Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.069.585 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 293 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Nie ma w świecie dość miłości i dobroci, aby wolno było z nich ofiarowywać coś urojonym istotom.
 Kultura » Historia

Fantomowe wizje i realne problemy [1]
Autor tekstu:

Fantomowe ciało króla, rozprawa habilitacyjna dra Jana Sowy z UJ wydana w 2011 roku, wywołuje nieustanne komentarze badaczy z rozmaitych kręgów, będąc przedmiotem raz zachwytów, innym razem zaś poważnych zastrzeżeń. Bardzo obszerną i bardzo krytyczną recenzję tej pracy popełnił Filip Białek. Do książki i wywiadu udzielonego przez Sowę „Gazecie Wyborczej" odniósł się też Sebastian Adamkiewicz. Chciałbym zwrócić uwagę na nieco inne aspekty swoistej historiozofii propagowanej przez krakowskiego badacza, skupiając swą uwagę na tematach nie poruszanych dotąd przez innych komentatorów.

Będąc historykiem specjalizującym się w historii Polski doby zaborów powinienem być w zasadzie wdzięczny Janowi Sowie za jego tezy o znaczeniu tego okresu w dziejach naszego kraju jako epoki, która przyniosła na ziemie polskie powiew nowoczesności i przewietrzyła skostniałe struktury społeczne likwidując przeżytki feudalizmu z dominującą rolą szlachty w gospodarce i życiu politycznym. Jako badacz dyskursów modernizacyjnych nie mogę się jednak zgodzić z ujmowaniem rozbiorów w kategoriach Lacanowskiego Realnego, czyli zachodniego kapitalizmu, w imię postępu znoszącego kryjące się w postaci I RP wybrakowane, feudalistyczne zło.

Po pierwsze nie wydaje mi się prawdziwą teza o otworzeniu przed Polską szans na wejście na drogę przyspieszonego rozwoju wyłącznie za cenę upadku jej bytu państwowego. By udowodnić jej błędność wystarczy odwołać się do tych samych klasyków polskiej historiografii, z których dokonań czerpał Jan Sowa, a także myśliciele tej miary co Immanuel Wallerstein czy Giovanni Arrighi. Otóż z wnikliwych studiów Witolda Kuli, Mariana Małowista, Jerzego Topolskiego czy Andrzeja Wyczańskiego nie wynika bynajmniej, jak chciałby krakowski socjolog, teza o wyjątkowej gnuśności czy zapóźnieniu intelektualnym polskiej, litewskiej i rusińskiej szlachty, która miałaby rzekomo doprowadzić do wtórnej refeudalizacji rządzonego przez nią państwa wyłącznie w celu osiągnięcia własnych korzyści. Przeciwnie, z literatury tej wynika obraz zgoła inny - kapitalistycznego centrum, czerpiącego korzyści z dokonywującej się kolonizacji Nowego Świata, wyznaczającego peryferiom Europy, a taką były ziemie położone na wschód od Łaby, bardzo wąsko określoną rolę zaplecza. O ile średniowiecze przyniosło tej części Europy szansę na włączenie się w obręb rodziny świata chrześcijańskiego, to XVI i XVII wieczny kapitalizm miał charakter ekskluzywny, a nie inkluzyjny.

Oparcie gospodarki na handlu zbożem stanowiło wówczas w zasadzie jedyny sensowny sposób na włączenie Polski w obręb tworzącego się wówczas kapitalistycznego systemu światowego. Refeudalizacja, choć przyniosła z perspektywy czasu skutki tragiczne, służyć miała nie tyle wyniesieniu szlachty do rangi hegemona (rolę tę sprawowała ona wówczas we wszystkich krajach europejskich!), ale zapewnieniu darmowej siły roboczej, niezbędnej do zagwarantowania opłacalności folwarków w realiach niezwykle niskiej wydajności ówczesnej gospodarki. Podobnie nasilenie powinności feudalnych w wieku XVII wynikało przecież głównie z tego, że interes w postaci handlu polskim zbożem prosperował coraz gorzej. Niska stopa zysku, będąca konstytutywną cechą polskiej gospodarki, uniemożliwiała zaś od XVI aż po koniec XIX wieku zainwestowanie kapitałów zdobytych w rolnictwie w uprzemysłowienie — w ten sposób rozwój cywilizacyjny ziem polskich czy litewskich nie mógł odbywać się w sposób porównywalny z tym, w jaki następował on na Zachodzie.

