Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.067.721 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 293 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Rozum w pełni rozkwita pod strażą wolności, wolność rozkwita w pełni pod strażą rozumu."
« Państwo i polityka  
bunga-bunga.gov.pl [5]
Autor tekstu:

Wyborcza cytowała oburzenie dziennikarza Radia Plus, Piotra Cybulskiego, który w salonie24 napisał: „Cóż, Marszałek Komorowski jest teraz p.o. Prezydenta, kandydat PO, wielka szycha. Co tam będzie do zwyczajnej suwnicowej ze Stoczni przyjeżdżał". Ze zgodnych wypowiedzi obu doradców wynikało jednak, że Komorowski planował osobiste złożenie wieńca i sądzę, że nie należy tego wykluczać. Może po prostu okazał się roztropniejszy niż Kwaśniewski 11 lat wcześniej, który poległ przy Głódziu i uznał, że nikt nie zauważy?

21 kwietnia 2010 harmonogram marszałka obłożony był pogrzebami: na 9 pogrzeb Sebastiana Karpiniuka w Kołobrzegu, następnie o godz. 12 — pogrzeb Macieja Płażyńskiego w Bazylice Mariackiej w Gdańsku i o godz. 15 — Anny Walentynowicz na cmentarzu Srebrzysko (Wrzeszcz). Z kolei abp Głódź o godz. 10 odprawił w kolegiacie Najświętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu mszę żałobną za Annę Walentynowicz, o 13 poprowadził natomiast mszę i pogrzeb M. Płażyńskiego. W pierwszych dwóch uroczystościach Komorowskiemu towarzyszą Strzałkowski i Smoliński. Z abpem Głódziem marszałek wraz z asystentami spotykają się o 13 na mszy b. marszałka. Strzałkowski czyta na niej akt nadania Krzyża Wielkiego Odrodzenia Polski. I po mszy asystenci zostają z arcybiskupem a Komorowski z Tuskiem gdzieś znikają...

„Waldek przyjeżdżajcie" — miał rzec do zwykłego doradcy Książę Kościoła. A gdzież rozpłynął się sam marszałek, co było tak nie cierpiące zwłoki, że musiał zmienić harmonogram dnia i zrezygnować ze „stypy Głódzia", nie mówiąc już o planowanym osobistym złożeniu wieńca na grobie Walentynowicz? „Inne obowiązki" o których była mowa dzień wcześniej okazały się zwykła, nudną „rozmową z Tuskiem". W Gdańsku, w czasie pogrzebów? A może spotkanie obu panów odbyło się przy ul. Cystersów?

Nieoficjalna delegacja zapewniała też, że na cmentarz zajechali nie z polecenia służbowego, lecz dlatego, że nie chcieli „tych kwiatów wieźć do Warszawy". Jeśli byli aż tak mocno przemęczeni, mogli sobie spokojnie darować tę eskapadę, bo znacznie mniej kłopotliwe było wyrzucenie wieńca do pierwszego napotkanego śmietnika. Tylko jeżeli chodziło o to jedynie, by nie wieźć kwiatów do Warszawy, to po co znad grobu meldowano wykonanie zadania, wcześniej jeszcze dokumentując złożenie wieńca fotograficznie?

Przyjmując, że faktycznie odbyła się wówczas u Brygidek duża impreza dla elity politycznej, z usługującymi klerykami, i że dla Komorowskiego w tym czasie ważniejsze było spotkanie z Tuskiem, a dla Tuska — spotkanie z Komorowskim, dlaczego jednak media tego nie pokazały ani choćby odnotowały? Czy dziś może ujść uwadze mediów jakakolwiek stypa na kilkadziesiąt osób, na dodatek ludzi władzy? Dzień później relacjonowano stypę w wąskim gronie ludzi lewicy, po pogrzebie Szmajdzińskiego, na którym Leszek Sławoj Głódź wygłosił pamiętne kazanie: Politycy lewicy na stypie po Jerzym Szmajdzińskim.

