|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Zdrowie
Neurochirurgia mózgowego porażenia dziecięcego oczami pacjenta [2] Autor tekstu: Andrzej Zakrzewicz
Artykuł przedstawiał
efekty operacji jednego z najcięższych przypadków choroby
MPD. Pomimo częściowej tylko poprawy,
jaka wystąpiła u opisywanej Kamili i astronomicznej ceny zabiegu, podanej w tekście — bardzo mocno zainteresowałem
się tą sprawą. Jeśli w ciężkich przypadkach obserwuje
się poprawę, to być może w lżejszych
przypadkach — takich jak mój — też da się coś zrobić. Kiedy zadzwoniłem do
Kliniki Neurochirurgii X
Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy,
gdzie pracuje profesor Marek Harat,
nie udało mi się porozmawiać z nim, ponieważ był na urlopie. Jeden z jego asystentów
poinformował mnie
bardzo ogólnie, że metoda
stwarza możliwości obniżenia spastyczności,
co do tej pory nigdy się nie udawało.
Jakiś czas później udało mi się dodzwonić do innego
asystenta profesora Harata — doktora Marcina Rudasia, który bezpośrednio zajmuje się w Klinice pacjentami z MPD. Jako pierwszą informację
przekazał mi, że leczeniem
można objąć tylko te osoby, które mają spastyczność. Tak zwana „postać wiotka mózgowego
porażenia dziecięcego" w ogóle nie kwalifikuje się do operacji. Ponadto spastyczność musi być odpowiednio
duża, istnieją odpowiednie skale określające poziom spastyczności
(m.in. skala Ashwortha). Dociekając, na jakim mechanizmie opiera się działanie stymulatora, spytałem
m.in.: „Rozumiem, że operacja działa jak przeszczep zdrowej,
prawidłowo funkcjonującej
komórki nerwowej?". „Nie" — odpowiedział. — „To działa na
zasadzie blokowania przepływu
impulsów nerwowych". Na
końcu zapytałem jeszcze, do
jakiego mniej więcej
poziomu próbuje się poprzez tę operację
doprowadzić stan pacjenta. „Ustąpienie spastyczności
oznacza wyleczenie z choroby"- odpowiedział
doktor Marcin Rudaś.
15.10.2003
roku pojechałem do Bydgoszczy
na konsultację u profesora
Harata. Byłem
ostatnim
pacjentem. Profesor wyszedł
do mnie przed gabinet. Kiedy
wstałem z krzesła, redukcja stresu, która trwała przez
dobre 6 godzin oczekiwania sprawiła, że opanowałem tremę i byłem spokojny oraz rozluźniony. Trochę
zrezygnowany ruszyłem w jego kierunku. Polski neurochirurg obserwował mnie. Gdy przeszedłem
5 metrów — profesor
zauważył chyba jakieś
oznaki
spastyczności i przykucnął
na moment, żeby pewne
rzeczy lepiej dostrzec. Weszliśmy
do gabinetu.
Po badaniu profesor Harat
powiedział: „Nie będę
ciebie operował. To jeszcze nie jest to, czego ty oczekujesz. Operacja by się udała,
ja jako lekarz byłbym
zadowolony, a ty mógłbyś
tego prawie nie odczuć. Mógłbyś
powiedzieć mi później — ja
nie widzę, że tutaj jest coś lepiej". Następnie profesor
zwrócił się do mojej
mamy: „Tutaj prawie w ogóle nie ma spastyczności".
To był cios. Zapytałem więc:
„Panie profesorze, tu nie chodzi o kwestionowanie kompetencji,
ale może...,
profesor Galanda?". Rozłożył
ręce i powiedział: „Dam
panu telefon do profesora Galandy,
ale on ma te same zasady
kwalifikowania do operacji,
co ja".
IV. Nie mogłem się
pogodzić
Po przyjeździe z Bydgoszczy byłem zrezygnowany i nie robiłem sobie już dużych nadziei, jednak postanowiłem jeszcze zadzwonić
do profesora Galandy.
