|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Fenomen odrodzenia polskiego Śląska [2] Autor tekstu: Stanisław Bełza
Rok 1848, pamiętny rok rozbudzenia świadomości uciśnionych narodów, był
rokiem przełomowym dla Stalmacha. Uważając, że katedra nauczycielska jest dla
niego za ciasną, postanowił w tym roku poświęcić się redaktorskiej pracy.
Zakłada więc „Tygodnik Cieszyński", przekształcony w dwa lata potem na „Przegląd
wiadomości politycznych", a w roku 1850 znaną w całym kraju „Gwiazdkę
Cieszyńską". I na łamach tych pism budzi ducha, nawołując do oporu tym, którzy
wbrew prawom Boskim, usiłują lud polski przeinaczyć na niemiecki lub czeski.
Zrazu więc walczy z najgroźniejszym wrogiem Śląska Niemcem, ale gdy spostrzegł,
że i zachodni prowincji tej sąsiad Czech, nie lepszemi od Niemca względem nas
kieruje się zamiarami, wyzywa i jego do walki, zwalczając krecią jego robotę
gdzie tylko mógł. To się oczywiście Czechom podobać nie mogło, w wielkiem też
swojem wydawnictwie naukowem wyszłem w Pradze, gdy go już nie stało, nie mogli
mu tego darować i zaznaczyli w niem nie bez goryczy wielkiej, że „w boji svem
nejednou wystupoval i proti Cechum na Tesinsku". [ 2 ] „Proti Cechum", — ale „proti" i wszystkim, co
zbrodniczo chcieli wynaturzyć dzieło Boga na ziemi. Stalmach, urodzony w roku 1824, rówieśnik więc Miarki, przeżył Miarkę o 9
lat, umarł bowiem w 1891 r., we dwadzieścia lat bezmała po uczczeniu przez
pisarzy całej Polski pamiątkowem wydawnictwem „Wisła" jego literackich i obywatelskich zasług. A w rzędzie ich zaznaczyć należy, że będąc sam
ewangelikiem, przykładem swoim ewangelików śląskich ku Polsce wciąż zwracał,
powtarzając im na każdym kroku, że religja z narodowością nie ma wspólnego nic.
Jego kancjonał dla współwyznawców, wzorową skreślony polszczyzną, wytrącił im z rąk ku naszemu wielkiemu pożytkowi modlitewne niemieckie książki. Niechaj
przypomnienie tego służy za odpowiedź tym, którym się zdaje, że służba krajowi
tylko na podłożu wyznania większości jego mieszkańców z korzyścią dla kraju
wykonywaną być może.
Pisząc o Stalmachu, możnaż nie wzmiankować o Towarzystwie pomocy naukowej dla
Księstwa Cieszyńskiego? Nie można, gdyż związane jest nazwisko jego z niem jak
najściślej. On je począł w swoim duchu, on je krzepił i podtrzymywał swoją
żelazną pracą, póki żył. Założone w Cieszynie w r. 1873, by przykładać rękę ku
wytwarzaniu na Śląsku Austryjackim inteligencji polskiej, do jego narodowego
rozwoju przyczyniło się ono niepospolicie, a jeżeli tak się stało, zawdzięcza to
ono mrówczej pracy tego wielkiego działacza, wielkiemu jego rozumowi i sercu. I choć nie zajmował on w niem najwybitniejszych stanowisk poprzestając skromnie na
drugorzędnych, w historji jego rozwoju zaznaczył się tak wybitnie, jak
niezawodnie przed nim i po nim w niem nikt. [ 3 ]
Z krótkiego powyższego obrazu widzimy dowodnie, że odrodzeńczy na Śląsku
ruch, poczynając od tak nazwanej „wiosny ludów" w r. 1848, dzięki wysiłkowi
nielicznych, ale wybitnych jednostek rozpościerał się na nim coraz szerzej, nie
ograniczając się jedną jego częścią. Ożywiał to, co omdlewało, podnosił do góry,
co zaczynało już ku ziemi ciążyć bezwładnie. I ożywił to i podniósł: drogą
słowa. Bo gdy dzięki działalności i Stalmacha i Miarki z rąk Ślązaków wytrąconą
została książka, rozmyślnie przez wrogów naszych pisana skażoną mową, a zastąpiona taką, jakiej się wstydzić żaden Polak nie może, lud porwany
pięknością naszego języka przylgnął do niego duszą i ciałem, umiłował go jako
skarb najdroższy. Stała się zatem mowa nasza dla niego „świętą i ukochaną",
czemu zapoznawszy się z nią z biegiem czasu dokładnie dał wyraz w wierszu, który
odzwierciadlił czem dla niego ona była. Oto początkowe strofki tego godnego
zapamiętania wiersza:
"Polska mowo święta, święta ukochana, Z matki ust przejęta, z jej piersi wyssana,
Milej nam niż dzwony dzwonią twoje dźwięki,
Za to też winniśmy Panu Bogu dzięki.
