Nauka » Pseudonauka, paranauka
Hr. Henryk w walce z czarnoksiężnikiem [2] Autor tekstu: Stanisław Wasylewski
Gorzej natomiast było z krynolinami pań. Jakaś tajemna siła wyprężała je najpierw gwałtownie i ciągnęła ku dołowi, potem zaś, o zgrozo, obdzierała je z falban i obręczy i podrywała w sposób dziki i niegodny ku górze, tak że obecni widzieli na własne oczy
dessous dam dworu, odsłonięte powyżej kolan! W tej samej chwili zegar grający zaczął bić, w ścianie coś pukało gwałtownie, niewidzialna ręka ściskała obecnych za gardło. Przez cały czas Dawid Douglas Hume siedział nieruchomy na krześle i zdawał się nie brać wcale udziału w tych nadprzyrodzonych zjawiskach. Nawet osoby Imperatora nie uszanowały szalejące duchy. Raz wyrwało mu nagle z rąk batystową chustkę do nosa, potem go dotykało po twarzy i rękach. Zaczai wierzyć Hume’owi i stał się zabobonny. Dzienniki całego świata powtórzyły wkrótce opis następnego seansu, w którym wzięły udział już tylko cztery osoby: Napoleon III, cesarzowa Eugenia, ks. Montebello i Hume. Na stoliku przygotowano pióra, papier i atrament. Hume wiedział doskonale, gdzie i jakim duchem się popisać. We Florencji Dante, tu zaś, któż by inny, jak nie — Napoleon I. Dobrotliwy duch cesarza Francuzów od lat trzech stał, jak wiadomo, na usługach wszystkich spirytystów i na każde zawołanie pojawiał się bezzwłocznie w Nowym Jorku, Wrocławiu, Lwowie i Proszowicach. Więc i teraz nie odmówił. Nagle cesarz i cesarzowa ujrzeli przeźroczystą i bladą rękę ducha, wionącą z kątów salonu ku stołowi. Zatrzymała się… ujęła pióro w palce… zamaczała… i… zaczęła pisać. Wszyscy czworo odczytali na papierze podpis Napoleona I i stwierdzili jego zupełną i niezaprzeczalną autentyczność. Ręka snuła się dalej jak obłok, po pokoju. Wzruszony i drżący Napoleon III krzyknął, że rad by ucałować drogie widmo. Ręka Napoleona I zbliżyła się do ust Napoleona III. Teraz cesarzowa Eugenia wyraziła to samo życzenie i też zostało spełnione. Na bulwarach zawrzało. Comtessa Guicciolli, protektorka stolików wirujących, była niepocieszona, jakże błahą zabawką były bowiem wszystkie
stolikowe emocje wobec tych upiornych rewelacji Hume’a? Cesarzowa Eugenia oddała do szkół jego siostrę, a cały dwór z głęboką i trwożną wiarą odnosił się do białowłosego czarodzieja z Wysp
Orknejskich. I śmiał się w głos z nieśmiertelnej Akademii, która uporczywie zarzucała spirytystom brak piątej klepki i określała rzecz mianem „kolektywnej halucynacji". Aleksander Branicki był, jak słyszeliśmy, rodzonym bratem p. Zygmuntowej Krasińskiej, więc nic dziwnego, że wieści o tym wszystkim doszły bardzo rychło do autora
Przedświtu. Schorzały pożeracz tajemnic bytu zapragnął naturalnie ujrzeć jak najrychlej dziwo, a jeszcze bardziej naparła się poznać czarnoksiężnika -
incomparabile donna, pani pomarańczowych drzew i nadmorskiej willi — Delfina
Potocka. Poeta cierpiał w tym czasie więcej niż zawsze. Rany ropiące w kolanie, ból stawów i podagra przykuwały go do szezląga, chodzić mógł tylko o kulach, lecz i na tych kulach powlókł się do Aleksandra
Branickiego. Było to, jak się zdaje, tuż po słynnym już na cały Paryż seansie w Tuileriach. Choć przygotowali się oboje z Delfiną na emocje niepospolite, mimo to seans przeszedł oczekiwania i wstrząsnął obojgiem do głębi. Powiernik Zygmunta, Adam Sołtan w Waplewie otrzymał od niego w kilka dni list z datą 2, marca 1857, w którym czytał, co następuje: „Hume, medium amerykańskie, przez Aleksandra Branickiego utrzymywane, niesłychanych dokazuje cudowności. Dzwonki same chodzą po pokojach i wabią się dźwiękiem serc swych, poruszonych