Udało mi się to dopiero na
początku listopada 2003
roku. Powiedziałem: „Dzień
dobry, panie profesorze. Moje nazwisko Andrzej Zakrzewicz.
Dzwonię z Polski. Jestem
chory na dziecięce porażenie mózgowe. Jest to lekka, nawet
można powiedzieć, bardzo
lekka postać tej choroby. Ja raczej normalnie chodzę, troszeczkę
biegam, gram w ping-ponga, skończyłem studia. Niemniej występuje u mnie około
20% spastyczności, około
25% w prawej nodze, około 10% w lewej nodze. Lewa ręka jest u mnie
całkowicie sprawna, prawa jest sparaliżowana w około 50%. 15.10.2003 roku byłem
badany przez
polskiego
neurochirurga, profesora Marka Harata, który nie zakwalifikował
mnie do operacji
ponieważ uważał, że w tak lekkiej postaci mózgowego porażenia
dziecięcego poprawa byłaby bardzo mała. Czy pan
jako lekarz z ogromnym doświadczeniem w leczeniu tej choroby,
zdecydowałby się przeprowadzić u mnie tę operację i spróbować wywołać jakiś
stopień poprawy,
ponieważ choroba bardzo mi w życiu przeszkadza".
Nie dając sobie dużych
szans, nie mogłem
zdecydować się na podróż na Słowację. Zaproponowałem profesorowi Galandzie wysłanie mu listu z dokładnym opisem mojej choroby, przetłumaczonego
na język słowacki. Poprosiłem,
by na podstawie tego opisu spróbował ocenić,
czy jest w ogóle
sens, bym jechał do niego na konsultację. Profesor uprzedził mnie od razu o wysokich kosztach operacji.
Napisałem długi list (6 stron). W kilku miejscach, oprócz
czystego opisu mojego stanu, pozwoliłem sobie przedstawić własne przypuszczenia co do tego, czy dany objaw jest przejawem spastyczności,
czy czegoś, co według
moich przypuszczeń mogło być tzw. „wypadnięciem ruchu dowolnego". To ostatnie zjawisko polegałoby na przerwaniu szlaku nerwowego,
przewodzącego impulsy z kory mózgowej do mięśni — w wyniku czego poprawna intencja
ruchowa zaprogramowana na poziomie
kory mózgowej nie mogłaby dotrzeć do mięśni, ponieważ przerwana byłaby
droga nerwowa przewodząca impulsy. Kiedy dwa tygodnie później zadzwoniłem ponownie
do profesora Galandy,
powiedział po angielsku: „No w zasadzie mogę powiedzieć
ci to samo, co powiedział
profesor Harat. Mogę jedynie obniżyć
ci spastyczność".
Po tej
rozmowie przez bardzo długi
czas nie mogłem
zdecydować się na telefon do słowackiego
lekarza. W połowie lutego
2004 roku
napisałem do niego jeszcze e-mail, w którym
pytałem o takie rzeczy jak
to, czy po operacji wyprostowałyby mi się kolana i stopy, czy nastąpiłby w jakimś stopniu powrót ruchów
precyzyjnych palców, czy obniżyłoby się ogólne
napięcie mięśni, czy obniżyłaby się podatność
na zmęczenie i ból, czy poprawiłaby się równowaga. Profesor nie odpowiedział mi.