"Ludzie się uwzięli wytępić cię wszędzie,
Ale pewno z tego da Bóg nic nie będzie,
Wiele wody w Odrze, w Wiśle jeszcze więcej
Wiele z niej upłynie niż nas zniemczą Niemcy". [ 4 ]
Słowo zatem zapoczątkowało na Śląsku to, co go od zagłady uratowało. Ono było
tą iskrą, która wywołała wielki narodowy ogień dokoła. Więc choć Miarki i Stalmacha nie stało, nie przydusiły go pokłady popiołu.
Żarzył się wciąż, w Cieszynie i Bytomiu, w Raciborzu, Gliwicach i Opolu. I grzał
swem ciepłem to, co Niemiec pragnął zmrozić chłodem śmierci. Ks. Stanisław
Radziejowski, dr. Józef Rostek,
Adam Napieralski i
Bronisław Koraszewski, -
oto ci, którzy przy ogniu świętym stali lata całe na jego straży, by nie
przygasł. I dzięki im i ich mniej znanym i wybitnym pomocnikom nieszczęście to
nie stało się udziałem Śląska.
W miarę rozwoju życia narodowego na całym, a zwłaszcza pruskim Śląsku Górnym
życie polityczne wzmagać się na nim również poczyna. Z wyjątkiem małych skrawków w północnej jego części był on na całym swoim obszarze katolickim. Stał przy
Rzymie i swoich duszpasterzach. Kiedy więc po pokonaniu Francji, rozzuchwalony
powodzeniem Bismark rzucił papiestwu rękawicę, Śląsk postanowił bronić z całą
stanowczością jego praw. A że dla tej obrony w parlamencie w Berlinie zawiązało
się wtedy wielkie katolickie stronnictwo zwane „Centrum", przeto przylgnął do
stronnictwa tego sercem całem i duszą. I zerwawszy stosunki wszelkie z kandydatami rządowemi, do tego stronnictwa postanowił wyłącznie wysyłać
przedstawicieli swoich. I wierny swojemu postanowieniu, zasilał je swojemi
sokami, powiększał liczbę jego członków nad Szpreją, przyczyniając się do tego,
że stało się ono wkrótce jednem z najpotężniejszych w parlamencie niemieckim,
pokonawszy ostatecznie Bismarka.
Ale katolickie jak lud na Śląsku stronnictwo to było przecież pod ważnym
bardzo względem odmienne od całego tego ludu. Składało się wyłącznie z Niemców,
ku niemieckim dążyło celom. Zasilając się więc jego sokami, wzajemnie nie
udzielało mu niczego ze swoich ku krzepieniu narodowych jego ideałów, było obce
jego językowym potrzebom i aspiracjom.
Kiedy walka na hańbę kultury, „kulturną" przez Prusaków zwana, roznamiętniała
wszystko co było katolickiem w całych Niemczech, lękając się by przez ubytek
członków ze Śląska, polityczna moc jego nie osłabła, popierało ono, naturalnie
jak Niemiec zawsze nieszczerze, te aspiracje, przemawiało za prawami języka
polskiego na Śląsku, zwłaszcza w życiu kościelnem, ale w miarę jak rząd zaczynał
zawracać na prześladującej wszystko co katolickiem w kraju było drodze, miękło
niby wosk wobec niego, zamykając oczy na krzywdę, jaka się Ślązakom pod względem
narodowym działa. Jednem słowem, termometr jego braterstwa i sojusznictwa z nimi
nie stał stale w mierze. Unosił się ku górze lub opadał na dół, stosownie do
okoliczności w najmniejszym związku z narodowemi interesami Śląska nie
pozostającemi. Czuł to obsiadujący go lud, z goryczą spoglądając w stronę tych,
którzy bawili się z nim niby piłką, myślące tylko o sobie dzieci.
Ale czując to i widząc to, milczał, bo głosu zabrać nie pozwalali mu ci,
którzy stali na jego czele księża i redakcje wydawanych dla niego polskich pism.