niewidzialnymi siłami. Chustki latają po powietrzu i zawiązują się na węzły same. Ręce pod stolikiem jakieś nieludzkie, zaświatowe, wstają i dotykają osób przy stoliku siedzących, a niektórym widocznie objawiają się. Cesarz i cesarzowa je widzieli". Nie tylko cesarz i cesarzowa, także istota najdroższa Zygmuntowi i najbardziej dla niego miarodajna -
Incomparabile. Pisał bowiem dalej w tym samym liście: „Pani Delfina pozawczoraj taką rękę czuła na własnej i ledwo nie zemdlała!…"
(Listy, t. II, str. 447). Wcale nie koniec. Wkrótce zaszły wydarzenia jeszcze bardziej olśniewające. Jeden z bliskich znajomych Krasińskiego, który miał sposobność spędzić noc w towarzystwie Hume’a, zaręczał naj uroczyściej, że dzięki czarodziejowi „pozyskał możność rozmowy z dwoma dawno zmarłymi i ukochanymi osobami, których cienie widział najdokładniej". Wszystko to poruszyło do żywego twórcę Irydiona. Nie krył on się wcale ze swym zaciekawieniem dla spirytyzmu i spodziewał się po nim wiele. „Był przekonania — objaśnia bliski przyjaciel poety — że wiele jeszcze sił i tajemnic natury zakrytych jest dotąd grubą zasłoną, że podobną siłą jest między innymi magnetyzm, że jednak z biegiem czasu wiedza ludzka odnajdzie jego własności i potęgę, i że te odkrycia rozszerzą znacznie widnokrąg wiedzy". Zapomniał o podagrze i ranach w nodze i z całym młodzieńczym zapałem jął obserwować Hume’a. Seanse odbywały się teraz w mieszkaniu Krasińskiego, rue Dauphot 8, w zamkniętym kółku najbliższych przyjaciół. Rzecz była tak dalece intrygująca, że nawet w żurnalach paryskich pojawiać się poczęły w jakiś czas biuletyny o doświadczeniach
chez le comte K., a to, że akordeon grając biegał po kolanach obecnych, a to, że same dzwonki tam dzwoniły, choć nikt nie ciągnął z całej siły. Przerażeni przyjaciele poety kiwali z niepokojem głowami zapytując, do czego to prowadzi. Rozogniona wyobraźnia poety pracowała coraz szybciej i coraz gwałtowniej. Wytężył wszystkie władze swego głębokiego rozumu, kobiecej wrażliwości, genialnej intuicji... Kto zacz ten Hume? Skąd bierze się jego moc i jaka ona: fizyczna, nie znana nam jeszcze, czy też naprawdę — nadprzyrodzona? Bo o tym przekonany był najmocniej, że to ani kuglarstwo, ani szarlataneria. Toż samo stwierdzili reprezentanci cechu kuglarzy i sztukmistrzów karcianych zaproszeni do ekspertyzy przez ks. Ludwika Napoleona. A więc cudotwórca? Już dawno, jeszcze za życia Słowackiego pisał w liście do niego: „Drogi Julu! W cuda wierzę zawsze i wszędzie, w cudotwórców prawie nigdy!" Miał-że teraz uwierzyć? Tymczasem niesamowitość Dawida Douglasa rosła a rosła… U ks. Murata np. obecni odczuli bolesne dławienie, brak oddechu i zawrót głowy, odór kostnicy i strach… Jakaś niewysłowiona groza przykuła ludzi do krzeseł. Niewidzialne ręce mary trącały wytwornych gości w sposób niedwuznacznie niegrzeczny. Zdawało się, że podłoga usuwa się spod
nóg, a pałac leci w przepaść… Drzwi otwierały się i zamykały, światła gasły i znów płonęły krwawo… A wtedy Dawid Hume, nie mówiąc ani słowa, wstał i opuścił towarzystwo — bez pożegnania!... Problem zadręczał Krasińskiego dalej. „Tu powstaje straszne pytanie, a jedno z najważniejszych, może najważniejsze wieku — bo
jeślić istotnie mediumy ułacniają nam zetknięcie z duchami, toć pytanie, z jakimi?!"
