|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Czytelnia i książki Opowieści o Starym Mieście [2] Autor tekstu: Mieczysław Lenckowski
IV TAJEMNICZE ANIOŁY
Mieszczki elbląskie lubiły ładnie się
ubierać, nosiły wykwintne stroje i piękne, często ze srebra lub złota wykonane bransolety oraz kolie.
Szczególnie żony patrycjuszy były bogato ubrane, suknie ich były
obszywane
aksamitem, zdobioneperłami, asame czepce przecie kosztowały 2 grzywny.
Sukna sprowadzano aż z Flandrii czy
Niderlandów, a jeden łokieć takiego materiału kosztował 9 szkojców.
Jednakże
żony zwykłych rzemieślników musiały ubierać się nieco skromniej, ubiór
bowiem
świadczył o funkcji społecznej i pozycji zajmowanej wśród miejscowej
społeczności i wielokrotnie zabraniano rzemieślnikom i służbie noszenia
nazbyt
eleganckich i bogatych strojów. Magdalena, żona miejskiego pisarza
„scriptora
civitatis" Konrada Webiseta była zupełnie inna. Cicha i spokojna o łagodnej
powierzchowności i obejściu, ubrana zawsze wzorem patrycjuszek w zgrabny strój specjalnie szyty
przez
znajomego szwacza na miarę z brązowego sukna, przywiezionego właśnie z Flandrii. Nosiła również gustowną kolię z bursztynu oraz sporej
wielkościzłoty krzyżyk,wycyzelowany przez samegomistrza złotniczego z ulicy Garbary. Natomiast jej mąż Konrad ubierał się przeważnie w kaftan
ze
wzorzystego materiału oraz spodnie z brunatno-brązowego płótna
obramowane
wąskimi czarnymi paskami. A także ozdobną sprzączkę do pasa i czarny
płaszcz z wyszytym na nim wzorem, na którym były dwa dębowe liście ze złotym
między nimi
gęsim piórem. Uczestniczył on zawsze w obradach Rady Miejskiej, gdzie
spisywał
protokoły, redagował uchwały i zarządzenia oraz prowadził jakieś księgi i bogatą korespondencję. Magda natomiast, bo tak ją wszyscy nazywali,
żyła dostatnim i spokojnym
życiem, miała jednakże pewną tajemnicę. Przychodziła co jakiś czas do
szpitala
św. Ducha, gdzie odwiedzała w jednej z komnat staruszkę w podeszłym
wieku,
schorowaną i nieszczęśliwą. Jedna z sióstr zakonnych przynosiła jej do
komnaty
jadło i różne przepisane przez cyrulika zioła. Magda nie przychodziła
jednak
opiekować się tą starszą panią ani jej pocieszać, długo zawsze u niej
przebywała w jej pokoju i o czymś rozmawiały, uzgadniały i załatwiały
jakieś tajemnicze
sprawy. Staruszka o przedziwnym imieniu i nazwisku pochodzenia
francuskiego
Charlotta Benavour, była wdową po niezwykłym człowieku zamieszkałym w jednej z kamienic na ul. Wieżowej.
-
Mój
świętej
pamięci mąż Michael miał tylko jeden szczytny i szlachetny cel w życiu,
pomagać
innym ludziom — mawiałaczęsto Charlotta
do Magdy. Potemdawała jej jakieś podarunki i pieniądze, aby potajemnie
mogła je
gromadzić, bez
wiedzy swego męża Konrada, dla pewnego szczytnego celu, jaki sobie obie
wymyśliły. Miał to być przytułek dla bezdomnych dzieci, które wałęsały
się
brudne i głodne ulicami Starego Miasta, żebrząc lub kradnąc gdzie
popadło towar z ław targowych lub koszy nieuważnych mieszczek czy handlarzy
różnorakiego
towaru.