W ciągu kolejnych dni nieopierzony portal trafił na ogólnopolską karuzelę i zawirowała nim wielka polityka. Redakcja zaczęła się uginać pod brzemieniem, aż padła krzyżem i uderzyła w tony modlitewne. Ciśnienie kampanii prezydenckiej pokazało, że absolutnie nie jest to dobry okres na wyjaśnianie tej sprawy. I było to oczywiste nie tylko dla obozu antypis, ale i samego PiS. Cóż z tego, że można było dokuczyć marszałkowi, skoro drugi koniec tego kija rozdłubywał nabrzmiewający ropień, który nosił przydomek „Flaszka". Każdy polityk widział Władców marionetek sprzed miesiąca, czytał nieudolne i nadgorliwe tłumaczenia się hierarchy, a tym samym rozumiał, czym mogło grozić przed wyborami rozdrażnienie hierarchy za którym stoi Radio Maryja.

Kiedy 6 maja 2010 Komorowski ogłosił, że w związku ze sprawą wieńca na grobie Walentynowicz, Smoliński „oddał się do dyspozycji" marszałka, a ten w agnostycznym stosunku poznawczym do incydentu, „rezygnację przyjął", redaktor portalpomorza.pl dźwignął się wówczas z kolan i ogłosił sukces, nie zauważając, że to jedynie ostatnie porządki. Jeśli bowiem owa dymisja miałaby coś wspólnego z publikacjami portalpomorze.pl, odwołano by bardziej „niedysponowanego". Gazeta Wyborcza podała stwierdzenie: „Ten najstarszy był najbardziej zmęczony". Waldemar Strzałkowski został jednak oszczędzony — jak podano — ze względu na „wiek emerytalny" (w który, jako rocznik 1932, wkroczył kilkanaście lat wcześniej). Zatem punkty karne wziął na siebie młody. Zachował się jak prawdziwy żołnierz, a będąc majorem wojsk pancernych co nieco na ten temat wie. Problem polegał na tym, że obaj asystenci nie byli zgodni co do wersji wydarzeń u abpa Głódzia. Każda miała swoje słabości. Została stypa.

Strzałkowski, jako historyk z wykształcenia (jego największym dziełem wydaje się być udział w wielotomowym opracowaniu historycznym na temat Bitwy Warszawskiej 1920, wydawanym w Rytmie), doradzający Komorowskiemu od 1990, jest niezbędny dla należytego pełnienia urzędu prezydenta. Znacznie młodszy Smoliński też jednak staje się powoli nierozłącznym asystentem Komorowskiego, z którym współpracuje od 2000. Kiedy tylko Komorowski zamienił fotel marszałka na prezydenta, uczynił Smolińskiego odpowiedzialnym za sprawy medialne i wizerunek głowy państwa.

Wizerunek starszego asystenta, jak i jego emerycka dola, zostały podreperowane w czerwcu 2011, kiedy PO zgłosiło go do Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy. PiS początkowo zdawał się stawać okoniem, przypominając: „Przy grobie poległej w katastrofie zachowali się nieodpowiednio. Kładąc państwowy wieniec, chwiali się, byli po kielichu, my to w PiS pamiętamy". PiS z kolei chciał nagrodą wyróżnić związanego z Rydzykiem Józefa Szaniawskiego, którego blokowało SLD i PO. I w końcu SLD do nagrody wystawiło Adama Zwierza, króla piosenki żołnierskiej w PRL, na którego nie godziło się ani PO ani PiS. Jak podawała Wyborcza, szykował się polityczny deal PO, PiS, SLD: „Są gotowi odpuścić nam Szaniawskiego, jeśli my nie będziemy wywlekać incydentu z grobu". Jak widzimy w Uchwale nr XVII/322/2011 Rady Miasta Stołecznego Warszawy z dnia 16 czerwca 2011 r. w sprawie przyznania Nagród Miasta Stołecznego Warszawy, nagrodę oraz po 10 tys. zł otrzymali zarówno Strzałkowski, jak i Szaniawski oraz Zwierz. Tego samego dnia abpa Hosera zrobiono Honorowym Obywatelem Warszawy...

Widać, że PiSowi ciąży ta sprawa z pierwszego pogrzebu Walentynowicz, lecz ze względu na to, że tutaj od razu panowie wskazali z kim pili, PiS szepcze o tym jedynie pokątnie i anonimowo. Nie widać, by ktokolwiek palił się do wyjaśniania tej sprawy. Tylko przy okazji ostatnich tekstów Wprost dot. Głódzia, Fakt przypomniał 21 marca 2013: Arcybiskup upił też delegację Komorowskiego. Niech będzie, że upił delegację...

