Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.903.782 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 734 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Polska jeszcze nie zginęła, potem niemal zginęła, wreszcie po słynnych osiemnastu dniach, zginęła: jak i dzisiaj, na przekór śląskim i wschodniopruskim ziomkostwom, Polska jeszcze nie zginęła."
 Nauka » Wielkie postacie nauki

Ahoj, Darwin! [1]
Autor tekstu:

"Gdzie najjaśniejsze światło,
tam najgłębsze cienie"
Johann Wolfgang von Goethe

Darwinowskie "człowiek pochodzi od małpy" przewróciło stary świat do góry nogami, podobnie jak Kopernikowskie "wstrzymał Słońce ruszył Ziemię" przenicowało kosmos. Gdy w jakieś dobre sto lat po opublikowaniu przez Karola Darwina "O pochodzeniu gatunków" (1859) dotarło to do mojej ledwie wykluwającej się świadomości, myślałam, że pochodzimy od tych konkretnie małp, które widywałam w krakowskim zoo i które, jak każde dziecko, uwielbiałam. Po prawdzie, co to znaczy "pochodzić od" jakiś czas jeszcze było dla mnie tajemnicą. Za to rozumiałam miłą mi, dziecku, bliskość człowieka z małpą — ale równocześnie wyczuwałam tę jeszcze w sto lat po ogłoszeniu teorii ewolucji mieszaninę niedowierzania i sarkazmu, gdy o tym mówiono. Bo przecież jak od małp, jak od Adama i Ewy?!

Darwin w ostatnim rozdziale swojej książki napisał, że oto "światło padnie na początki człowieka i jego dzieje". W niespełna 100 lat po tych słowach, w rok moich urodzin (1953), kolejny snop światła rzucili na pochodzenie człowieka dwaj młodzi uczeni, James Watson i Francis Crick. Dociekając, jak też materiał genetyczny może być zapisany, odkryli "alfabet życia" i wpadli na to, jak jest ułożony. Że informacja genetyczna zapisana jest w formie kombinacji miliardów par czterech raptem zasad w cząsteczce DNA, ułożonych w charakterystyczną skręconą drabinkę, podwójną helisę kwasu dezoksyrybonukleinowego, dziś model a nawet ta trudna nazwa znane są (nieomal) każdemu dziecku. Do złamania kodu genetycznego upłynęła kolejna dekada i oto — po nitce do kłębka — okazało się, że człowieka od małpy różni zaledwie 2% genów. Tak fenomenalne potwierdzenie tezy, że człowiek jest bliskim krewnym małpy, mogłoby zaskoczyć nawet samego Darwina.

Bo, przy całym uwielbieniu dla małp, jak z jakiejś prymitywnej prapramałpy może zrodzić się dzisiejszy niedościgniony konstruktor rakiet, genialny informatyk, uduchowiony poeta czy choćby "prosty kierowca TIR-a" mając przy tym 98% genów ciągle jeszcze wspólnych z tamtą owłosioną prapramatką z ogonem? Jeżeli jest to wynikiem procesu będącego mixem odpowiedniej informacji i minimalnych kumulujących się prób i błędów a wszystko to trwa wystarczająco długo, to może. To właśnie w swojej wizji zobaczył Darwin. Nie tylko dostrzegł zjawisko, ale rozciągnął czas o wiele bardziej, niż ktokolwiek przed nim mógł to sobie wyobrazić. Inna sprawa, że od narodzin Darwina do dziś, w ciągu tych zaledwie 200 lat, wiek Ziemi wydłużał się nadal, przyzwyczajając ludzi do coraz przepastniejszych przestrzeni czasowych, i dziś nawet nam powieka nie drgnie, gdy mówimy, "dinozaury wyginęły 50 milionów lat temu".

Obecnie wiek Ziemi ocenia się na 4,6 miliarda lat (4600000000) i jeśli porównać to z wiekiem Ziemi obliczonym wg Biblii a wynoszącym na dzień dzisiejszy 5769 lat, widzimy, jak kolosalnego skoku wyobraźni potrzebowaliśmy, by zrozumieć, na czym polega siła drobnych zmian gromadzonych przez miliony lat. Żeby z tamtej pierwszej małpy, która spadła z drzewa, otrzepała się i ruszyła na podbój świata, urodził się w końcu sam Karol Darwin, potrzeba było 500 tysięcy pokoleń. Licząc od pierwszego myśliciela zastanawiającego się nad prawami rządzącymi naturą po dostrzeżenie ich przez Darwina potrzeba było 100? 200 pokoleń? Od narodzin Darwina w roku 1809 do dziś minęło 200 lat. 10 pokoleń to mgnienie w ewolucji człowieka, ale wystarczająco długi okres czasu dla zmian w świadomości.

