 |
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
   |  |
 Złota myśl Racjonalisty: "Jeszcze Polska, jeszcze raz Polska. Co zrobimy z odzyskaną wolnością? Chwilowo przykościelni spierają się, czy nadal prosić Boga, żeby zwrócił ojczyznę wolną, czy żeby ją już teraz wolną zachował. Pan Bóg czeka na dalsze instrukcje. Zatroskani chcą, żebyśmy byli podobni do największej demokracji świata, czyli do Indii, Kaliszan nie widać, ci, którzy wczoraj handlowali dolarami pod kinem, budują.. |  |
 |  |
|
|
|
 |
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Wells i Laqueur czyli strach przed przyszłością [1] Autor tekstu: Piotr Napierała
Zainspirowany przez p. Jacka Tabisza zacząłem się zastanawiać poważnie
co sprawia, że tak wielu ludzi o postępowych poglądach widzi przyszłość w czarnych barwach? Nie dziwi mnie rzecz jasna, że w czarnych barwach przyszłość
widzą konserwatyści, dla których niemal każda zmiana oznacza zagrożenie ich
parafialno-prowincjonalnej wizji świata i człowieka. Dlaczego jednak film SF i książka SF stały się w naszej kulturze niemal synonimem dzieła
katastroficznego? Czy chodzi tu o to, że intelektualiści są zmęczeni teraźniejszością i podświadomie chcieliby ja zniszczyć? A może tylko doznają nieco
perwersyjnej radości z tego, że niszczą świat w którym idioci towarzyszą im
na każdym kroku, dręczą ich z zazdrości w szkołach (zwłaszcza tych staroświeckich
mach-szkołach wioślarsko-jeździeckich z internatem :), a potem decydują o ich starości? Może chodzi o to, że filozofowie czują się niedocenieni?
(zazdrością o forsę tłumaczy się czasem częsty wśród intelektualistów
antykapitalizm) Skoro człowiek z trudem rozumie zasady ruchu planet, ponieważ
myśli kategoriami trudu i zmęczenia tj., że planety muszą spowalniać swój
ruch niejako „ze zmęczenia" (w rzeczywistości grawitacyjne siły są stałe i nie wyczerpują się), to może myśli, że rzeczywistość też jest sobą zmęczona i musi kiedyś popaść w dekadencję by „odpocząć"? Może chodzi o egoizm
umierającego, który nie chce by świat go przeżył (lub tylko trochę przeżył)?
Może chodzi o chrześcijański egoistyczny mit własnego zbawienia i fatalną
linearność chrześcijańskiej wizji historii? Lub o mit grecko-rzymsko-chrześcijański o pysze człowieka, którą po prostu trzeba ujarzmić (Havel pisał o obecnej
„cywilizacji pychy", choć moim zdaniem to raczej klerykalne szermujące
boskim słowem średniowiecze zasługuje na to miano, niż epoka pokory wobec
nauki tj. faktów). A może chodzi tylko o ostrzeżenie, lub o to, że
katastrofy dobrze się sprzedają? W każdym razie nawet jak przewidują przyszłość
na serio, dają się ponosić złym przeczuciom.
