Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.146.185 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 306 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Zakazy mogą tylko opóźnić postępy badań naukowych, nie mogą im zapobiec. Byłoby to odwlekanie nie tylko zagrożeń, lecz także pożytków ze wzrostu wiedzy, w tym takich, których z góry nie potrafimy dostrzec i docenić. Larum wobec klonowania jest reakcją irracjonalną, choć nietrudną do wyjaśnienia. Jednym z jej źródeł są zaburzenia w wyobraźni człowieka nękanego obrazami filmowymi, które łączą gatunek..
 Światopogląd » Racjonalizm

Subiektywna polemika z subiektywnym idealizmem [1]
Autor tekstu:

I

Często spotykam się ze śmiercią. O wiele częściej niżbym chciał i prawie zawsze niepotrzebnie – z przypadku… Gdyby śmierć była osobowym bytem mógłbym napisać, że zawsze staram się jej unikać, że zawsze z nią walczę i że często wygrywam, choć czasem to ona mnie zwycięża i wtedy ogarnia mnie niewymowne znużenie (już nie wściekłość, ani smutek), rutynowe wyczerpanie z paraliżującym bólem głowy, pleców, ramion, zębów od zaciśniętej żuchwy. A potem długo nie mogę zasnąć, a gdy mi się to już udaje — dopada mnie bruksizm. Ale pewnie wtedy Śmierć (jak wskazuje imperatyw narracyjny Pratchetta) pojawiałby się tylko w nocy, lub przy ściśle określonej pogodzie, mówiłby do mnie WIELKIMI LITERAMI i naiwnie nie potrafiłby zrozumieć, czemu tak usilnie z Nim walczę, dlaczego nie pozwalam odpocząć ramionom, dlaczego zmuszam mózg do kolejnego wysiłku i czemu ani na moment nie odpuszczam…

Czasem naprawdę chciałbym z Nim porozmawiać, lecz w moim przypadku zjawisku śmierci towarzyszy jedynie pewien rytuał… Rytuał wypełniania dokumentów, i kolejnych dokumentów, i jeszcze kolejnych… Rytuał pytań – czy mogłem zrobić coś jeszcze? A jak to będzie ze mną? Kiedy? Rytuał zapominania, i ponownego zapominania, i kolejnego, nigdy dokonanego… Rytuał nadziei – może następnym razem przywiozą kogoś, kto jednak zapiął pasy… Może kogoś, kto nie wypił aż tyle, zanim wciągnął ścieżkę… Może kogoś, kto nie miał takiej miażdżycy koła Willisa w chwili, gdy dostał bejsbolem… A może nawet kogoś, kto nie był w 6 miesiącu ciąży i nie miał 26 ran kłutych… I może to nie będzie pięciolatek z glinianki — może następnym razem przywiozą mi po prostu górnika z odciskiem na stopie (ale wiem, że nie przywiozą)… No i rytuał rozmowy — no bo przedtem, albo potem zawsze trzeba porozmawiać z rodziną…

II

W tych wszystkich godzinach – tych dobrych i tych złych – bardzo rzadko bywam sam… Są ze mną pielęgniarki (i to niesamowite, że można być aż tak dobrze przygotowanym do zawodu bezpośrednio po studiach), są także ratownicy (i to przerażające — choć są wyjątki — że można być aż tak marnie przygotowanym do zawodu po studiach), bywają też lekarze na stażu podyplomowym (i tym trzeba pozwolić uczyć się do LEPu) i najrzadziej zdarzają się lekarze w ramach stażu do specjalizacji z medycyny ratunkowej (i wtedy życie na SORze staje się lżejsze). Najczęściej jednak moimi cieniami jest grupa studentów…

Pojawiają się po 5-6 osób z zeszytami w kieszeniach fartuchów i słuchawkami przerzuconymi przez szyję. Czasem zainteresowani, często znudzeni, zawsze doskonale wiedzą, gdzie w szpitalu jest sklepik. I najważniejsze – jak będzie wyglądało zaliczenie, jaki materiał obowiązuje, jaki podręcznik, jaki skrypt, a może wystarczą tylko notatki z wykładów? I kiedy? Zaliczenie ćwiczeń na koniec bloku zajęć i egzamin w sesji? A będzie praktyczny? A wykłady u pana doktora są obowiązkowe? I co mamy robić teraz i kiedy możemy iść na przerwę?...