Dla mnie, urodzonej prawie 150 lat po Darwinie ani informacja, że nie jesteśmy centrum świata, ani że jesteśmy spokrewnieni ze zwierzętami nie była żadnym szokiem. I tak jak dzisiejsze dzieci na pamięć znają różne nazwy dinozaurów, tak ja znałam różne ekscytujące słowa krążące za czasów mojego dzieciństwa: neandertalczyk, pitekantropus, australopitekus, homo sapiens… W kółko oglądałam rysunki i zdjęcia w imponującej oprawnej w skórę niemieckiej księdze, która po wojnie jakimś cudem trafiła do rodzinnej biblioteki. Był to wydany około 1900 roku bogato ilustrowany tom "Weltall und Menschheit", "Wszechświat i ludzkość", książka z obrazkami mojego dzieciństwa.

Długa historia rodzaju ludzkiego układająca się cegiełka po cegiełce w logiczną całość odkąd ją pomyślano, od Darwina, jego prekursorów i jego następców, po wiedzę jaką łykałam z porannym mlekiem, to było tak normalne, jak normalne było, że szczepiono mnie przeciwko chorobom, że ulicami jeździły samochody, że w domu mieliśmy radio a niektórzy sąsiedzi mieli telefony i nawet pierwsze telewizory...

Gdy w konsekwencji całej tej wiedzy, którą w dużym stopniu świat zawdzięcza staremu Darwinowi, przemyślałam sobie — już w wieku dorosłym — sprawę życia i śmierci, doszłam do bardzo podobnych wniosków, do jakich doszło już wielu przede mną, i o jakich mówił niedawno prof. Zbigniew Religa w wywiadzie dla "Przeglądu", po tamtej stronie nie ma nic, kompletnie nic. I ani trochę mnie to nie martwi. Nie było mnie zanim się urodziłam i nie będzie mnie gdy umrę. Dotyczy to każdej żywej istoty, dotyczy i mnie. Za to tym bardziej cieszę się, że jestem. I że mam kupę szczęścia. Że natura w swojej nieskończonej pomysłowości i wspaniałomyślnej hojności w wyniku potężnych sił działających po troszku w niewyobrażalnie długim czasie stworzyła akurat mnie akurat teraz.

I wyposażyła mnie w na tyle bystry instrument poznania, że jestem w stanie niejedno pojąć i niejedno wykombinować, na przykład dojść do takich samych wniosków, do jakich doszedł tak potężny umysł, jak ten profesora Religi. Jak on, nie przejmuję się, że nie będę żyła po śmierci, za to doceniam wagę tego, że żyję przed śmiercią. A jeżeli miałoby mi się zrobić żal, że czas mój jest ograniczony, od czego mam wyobraźnię? Gdy tylko mam na to ochotę, dosiadam mojego Wehikułu Czasu napędzanego siłą imaginacji (od zawsze przepadam za G.H. Wellsem) i odbywam fascynujące podróże a to w przeszłość a to w przyszłość.

Oto wsiadam i nastawiam mój autoczasopilot o 200 lat wstecz. Wysiadam w środku nocy. Lubię śpiące miasta. Ach, zobaczyć Kraków lutową nocą roku 1809! Śnieg pokrywa okropne pełne odpadów rowy wokół murów okalających miasto (Krakowianie wyrzucali wszystko wprost za mury). Jest więc srebrzyście-biało. Mróz łaskawie ścina odrażające zapachy. Idę pustą ciemną ulicą do Rynku. Ze względów higienicznych kilka lat wcześniej przeniesiono przepełniony cmentarz sprzed kościoła Mariackiego tam, gdzie jest dzisiejszy cmentarz Rakowicki. Jest cicho i romantycznie. Poza murami od strony Siennej stoi jeszcze maleńki kościółek św. Gertrudy, wokół niego zasypany śniegiem cmentarz skazańców, brrr, ale tu będą kiedyś "moje" Planty, tu będę się bawić. W dali widać ciemny cień Wawelu.

Żeby się z Krakowa dostać do angielskiego miasteczka Shrewsbury, gdzie w rodzinie zamożnego lekarza przyszło właśnie piąte dziecko na świat, synek Charles, musiałabym pewnie ze dwa tygodnie tłuc się dyliżansem, a potem niespokojnym zimą morzem przeprawiać na statku, i znowu jakimś zaprzężonym w konie pojazdem w głąb wyspy. Długa, niewygodna i niezbyt bezpieczna podróż przez Europę ogarniętą wojnami napoleońskimi. Lecę na miotle. Pode mną pola, lasy i — z rzadka — nieoświetlone, zasypane śniegiem pogrążone we śnie miasta i wsie. Nie ma aut, autostrad, torów kolejowych, słupów wysokiego napięcia, ogromnych skrzydeł wiatraków wytwarzających energię, nie muszę uważać na samoloty. Nigdzie nie ma świateł. Do elektryczności jeszcze ho ho i trochę. Czasami tylko zaszczeka zbudzony pies, zawyje wilk do księżyca.