Nie
ma wyraźnego podziału między filozofowaniem czy socjologizowaniem na temat
przyszłości, a literaturą SF. Zawsze chodzi o projekcji myśli bieżącej
epoki na temat kierunku w jakim idą sprawy cywilizacji. Geneza SF jest
filozoficzna (Swift i jego „Guliver's Travels" — satyra SF na państwa
XVIII-wieczne i ich funkcjonowanie, Voltaire i „Mikromegas" — filozoficzna
powiastka, gdzie przybysze z kosmosu uczą ziemian prawdziwej
Locke’owsko-podobnej filozofii, Sebastian Mercier i „An 2440" -
optymistyczna wizja oświeconej przyszłości, wygnanie metafizyki
sprawna opieka społeczna, szkolnictwo, równość praw, ponumerowane domy i szerokie ulice). W XIX wieku mamy zarówno „czysto naukowych" autorów SF
(Verne), jak i filozofujących, czy też socjologizujących (zwł. Herbert George
Wells). Autor wstępu do polskiego wydania (Ossolineum 1985) wczesnego dzieła
Wellsa: Wehikułu czasu (Time Machine 1895),
niejaki Juliusz Palczewski próbował przeprowadzić prosty podział między
optymistyczną naukową SF, którą reprezentował zmarły w 1905 roku Jules
Verne i pesymistyczną społeczno-refleksyjną
H.G. Wellsa. Faktycznie Verne sam
krytykował wczesne prace Wellsa za nienaukowość i zbytnie fantazjowanie, a dla Wellsa ważniejsze było ludzkie doświadczenie społeczne niż technika,
ale już z tym pesymizmem Wellsa, Palczewski nieco się zagalopował. Omówił
on jedynie te najbardziej czarne wizje Wellsa, takie jak „Wyspa doktora Moreau" z 1896 roku, która
dotyczy niebezpieczeństw wynikających z niekontrolowanych i nieodpowiedzialnie prowadzonych badań naukowych. To chyba
najbardziej konserwatywna powieść Wellsa, który przedstawił w niej tzw.
zwierzoludzi, tj. zwierzęta, które doktor Moreau chce uczynić ludźmi, ale to
się nie udaje i bardziej dochodzi do głosu 'zwierzę w człowieku", niż człowiek w zwierzęciu. Niestety powieść ta to kompletny absurd wynikający z jakiejś zwichrowanej
idei opartej na osobliwym darwinizmie, który przecież
podkreślał rolę doskonalenia się w ewolucji, a więc wykształcanie się
coraz to wyższych instynktów, a nie niższych. Tak samo mówią dzisiejsi
biologowie darwiniści tacy jak Richard Dawkins, którzy nie tylko muszą ciągle
walczyć o poszerzenie tego, co jest zabronione w badaniach naukowych, z tymi,
którzy zapomnieli, że nauce zawdzięczamy niemal wszystko, i podkreślają
biologiczną korzyść wynikająca z etycznych zachowań (memy empatii u Dawkinsa). Główny pozytywny bohater „Wyspy…" Edward Prendick po powrocie z niej bierze zwykłych ludzi za „zwierzoludzi" z wyspy, co jest kalką z Guliwera Swifta, który po powrocie z kraju cywilizowanych koni, nie może
dogadać się z ludźmi, bo rozpoznaje w nich dzikich yahoosów. Tylko, że
Swift ganił ten idealizm Guliwera, który powinien akceptować ułomności
ludzi, a u Wellsa Prendick jest cały czas bohaterem wzorcowym.
O rok wcześniej od „Wyspy…" ukazał się "Wehikuł czasu (1895), dzieło o wiele lepsze, choć również pesymistyczne. Główny bohater powieści
przenosi się do roku 802.701 [ 1 ],
kiedy cywilizacja ludzka zdąża już ku nieuchronnemu upadkowi, a Ziemia została
podzielona pomiędzy dwa gatunki ludzi. Elojowie, potomkowie klas posiadających,
żyją na powierzchni i są pożywieniem zamieszkujących podziemia Morloków. Są
to potomkowie dawnych robotników, zmuszonych do pracy fizycznej pod ziemią, a przy tym nie tracących podstawowych fizycznych umiejętności. Ich ciało stało
się podobne do owadów i przyzwyczaiło do warunków podziemnych, dlatego boją
się światła. Żywią się mięsem Elojów, na które zapuszczają się pod osłoną
nocy, dlatego ci muszą spać razem wewnątrz budynków. Mamy
tu do czynienia z socjalistyczną walk klas posuniętą do biologicznego
absurdu, a więc projekcję
XIX-wiecznych strachów na warunki rzekomej przyszłości.
