Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.341.826 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 321 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Pierwszym prorokiem był pierwszy nikczemnik, który spotkał grupę frajerów."
 Kościół i Katolicyzm » Kościół i polityka

Narodowy katolicyzm a chrześcijaństwo [2]
Autor tekstu:

Polityzacja religii kontra nieprzejednane wiary

Płynnym rozwinięciem ostatniego wątku z pierwszego punktu jest przyjrzenie się ostatnim chwilom przed wyrokiem skazującym Jezusa. Szymon Hołownia popełnił interesujący tekst pt. „Zagadka Barabasza". Holistyczna wymowa artykułu jest godna uwagi, a dotyczy właśnie konfliktu między wyuczonymi dogmatami i rzekomą koniecznością ich obrony, a nieprzerwanie świeżym i żywym spojrzeniem praktyków filozofii miłości. Kilka kąsków, najcenniejszych spostrzeżeń: „Późno zauważyłem, że owe proste ludzkie emocje stały się murem zasłaniającym wstrząsającą prawdę płynącą z opowiadania o egzekucji Jezusa. Tę mianowicie, że nie zabili Go zwyrodnialcy, ale dobrzy, prawi i pobożni ludzie. Kapłani i starsi nie byli wcale żadnym Stalinem czy Wampirem z Bytowa, tylko bronili czystości wiary i trwałości religijnej instytucji. Pluton egzekucyjny wykonywał rozkazy — na tym w końcu opiera się wojsko. (...) Przyglądając się relacjonowanej w Wielki Piątek scenie, popełniamy najczęściej błąd ahistoryzmu: sądzimy postaci dramatu według naszego stanu wiedzy, a nie tego, jaki był im dostępny. Zazdroszczę tym, co słuchając zapisu Pasji, mają pewność, że krzyczeliby, iż chcą, by uwolniono Jezusa. Stoisz w podnieconym religijną, przedświąteczną atmosferą tłumie. Twoi kapłani mówią ci, że usunięcie z tego świata bluźniercy jest wolą samego Boga. Ten cały Jezus jest ponadto z pogardzanej Galilei, a ci, co krzyczą, to w większości pewnie mieszkańcy Jerozolimy. Skoro Barabasz brał udział w stołecznych rozruchach, może jest ich ziomkiem? (...) Wiem jednak, że jeśli wyjdę ze spotkania z Barabaszem wyłącznie z żywioną doń odrazą za to, że stał się walutą, na którą wymieniono mojego Jezusa, przegapię lekcję, której może mi udzielić. (...) Wszyscy, którzy wchodzą w ten wybór (między Jezusem a Barabaszem), zostają porażeni. Starsi ludu — ślepotą, która im, sędziom sumień, nie pozwala prawidłowo rozróżniać winy od jej braku. Piłat, człowiek władzy — niemocą, gdy nagle abdykuje przed motłochem krzyczącym, że chce śmierci kogoś, kogo sam uważa za Sprawiedliwego. Wreszcie - ów tłum, który rezygnuje z bycia Narodem Wybranym na rzecz bycia Narodem Wybierającym, a decydując się na ów drugi status — traci pierwszy. (...) Jasne: może woleli Barabasza, bo był mesjaszem na miarę wyobrażeń tych udręczonych ludzi. Takim, co dziarsko dźga nożem, a nie każe chować miecz do pochwy; co krzyczy dzielnie: Śmierć wrogom ojczyzny!, a nie sieje defetyzm wezwaniami w stylu: Kochajcie wrogów i tych, co was nienawidzą."