Małżeństwa obu pań były bezdzietne, stąd owa
skłonność i otwartość na
niedolę bezdomnych i głodnych dzieci. Magda próbowała ubłagaću
Melwicusa zgodę na przyjęcie owych
biedaków pod dach szpitala św. Ducha, ale on nie chciał podjąć takiej
decyzji i zwlekał w nieskończoność. Oczekiwał bowiem decyzji rajców miasta o przyznaniu dla
przytułku grzywien od mieszkańców Młyńskiej Woli i dochodów z kościoła w Tolkmicku. A kiedy wielki mistrz Karol von Trier przekazał szpitalowi
wieś
Rychliki, Magdalena udała sięna rozmowę z Melwicusem, skąd wyszła uśmiechnięta i szczęśliwa, pobiegłszy
natychmiast
korytarzem pośród zadziwionych takim nieoczekiwanym zachowaniem
pensjonariuszy,
aby przekazać pannie Charlottcie radosną wiadomość o zgodzie prowizora
na
opiekę nad osieroconymi dziećmi w gmachu szpitala św. Ducha. Odtąd
bezdomne,
głodne dzieci mogły przyjść do przytułku, najeść się do syta i umyć, a które
chciało to, mogło nocować na specjalnie przeznaczonych do tego celu
siennikach w Wielkiej Izbie. Jedna z sióstr zakonnych otrzymała wszystkie
oszczędności i pieniądze zebrane
przez owe szlachetne damy i rozdawała po trochu opuszczonym i pozostawionym
własnemu losowi dzieciom.
W jednej z ładniejszych i obszerniejszych
komnat tuż obok prowizora
Melwicusamieszkała prawdziwa dama, żona
posła elbląskiego Bedece Haufniga.
Uczestniczył on w poselstwie hanzeatyckim do Anglii
podczas długotrwałego konfliktu miast pruskich z kupcami angielskimi.
Był to
czas dynamicznego rozwoju handlu angielskiego na Bałtyku, który budził
niepokój
kupców pruskich. Zadaniem misji było między innymi przeprowadzenie
rozmów z królem angielskim Edwardem III. Doszłodougody i kompromisu, ale Haufnig
już nie wrócił do kraju i do Elbląga.
Jego
żona Amelia musiała sprzedać przepiękny dom gotycki mieszczący się przy
ul.
Kowalskiej i za dużą kwotę jak na tamte czasy, otrzymała ładną komnatę w szpitalu, gdzie przeniosła część swoich mebli i wyposażenie z dawnego
domu. Co
jakiś czas Haufnig przesyłał jej pewną kwotę pieniędzy wraz z coraz to
krótszymi liścikami, aż w końcu zaprzestał i tego symbolicznego
okazywania
związku między nimi. Pani Amelia miała jednakże u prowizora i pensjonariuszy
duże poważanie, bowiem potrafiła ładnie się ubierać i zachowywać niczym
dama.
Miała dobre kontakty z wieloma rajcami i członkami Rady Miasta, a nawet
podobno z burmistrzemHerrorderem von Rifhardem,
który zasłużył się przy podpisywaniu układu pokojowego
angielsko-pruskiego w Londynie. Nosiła podobno płócienne moderki i na nich jako górną część
stroju
kobiecego kolorowe bluzki Leibchen z rękawami, szyte z sukna
lub
rzadziej z czesankowych tkanin wełnianych importowanych z Anglii. A także
długie barwne spódnice i różnokolorowe fartuchy na zmianę. Lubiła, jak
to było
widać podczas jej dostojnych spacerów po Starym Mieście, kolory
stonowane w odcieniach zieleni i błękitu. Ale miała przede wszystkim w jednej z trzech
swoich rzeźbionych w czarnym dębie szaf, na uroczyste okazje wytworne
suknie.
Największym jednakże skarbem były bardzo cenne trzy pary kurdybanowych
trzewików. Jako jedyna z pensjonariuszek szpitala św. Ducha miała tak
wielkiej
wartości trzewiki, odzienie oraz bogato i wytwornie urządzone
mieszkanie.
Często zapraszano ją do sali balowej ratusza
na uroczyste przyjęcia, a wtedy mawiała:
— Ja tom ci w życiu szczęścia doznała, miast
jednego wiernego męża i dzieci mam wkoło wielu adoratorów, polityków i zarządców, co potrzebują
mnie
dla ozdoby i spraw, które im są pilne do załatwienia i łagodnego
obejścia prawa
potrzebne.