Juliusz
Palczewski kreśli obraz Wellsa, jako człowieka zakładającego, że w przyszłości
ludzie staną się coraz bardziej wyspecjalizowanymi, ale i bezwolnymi oraz pozbawionymi człowieczeństwa maszynami. Faktycznie takie wątki u Wellsa występują,
choć tezy jakoby Marsjanie rodem z Wojny światów
mili przygotować ludzi na komunizm, tj. nauczyć ich totalnego podporządkowania
tyranom zupełnie pozbawionych ludzkich uczuć, wydają się bardziej inspirowane
Lemem niż Wellsem. Ta częsta u pisarzy SF i innych wiara w bezwolność ludzi jest zastanawiająca. Przecież w naszym świecie każda
akcja wywołuje reakcję; nawet przed „marsjańskim" imperium Hitlera i Stalina buntowali się członkowie Resistance, jędrusie i dysydenci. Dlaczego w przyszłości miało by być inaczej. Dlaczego miałby zaniknąć instynkt
przetrwania? Herbert George Wells (1866-1946)
wcale nie był takim czarnowidzem, jakim przedstawia go Palczewski, który w końcu
musi to w jednym miejscu przyznać, pisząc nieprawdziwie, że z biegiem lat
Wells porzucał optymizm, podczas gdy było raczej odwrotnie. W 1902 roku Wells,
jako idealista socjalistyczny, wstąpił
do Towarzystwa Fabiańskiego („Fabian Society") Na
skutek wewnętrznych tarć w ugrupowaniu i konfliktu z Bernardem Shawem opuścił
zniechęcony towarzystwo 4 lata potem. W 1914 i 1920 roku odwiedził Rosję.
Zwłaszcza podczas tej drugiej podróży rosyjska bieda skłoniły
pisarza do snucia katastroficznych wizji w swych powieściach . Lenina, po
rozmowie z nim, oceniał jako marzyciela. Wybuch I wojny światowej traktował początkowo jako szansę dla Anglii na zdobycie
dominującej roli, jako strażnika pokoju światowego, potem jednak stał się
idealistycznym pacyfistą. Juliusz Palczewski znajduje u Wellsa bardzo
nieliberalne cytaty świadczące o jego braku zaufania do nauki, Wells miał
skarżyć się, że ta „przeklęta" wszędobylska nauka „zabiera nam ...
religię i wywraca nasze wyobrażenie o porządku społecznym". Co do
pierwszego stwierdzenia wypada jedynie zauważyć — i bardzo dobrze!, co do
drugiego można stwierdzić, że to wywracanie w niczym nie szkodzi, ponieważ
porządek społeczny opiera się głownie na konsensie między rozmaitymi
grupami interesu, a nie na prawdziwych czy fałszywych wyobrażeniach o społeczeństwie.
Jest to zdanie świadczące o lekko przeintelektualizowanym,
idealistyczno-platonicznym spojrzeniu na rzeczywistość. W 1923 roku Wells
napisał bardzo optymistyczną powieść, o której Palczewski w ogóle nie wspomina w swym artykule. Chodzi o dzieło pod
tytułem: Ludzie jak bogowie (Men
Like Gods). Akcja polega na tym, że ziemianie
trafiają do świata równoległego, którego mieszkańcy wyprzedzają społeczeństwa
naszej planety o wiele lat. Nie ma tam już chorób, wojen, niesprawiedliwości, a mieszkańcy bez przeszkód mogą rozwijać swe osobowości. Wells obnaża w powieści absurdy rządzące Ziemią XX wieku. Mieszkańcy świata równoległego
są zdrowsi i stosunkowo nieliczni, co sprawia, że gospodarują ziemią lepiej i żyją na lepszym poziomie. Ziemianie jednak szybko drażnią ich swym egoizmem i zarażają zarazkami, co powoduje, że pozostają oni w areszcie domowym.