Najprościej skonfrontować te rozważania z problemem tzw. uchodźców. Każdy wie, że są obecnie obszary świata szczególnie dotknięte klęską wojny, ale też takie, w których jest po prostu ekstremalna bieda. Ale to, czy ktoś jest uchodźcą, czy też nie, schodzi w moim przekonaniu na drugi plan, jest co najwyżej tłem — nie twierdzę, że zupełnie nieistotnym, ale na pewno nie fundamentalnym. Tragedią Ewangelii jest fakt, że Jezus został ukrzyżowany przez dbające o czystość religijnego dziedzictwa elity. Faryzeusze, saduceusze czy esseńczycy — różne odłamy, wszystkie przekonane o swojej moralnej wyższości i strzegące czystości doktryny. Jezus nie darzył ich szczególną estymą, a przecież byli oni wzorowo religijni, nieprawdaż? Podobnie jak wzorowo religijne społeczeństwo polskie, niemal dokładnie w 3/4 (najnowsze dane CBOS) sprzeciwia się obecności jakichkolwiek uchodźców na terenie RP. Ale to nie jest schizofrenia, tylko konsekwencje realizowanego od setek lat modelu katolicyzmu. Katolicyzmu, który miał ufundować Europę, stanowić duchowy rezerwuar, podstawę moralną i społeczną (fakt, że nie wszyscy filozofowie, artyści czy polityce byli katolikami czy nawet wierzącymi, nie ma większego wpływu na tę jednolitą i raczej niespecjalnie zniuansowaną narrację). Przed zniszczeniem tej podstawy można zabezpieczyć się wyłącznie nie dopuszczając do importu zagłady, która nieuchronnie nastąpi wskutek zalewu imigrantów. Europa padnie — tak jak padł Rzym. Nie miejsce i czas na spór o imigrację, jej zasadność, warunki czy analizę szans i zagrożeń z niej płynących. Osobiście uważam, że każdy człowiek powinien mieć prawo mieszkać i przebywać tam, gdzie ma ochotę. Jednocześnie jestem przeciwny „polityce imigracyjnej", „kwotom" i innym podobnym absurdom. Po prostu popieram swobodę przepływu osób, przeciwny zaś jestem inżynierii społecznej prowadzonej niejako przy okazji naturalnej mobilności jednostek. Natomiast należy pamiętać, że ta troska o obronę europejskiej tożsamości nie jest troską ewangeliczną. Wynika ona z sentymentu, którego treścią jest chęć podtrzymania hegemonii kultury chrześcijańskiej zbudowanej na zroście z szeroko pojętą sferą władzy. Emanacja tej kultury to otaczające nas dziedzictwo, jego majestat i sączony do naszych głów przekaz, jakoby wielowiekowe instytucje, architektura czy literatura oraz inne elementy kodu kulturowego warunkowały nasze przetrwanie. W jakiejś mierze (nawet dużej) jest to stwierdzenie prawdziwe. Ale wynika to z trybu funkcjonowania społeczeństw, natomiast nie ma wiele wspólnego z chowaniem miecza do pochwy, nadstawianiem drugiego policzka czy rezygnacją z wizji Boga Sprawiedliwego na rzecz Miłosiernego. Miłosierdzie bowiem — powiadają przywiązani do Polski jako przedmurza chrześcijaństwa — może być tylko dla tych, którzy je rozumieją (a mówiąc wprost — doceniają). What would Jesus do? — to pytanie nie pada, bo ornamentyka religijno-kulturowo-polityczna jest ważniejsza niż chęć zrozumienia, co miał naprawdę do powiedzenia. Zmartwychwstanie jest zatem raczej zwycięstwem nad kimś niż zwycięstwem po coś. Tymczasem przeciwstawione przeze mnie polityzacji religii nieprzejednanie wiary to przekaz radykalny w sensie ewangelicznym, a nie politycznym. Szczytem tego drugiego jest zabijanie Krzyżaków z „Bogurodzicą" na ustach czy strzelanie do komunistów z Matką Boską w sercu. Politycznie te postawy są do uzasadnienia, a postępujących tak ludzi obdarza się mianem bohaterów. Ale z radykalizmem wiary to się nie tylko nie łączy, to się z nim kłóci. Radykalizm wiary to bezgranicznie harmonijne Jezusowe „ja", kosztem uwarunkowanego i najeżonego przekonaniami, które wdrukowali nam inni „mnie". Tego pierwszego nic nie jest w stanie zakłócić i nic nie jest w stanie zniszczyć, to drugie może być naruszone czymkolwiek, co możemy obserwować po codziennych histerycznych reakcjach wiecznie urażonych, obrażonych, niedocenianych i odrzucanych — przede wszystkim przez siebie samych, w oparciu o wyobrażenia i oczekiwania, które sądzą, że muszą mieć, bo „tak trzeba" — ludzi. Posiadanie świadomości, w najpełniejszym znaczeniu tego słowa, ewangelicznej, wyklucza jakąkolwiek agresję (fizyczną, werbalną i intelektualną). Skrajnym przykładem polityzacji religii jest chrześcijański nacjonalizm i wykwity w rodzaju księdza Międlara. W tym ujęciu religia jest sprowadzana do roli artefaktu, który służyć ma wzmocnieniu tożsamości, poczucia bezpieczeństwa i komfortu psychicznego jakiejś grupy. Mechanizm polega na selekcji tego, kto jest „nasz", a kto jest „obcy". Cynizm tej prymitywnej postawy jest lukrowany za pomocą argumentów pseudomoralnych o tym, że ów obcy „stanowi siedlisko zła" czy „nie przestrzega elementarnych reguł". W każdym razie stanowi enklawę egzotyki pośród myślących tak samo (a raczej nie myślących wcale lub wyłącznie w określonych kategoriach) i przekonanych o tym, że fakt wyznawania danej religii jest jednoznaczny z posiadaniem monopolu na prawdę, a nie drogą do jej poszukiwania. Podnoszący na duchu prostytutkę Jezus wszedł w paradę obowiązującym regułom i ich twórcom. Zadziwił ich i wprowadził w konsternację — oni mieli już gotowe wzory postępowania w takich sytuacjach - ukamienowanie. I wyznawcy narodowego katolicyzmu też je mają. Warto uświadamiać im, że źródłem ich przekonań nie jest Ewangelia.

