|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Gra Anioła Autor tekstu: Ziemowit Ciuraj
Każda literatura ma takiego krytyka na jakiego zasługuje.
Karol Irzykowski
Rzadko ostatnio mi się zdarza, by to, co czytam, pomijając rachunki, wywoływało we mnie jakieś
żywsze uczucia o namiętnościach już nie wspominając. Po części dzieje się
to zapewne za sprawą niewyszukanego menu czytadeł kupowanych na wagę,
odpowiednich do zastąpienia ścieków wylewających się ciągłym strumieniem z mediów audiowizualnych, słowem niezbyt bogatym w treści wymagające wytężania
intelektu acz pomagającym w zasypianiu po pracowitym dniu. Niestety, zawsze
istnieje ryzyko, że w młyńskich kołach umysłu jednostajnie obracających w pył cały inflacyjny nawis literatury popularnej natrafi się na diament
czystej wody, który trzeba wyjąć z błota codziennej paplaniny,
oczyścić i obejrzeć w ostrym świetle krytycznego osądu. Takim
diamentem jest ostatnia powieść Carlosa Ruiza Zafona Gra Anioła, zaś
autor nie tylko nie pozostawił mnie obojętnym ale wywołał względem swojej
osoby uczucia nad wyraz ciepłe, gorące nawet — jakże cudownie byłoby -
pomyślałem — przyłożyć do jego bosych stóp rozpalone do białości żelazo i posłuchać jego skowytu. Proszę mnie
źle nie zrozumieć, nie nawołuję do linczu ani też nie jestem sadystą, jest
to jedynie nadmiernie może ekspresyjna forma wyrażenia tego dogłębnego,
metafizycznego w rzeczy samej, oburzenia, które ta fantastyczna książka we
mnie wywołała.
A wywołała,
bo — po pierwsze — jest to książka bez dwóch zdań wyśmienita, napisana w określonym stylu, bogatym w wysmakowane ornamentacje, które w żaden sposób
nie przeciążają lekkości i naturalności akcji, pociągająca swoim rytmem i zapraszająca czytelnika, by z ciekawością oczekiwał, jakiż to ponury widok
wyłoni się spoza kolejnego załomu labiryntu, w który autor wiedzie swoją
ofiarę — czytelnika. Gdyby ta książka była jeno kiczowatym miazmatem
chorego umysłu, kiepskim naśladownictwem, tanią sensacyjną szmirą, nie
obudziłby się we mnie inkwizytor gotów zaprowadzić Autora przed Sąd
Ostateczny amatorskiej krytyki i zesłać go w czeluści piekielne. Niestety,
przyznaję to niechętnie — mamy tu do czynienia z wielką sztuką, która
pozostanie z nami dłużej, niż tylko przez jeden sezon.
Na
pozór fabuła, osadzona w realiach Barcelony lat dwudziestych minionego wieku,
stanowi opis w pierwszej osobie życia pisarza tandetnych powieści grozy i powiela znany w literaturze chwyt polegający na zatarciu się granicy pomiędzy
życiem bohatera a fikcją, którą sam tworzy. Ale ów pozór — po jego dokładnym
przeanalizowaniu — ukrywa dużo ciekawszą prawdę o zamyśle Autora, w którym
nic, co przedstawia fabuła, nie jest tym, czym mówi, że jest, a to
wielopoziomowe kłamstwo stanowiące paliwo i jedyną prawdę powieści, wykracza
ponad fikcyjny świat zawarty w książce i w konsekwencji doprowadza do przerażającej
konstatacji, że to sam pisarz, którego nazwisko widnieje na okładce, nie jest
tym, za którego się podaje.
Wszystko to zanurzone jest w klimacie narastającej maligny, a dowiadujemy się o tym poniewczasie, uwiedzeni opowieścią, która nie jest tylko narracją
bohatera — bo granice pomiędzy piętrami tekstu zostały zniesione. W tym właśnie
momencie pisarz otwiera szampana a horror osiąga wyznaczony cel.
Pozwólmy więc sobie zagrać z Autorem według jego konwencji.
Po drugie. Ta książka nie jest tylko dobra. To jeszcze nie byłby powód,
dla którego miałbym rozpalać ogień i rozgrzewać narzędzia tortur. Jest
diabelnie dobra i dlatego też właśnie moje święte oburzenie domaga się, by
Jahwe albo może Zeus Gromowładny cisnęli swe ogniste strzały w tego
geniusza, najwybitniejszego pisarza wszystkich epok, kontynentów i narodów -
albowiem jakkolwiek Zafon osiąga tu Himalaje mistrzostwa, nie jest to
mistrzostwo ludzkie a w trakcie lektury nabrałem przekonania, które teraz stało
się już pewnością, że jest ona autografem samego szatana.