Kiedyś przypłynęła do Elbląga z ładunkiem
trzydziestu łasztów Koga z miast hanzeatyckich i przybyło wraz z nią na pokładzie wielu uczonych w piśmie
kapłanów i burmistrzów ze Związku Miast Wendyjskich — Lubeki, Kilonii i Hamburga, a także z Wyszomierza, Roztoki i Strzałów. Kiedy potwierdzono
już
zgodę tych miast o wspólnym zwalczaniu piractwa i ochronie drogi
Hamburg-Lubeka, a także wiele praw handlowych i zasad wymiany
monetarnej,
przyjęto iże co jakiś czas będą owe sprawy uzgadniane i przekazywane
sobie
nawzajem. W ten oto czas obrady przypadły Elblągowi oraz zaszczyt
goszczenia
przedstawicieli wielu odległych i zrzeszonych w tym związku miast. Pani
Amelia ubrała się wówczas w najpiękniejszą suknię, założyła owe kurdybanowe trzewiczki i udała się
do sali
reprezentacyjnej Ratusza, aby mądrze i elegancko podjąć gości. Na sali
było
gwarno i tłumnie. Mieszczanie z różnych prowincji i miast,
burmistrzowie,
księża, a nawet biskupi siedzieli przy bogato i suto zastawionych
stołach,
wielu z nich rozmawiało stojąc osobno przy wielkich witrażowych oknach.
Pani
Amelia wchodząc zrobiła duże wrażenie, biesiadnicy ukradkiem spoglądali w jej
stronę podziwiając delikatnie podkreśloną kolorowymi kredkami urodę,
ale przede
wszystkim ozdobioną wzorami ze złotych nici obszerną balową suknię.
Rozległ się
cichy szmer podziwu, a ta niewątpliwie najbardziej dystyngowana w mieście dama
podeszła do znanego jej już z innych wizyt burmistrza Albrechta von
Bardewicka z Lubeki.
-
Co tam Jaśnie Panie burmistrzu z tworzeniem naszego
prawa lubeckiego, podobno znowu powstała inna jego wersja?
-
Szanowna
pani
Amelciu, jakże się stęskniłem za pani dystyngowaną urodą i mądrością.
Świat bez
takich dam jak pani jest szary i nudny. E, co tam prawa i polityka!
Wasi znani z wykształcenia Elblążanie spisali drugi kodeks prawa naszych miast i przez
jednego z rajców wysłali umyślnym gońcem do Lubeki.
— Kiedyś
Jaśnie Pan raczył jako
kanclerz Lubeki opracować nowy kodeks, już w następnym roku
jego kopia była w Elblągu. A obecnie opracowywana jest w kancelarii
elbląskiej kolejna wersja na
życzenie władz krzyżackich, aby mogły one mieć wgląd w elbląską
praktykę
sądową.
— Jakże piękna i mądra jest z pani kobieta Amelio, a ponadto zna pani najtajniejsze wieści i poczynania władz
rządowych i sądowniczych w miastach hanzeatyckich.
-
Jednakże
ja też
zdradzę pani pewną tajemnicę — tu zniżył głos do szeptu, nachylając się
koło
jej głowy tuż przy ozdobnym haftowanym kołnierzu — Podobno rajcowie
elbląscy
pracują już nad spisem polskiego prawa obyczajowego, nazwanym przecie Najstarszym
zwodem prawa polskiego,a być możenawet będzie to
nasza
„Księga Elbląska" ? — I chrząknął przy tym znacząco ze dwa razy,
przestępując z nogi na nogę w swych obszernych pantalonach i uszytych
specjalnie na jego miarę skórzanych
trzewikach.
Pani Amelia roześmiała się głośno jakby z wybornego dowcipu, chociaż
docierały do niej różne wieści o poczynaniach wykształconych elbląskich
mieszczan.
Przyjęcia, dysputy, a potem wesoła zabawa
trwały aż do białego rana
przy muzyce granej przez miejscowego flecistę i puzonistę oraz
wysokiego
kunsztu grającego na bębnach sztukmistrza, który występował podobno
onegdaj
podczas wizyty księcia Lancastera z Anglii. Wczesnym rankiem burmistrz
Albrecht
von Bardewick spacerował jeszcze z panią Amelią tuż obok Dworu Artusa i kościoła św. Mikołaja, a potem udali się w kierunku południowej pierzei
ulicy
Rybackiej obok pomnika króla Artura, który oglądali z wielkim
zaciekawieniem.
Po słowach pożegnania i kurtuazyjnych uściskach dłoni, pani Amelia sama
już
poszła do swojej komnaty w kierunku szpitalu św. Ducha.