Pierwsi, jako w przygniatającej liczbie Niemcy, zależni od Wrocławia i prowadzeni na pasku przez niemieckich na wskroś rządzących w nim sprawami
religijnemi biskupów i prałatów, drugie jako zahypnotyzowane przez wpływy obce
nieledwie doszczętnie. Więc gdy pierwsi z całą bezwzględnością, środkami,
niczego wspólnego z duchowemi interesami Ślązaków nie mającemi, trzymali go przy
Centrum, drugie, acz widziały stronnictwa tego dwulicowość, nie śmiały zdobyć
się na odwagę stanowczego z niem rozbratu, z bezwładnością szły po utartej
drodze, choć ta droga wiodła lud, któremu służyli słowem swojem, ku zgubie. Pod
tym względem, gazeta bytomska, będąca prawdziwą potęgą na Śląsku polskim
„Katolik", odegrała w tych czasach smutną bardzo rolę, a zasłużony niezawodnie w dniach gdy o rozprzestrzenianie słowa jedynie polskiego w tej dzielnicy chodziło
Napieralski, zapatrzony jak w słońce w Centrum, uporem swoim w trzymaniu z niem i kunktatorstwem, w kronikach politycznego jego odrodzenia nie zapisał się
dodatnio. Zapomniał o tem, że polityk w miarę zmienionych okoliczności, zmieniać
metody postępowania swojego powinien, więc gdy rozległo się na Śląsku pruskim
hasło odłączenia się od stronnictwa, które coraz więcej rządowem stronnictwem
się stawało, nie zrozumiawszy wielkiej jego doniosłości, czas długi paraliżował
wielką narodową robotę, wnosząc rozdźwięk w stosunki, które dla dobra Śląska
wymagały jedności i harmonji. [ 5 ]
Rzecz godna podkreślenia na tem miejscu. Narodowy ruch odrodzeńczy na Śląsku
wyszedł, jak to zaznaczyłem wyżej z wewnątrz, ruch odrodzenia jego politycznego
wniesiony został z poza jego granic. Z Wielkopolski i Berlina od Polaków jakimi
Ślązacy wprawdzie byli, ale nie od Ślązaków. Ci go nie wyczuwali, a jedyny który
mógł był gdyby chciał rozbudzić go w ich sercach Napieralski (nie Ślązak
wprawdzie, ale długoletnim pobytem w Bytomiu ześląszczony) przez kunktatorstwo,
może upór, a może niezrozumienie nowych prądów, zrobić tego nie chciał.
Poznaniowi więc i Berlinowi, redaktorom „Pracy" i „Dziennika Berlińskiego", ma
się do zawdzięczenia, że na Śląsku Górnym, trzymającym ściśle szereg lat z niemieckiem Centrum, rozległo się hasło „precz z centrum, wybierać posłów do
Koła polskiego". Pojąć łatwo jakie wrzenie wywołało to hasło w tej dzielnicy.
Zatrwożeni księża rzucili na nie anatemę, rząd uważając Centrowców niemal już za
swoich, krzywem okiem zaczął spoglądać na tych, którzy z nimi polityczny związek
zerwać chcieli, — a co najsmutniejsze oburzeniu ich zawtórowały gazety śląskie
pod komendą Napieralskiego pozostające. I w głośnej zbiorowej odezwie z początków listopada 1901 r. redakcje „Katolika", „Dziennika Śląskiego", „Gazety
Opolskiej" i „Nowin Raciborskich", nową, prawdziwie błogosławioną dla Śląska
myśl, napiętnowały nieledwie jak zdradę ojczyzny. Napiętnowały ją tak, ale nie
zabiły. Rzucona w przestrzeń robiła ona swoje i owocem jej w szeregu lat
następnych było, że Śląsk Górny nie w całości wprawdzie, ale w wybitnej swojej
części ujrzał się w Berlinie na ławach parlamentarnych nie niemieckich, ale
rdzennie polskich. A triumfem, wielkim jej triumfem było to, że i ten, który ją
namiętnie zwalczał, wkońcu porwany przez nią i odrodzony znalazł się tam gdzie
dla Polaka w politycznem gnieździe Prusactwa było jedyne miejsce: w Kole
Polskiem przy braciach z Wielkopolski, Kaszub nadbałtyckich i środkowych Prus
Królewskich.
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 2 ] Ottuv Slovnik Naucny.
Praga 1905. T. 23. str. 1036. [ 3 ] Stanisław Bełza. Dziesięć lat
pracy na kresach. Kartka z dziejów Śląska austrjackiego. Warszawa 1883. [ 4 ] Stanisław Bełza. Na Śląsku
polskim. Kraków 1890 (Wydanie 2.) [ 5 ] Stanisław Bełza. My czy oni na Śląsku
polskim. Wydanie 2 Katowice 1902. « Historia (Publikacja: 04-04-2017 )
Stanisław Bełza Ur. 1849, zm. 1929. Adwokat, pisarz, podróżnik i działacz kulturalny na Śląsku. W 1921 założył Towarzystwo Narodowo-Kulturalnej Pracy dla Górnego Śląska oraz Biblioteki im. Melanii Parczewskiej w ówczesnej Królewskiej Hucie (dziś Chorzów). 2 maja 1923 został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Liczba tekstów na portalu: 2 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Śląsk, Polska, Niemcy | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10102 |
|