Och, proszę tylko mi nie mówić, że diabeł nie istnieje; ta książka
właśnie jest jego curriculum vitae, gdyż pośród wszystkich jego idealnych
cech brak jednak skromności i to go zdradza.
Po trzecie — zbyt wiele postaci w niej występujących stanowi w moim
odczuciu portrety osób mi bliskich, a podobieństwo niektórych dialogów do
tego, co wspominam ze swoich rozmów z osobami najważniejszymi w moim życiu
doprowadziły mnie w pewnym momencie do absurdalnego mniemania, że autor tę
książkę zadedykował mnie osobiście. I tak pan Sempere jest doskonałym
portretem mojego ojca, to co o nim mówił występujący w powieści ksiądz
zostało wbrew mojej woli skopiowane z moich najskrytszych myśli, jego syn
(jakkolwiek nie odgrywa w toku powieści większej roli)
jest wypisz — wymaluj dość wiernym odwzorowaniem mojej skromnej
osoby, pomijając oczywiście takie szczegóły jak miejsce pracy czy
zamieszkania zaś jego małżonka — nie tylko z charakteru (który zawarty w dialogach wydaje się być stenogramem kilku naszych rozmów zapisanych chyba
przez jakichś literackich szpiegów wysłanych w świat przez pisarza) ale i z
imienia — stanowi opis mojej życiowej partnerki. Jakkolwiek więc wiem, iż
pewne typy charakterologiczne są dość powszechne i w swoich dywagacjach nie
warto wykraczać poza granice zdrowego rozsądku, to mam szczerą nadzieję, że
los potraktuje nas lepiej niż ów fałszywy Bóg świata stworzonego przez
upiornego mechanika koszmarnych snów, podpisującego się jako Carlos Ruiz
Zafon, traktuje ludzkie nadzieje.
Po
czwarte — jest to powieść naigrawająca się z powieści, powieść żonglująca
jej instrumentarium, samoświadoma, mówiąc krótko — metapowieść. Nie będąc
wytrawnym żeglarzem po oceanie literatury pierwszy raz mam do czynienia z tym
fenomenem i chociaż to nie ten autor jest twórcą tej techniki to owo
wyzwolenie z prymatu narracji pociąga tu za sobą dojmujące doznanie — znów
ta metafizyka ! — swoistej nadwymiarowości przestrzeni tekstu zajmowanej
przez powieść a przez to niebiańkich zaiste proweniencji świadomości, które
ją przyniosły na nasz doczesny, ziemski świat i podrzuciły na półki składów
księgarskich. Dzieje się tak albowiem to nie narracja jest osią konstrukcyjną,
wokół której wznosi się monumentalny gmach tej historii; jest nią nastrój.
Gdybyż
więc niebiańskie były zapachy i blaski na skrzydłach aniołów, które
zamieszkują międzysłowia tej książki, która z ponurej banalności śmierci
czyni chleb powszedni, niebo zakrywa farbą przygotowaną z gnijącej krwi, a Ziemię sytuuje gdzieś pomiędzy trzecim a piątym kręgiem piekieł. Nie, do
kroćset! Nad kartami tej opasłej księgi unosi się nieustannie trupi odór i nikt, kto nie potrafiłby spokojnie skonsumować śniadania na stole sekcyjnym w prosektorium nie odnajdzie w świecie odmalowanym tym wampirycznym atramentem
swojego duchowego domu — chyba, że sam zatracił swą duszę i zaprzedał ją
diabłu. Stąpając w świecie Zafona słyszy się chrzęst pękających czaszek i wyschniętych kości a kurz jest — jakżeby inaczej — prochem milionów
istnień, nikomu do niczego niepotrzebnych, zapomnianych jeszcze przed
narodzeniem, których życie ani śmierć nie miały żadnego sensu a pustota
obyczaju i porządku społecznego obraca w absurd nawet próbę pytania o prawomocność jakiegokolwiek istnienia. Jest ów świat więc twardością
pustki, kwintesencją wszystkich kazań wygłoszonych z wszystkich ambon i kazalnic, przerażający w swoim upodobaniu do manekinów i upodabnianiu ludzi
do martwych figur zdobiących trupiarnie zwane słusznie kościołami.