V. Wagabunda
spitteler
W czasach kiedy Elbląg odgrywał czołową rolę w Hanzie obok Torunia i był głównym portem morskim Prus Królewskich, rozwijało się życie
towarzyskie i pojawiły się przedmioty o charakterze wybornym i wyjątkowym. Były to na
przykład chordorony przywożone z Europy Zachodniej, bowiem miasto
pełniło
stołeczne funkcje w państwie krzyżackim i znajdowało się na szlaku
łączącym
północne Niemcy z obszarami Rusi. Instrumenty strunowe, które docierały
do
Elbląga o pudłach rezonansowych z wcięciami czyli tak zwaną talią i krótką
szyjką, nazywano gitternami. Natomiast te o zaokrąglonym spodzie i sierpowato
wygiętej komorze kołkowej, citolami lub mandorami.
Wagabunda spitteler Waproda zamieszkiwał w jednej z izb sypialnych, tuż
obok refektarza będącego wówczas salą jadalną. A że w Wielkim Domu nie
było ogrzewania, przybywał do swojej
izdebki tylko na noc, chowając się szybko pod ciepłą puchową pierzynę.
Albo też, jeśli wracał z jakiejś hucznej zabawy w wesołym towarzystwie, rozpalał przenośny
piecyk i ogrzewali się wszyscy
dobrym
trunkiem oraz wesołymi śpiewami przy dźwiękach gitterny, której był
mistrzem.
Śpiewali wówczas różne swawolne piosenki:
Chodziła panna, chodziła,
Przez cieniste ogrody, A tam młodego naszła rycerza
Przecudnej urody...
Wziął ją za rękę, wiódł na murawę,
Na mileńkie pieszczoty, A kiedy wstali z darni zielonej,
Dał grzebień szczerozłoty.
Albo też dobrze znaną wszem i wobec pieśń:
Każ przynieść wina, mój Grzegorzu miły
Bodaj się troski nigdy nam nie śniły
Niech i Anulka zasiędzie tu z nami,
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami.
I często na
zakończenie tuż
przed świtaniem:
Gaude Mater Polonia Cieszcie
się, Matko Polsko
Prole foecunda nobili. Bo
syna masz szlachetnego
Summi Pegis magnolia Sław
liczne, niezwykłe czyny
Laude freguenta vigili.
Godnego
sługi bożego.
Amen
Cuius
benigna grafia Bowiem dobroć i łaska
Stanislai Pontyficis Biskupa Stanisława
Passionis insignia
Męczeństwem naznaczona
Signis
flugent mirificis W niezwykłym jaśnieje blasku
Amen
Amen
Poprzednio pędził on życie wędrownego
śpiewaka i grajka, których
nazywano rybałtami i często traktowano jak ludzi z niższej
sfery,
stawiając nawet poza nawiasem prawa. Chociaż byli oni niesprawiedliwie
gorzej
od innych ludzi traktowani, zawdzięczamy im ocalenie od zapomnienia
niejednej
pieśni. Choćby z asymetryczną budową i pentatoniką bezpółtonową
obrzędową pieśń
Chmiel śpiewaną przy oczepinach panny młodej:
Oj, chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
Nie będzie bez ciebie żadne wesele.
Oj, chmielu, oj, nieboże,
To na dół, to na górze,
chmielu nieboże.
Wagabunda Waproda zasłynął jednak ze
spisywania kościelnych chorałów, w dbałości o jednolity sposób ich wykonywania nie tylko w śpiewach
liturgicznych,
ale również podczas modlitw i obrzędów powszednich. Spisywał więc
missalia,
antyfonarze, graduały, kancjonały i psałterze, które potem
wykorzystywano jako
tak zwane musica speculativa, to znaczy teorię omawiającą
matematyczno-akustyczne podstawy muzyki. Tym sposobem zyskał sobie
przychylność
władz kościoła chrześcijańskiego oraz traktaty na ich temat
najwybitniejszych
teoretyków muzyki w Akademii Krakowskiej.
VI. KSIEGI SIOSTRY
SCHOLASTYKI
Siostra zakonna Scholastyka ze zgromadzenia
beginek wywodzącego się aż z Niderlandów, oprócz posługi nad ubogimi i chorymi w szpitalu św.
Ducha, miała
niezwykłą ipochłaniającą jej cały wolny
czas pasję — zbieranie i czytanie książek. Owa namiętność była tak
szalona, iże
wydawała ona wszystkie swoje pieniądze i oszczędności na kupowanie
książek, nie
rzadko z tego powodu przymierając głodem. Czytała późnymi wieczorami i po
nocach od deski do deski w przenośni i dosłownie, bowiem wiele ksiąg
było
wówczas oprawionych w deski, okręconych łańcuchami i zamkniętych na
kłódki. Te musiała czytać w ławach kościelnych, czasem w zakrystii
kościoła św.