Wydaje się, że gloryfikujący rozbiory Jan Sowa nie zauważa, jaki był sam charakter modernizacji ziem polskich w XIX stuleciu. Warto bowiem zwrócić uwagę, że — co jeszcze silniej ukazuje peryferyjny charakter Polski — wysiłki modernizacyjne podejmowane były wówczas niemal wyłącznie za sprawą państwa, tylko ono zdolne było bowiem do podjęcia inwestycji na szeroką skalę. Nie nadwyżka kapitału, lecz decyzje polityczne przesądziły o pojawieniu się na mapie kraju miejsc takich jak Łódź. Jestem głęboko przekonany, iż Ksawery Drucki-Lubecki, twórca największego programu uprzemysłowienia ziem polskich w dobie zaborów mógł zaistnieć tak samo w rządzie Królestwa Polskiego jak i w rządzie Rzeczpospolitej pod auspicjami Konstytucji 3 maja — w obu tych przypadkach bowiem modernizacja gospodarki podjęta została przez elity państwowe, uważające kierowane przez siebie organizmy za niepodległe lub przynajmniej zdolne do trwania jako wyodrębnione od woli potężnych i wcześniej zmodernizowanych sąsiadów (a w tym drugim przypadku — zaborców). Czy za Stanisława Augusta nie powstawały manufaktury? Czy słabo zaludnione tereny Polski Centralnej nie były rozwijane gospodarczo dzięki wolnemu od feudalnych przeżytków osadnictwu olęderskiemu, rozwijanemu nie na skutek najazdu, lecz świadomej polityki właścicieli przekształcanych dóbr? Są to pytania retoryczne. „Odrodzenie w upadku" nie jest li tylko teorią przedstawicieli historycznej szkoły warszawskiej — potęgi, które ostatecznie rozebrały Rzeczpospolitą, kilkadziesiąt lat wcześniej także przeżywały potężne kryzysy, a impuls do podjęcia modernizacji po prostu pojawił się tam odpowiednio wcześniej. Zresztą nawet najnowsza historia Polski pokazuje jak niewiele potrzeba czasu, by popaść w poważne zacofanie w stosunku do innych państw — jeśli ktoś wątpi, niech porówna sobie nowoczesność wyrobów przemysłu PRL w stosunku do zachodnich w, dajmy na to, 1965 i… 1989 roku.

Pytanie nie powinno brzmieć bowiem czy Polska i jej szlachecka elita była zdolna do modernizacji, lecz dlaczego zarówno Kołłątajowi, jak i Lubeckiemu nie udawało się jej ostatecznie sfinalizować. I tu rzeczywiście można byłoby doszukiwać się winy szlachty, która najpierw nie była w stanie obronić dzieła Sejmu Czteroletniego, a potem wpędziła Polskę w potężne polityczne kryzysy po przegranych powstaniach narodowych. Tyle tylko, że hasłem, pod którym wszczynano wszystkie te tragiczne zrywy, nie była przecież chęć utrzymania kraju w zacofaniu, ale… obrony demokratycznych instytucji i wyzwolenia ludu. Targowica zaś została zwołana nie przez szeregowych przedstawicieli szlachty, lecz arystokratów, mających mało wspólnego z resztą swojego stanu, za to świetnie czujących się na absolutystycznych dworach położonych zarówno na zachód, jak i na wschód od granic Rzeczpospolitej.

Podstawowy problem trudności w — używając określenia Adama Leszczyńskiego - przeskoczeniu przez Polskę do nowoczesności tkwił bowiem nie w jej strukturze społecznej czy obyczaju politycznym, lecz jej pozycji w obrębie światowego systemu gospodarczego. Trudno nie zauważać, że polska modernizacja miała, niestety, niemal wyłącznie charakter imitacyjny oraz była dokonywana nie — tak jak to miało miejsce na Zachodzie — w drodze rozwoju stosunków kapitalistycznych, dzięki silnym powiązaniom z rynkiem wewnętrznym, lecz w sposób implementacyjny, za to ściśle powiązany z sytuacją polityczną i geopolityką. Casus Polski wydaje się być typowy dla wszystkich obszarów peryferyjnych, w tym całej Europy Środkowo-Wschodniej, co nie dowodzi bynajmniej tego, że obszar ten należy rozpatrywać jedynie poprzez rozmaite braki w stosunku do Zachodu, które go charakteryzowały. Nie brak silnej władzy królewskiej, lecz brak adekwatnych do tych istniejących na Zachodzie możliwości rozwoju gospodarczego stanowił przez całą epokę nowożytną i XIX, a może nawet XX wiek owo Realne, które uniemożliwiało Polsce wkroczenie na drogę rozwoju i powstrzymywało jej elity przed unowocześnianiem systemu politycznego państwa.