Po wypowiedzi
profesora Harata zacząłem
przypuszczać, że objawy mojej choroby są pewną
sumą spastyczności i wypadnięcia
ruchu dowolnego, i że
ten ostatni objaw u mnie dominuje. Doszedłem
do wniosku, że nawet teoretyczne
zlikwidowanie 100% spastyczności mogłoby, w moim przypadku,
poprawić mój
stan o najwyżej jakieś 30%. Gdyby
więc skuteczność neurochirurgicznej
redukcji spastyczności
wynosiła np. 50% — w moim przypadku mogłoby to
oznaczać tylko np. ok. 15%
poprawy. Przez jakiś czas myślałem sobie, że jednak może nie miałoby to sensu w obliczu
konieczności zdobycia tak ogromnej sumy pieniędzy, konieczności
zwrócenia się do ogromnej
liczby ludzi z prośbą o pomoc, długotrwałego
przerwania pracy
(pracowałem dorywczo co
jakiś czas w wielu miejscach, w zawodzie
psychologa i poza nim) oraz zdecydowania
się na bardzo poważną, nowatorską i niebezpieczną mimo wszystko operację, która u mnie wykonywana byłaby niemalże eksperymentalnie.
Obawy budziło we mnie
także ewentualne życie po operacji ze stymulatorem
oraz to, czy urządzenie nie przeszkadzałoby
mi, czy nie zaburzałoby u mnie jakichś funkcji. Czy nie czułbym
się z nim jak maszyna, jak
robot, jak cyborg? Czy nie miałbym wrażenia,
że moja wola jest sterowana
przez jakieś urządzenie?
Przez dość długi
czas, w sumie około 11
miesięcy, byłem targany przez sprzeczne myśli. Pod koniec
września 2004 roku
zdecydowałem się
jednak jeszcze raz zadzwonić do profesora
Galandy. Konsultacja
została wyznaczona na 25.10.2004 roku.
V. Żeby
rozwiać wszelkie
nadzieje
Na Słowację
zawiózł
mnie kolega. Pielęgniarka
profesora zaprowadziła mnie
do niewielkiej sali, na środku
której stał stół. Rozebrałem się do spodenek gimnastycznych i zacząłem chodzić po pokoju w jedną i drugą stronę. Zwróciłem uwagę profesora
na moje zgięte kolana i stopy, i zapytałem, czy się wyprostują po operacji. Neurochirurg
odpowiedział: „Może
odrobinę. My jednak możemy
ci dużo pomóc. Możesz mieć mniejsze
napięcie mięśni, mniejszą
podatność na ból, możesz
się mniej męczyć, możesz lepiej
chodzić".
Zapytałem o defekt w stopie, związany z jej niewłaściwym ułożeniem i otrzymałem odpowiedź,
że to jest już sprawa ortopedyczna,
neurochirurg w tym względzie
nie ma nic do roboty. Kiedy profesor badał
mi nogi, zwrócił
uwagę na ślady po operacji ortopedycznej ścięgien
Achillesa. Podsumował
badanie: „Poprawa może być
subiektywna".
Na końcu
profesor w rutynowy sposób zbadał mi rękę prosząc, żebym
ścisnął jego dłoń prawą ręką, wywołując w niej odruch nadgarstkowy
wygórowany oraz bym z zamkniętymi oczami dotknął
palcem wskazującym czubek
nosa. Kiedy to wszystko
zrobiłem, słowacki neurochirurg
był nieco zaskoczony.
Spojrzał na pielęgniarkę i powiedział: "Przecież tutaj w ogóle nie ma diskinesis, tutaj jest tylko
spastyczność".
Bardzo
ucieszyło mnie oczywiście
to i miałem ochotę zapytać,
czy moja prawa ręka będzie po
operacji sprawna. Zabrakło mi jednak odwagi. Kiedy ubierałem się, profesor
Galanda rozmawiał z moim kolegą.
Podczas podróży
powrotnej do Polski zadałem
mu pytanie, co dokładnie
powiedział Galanda. Kolega
po chwili zastanowienia odparł:
„Profesor jest szczególnym optymistą w odniesieniu
do prawej ręki, ponieważ jest
ona silnie sparaliżowana i tutaj cała patologia
to tylko spastyczność, w związku z czym są duże szanse teoretyczne na jej likwidację i doprowadzenie prawej ręki do dobrego poziomu funkcjonowania. Jeśli chodzi o nogi,
to będzie mniejsza podatność na ból i zmęczenie,
mniejsze ogólne napięcie mięśni,
większa ogólna mobilność.