Ducha lub Refektarzu. Często jednakże udawało się jej kupić na targu od
jakiegoś zamorskiego kupca skarb, w postaci przewożonej przez jakiegoś
skrybę
własnoręcznie napisanej książki i oprawionej w baranią lub cielęcą
skórę.
Pewnego dnia kiedy spacerowała na pomostach
ulicą Wodną, zauważyła
przybijający do brzegu rzeki przedziwny skandynawski okręt typu knar. A kiedy żeglarze wysiedli z łodzi i rozłożyli swoje towary na drewnianych
skrzyniach i beczkach zobaczyła to, na co czekała całe życie — kilka
pięknie
oprawionych i ozdobionych ksiąg, a wśród nich jedna wydała się jej
szczególnie
ciekawa — Libros del saber astronomia najsłynniejsze
dzieła króla
Kastylii Alfonsa X Mądrego. A tuż obok leżała księga Oracula
Sibyllina, pełna
wewnątrz opisów z przepowiedni sybillińskich. Siostra Scholastyka aż
przysiadła
na pomoście z wrażenia, ale tak niefortunnie iże o mało nie wpadła do
rzeki.
Dobrze się stało, że w pobliżu stał brodaty kupiec z. Hamburga i przytrzymał ją w ostatniej chwili za rękę. Było wtedy sporo krzyku przerażonej siostry i gromki śmiech handlujących wzdłuż całego nadbrzeża kupców. Jednakże
siostrzyczka szybko pozbierała się, otrząsnęła z kurzu i strachu, aby
zaraz
potem podejść ostrożnie w kierunku wypatrzonego skarbu, leżącego sobie
jak
gdyby nigdy nic na beczkach wypełnionych jakimś zamorskim towarem.
-
Dobry
człowieku -
powiedziała do groźnie wyglądającego wikinga- może chciałbyś odstąpić
owe
papiery, co leżą na beczce tuż obok jakichś dziwnych zamorskich ryb, na
pewno
nie śledzi.
-
Daj
parę denarów i weź je sobie — odpowiedział z obcym akcentem ów żeglarz, nawet nie
zwracając
pozornie uwagi na wlepione w te skarby pełne pożądania oczy
siostrzyczki. Kiedy
jednakże podeszła bliżej, aby zabrać owe księgi, wiking sięgnął
gwałtownym
ruchem za miecz jakby chciał zabić albo tylko postraszyć tę biedną
istotę.
Siostrzyczka zbladła, dała mu parę denarów, które zawsze posiadała przy
sobie w razie nadarzającej się okazji do kupna książek i powolnym ruchem wzięła
ów
skarb, przytuliwszy go zaraz mocno do piersi. Wiking roześmiał się
szeroko i popatrzył zwycięskim, wojowniczym wzrokiem wokół siebie. Zapewne nie
raz
zdarzało mu się zabijać zakonników, jak to onegdaj jego dawni
współplemieńcy
czynili w Anglii. Scholastyka odeszła w stronę szpitala św. Ducha
unosząc
swójdopiero co zdobyty skarb. Czytała
potem całymi nocami owe książki napawając się może nie tyle ich
treścią, co
odwagą na jaką się zdobyła kupując owe książki u groźnego wikinga.
Kiedyś znowu podczas wizyty w klasztorze
dominikańskim, spotkała brata
Hugona, który bywając w świecie — często przywoził z sobą rozliczne
skarby, w tym ciekawe książki. Tym razem zauważyła u niego kilka pobożnychdzieł
mistyków chrześcijańskich, pisanych
odręcznie po łacinie przez św. Bernarda: O stopniach pokory i pychy,
a
także jego traktat O miłości Bożej, O Łasce i wolnym wyborze i
dzieło w formacji duchowej kobiet w XII wieku Speculum virginum anonimowego
autora.
Rękopisy opatrzone były pieczęciami, z których dało się wyczytać iże są
własnością opactwa w Grandmont. Przeglądając je, siostra nie mogła się
nadziwić staranności
kaligraficznej i pięknym zdobieniom, a gdzieś między kartami ksiąg
znalazła zupełnie
nieoczekiwanie dla siebie,dwujęzyczny
tekst Bogurodzicy.