Zwróćmy jeszcze uwagę na inne związki między modernizacją w czasie zaborów, a jej społecznym odbiorem. Ktokolwiek czytał bowiem znakomite eseje Jerzego Jedlickiego ten wie, że większość polskich obserwatorów życia społecznego reagowała na dokonujące się w XIX stuleciu uprzemysłowienie Polski z rezerwą, a nawet niechęcią. Niechęć ta była wyraźna nawet u tych środowisk, którym nie sposób zarzucić niechęci wobec najnowszych zdobyczy cywilizacji, w tym warszawskich pozytywistów. Oczywiście można by skwitować ów fakt stwierdzeniem, że na reakcję tę wpływało przywiązanie polskiej inteligencji do szlacheckiej tradycji, a także ogólny klimat umysłowy przełomu XIX i XX wieku — epoki negacji negatywnych zjawisk związanych z drapieżną naturą ówczesnego kapitalizmu. Jest to jednak spore uproszczenie. Obserwując chociażby debaty dotyczące ówczesnej Łodzi nie sposób odmówić jej krytykom sporej dozy racjonalności. Warszawskie elity intelektualne zdawały sobie sprawę z genezy uprzemysłowienia w Królestwie Polskim i miały Lubeckiego w dobrej pamięci, jednak kierunek, w którym uprzemysłowienie to rozwinęło się po powstaniach listopadowym i styczniowym nie mógł ich zadowalać. O ile w koncepcjach Lubeckiego uprzemysłowienie miało bowiem służyć rozwojowi rynku wewnętrznego, zaś głównym odbiorcą jego produktów miała pozostawać polska armia, to po powstaniu styczniowym gros produkcji Łodzi trafiał na szeroki rynek rosyjski, co umożliwiało rozwój tego ośrodka, wiązało jednak gospodarkę Królestwa z Rosją. W ten sposób Łódź stała się czymś w rodzaju samotnej wyspy kapitalizmu w feudalnym krajobrazie Polski, na dodatek wyspy o quasi-kolonialnym charakterze, co wynikało z dominacji ludności napływowej wśród miejscowych przemysłowców. Z punktu widzenia Prusa czy Świętochowskiego istniały uzasadnione obawy, czy rozwój miejsc takich jak Łódź czy Sosnowiec istotnie służy rozwojowi kraju. Pragnęli oni widzieć nowoczesny kapitalizm na ziemiach polskich, ale służący sprawie narodowej. Tymczasem o związkach takich nie mogło być mowy, a na domiar złego polscy robotnicy padali ofiarą okrutnego wyzysku ze strony obcych, co sprzyjało jedynie rozszerzaniu się postaw nacjonalistycznych i odwróceniu uwagi od prawdziwej, kapitalistycznej natury narastających nierówności społecznych.

W ten sposób polskość została postawiona w opozycji do nowoczesności, a rozwój kapitalizmu nad Wisłą, miast stanowić szansę, postrzegany zaczął być jako zagrożenie. Również sam kontekst, w którym zaborcy podejmowali większe reformy społeczne, a zwłaszcza agrarne, sprzyjał gloryfikacji tradycyjnych form gospodarowania. Podczas gdy — wyjąwszy racjonalny, pruski model uwłaszczenia chłopów — tak w Galicji, jak i w Królestwie Polskim chłopi dostawali uprawianą przez nich ziemię nie w celu podniesienia poziomu gospodarczego kraju, lecz przeciwko uważanemu za matecznik polskości ziemiaństwu, bez zapewnienia podstaw prawidłowego funkcjonowania folwarków w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości, szlachecki dworek, choć stanowiący na ogół ruinę gospodarczą, był coraz częściej postrzegany przez Polaków w sposób skrajnie idealistyczny. Czyż Karol Borowiecki, okrutny egoistyczny kapitalista, zaprzedany Niemcom i Żydom, nie każe w „Ziemi Obiecanej" wrócić rodzinie ze swojej rodzinnej wsi, nie mogącej odnaleźć się w realiach złowrogiej Łodzi tam, gdzie jej miejsce? Czy taka sama rada znalazłaby się w powieści, gdyby Reymont był przekonany, że uprzemysłowienie istotnie przyczynia się do rozwoju kraju?




1 2 Dalej..
 Zobacz komentarze (5)..   


« Historia   (Publikacja: 07-04-2017 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Kamil Śmiechowski
Historyk, doktor nauk humanistycznych, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego. Autor opracowania „Z perspektywy stolicy. Łódź okiem warszawskich tygodników społeczno-kulturalnych 1881-1905 (Łódź 2012)”. Członek Stowarzyszenia Fabrykancka.pl, gdzie zajmuje się promowaniem walki o zachowanie i renowację łódzkich zabytków. Interesuje się historią Łodzi, dziejami prasy oraz architekturą i procesami urbanizacyjnymi.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 10104 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365