Złota myśl Racjonalisty: "Naszą bitwę o uczciwość przegrał Kazimierz Wielki, potem Jan Łaski, Frycz-Modrzewski i paru innych, dla Zamoyskiego ważna była już tylko kasa. Potem był syfilis romantyzmu oddzielonego od rzeczywistości zboczeniem chciejstwa... Szczepionka oświecenia była zbyt słaba i syfilis romantyzmu rozlał się jak zaraza, a wreszcie przyjął formę chronicznego i dziedzicznego schorzenia. Oświecenie miało niewielkie..
Te dwa pojęcia dość często
bywają łączone, zarówno w negatywnym, jak i w pozytywnym sensie. Nihilizm
jest prawdopodobnie najczęściej spotykanym zarzutem ze
strony wierzących pod adresem ateistów. Myślę, że niejeden ateista usłyszał
ze strony wierzącego oskarżenie dotyczące tego, iż „nie można wiecznie
szukać, warto mieć już za sobą ten etap i wiedzieć, gdzie leży prawda"...
Dla wierzącego
„znalezienie" prawdy to ogromny powód do dumy. Zaś niechęć do owego
„odkrycia" bywa często przezeń pojmowana jako akt nihilizmu… Cóż to za
prawda? W przypadku tzw. religii mojżeszowych polega ona na absolutnym zaufaniu
do najbardziej wyuzdanych wizji, jakie prześladowały biednych pasterzy kóz z Bliskiego Wschodu w czasach starożytnych. Oraz do różnych, często jeszcze
bardziej absurdalnych mutacji tych wizji w epokach późniejszych. Chrześcijanin,
muzułmanin czy judaista ma się więc za osobę posiadającą prawdę, za osobę
spełnioną, która już „znalazła". Ba, nie tylko „znalazła". Ze
znaleziskiem wiążą się liczne korzyści — poczucie bycia lepszym od
innych, od „błądzących", oraz pewność życia po własnej śmierci
wymagająca mimo to odrobinę histerycznych rytuałów, w trakcie których, w „dobrych czasach", miło było złożyć w ofierze jakiegoś kozła
ofiarnego, najlepiej jakiegoś nie chcącego znaleźć „prawdy" nihilistę...
Dla wierzących dowodem szczególnej łaski urojonego boga jest fakt, iż
szukanie odbywa się dość niekonfliktowo. Niemowlę, jeszcze zanim zdąży
pomyśleć, jest już piętnowane znakiem „odnalezienia prawdy"...
Z pewnością dla osoby głęboko
wierzącej nie ma nic bardziej nihilistycznego, niż ateista nie podzielający
jej wizji. „Czyżby nie chciał żyć wiecznie?" — pyta się w myślach
wierzący, zły, że i w jego głowie tyka niekiedy jakaś nihilistyczna bomba
karząca widzieć absurdy w opowieściach o demonach wyganianych z ludzi do świń, o rzekomo miłosiernym zbawicielu, który ma nadzieję na wieczne tortury wobec
osób myślących inaczej niż on, czy też o jego wspaniałym, równie miłosiernym
ojcu zachęcającym do ludobójstwa w licznych wersetach niosącej „samo
dobro" księgi. Oczywiście wierzący wie, skąd się bierze w nim owa piąta
kolumna, szatański głos wzywający do wyjścia z mgieł narkotycznych bezsensów.
Tę bombę wkładają do jego głowy znajdujący się wokół ateiści -
nihiliści, ośmielający się nie uznawać „jedynych prawd" wymyślonych
przy pasaniu kóz, tudzież czyszczeniu wielbłądów, z powodu urojenia, na rozżarzonych
piaskach pustyni. Wielbłądy da się oczyścić, gorzej z mózgiem...
Pustynia, rzecz ciekawa — wystarczy zostać na niej samemu, a już cały tabun
nieczystych sił kusi, zmusza do walki ze złem, a co za tym idzie do zostania
prorokiem, a nawet zbawicielem. Pustynia to też znakomite miejsce na karierę -
jedno drobne przegrzanie opon mózgowych może zapełnić sensem życie licznych
pokoleń wyznawców przez następne 2000 tysiące lat, albo i dłużej! Jak tu
nie nazywać nihilistą kogoś, kto nie za bardzo chce być w ten sposób napełniony
sensem? — zdziwi się każdy niemal wierzący.