Zdecydowała, że musi je koniecznie nabyć, a może wymienić na któryś z posiadanych brewiarzy, przydatnych dla każdego zakonnika.
W końcu z pewnym ociąganiem, ale i ochotą w skrytości serca, zapłaciła
12 grzywien. Długo potem musiała gromadzić denary, wyrzekając się
najmniejszych
przyjemności i czyniąc bardzo skromne zakupy na codzienne życie. Bowiem
dowiedziała się o ponownym przyjeździe owego dominikanina ze swoimi
skarbami,
nie dalej jakza pół roku. Była przecie
bardzo ciekawa co znowu przywiezie i w jakiej postaci ujrzy nowe dzieła
piśmienne, na których znała się podobno najlepiej w swoim mieście i pragnęła je
czytać i oglądać, gdyż były ważniejsze dla niej od najcenniejszych
klejnotów.
VII.
RYCERSKI HONOR I ZABAWY
W czasach karolińskich, gdy celtyccy
mieszkańcy Galii zostali podbici
przez Rzym, istniało wiele związków rycerskich. Wstrzymywały onejednak
swe zapędy do wojen rycerskich, ale
krucjaty i wyprawy krzyżowe wisiały zawsze na włosku. Starania
hiszpańskie o odzyskanie ziem
opanowanych przez Arabów, uaktywniły rycerstwo francuskie popierane
przez
państwo watykańskie. W zbrojnych wyprawach i „świętej wojnie" w imię
wiary,
brało udział wielu wybitnych i dzielnych rycerzy z całej Europy, w tym
również i z Polski.
W Elblągu tuż za kościołem św. Mikołaja, od
strony rzeki znajdował się
Dwór Artusa. Przebywało w nim wielu rycerzy na spotkaniach, rozmowach i ucztach z udziałem dam z okolicznych pałaców i dworów, jak również z innych
krain. Mit
prehistorycznego poematu oksfordzkiego o Rolandzie dociera również i w
te
strony, a jego fragmenty są często cytowane i traktowane jak
rzeczywistość.
-
Cesarz
Karol,
który dzierżył „słodką" Francję — rzekł jeden z rycerzy Adolf von
Gleichan,
hrabia, zaciężny rycerz z Turyngii przebywających właśnie w jednej z komnat
Dworu- stworzył wiele zastępów
rycerskich z przywilejami, aby podczas boju sprawowali się dzielnie i bronili
honoru oraz zamiłowań do podbojów wielkiego cesarza.
-
Roland troszcze się o to, aby nie zniesławić Francji — dodał inny rycerz krzyżacki Jerzy von Schlaeben — ubolewając po
stracie
dzielnych wojowników. Bo przecież długo prosili najznaczniejsi
Saracenowie, aby
Algalif Morsyl nie ugodził Francuza. Ale zechciał go wysłuchać i wyrozumieć.
"Panie — rzekł Ganelon, to są rzeczy które
mi trzeba ścierpieć.
Aleza wszystkie złoto stworzone przez
Boga ani za wszystkie bogactwa tego kraju nie omieszkam powiedzieć ci,
jeśli
będę miał swobodę, tego co Karol, potężny król, przekazuje ci przeze
mnie jako
swemu śmiertelnemu wrogowi.
Podnóżkiem jestem iże Twoim Panie — mówił
znowu inny Saracen, ale
godność mam swoją i szabli nie porzucę, mówił zrzucając płaszcz pokryty
aleksandryjskim jedwabiem."
Szły często wieści przy sporach o Rolanda iże
Frankowie romanizują się, a łacina przemienia w kierunku języka romańskiego, a potem
starofrancuskiego.
Kultura germańska — jak uważano — jednakże pozostawia ślady w języku,
obyczajowości i mentalności średniowiecznej Francji. Było to jakoby
łączenie
się duszy żywiołów, często przez całe wieki. Dyscyplina religijno
etyczna i Trenga
dei (rozejm Boży) poprzez różne instytucje rycerskie wstrzymywały
chęci
rycerzy do wypraw zbrojnych i rycerskiej sławy. Opowiadano często o tym
jak
Karol Wielki na znak powierzonego zadania wręcza Rolandowi łuk, który
trzyma w dłoni. W ręku bohatera stylizowanego na rycerza jest to raczej rodzaj
broni
plebejskiej piechoty, ale w przekazach etosu germańskiego stanowi
symbol więzi
między drużyną, a wodzem i związane jest z honorowym kodeksem
obowiązującym
wśród rycerzy.