Jeśli zaś chodzi o wyprostowanie
się kolan i stóp to profesor
nie jest pewny, czy uda mu
się to zrobić. Będzie tak
manipulował elektrodą, by wywołać
jak największy możliwy
efekt, ale czy to będzie to,
czego ty oczekujesz, tego
nie wie i nie może ci tego
zagwarantować". Potem kolega powiedział
mi jeszcze, że profesor Galanda uprzedził,
że po operacji mogę się minimalnie jąkać.
VI. Koszty operacji to wielki
problem pacjenta
Po powrocie
do domu, rozpocząłem zbieranie
środków na przeprowadzenie operacji. Koszty w chwili zakwalifikowania kształtowały
się na poziomie około
700.000 koron słowackich (80 tys. zł.),
ponieważ profesor
pierwotnie zalecił mi zakup stymulatora unilateralnego
Soletra, z zamiarem zastosowania
go tylko na prawą stronę ciała, uznając, że niską spastycznością po
stronie lewej nie będzie się
zajmował. Kiedy pod koniec listopada 2005 roku uzbierałem tę sumę i zadzwoniłem
do profesora, żeby mu o tym zakomunikować — spytałem, czy jednak nie podjąłby się także
przeprowadzenia projekcji na lewą nogę.
Profesor zgodził
się, ale to oznaczało konieczność
uzbierania następnych prawie 60 tys.
zł. W konsekwencji wyklarowała
się całkowita cena operacji -140 tysięcy zł. (35 tys. euro).
Jak zbierałem
pieniądze na operację? Najwięcej pieniędzy zebrałem poprzez współpracę z Caritasem.
Zwróciłem się najpierw do
Caritas Archidiecezji Łódzkiej (ks.
Jacek Ambroszczyk oraz ks.
Marcin Grzelak napisali
list intencyjny, który wysyłany
był do proboszczów poszczególnych
parafii). Przeprowadziłem, wraz z około 35 wolontariuszami,
blisko 320 zbiórek w kościołach,
często po 2 — 4 zbiórki w tej samej parafii. Kiedy nie było już możliwości zbierania większych sum w Archidiecezji
Łódzkiej zwróciłem się jeszcze
do Caritasu Diecezji Łowickiej,
Archidiecezji Częstochowskiej oraz Diecezji Kieleckiej.
Przeprowadziłem też zbiórki w parafiach Luterańskich,
Kalwińskich oraz Mariawickich.
Zbierałem także na meczach Widzewa i ŁKS-u. Pomagały mi poza tym: Fundacja
Gajusz (prezes Tisa Kwiatkowska-Żawrocka), Fundacja
Gaja (prezesi: Blandyna Mrozowska i Andrzej Korabiewski), Fundacja Nadzieja (prezes Elżbieta Nachyła) oraz Fundacja
Atlas, a także rodzina i bliscy znajomi. Na
zebranie tej dużej sumy pieniędzy, która miała zmienić moje życie, poświęciłem
ponad 1,5 roku.
1 2 3 Dalej..
« Zdrowie (Publikacja: 29-01-2007 )
Andrzej Zakrzewicz Ur 1974. Z wykształcenia psycholog, praca magisterska z zakresu psychologii różnic indywidualnych, teoria H.J. Eysencka, Uniwersytet Łódzki, rok 2000, specjalizacja z zakresu psychologii klinicznej i wychowawczej. Zainteresowania: psychologia, neurofizjologia, filozofia, genetyka i biologia ewolucjonistyczna, marketing, historia i religioznawstwo. Obecnie planuje zajmować się działalnością charytatywną na rzecz neurochirurgii dziecięcego porażenia mózgowego i innych neurologicznych chorób czynnościowych. Strona www autora
| Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5239 |
|