Kiedy już w dużej mierze zdekodowano historię milczenia o wpadkach alkoholowych Kwaśniewskiego, pozostały pytania o milczenie na temat Głódzia. W połowie marca 2013 natemat.pl opublikowano artykuł 20 lat milczenia o ekscesach alkoholowych abp. Głodzia, gdzie czytamy, że w starciu z arcybiskupem polegali najtwardsi: „starsi oficerowie do dziś wspominają, jak 'odpadali', kiedy ich głowy okazywały się zbyt słabe w porównaniu z głową biskupa. Takie alkoholowe libacje miały się zdarzać nawet przy okazji papieskich pielgrzymek i właśnie za ich sprawą abp Głódź zapracował na opinię człowieka, który przepije każdego. Nie bez powodu mieszkańcy Gdańska, i nie tylko oni, od lat nazywają go Sławojem "Flaszką" Głodziem".

Jest to część naszej tradycji politycznej, w której religia z wódką królowały na naszej scenie politycznej, tyle że do czasów rozbiorów nie wstydzono się tego. W Opisie obyczajów za panowania Augusta III ksiądz Jędrzej Kitowicz (1727-1804) w rozdziale O sławniejszych pijakach barwnie przedstawił czterech najsławniejszych pijaków Rzeczypospolitej upadającej: Janusz Aleksander Sanguszko, marszałek nadworny litewski i miecznik wielki litewski, Pius Franciszek Boreyko z Knierut hrabia Borejko, kasztelan Zawichostu, Adam Małachowski herbu Nałęcz, krajczy wielki koronny, wielokrotny marszałek sejmu, i wreszcie Karol Radziwiłł „Panie Kochanku", herbu Trąby, największy krezus RP i jeden z większych w Europie. Polityczna elita wiodła w rankingach pijaństwa!

Co ma to wspólnego z klerem? Oddajmy głos księdzu Kitowiczowi, który Borejkę nazywa „pobożnym pijakiem; najbardziej albowiem lubił cieszyć się i pijać z duchownymi"; „Skoro był wolny od interesów, rozpisał listy do pobliższych mieszkania swego klasztorów, aby mu przysłali po dwóch zakonników, jakikolwiek pobożny pretekst do tego wymyśliwszy. Przełożeni klasztorów, wiadomi końca tej misji, posyłali mu co lepszych do picia". Następnie Borejko zamykał się razem z zakonnikami i urządzał „pijackie klasztory", nie zapominając wszelako, by każdego dnia któryś z braciszków odprawił mszę. „Ten klasztor trwał dni trzy najmniej, a najwięcej pięć, podług panującej w pijakach dewocji". Tylko bowiem kler dorównywał najlepszym polskim pijakom. Kitowicz wskazał, że Małachowskiemu, który zwany był „zabójcą ludzkiego zdrowia", bo zapił na śmierć wielu słabszych pijaków, dał radę jedynie pewien bernardyn: „Był to braciszek kwestarz, bernardyn z klasztoru Wielkiej Woli, czyli Woli Pana Jezusa, w powiecie opoczyńskim leżącego". Pijaństwo wywierało wówczas niemały wpływ na polską politykę (by wspomnieć choćby transakcje kolbuszowskie Sanguszki z 1753). Przed rozbiorami Fryderyk II pisał, że polska polityka w rzeczywistości znalazła się w rękach kobiet, jako że ich mężowie głównie się upijają (Konopczyński, Konfederacja Barska. Wybór tekstów, Kraków: Krakowska Spółka Wydawnicza 1928).

Dopóki nie odsuniemy pijaków od władzy — lepiej nie będzie. Czas skończyć z polityczno-kościelnym bunga bunga...


1 2 3 4 5 
 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (28)..   


« Państwo i polityka   (Publikacja: 02-04-2013 Ostatnia zmiana: 16-06-2013)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 952  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: Oceanix. Koreańczycy chcą zbudować pierwsze pływające miasto
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8873 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365