-
Bogate
było w przygody i szlachetność życie króla Artusa — opowiadał znowu inny z rycerzy
przybyły niedawno z Włoch.
-
Legendarny
król
Celtów znany jest wszędzie i wielu chciałoby naśladować prawość,
dzielność i obyczajność bractwa w jego orszaku. Opiewane to jest w wielu pieśniach
rycerskich i opowieściach krążących po krajach europejskich, jak to sam
król
zasiadał przy okrągłym stole ze swymi rycerzami, co stanowi wzór
braterstwa i równości.
Przy jednej z ław zastawionych obficie
posiłkami na porcelanowych
zdobionych talerzach i dobrze wyklarowanym winem, tuż obok ozdobnego
ponad
dwumetrowego pieca, siedziała mieszana grupa ludzi. Patrycjusze
elbląscy z żonami i jacyś obcojęzyczni kupcy, porozumiewający się łamanym
anglojęzycznym
kodem, znanym raczej tylko w środowisku kupieckim. Nad nimi na dwu
zwisających z krzyżowego sklepienia linach wisiał model trzymasztowego statku
żaglowego, a naprzeciwko widać było przepiękny obraz św. Jerzego walczącego ze
smokiem, symbol bractwa władającego
Dworem
Artusa.
-
Jesteśmy
gotowi
nabyć od was — mówił jeden z nadreńskich kupców — futra z puszcz
pruskich,
wosk, miód i skóry, ale przede wszystkim dużo zboża z dolnej Wisły i za
zgodą
Zakonu wysyłać będziemy wszystko na północ, do Norwegii, Natomiast z Anglii
dostaniecie najlepsze gatunki sukna, a od kupców włoskich i hiszpańskich
wyborne wina, owoce południowe i korzenie.
— A i
takoż
miedzioryty czy złote kolie, skrzynie i pierścienie do beczułek naszych
wyrobów, naczynia kuchenne i do przechowywania w spiżarniach garnce wam
się
przydadzą — odrzekł jeden z kupców siedzący przy ławie Bractwa Żeglarzy
-moc dobrego płótna żeglarskiego,
olinowanie i wiele niezbędnych do żeglugi dalekomorskiej przedmiotów.
Pozostali przy ławie kamraci przytakiwali
tylko zahartowanymi od
morskich wiatrów i słonej fali brodatymi głowami, wznosząc co chwilę
toasty
popijane rumem i z całego świata sprowadzanymi trunkami, przyśpiewkami
wesołymi
umilając spędzane chwile:
Wesoło żeglujmy, wesoło !
Po życia burzliwym potoku ;
Jak orły w gradowym obłoku,
Choć wichry, pioruny wokoło,
Wesoło żeglujmy, wesoło !
A potem gromkimi, ochrypłymi od wiatrów
morskich i szkwałów głosami:
Znów daleka droga
Słony przestwór wody (bis)
Pora w morze nam
Szarpnij kotwicę w górę,
Wybierz ją pod kluzę, (bis)
Pora w morze nam !
Ustaw żagle z wiatrem,
Wybierz mocno fały (bis)
Pora w morze nam
A jeden ze starszych wilków morskich
zaśpiewał egzotyczną pieśń,
przygrywając sobie na bones, a pozostali stukali rytmicznie w co
popadło i na
„gębofonie" z grzebienia lub różnego rodzaju irlandzkich flażoletach,
tworząc
rodzaj kapeli Fu-Fu, czyli muzyki kubryku — czasu wolnego.
Śpiewam dziś tej jedynej I jednej dziś gram,
Jej tatuaż na piersi wykłuty mam
Ref,Hej-ho,
rybki małe, po co łzy
Poco płacz ?
(bis)
Jeden z żeglarzy wydał przeraźliwy rodzaj
świergotu lub tryla gwizdkiem
bosmańskim zdobionym srebrem i małymi węzłami, inni czynili różne gesty
naśladując klarowanie żagli, buchtowanie lin lub też naśladowali kroki
marynarzy na rozkołysanym pokładzie.
Nie wytrzymali tego flisacy krakowscy
siedzący przy ławie w drugim
końcu sali i zaczęli śpiewać przy akompaniamencie gęśli szyprowską
gwarą swoje
pieśni:
Promem po zbożopławej sztyrując Wiśle
Gdy Tytan śród nieba stał właśnie w tej dobie,
Ptaszym grzmotem ruszony rzekłem sam w sobie:
O, płowiaczko Sarmacka ! Polskich rzek głowo!