Jedynie główny bohater-liberał będący zapewne personifikacją Wellsa
sprzyja mieszkańcom świata równoległego widząc w ich świecie
urzeczywistnienie jego marzeń, dlatego próbuje udaremnić spisek ziemian
przeciw gospodarzom planety. Nie znajduje niestety sprzymierzeńca w konserwatywnym pośle Izby Gmin, który jak to potem powiedziano: „nie
wierzy w nic poza byciem wykwintnym gentlemanem". Reszta ziemian to oszuści,
oszustki i hieny społeczne. Ludzie jak bogowie jest dwie dekady młodsze
od Wehikułu czasu, co przeczyłoby tezie Palczewskiego o narastającym pesymizmie Wellsa. Jeśli takowy nastąpił po 1923 roku to wpływ
nań miały raczej przeżycia obiektywne (II wojna światowa, bombardowania
Londynu i starzenie się pisarza). Być może nasz instynkt przetrwania, w którego
zanikanie wraz z rozrostem cywilizacji i nauki wierzy Wells (idzie tu trochę śladem
Rousseau), każe nam w miarę naszego starzenia, życzyć przyszłym pokoleniom
ciężkiego życia...
Wells wierzył, że do rozwoju i podtrzymania inteligencji potrzebne są
trudy i wolność. Wolność zapewne rzeczywiście, ale czy trudy życia są aby
na pewno czynnikami kształtującymi
charakter? Średniowiecze pokazuje, że człowiek potrafił w trudach sięgać
przez 100 lat po narkotyk religii przejawiając mało sensownej działalności.
Bardzo ciekawy jest też u Wellsa jego negatywny stosunek do luksusu czyniący z ludzi dekadentów podobnych zdziecinniałym Elojom, których interesowała
jedynie sztuka i erotyzm. Dla filozofów trudu erotyzm i sztuka oznaczają pewne
„poddanie się", rezygnację z człowieczeństwa, być może mają oni zbyt
wiele post-chrześcijańskich i post-rzymskich hamulców obyczajowych, by zgodzić
się z notabene wynędzniałym i przeintelektualizowanym Johnem Stuartem Millem
(którego ojciec prawie wykończył swoim eksperymentem edukacyjnym), że w człowieku: „tylko żołądek bywa w pełni zadowolony". Pamiętam
artykuł w „Najwyższym Czasie", którego autor wszystkie „wyższe" ideały
przypisywał prawicy, podczas gdy duchem lewicy miały być „brzuch i seks".
Ale z drugiej strony szczęście (podobnie jak ból) możemy odczuć tylko cieleśnie,
dlatego perwersją jest dla mnie zapowiedź raju, gdzie przez miliony lat radować
się będzie czysta dusza; CZYM miałaby ona się radować? Wpływ Cesarstwa
Rzymskiego, które upadło wskutek niewydolności administracyjnej, i agresji
sekty chrześcijańskiej, ale upadek który wiążemy z nawyku z jakimiś
orgiami i zanikiem poczucia obywatelstwa (Petroniusz był jednocześnie wzorowym
obywatelem i miłośnikiem orgii), każe nam stawiać znak równości między
pojęciami: erotyzm/ sztuka i dekadencja. Mimo iż nawet duch jest mózgiem, a mózg
ciałem nadal tkwimy w jakimś kartezjańskim dualizmie karzącym nam gardzić
ciałem (K. Deschner uważał, że chrześcijaństwo jest zemstą brzydkich i biednych, podobnie zresztą uważał Nietzsche), cywilizację utożsamiać z ideą,
choć idealiści duszy zwykle preferują nawyk i tradycję, obawiając się każdej
naprawdę świeżej
idei. W każdym razie katastrofizm Wellsa jako oparty na niedocenianiu siły
instynktu i gardzeniu ciałem i erotyką jest bardzo niewiarygodny. Znacznie
wiarygodniejsze są jego pozytywne przepowiednie z 1923 roku.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Podobnie jak autor „Wyspy…" i Guliwer,
„podróżnik w czasie" po
powrocie nie umie odnaleźć miejsca w dotychczasowym życiu (wyrusza w kolejną podróż w czasie, z której już nie wraca). « Recenzje i krytyki (Publikacja: 05-07-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8168 |
 |