Być może w laickich środowiskach
Europy za mało jest pustyń? Gdyby taki Wolter spędził na pustyni ze 40 dni,
to z pewnością słońce wywołałoby wizje w jego nihilistycznej głowie i już
by miał w niej sens. A tak — voila! — było oświecenie, „straszna
epoka", zachęcająca do nihilizmu. O ileż było milej w takim XVII wieku,
kiedy wierni delektowali się dymem płynącym ze stosów nihilistów. Ku pożytkowi
ich zbawienia, oczywiście...
Nihilizm ludzi, którzy widzą w historii historię a w złudzeniach złudzenia musi być bardzo przygnębiający
dla osób szanujących głuchy telefon dziedziczonej wiary, zwany też przez
nich korzeniami cywilizacji. Jak można mieć 30, 40 a nawet więcej lat i nadal
błądzić, nie znając prawdy, którą przecież wszyscy powtarzają? — pytają
obrońcy korzeni i barokowych zaułków.
Oczywiście proces życzliwej
troski o prawdę zaczyna się jeszcze przed trzydziestką. „Nie wierzysz w Jezusa, to co będziesz robił po śmierci?" — pytają licealiści swojego
kolegę, który zwierzył się ku zgorszeniu kolegów ze swojego ateizmu. „Tak
po prostu, nie chce mu się istnieć, cóż z niego za nihilista!" — myślą
zgorszeni. Podobnie jak ich rodzice są przekonani, że na rzeczywistość się
głosuje, rzeczywistość się wybiera, że rzeczywistość jest taka, jak tego
chcą ludzie. „Każdy ma swoją prawdę, co oznacza, że ja mam rację" -
dodają niekiedy w nieco nowocześniejszym stylu, bo w baroku taka refleksja nie
była potrzebna. Czasy to były zdrowe. Liczne epidemie dżumy zachęcały
przecież do schylenia się nad wartościami wyższymi, tymi powtarzanymi od
pasterzy kóz i bądźmy sprawiedliwi — mniej lub bardziej plemiennych władców,
przekonanych, że codziennie perorują z bogiem, a ziemia jest płaska i dość
szybko powstała. Jak wylała rzeka, to wtedy, w tych dobrych, „korzennych"
czasach, zalewała cały świat! Jakże by inaczej — świat się kończył
tam, gdzie kończyła się władza kacyka i jego plemiennych proroków i bogów.
„Teraz świat jest zły -
wszędzie jest mnóstwo źródeł nihilizmu" — powtarzają zatroskani wierzący.
Starczy wsiąść w samolot, aby zaprzeczyć kosmologii proroczych pasterzy kóz, a na domiar złego znaleźć się wśród innych ludzi, którzy mają zupełnie
inny głuchy telefon tradycji złudzeń. Co ma powiedzieć znający „jedyną
prawdę" chrześcijanin widzący ludzi czczących Ganeszę z głową słonia,
albo walących się do krwi czołem, aby uczcić boginię? Przecież to skrajnie
niepokojące — bóg baba! Mimo wszystko nawet ci dziwacy, których obrońcy
prawdy nie mogą już natychmiast nauczyć „właściwego myślenia" (jak to
bywało w czasach „cywilizacji miłości i życia") są mniej drażniący niż
ateiści — nihiliści nie wierzący w nic! Aby pokonać to niepojęte
zjawisko, ludzie od krzyża i demonów w świniach są w stanie zawrzeć
kompromis z tymi od Ganesi i kobiecych bogiń. Bowiem mechanizm „posiadania
prawdy", choć po chrześcijańsku niewłaściwej, czyni owych ludzi po
drugiej stronie trasy lotu bliższymi od podłych nihilistów, którzy ośmielają
się zwracać uwagę na tak nieistotne rzeczy, jak biologia, historia,
geografia, astronomia, genetyka, chemia, fizyka… etc. etc.
A teraz bardziej na serio -
czy to jedyne znaczenie konotacji nihilizm — ateizm? Poznałem niejednego
ateistę dumnego i zadowolonego z tego, iż ludzka egzystencja nie ma w zasadzie
celu i sensu. To oczywiście nie dziwi, wobec tego, co przeważnie bywa nazywane
„sensem" i „celem". Czy jednak, w ujęciu realistycznym świata i w nim
egzystencji, rzeczywiście pozostaje nam jedynie szlachetna duma z nihilizmu?
Odpowiedzi na to pytanie staram się udzielić w kolejnym filmiku z cyklu
„Bezbożna pogadanka":
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.