K rzeczy-li k niemym rzeczam przemówić słowo?,
Dawno-ć by Persa na twarz pod wielbogi, I saracen uzłocił brzegów tych rogi…
A na to odśpiewali jeszcze żeglarze kołysząc
się na boki przy swojej
ławie, niczym na oceanicznych falach:
Ciągnij mocno swoją dolę,
Hej, Hej ! po wieczny czas!
Wziął nas bosman w swą niewolę,
Hej, hej nie pierwszy raz !
Trzasną chyba dzisiaj stawy
Hej, hej ! nie pierwszy raz !
Kiwa łajbą dla zabawy
Hej, hej i jeszcze raz !
Biesiady także przyśpiewki i żeglarskie
szanty trwały często do białego
rana, czuć w nich było powiew morza i nostalgię za dalekomorskimi
podróżami.
Często jednakże o poranku intonowano rodzaj staropolskiej pobudki
przepojonej
morską tonacją:
Hejnał świta ! już z pokoju, W złotopromiennym zawoju
Od Neptuna śliczna zorza, Z głębokiego wstaje morza.
Często też opowiadano o sposobach i trudnościach nawigacyjnych przez
Morze Bałtyckie do Lubeki i wypełnianiem czasu przez podróżnych w takim
rejsie,
zwyczajach pasażerów grających w karty i różnego rodzaju zabawach i rozrywkach
na statkach:
Brzmiące
śpinety i skrzypce mieli
Różne padwany i balety pieli.
My zaś wesoło, kiedy ich czujemy,
Za ich pobudką w głos wykrzykujemy
Podróż trwała często około czterech dni, a szczególnie groźne były dla
kupców elbląskich wybrzeża Jutlandii, gdzie występowały liczne ławice
piaskowe i zagrożone przez napaści piratów statki żeglugą przez Sund. Rozwijał
się w związku z tym w Elblągu przemysł okrętowy, budowano wiele typów
statków, takich
jak szmaki, ligurny, burdymy i wreszcie kogi. Pojawiły się wtedy pośród
rozśpiewanej gawiedzi różne piosenki żeglarskie, a wśród nich „Piosenka
trampowa":
Hej, hej ! Szedł statek jesienią z Elbląga do
Hull.
Hej, hej ! Wiózł złą pszenicę z żuławskich
pół. A słońce złociście świeciło, hej !
Po morzu, po niebie, po drągach rej.
Hej, hej, czekali angielscy kupcowie w Hull,
Hej, hej, aż przyjdzie pszenica z żuławskich
pól. A nocą latarnie mrugały, hej.
Pilnował ich matros na drągach rej.
Hej, hej, czekali angielscy kupcowie w Hull,
Hej, hej, aż pszenica z żuławskich pól, A nocą latarnie mrugały hej.
Pilnował ich matros na drągach rej.
Hej, hej, za nami Arkona, za nami Sund,
Hej, hej, Kattegart już kipi pod Anhdd Grund A słońce złociste wciąż świeci, hej.
Po falach, co skaczą na drągi rej.
Tacy to przebywali goście, żeglarze oraz
kupcy w elbląskim Dworze
Artusa oraz gwarnym porcie na pomostach i nabrzeżach ulicy Wodnej.
Ciekawy i pełen humoru zdaje się być także pewien obyczaj przyjmowania
do środowiska kupieckiego i brackiego nowicjuszy, którzy chcieli tam
jak
najrychlej się dostać. Wprowadzano całą zgrają nowego kandydata na
kompana i przestraszonego, a także nieco zziębniętego długotrwałym
przetrzymywaniem przed
wejściem do Dworu — kazano szybko się ogrzewać, przytulając go do
kaflowego
pieca stojącego niczym okazały, ciepły obiekt w rogu sali. Biedaczyna
obiema
rękami obejmował wówczas ów piec i przytulał się mocno do jego
zdobionych i rzeźbionych kafli. Orientując się dopiero po chwili iże przyciska swoje
lica do
wypiętych pośladków wyrzeźbionych na owym jakże cennym i praktycznym,
dla
ocieplania i rozweselania bywalców owego przybytku humoru i zabaw
obiektu
Starego Miasta.
1 2
« Czytelnia i książki (Publikacja: 04-04-2004 Ostatnia zmiana: 30-01-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3359 |
|