A potem siedzą, lub chodzą za mną krok w krok, obserwują, zbierają wywiady, piszą, wypełniają dokumentację, robią zastrzyki, pobierają krew, mierzą ciśnienie, słuchają, pukają, dotykają… Rutyna… A ja zawsze staram się dużo z nimi rozmawiać — nie tylko o medycynie ratunkowej – potrafię całymi godzinami mówić, pozornie bez ładu i składu, snuć historię z wieloma dygresjami, na różne tematy. Czasem jednocześnie – wręcz zupełnie niezrozumiale dla kogoś, kto straci na chwilę koncentrację. I często odbiegając od tematu zawsze lubię do niego wracać pod koniec opowieści… To podobno zwyczaj starych ludzi, choć ja wcale nie jestem stary… I jeżeli ktoś uważnie wysłucha mnie do końca (jeżeli praca i czas pozwolą mi poodmykać wszystkie wątki) wtedy widzę, jak odnajduje budujący sens w moich dywagacjach, jak jego znudzenie przeradza się w pasję, jak nagle przypomina sobie po co tu jest i dlaczego tak ciężko się uczy… I wtedy ja odnajduję budujący sens w mojej pracy i pławię się w endorfinach poczucia dobrze spełnionego obowiązku…

Nie zawsze tak jest… Kilka razy w miesiącu nie ma czasu na rozmowy, nie ma czasu na nudę, zeszyty szybko znikają w kieszeniach fartuchów, każdy zakłada rękawiczki, 5-6 osób ze słuchawkami na szyjach wycofuje się pod ścianę, lub pod okno i stara się zajmować jak najmniej miejsca (nas tu w ogóle nie ma). Drzwi otwierają się i zamykają, kotary trzeszczą, radio skrzeczy, czasem przebiegnie obok ktoś z personelu z jakąś torbą. Ten, kto się jeszcze nie bał, zaczyna się bać… Trzeba wyrównać oddech i czekać… Najgorszą rzeczą jest oczekiwanie… Będą za 2 minuty, stan krytyczny, 2 litry w ssaku, saturacja 85 na tlenie, ciśnienie 60/0 po 2 butelkach, po defibrylacji, szerokie, sztywne źrenice… Najspokojniej jak tylko potrafię mówię grupie, by podeszła, rozdaję role – ty i ty do głowy, ty do wkłuć i leków, ty do lifepacka, ty i ty do masażu na zmianę. Widzę ciche przerażenie w oczach – czy pamiętają wykład? Czy słuchali mnie wczoraj? Dwóch ratowników staje za mną, pielęgniarka czeka przy wejściu, oddział cichnie, syrena wyje, a potem nagle cichnie — są blisko…

III

Trzask drzwi, głośne liczenie, stukot kółek łóżka. Znajoma twarz pielęgniarki z kroplówką w ręku, dwoje ratowników w czerwieni, dotykam wjeżdżającego łóżka, jeden z nich mówi mi co zastali i co zrobili… Czy wokoło mnie panuje hałas, czy cisza? Papiery lądują na stole obok… Wypinanie i zabieranie sprzętu pogotowia… Pip, pip, pip… Przejmij głowę! Czemu jest na masce (zaraz trzeba będzie intubować)!? Ratownicy ambulansu wychodzą – to jednostka „P”, a więc dlatego jest na masce…

Moi ratownicy zabierają się do roboty, powstrzymuję ich ruchem ręki i znacząco wskazuję na znieruchomiałych studentów. Chwytam ich wzrok! Panika! Krew! Krew jest wszędzie! To kolor plam na łóżku, na prześcieradłach, na mokrych bandażach! A więc nie ma znaczenia, że to ich trzecie zajęcia na oddziale, nieważne, czy słuchali mnie wczoraj, czy pamiętają wykład — zaraz będą się uczyć bardzo szybko i trwale! I boleśnie!...

Dotykam, słucham, badam, szybko. Czas jest bardzo ważny! Lecz także głośno mówię, co robię, czego szukam, co trzeba wykonać… Lecz nikt się nie rusza… Studenci stoją, czas stoi… Jeden wyciąga niepewnie rękę, ręka się trzęsie… Po jego twarzy spływa kropelka potu… Nagle obok dziewczyna odsuwa się podnosząc lekko ręce i głos – „O Boże, co mamy robić?! Boże, co robić?! O Boże!!!”