W takim świecie urodził się Karol Darwin. Stoję nad jego kołyską. Jest blady i wątły, nienaturalnie ściśnięty becikiem, śpi jak w kokonie. Ale ma szczęście — mimo ogromnej śmiertelności noworodków — przeżyje. Los złożył u jego stóp wiele nadzwyczaj korzystnych atutów. Narodowości angielskiej należał do najbardziej dynamicznej, ekspansywnej, przeżywającej właśnie rewolucję przemysłową społeczności, a że do tego przyszedł na świat w warstwie uprzywilejowanej i obdarzony został zupełnie wyjątkową inteligencją i pracowitością odziedziczoną po przedsiębiorczych, twórczych dziadkach, więc już od kołyski miał niezłe fory...

Ojciec ojca, Erazm Darwin był jednym z najwybitniejszych umysłów swoich czasów, prekursorem koncepcji ewolucjonistycznych. W Edynburgu należał do tzw. Lunar Society, Towarzystwa Księżycowego, gdzie spotykamy takie umysły epoki jak Adam Smith, twórca współczesnych praw ekonomii, jedna z kluczowych postaci Oświecenia, czy James Watt, wynalazca maszyny parowej — Erazm miał swój udział w tym wynalazku. Z zawodu lekarz, był wynalazcą, uniwersalnym myślicielem, poetą. W roku 1809 nie żył już od 7 lat, ale żył jego duch, który z pewnością miał wpływ na idee wnuka.

Do Lunar Society — spotykano się tylko w jasne noce księżycowe, noce bezksiężycowe były zbyt niebezpieczne, stąd nazwa — należał też drugi dziadek Karola, Josiah Wedgwood, bogaty producent porcelany zmarły 14 lat przed narodzinami Karola. W 1774 roku cesarzowa rosyjska Katarzyna Wielka zamówiła u niego serwis za dwa tysiące funtów w złocie, majątek. Z takiego domu wywodziła się matka Karola. Ojciec był lekarzem, podobnie jak jego ojciec. I to jakiej rangi! Dostał nawet propozycję zostania nadwornym medykiem samego króla Jerzego III, której jednak nie przyjął. Karol zaś odmówi zostania lekarzem w ogóle, ponieważ będzie go pasjonowało obserwowanie przyrody i właśnie temu zajęciu się poświęci.

W chwili narodzin Karola królem Wielkiej Brytanii jest już od prawie 50 lat mocno schorowany Jerzy III. Medycyna była bezradna. Dziś przypuszcza się, że chorobę — porfirię — mógł spowodować arszenik używany wtedy do wytwarzania pudru do peruk, kremów i leków. Króla zapewne stać było na dużo pudru, kremów i leków. Nikt nie wiedział, jak są szkodliwe. Medycynie początku XIX wieku daleko było do naszej wiedzy. Jeszcze 20 lat później, gdy młody Karol zaczyna studia medyczne, nie ma możliwości znieczulania pacjentów w czasie operacji. Karol przygląda się operacji dziecka bez narkozy. To wydarzenie przesądza o tym, że zmienia kierunek studiów. W filmie "Pan i władca: Na krańcu świata" Petera Weira inspirowanym podróżą dookoła świata Darwina mamy taką operację na chłopcu. Okropność.

BeaglePo raz drugi wybieram się do Anglii dnia 10 grudnia 1831 roku. Tym razem ląduję w porcie Plymouth. 22-letni Karol Darwin od tygodnia zajmuje wraz z dwoma towarzyszami maleńką kajutę na rufie HMS "Beagle", okrętu, którym wyruszy w swoją podróż życia. Już wyrusza, zdążyłam w ostatniej chwili. Jednak po wypłynięciu na otwarte morze "Beagle" wieje silny przeciwny wiatr: "Morze było bardzo burzliwe i okręt aż po burtę zapadał się w fale. Nigdy takiej nocy nie przeżyłem… Wycie wiatru i ryk morza, ochrypłe wrzaski oficerów i krzyki załogi stwarzały taki koncert, że nieprędko go zapomnę…" notuje Karol. Że on się wtedy nie wycofał!? Ależ on miał charakter!


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Darwin miał rację
O duchowości ponad bogami

 Zobacz komentarze (24)..   


« Wielkie postacie nauki   (Publikacja: 20-02-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Elżbieta Binswanger-Stefańska
Dziennikarka i tłumaczka. W Polsce publikowała m.in. w Przekroju, Gazecie Wyborczej, Dzienniku Polskim, National Geographic i Odrze. Przez ok. 30 lat mieszkała w Zurichu, następnie w Sztokholmie, obecnie w Krakowie.

 Liczba tekstów na portalu: 56  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: Odyseja nadziei i smutku
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6370 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365