Szczęście kontra iluzja

Bez wątpienia najbardziej przemawiającym do wyobraźni wśród poszukujących alternatyw względem hermetycznego modelu edukacji teologicznej jest Anthony de Mello. Ten nieżyjący już hinduski jezuita, psychoterapeuta i rekolekcjonista, dysponował nadzwyczajnymi zdolnościami w zakresie uświadamiania ludziom tego, co jest rzeczywistym priorytetem, a co tylko fasadą. Łącząc duchowość chrześcijańską z elementami dalekowschodnimi, stworzył frapującą miksturę, z pewnością dla religijnych tradycjonalistów co najmniej kontrowersyjną. Nie bez przyczyny „pancerny kardynał" Ratzinger, jeszcze w czasach przewodniczenia Kongregacji Nauki Wiary otwarcie sprzeciwiał się naukom de Mello. Miały one być sprzeczne z doktryną kościelną. Czy były jednak sprzeczne z Ewangelią? Jednym z ulubionych odwołań było w przypadku de Mello odwołanie do Kazania na Górze, którego pełne zrozumienie uznawał za punkt wyjścia do zyskania świadomości, będącej przepustką do szczęścia — rozumianego jako synonim miłości, wolności czy pokoju. Dla przypomnienia, Kazanie w Mateuszowej wersji Ewangelii:

"Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:

Błogosławieni ubodzy w duchu albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami."

De Mello zachęca do porzucenia iluzji doczesności na rzecz duchowego spełnienia. Przy czym, krytycznie odnosi się do całkowitego wyłączenia ze świata doczesnego jako formy wymuszonej ascezy. Argumentuje, że brak przywiązania do prozy życia może być konsekwencją jedynie pełnego oświecenia, zyskania świadomości, nie zaś wykalkulowanym elementem jakiejkolwiek religijności. Czym jest szczęście? Porzuceniem złudzeń, oczekiwań, przywiązań. To porzucenie jest warunkiem uzyskania harmonii pozwalającej odkryć niewidzianą wcześniej radość z codzienności. Szczęścia zatem nie uzyskuje się, zdobywając kolejne tytuły, pieniądze, stanowiska, kobiety lub mężczyzn, sławę czy święty spokój. Szczęście uzyskuje się poprzez akceptację świata i zdanie sobie sprawy z elementarnego faktu, że to nie w nim tkwi źródło naszego nieszczęścia, tylko w nas samych. To my bowiem decydujemy, co nas oburza, wprawia w osłupienie, dyskomfort, co nas drażni i denerwuje. Tymczasem, wszystko co się dzieje, dzieje się w tym świecie. A jeżeli stworzył go Bóg, to jakież zastrzeżenia może mieć wywyższający go rzekomo ponad wszystko człowiek? To, że różne „dziwactwa" nie pasują nam do naszej indywidualnej układanki nie oznacza, że zasługują na powszechne potępienie. Jakże odmienny w tym względzie jest notorycznie zszokowany „zepsuciem", „utratą busoli moralnej", „zboczeniami", „upowszechniającym się ateizmem" i „pogardą dla świętości" polski katolicyzm (oczywiście nie cały, to duże uproszczenie, bo mamy przecież rozmaite frakcje, czy nawet rozmaite kościoły w Kościele). Tak jak broniący tradycji, ładu i porządku społecznego ufundowanego na Bogu faryzeusze, którzy bluźniercę z Galilei postanowili zgładzić. De Mello jest mistrzem anegdotek, a może przypowieści, skądinąd formy stanowiącej podstawowy atrybut nauki Jezusa. Pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich, choć polecam w zasadzie wszystkie.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (21)..   


« Kościół i polityka   (Publikacja: 16-04-2017 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Paweł Leszczyński
Pochodzi z Radomia, od 2010 w Warszawie. Absolwent studiów licencjackich w zakresie socjologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz magisterskich z zarządzania w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, student nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2012-2014 Prezes oddziału warszawskiego stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej, zaś w latach 2014-2016 Prezes Zarządu Głównego tej organizacji, od 2016 Przewodniczący Komisji Rewizyjnej stowarzyszenia. Od lutego 2016 w Gabinecie Politycznym Ministra Energii. Sympatyk demokratycznej centroprawicy oraz idei umiarkowanie konserwatywnych i liberalnych.

 Liczba tekstów na portalu: 7  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Polska między liberalizmem klasycznym a totalitarnym
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 10108 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365