„Ciiii”… Mówię spokojnie i cicho, najspokojniej jak tylko potrafię… „Boga nie ma… Weź się do roboty… I zrób co możesz… Zrób co tylko w twojej mocy… Jeżeli nie my, tutaj i teraz – nikt mu nie pomoże”…

I zaraz potem drżące ręce zbliżają się do leżącego ciała i już wiem, że za kilka chwil przestaną drżeć. Czyjaś ręka podłącza elektrody, ktoś zakłada pulsoksymetr, jakieś ręce pobierają krew… A Ziemia znów zaczyna się kręcić… I wiem, że jeżeli na monitorze pojawi się fala migotania, ten chłopak, ze spoconą twarzą weźmie do rąk łyżki, nałoży żel i krzycząc „Uwaga! Defibrylacja!” przyłoży je do klatki piersiowej, a jeżeli ja wezmę do ręki laryngoskop to jego kolega poda mi nasmarowaną rurkę intubacyjną. Dziewczyna obok będzie po cichu dyktować badania do zrobienia na cito, jej koleżanka będzie naciągać leki…

Nikt z nas nie odpuści, nawet na chwilę! Jestem pewien, że jeżeli tylko będzie cień szansy na uratowanie tego człowieka, to na pewno za kilka godzin przekażemy go na kolejny oddział stabilnego, a sami, choć zmęczeni, odczujemy budujący sens naszej pracy, pławiąc się w endorfinach poczucia dobrze spełnionego obowiązku…

I to, co mówiłem, tak naprawdę nie ma znaczenia… I nigdy nie miało… Ważne, by odkryć, doświadczyć, przekonać się, zrozumieć, że nie istnieje inna alternatywa…

IV

Od dłuższego czasu czytam serwis Racjonalista.pl… Bardzo przyjemnie jest wiedzieć, że są gdzieś wokół mnie inni podzielający moje poglądy, poza tym jest tu dużo świetnie napisanych artykułów i — co najbardziej cenię – dotyczą one różnych dziedzin, więc zawsze można się natknąć na coś nowego…

Wypowiadam się dość rzadko, ostatnio może częściej, lecz prawie zawsze w obronie nauki przed fałszem, pseudointelektualnymi, filozoficznymi bredniami i fundamentalizmem religijnym. Więc, kiedy przeczytałem komentarze krytykujące artykuł „Berkeley: idealizm w służbie teizmu” Daniela Krzewińskiego (skądinąd trochę za krótki artykuł moim zdaniem), a wśród nich komentarze osób gloryfikujących systemy filozoficzne stworzone przez myślicieli stojących ewidentnie na pograniczu choroby psychicznej, sam włączyłem się do dyskusji. I może to błąd, gdyż fundamentalizm i agresja części komentatorów szybko robiły ze mnie ignoranta, wręcz nieuka, ateistycznego dewotę, czy bigotę i pewnie także rzucającego frazesami populistę…

I niech będzie… Nigdy nie twierdziłem, że mam monopol naprawdę… W swoich komentarzach pisałem także, iż nie jestem ani filozofem, ani historykiem. Nigdy także nie odrzucałem a priori dorobku intelektualnego ludzi tylko dlatego, że byli ludźmi wierzącymi. Przykłady? Bardzo szanuję empatię i altruizm głoszone przez Dalajlamę, ale buddyzm – nie, dziękuję. Arystotelesowska definicja prawdy jest uniwersalna wszędzie tam, gdzie mają zastosowanie zasady logiki, niezależnie od ideologii i nie odrzucam jej (wręcz przeciwnie) chociaż Arystoteles był osobą wierzącą (przynajmniej oficjalnie – w tamtych czasach bezbożność karano śmiercią). Szanuję pacyfizm części poglądów przypisywanych Jezusowi, lecz jestem ateistą. Jeden z moich ulubionych cytatów „Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie” także przypisywany jest osobie wierzącej. A czy na pewno Darwin był ateistą? I takie przykłady mógłbym mnożyć…

Tylko za co mam doceniać fałszywy system filozoficzny, którego dodatkowo fundamentem jest teistyczna ideologia?

Moja subiektywna polemika jest subiektywna, czyli nie jest obiektywna, więc jest nienaukowa. Tak samo jak Subiektywny Idealizm, czy Spirytualizm. Tylko że ja wiem, że mój tekst to bazująca na doświadczeniu opinia. I wiem, że nie przestrzegam naukowej dyscypliny, choć pełno w mych słowach cytatów. I dlatego nie wyróżniałem i nie dołączyłem piśmiennictwa. Więc jeżeli ktoś uważa, że jakiś fragment tekstu nie jest mój, to z pewnością ma rację i tak jest…


1 2 3 4 5 6 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Kiedy człowiek miał okazję popełnić grzech pierworodny?
Katolickie wybory moralne

 Zobacz komentarze (92)..   


« Racjonalizm   (Publikacja: 05-07-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Abadonna
Lekarz, specjalista medycyny ratunkowej, oraz pracownik naukowy.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6656 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365