moje zadanie nie jest łatwe, szantaż to bardzo brzydka rzecz, możesz mi opowiedzieć wszystko co na ten temat wiesz. Trzeba go będzie poprosić, żeby raz na zawsze zapomniał o tej całej historii.
***
Marta długo zastanawiała się, gdzie rozmawiać z bratem. W domu, czy w szkole? Ostatecznie zdecydowała się na rozmowę w jego gabinecie, żeby nie było świadków. Tak więc, dopiero następnego dnia powiedziała mu, że wie kto powiesił tezy na drzwiach kościoła i że nigdy mu nie zdradzi tej tajemnicy. Powiedziała mu jednak, że przyjmuje całą winę na siebie, że ma dowody, iż sama podsunęła ten pomysł i że na tym historia Lutra z Janowapawłowa się kończy. Przypomniała, że prokuratura umorzyła śledztwo i powiedziała, że ma poinformować burmistrza, że to ona, a nie Leszczyński, ponosi odpowiedzialność za tę całą historię. Pozostała jeszcze rozmowa z księdzem Markiem, z którym chciała porozmawiać tu, w gabinecie dyrektora szkoły, ale bez świadków.
Dyrektor patrzył na nią podejrzliwie, znał ją zbyt dobrze, żeby próbować oponować. Poprosił, żeby ksiądz Marek przyszedł do jego gabinetu, zadzwonił do burmistrza i zapytał, czy może do niego wpaść na piętnaście minut.
— Chciałam księdza poinformować, że udało się ustalić, kto powiesił tę kartkę na drzwiach kościoła – powiedziała Marta, kiedy Wałach wszedł do gabinetu dyrektora.
Oczekiwała na niego siedząc przed biurkiem brata. Kiedy ksiądz wszedł wstała, ale nie wyciągnęła ręki na przywitanie. Ksiądz niespokojnie spojrzał na pusty fotel dyrektora, ale natychmiast zainteresował się przekazaną informacją. — Kto to jest – zapytał. — Ja – odpowiedziała Marta – zamierzam właśnie napisać list do kuratorium, że ponoszę całą odpowiedzialność za tę historię. — Nic z tego nie rozumiem. Co pani tu opowiada – powiedział najwyraźniej zirytowany Wałach – Nie chce pani powiedzieć, że to pani wbiła w nocy gwóźdź w drzwi naszego kościoła. — Niezupełnie, ale okazuje się, że osoba, która to zrobiła, działała pod moim wpływem. To ja wielokrotnie namawiałam uczniów, żeby wykazali inicjatywę, żeby coś zorganizowali, ja im podsuwałam wiersze… — Ale mam nadzieję, że nie namawiała ich pani do wandalizmu – przerwał jej ksiądz. — Nie, nie namawiałam ich do wandalizmu i proszę mi wierzyć, że osoba, która to zrobiła, żałuje, poniosła dotkliwą karę i za moim pośrednictwem przeprasza. — Żądam ujawnienia nazwiska tego ucznia – ksiądz Walach podniósł głos – ta osoba, jak ją pani określa – powinna ponieść konsekwencje swojego czynu, znaleźć się pod publicznym pręgierzem, tymczasem z tego co pani mówi, rozumiem, że pani zamierza ją chronić… — Dobrze ksiądz rozumie. Zamierzam chronić ją i być może będę również chroniła księdza. Porozmawiajmy najpierw o tych pręgierzach. Stara instytucja, niektóre były przed ratuszami, niektóre przed kościołami, chociaż przed kościołami częściej były dyby. — Proszę pani, ja nie mam czasu na takie głupie rozmowy. Będę się stanowczo domagał ujawnienia sprawcy. — Obawiam się, że ksiądz może również znaleźć się pod pręgierzem. Nigdy nie interesowały mnie intymne związki bliźnich. Jeśli są dorośli, to ich prywatna sprawa. Ksiądz zdaje się bardzo lubi kobiety, co oczywiście jest zdecydowanie lepsze niż seksualne zainteresowanie nieletnimi… — Wypraszam sobie te insynuacje, nie zamierzam tego słuchać – powiedział Wałach podniesionym głosem. — Są trzy kobiety gotowe publicznie powiedzieć o swoich związkach z księdzem, są również dowody rzeczowe. — Co pani chce przez to powiedzieć? — Chciałabym powiedzieć, że pręgierze to pamiątka po obrzydliwych metodach stosowanych w przeszłości, zaś ksiądz po chrześcijańsku zapomni o całej tej sprawie i nigdy nie będzie do tego wracał. – Marta wyjęła z torebki kopertę. – Jeśli otrzymam od księdza przyrzeczenie, że nigdy więcej o tej historii naszego Lutra ksiądz nie będzie wspominał ani w kazaniach, ani na posiedzeniach rady parafialnej, ani w szkole, to te zdjęcia zostaną zniszczone.
Wałach wyciągnął rękę, ale Marta schowała kopertę ponownie do torebki.
— Musi księdzu wystarczyć moje słowo. Chciałam księdzu przypomnieć, że jedna z księdza kochanek nie ukończyła jeszcze osiemnastu lat. Nie jest to naruszenie prawa, ale jest to poważne naruszenie etyki zawodowej, jeśli księża posługują się tym pojęciem.
Wałach stał na środku gabinetu z czerwoną twarzą, na której malowała się wściekłość. Marta miała dziwne wrażenie, jakby jego koloratka była nieco za ciasna. Spojrzała na zegarek. – Czy ksiądz potrzebuje czasu do namysłu? Pręgierz opinii publicznej czeka, ale nie może czekać zbyt długo. — To co pani robi jest obrzydliwym szantażem jakim posługują się ludzie bez żadnej moralności. — Zgadzam się z księdzem, ale mając do czynienia z osobą tak świątobliwą i tak moralną obawiam się, że nie miałam wyboru. Co ksiądz wybiera, pręgierz opinii publicznej, czy chrześcijańską wyrozumiałość, proszę odpowiedzieć, bo nie mam czasu na dalsze dywagacje. — Bóg panią za to skaże – wysapał z siebie Wałach odwracając się do drzwi.
1 2 3 Dalej..
« Na wesoło (Publikacja: 28-04-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6511 |
|