Po piąte i najważniejsze: Autor osnuł intrygę wokół tematu, który w mniejszym czy
większym stopniu skupia wokół tego portalu wirtualną społeczność — a mianowicie zainteresowania zjawiskiem religii i religijności, ewolucyjnych źródeł
wierzeń a to, że pisarz czyni z rozważań o biologicznych podstawach religii głos demona obłędu i wojny
sprawia, iż w semantycznej przestrzeni kultury pojawiają się drogowskazy, które
ludzi nauki, uczciwie poszukujących prawdy i w czystości swego sumienia pragnących
zgłębić wiedzę o świecie, religii i Bogu skierowują w otchłań potępienia,
które jest szaleństwem. Jakże szczere, żarliwie religijne i katolickie jest
to wykuwanie stopni do bram Hadesu i otwieranie fałszywych perspektyw, które
ludziom prostodusznym, a do takich, niestety, należy większość,
jawią się jako naturalne konsekwencje porzucenia religii! Taki właśnie
wniosek sugeruje swoim zatrutym szeptem Zafon jak gdyby to nie on wedle swego
skrytego mniemania — co przecież odczyta uważny czytelnik między wierszami — był sponsorem wszystkich religii, przeszłych i przyszłych, tych i innych
gier i parodii i człowieka i Boga, którego tak bardzo łakną czytelnicy jego
książek, a z czego uczynił w Grze Anioła schizoidalną fetę na stercie
cuchnących kości. To drugi powód, który sprawia, że, tym razem jako
uczestnik dyskusji na tym portalu, w nonsensownym
przejawie swojej megalomanii, która każe mi występować w obronie
racjonalistów bez żadnych po temu merytorycznych kompetencji poczułem się
wywołany do tablicy — to, że
nauka prowadzi do odrzucenia religii doprawdy nie oznacza, że wiedza i intelekt
muszą się oddać sodomicznym skłonnościom bestii z piekła rodem.
Najskuteczniejszym egzorcyzmem jest chłodny racjonalizm, on to tylko i jedynie
skutecznie unicestwia księcia ciemności wraz ze wszystkimi jego przyległościami
spośród których nienawiść jest tą najłatwiej dostrzegalną.
Ach,
jest jeszcze i to, co Autor chce nam powiedzieć o miłości: chociaż jego
przeraźliwy śmiech rozbrzmiewa tysiąckrotnym echem w niekończących się
lochach jego robaczywej wyobraźni i znakomicie bawią go ludzkie uczucia, to
przecież jak dobrze poskrobać i zetrzeć tę warstewkę słów
iluzjonistycznego fresku powieści ukaże się pod spodem zimny kamień
opustoszałej katedry, a bez lutnisty trącającego struny powszechnych afektów
jedyny morał, jaki z tej tak zgrabnie opowiedzianej historii wybrzmiewa jest
taki, że gorący seks może spowodować pożar burdelu. Czarna msza się zakończyła a ofiara z duszy autora została złożona na mocy cyrografu jego literackiej
dojrzałości. Umarł Zafon, narodził się Lucyfer.
Autor
odrobił pracę domową z filozofii i historii, swobodnie porusza się w szerokim paśmie częstotliwości odniesień literackich i rezonuje z ideami
towarzyszącymi rozwojowi europejskiej kultury od jej zarania, zna psychologię
jak Zimbardo, nie odstępuje pola w dialogach i poprzez nie tworzy postaci,
cyzeluje każdy fragment, nie pozostawiając żadnego szczegółu na pastwę
przypadku zagrażającego spoistości łuków i przypór gotyku jego
architektury, ozdobionego wzbudzającymi strach rzeźbami fantastycznych zwierząt.
Prześwietlając powieść promieniami Roentgena łatwo znajdziemy ciemne zarysy
kościotrupów Franza Kafki i Harry’ego Angela zaś woń rozkładu towarzysząca
lekturze jest ewidentnie zapachem zwiędłej Róży, której Imię przywołał
Umberto Eco — jego szkieletu jeszcze tam nie ma ale nie wątpię, że Carlos
Ruiz Zafon pod postacią czarnego pająka chętnie wyssałby z niego wszystkie
literackie talenty. Być może archeolog literatury rozpozna oprócz tych
jeszcze wiele podobnych odniesień i cegieł wyniesionych z innych budowli,
pozostawiam więc tę fascynującą zabawę profesjonalistom, jednakowoż
przestrzegając ich przed losem Roberta Blake’a z jednego z ostatnich opowiadań
Philipa Lovecrafta, którego duch ciemności krąży po niebie Miasta Przeklętych.
Każdego, kto lubi specyficznie hiszpański w nastroju horror, nie lęka się
ostrego fetoru jaskini smoka i gotów jest zanieść mu w darze barana
nadziewanego siarką, serdecznie zachęcam do lektury, po której wszakże nie można
oczekiwać kolorowych snów, chyba, że będą to kolory zaschniętej krwi.
A ja,
pomimo całego tego realnego czy wyimaginowanego okropieństwa, uśmiecham się i ze swojej strony serdecznie
wszystkich pozdrawiam, dziękuję za przeczytanie tego odstręczającego
zaproszenia do podejrzanej lektury i przeganiam precz brunatny opar z firmamentu
Waszych myśli.
*Carlos Ruiz Zafon
„Gra Anioła"
Przekład: Katarzyna Okrasko i Carlos Marrodan Casas
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
Warszawa 2011
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 18-03-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7862 |
|