(Pisma t. VII, str. 164) Z jakimi?! Tym skwapliwiej szukał odpowiedzi. W liście do Trentowskiego z 13 marca 1857 donosił na razie krótko: "Bardzo mnie zatrudnia teraz tu będące medium amerykańskie, pełne magnetycznej siły, sprawiającej zjawiska najdziwniejsze w oddali od obrębów jego organizmu i wchodzącej nawet w zetknięcie z duchami. Siedzę go i badam, i pilnuję z krwią zimną i rozwagą ścisłą, nic a nic nie podając się w stronę wyobraźni. Ten człowiek od trzech tygodni napełnił Paryż rozgłosem swoich cudownych zjawisk".
(Listy, t. III, str. 345) Jakże reagował na to Hume? Od pierwszej chwili poznania Krasińskiego jasnowłosy fakir z Wysp Orknejskich poczuł instynktownie, że ma w nim adwersarza i wroga. Ta wytężona fanatycznie, śledząca myśl poety maltretowała go w sposób bolesny. Uległ wskutek tego jednemu z najgwałtowniejszych w swym życiu ataków
katalepsji, o czym doniosły dzienniki, a też sam Krasiński w liście do Sołtana: „Posiedzenie było u mnie,
ale nic a nic nie pokazało się, tylko medium sam dostał strasznego napadu nerwowego i konał długo na swojej kanapie". Objaw ten nie zmartwił bynajmniej Krasińskiego. Przeciwnie. Podniecił go i dodał bodźca do dalszych obserwacji. Widocznie on, arcykapłan romantyzmu, jest tu potrzebny, a może i powołany do czynu... Widocznie kryje się w rzeczy coś niesamowitego... Inferno — intryga piekieł — koszmar Belzebuba. Nie wymówił jeszcze słowa, ale miał je na ustach: Antychryst. O którym przecież wieść ludowa zapowiada, że przyjdzie w piecu żelaznym, a ogień nie będzie się imał go. A jeśli nie on sam, to w każdym razie jego „przedznak i przesłanka", jego zwiastun i
galopin! I tak z właściwą sobie przesadą przypisywał biednemu Hume’owi doniosłe, światoburcze posłannictwo. Ogarnęła go bowiem ta sama żądza, którą ongi, w średniowieczu, płonęły świątobliwe damy w klasztorach; zapragnął właśnie poznać to nowe wcielenie czarta, zgłębić jego zakres i moc, a potem „przeciw piekłu podnieść kord!" Paryż śledził tę walkę z ciekawością. W demokratycznym dzienniku „Independance" zanotowano sensację z przekąsem:
Le comte K. a fait de son salon l’auberge de Satan. Hr. Krasiński przemienił swe salony w oberżę szatana!...
Przede wszystkim chodziło o to, żeby Hume sam przyznał się do tego, że nie jest zwyczajnym śmiertelnikiem, jeno po prostu… wysłańcem
Inferna, emisariuszem mocy piekielnych. A te sabaty i czarne msze, które wśród zachwytu Paryża odprawia, to znowu nic innego, a tylko — początek końca świata... Tak jak przed rokiem Pius IX w Watykanie, tak teraz Krasiński jął zaklinać i namawiać fakira, aby się nawrócił i wyrzekł spółki ze złym duchem. Daremnie medium, Bogu ducha winne, tłumaczyło się, że z piekłem nie łączą go żadne stosunki osobiste. Raczej przeciwnie. (Wywody Hume’a zanotował poeta dosłownie.) Mówił, „że wciąż z duchami ma do roboty — ale z samymi dobrymi — że złych tylko kilka oglądał w życiu — że Bóg teraz zezwolił na te dziwne i dziwaczne po salonach obcowania z duchami, by ród człowieczy zwątpiały nazad do wiary w nieśmiertelność duszy przywieść".
(Pisma, t. VII, str. 161) Pierwsze assaut spirytysty z wieszczem nie dało rezultatu. Poeta chciał go z miejsca porazić wizją zwyciężającego Galilejczyka, ale cóż? Hume wywinął się jak piskorz. Krasiński atakował dalej, odpowiadając na wszystko uporczywie: To nieprawda. „Teoria najzręczniejsza w jego (Hume’a) własnym interesie". Już sobie zdawał dokładnie sprawę z istoty tych zjawisk.
1 2 3 Dalej..
« Pseudonauka, paranauka (Publikacja: 06-01-2005 Ostatnia zmiana: 25-01-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3864 |