Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.033.166 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 289 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Nie przywłaszczaj sobie żadnego prawa względem ludzi, którego oni sami ci nie dali, i nie przyznawaj żadnego względem siebie, którego im nie dałeś"
 Społeczeństwo » Laicyzacja

Konstruktywna krytyka, czyli dlaczego laicyzacja wyjdzie Kościołowi na dobre
Autor tekstu:

Jest maj, słońce świeci pięknym południowym blaskiem, pod budynek kościoła w X., małej wiosce pośrodku niczego zajeżdża pięknie przystrojony tandetą samochód. Z niego wysiada najpierw wyfiokowana i pachnąca tanimi perfumami świadkowa a zaraz za nią, wraz z ojcem, ubrana w suknię rodem z epoki wiktoriańskiej panna młoda. Dumnie jak rodzina pawi wchodzą do świątyni przy dźwiękach oklepanego Marszu Weselnego Mendelssohna. „Jakaż ona piękna w tej białej sukni" myśli babcia, która oczywiście nie ma najmniejszego pojęcia, że tak właściwie to jej wnuczka od dawien dawna już wcale nie jest niepokalana.

Pod ołtarzem przybranym kwieciem (kupionym rzecz jasna za pieniądze nowożeńców) czeka już pan młody w surducie, w krawacie i z różą w butonierce. Po chwili wchodzi ksiądz odziany w złote szaty, który w oparach kadzideł i mirry porozumie się z Wielkim Wszechmocnym i mocą nadaną przez państwo połączy świętym węzłem małżeńskim tę oto paradnie ubraną dwójkę. Ksiądz też całkowicie w porozumieniu z bóstwem będzie grzmiał o zeświecczeniu społecznym i o groźnych jego skutkach, a na sam koniec przypomni, że niewiara w jedynego słusznego Boga oznacza piekło. „Piekło moi drodzy parafianie!" Wtenczas młody ministrant przejdzie się po kościele z tacą, a że jest to ślub naszej pięknej, małej E., niedzielni parafianie hojniej sięgną do kieszeni. „No przecież jestem z rodziny, nie wypada nie dać stówki" powie sobie w duchu ciotka T., która małej E. nie widziała od kilku lat.

Piękne są nasze polskie tradycje, a przynajmniej bardzo estetyczne. Jednak z wiarą nie mają one nic wspólnego. Polacy nie są zresztą narodem wierzącym, Polacy są narodem religijnym. A religijność z wiarą tak w zasadzie to nie ma nic wspólnego. Ten, kto wierzy nie dba o to jak wygląda jego wiara na zewnątrz. Zupełnie inaczej z człowiekiem religijnym. Człowiek religijny chce się pokazać. Chce pokazać to, że wierzy, chociaż nie wierzy, albo nie do końca wierzy. I co więcej, chce pokazać, że bardzo gorliwie wierzy, nadgorliwie.

Kwestia sposobu, w jaki człowiek jest postrzegany przez społeczeństwo to temat stary jak świat. By nie być gołosłowną pozwolę sobie przytoczyć Księżniczkę de Clèves, Marie-Madeleine de la Fayette, utwór z cyklu francuskich powieści dworskich. Można by wiele powiedzieć o tym jak naiwna wydaje się być fabuła, w końcu to klasyczny przykład trójkąta miłosnego. Nie w tym jednak tkwi wartość Księżniczki de Clèves. Cenna jest bowiem nauka o tym jak wiele zdradza spojrzenie (fr. regard) i jak doskonale ludzie potrafią je zmylić warstwą pudru i różu. To spojrzenie ujawnia uczucia księżniczki de Clèves do księcia de Nemours. Księżniczka jest jednak mężatką i nie przystoi jej kochać innego mężczyzny, dlatego ukrywa swoje uczucia przed dworem i przekonuje do tego nawet księcia de Nemours. Jej wierność dla męża jest w oczach innych niepodważalna. Jednak miłość do księcia de Nemours ją przerasta do tego stopnia,że wyznaje ją przed swoim mężem, prosząc by ten zezwolił jej oddalić się od dworu, gdzie jest wystawiona na ogląd innych i musi przed nimi udawać kogoś kim nie jest w obawie przed utratą dobrej reputacji. Wyznanie to podgląda ukradkiem książę de Nemours, który był całkowicie przekonany, że księżniczka de Clèves już nic do niego nie czuje...Brzmi znajomo, prawda?

W języku francuskim konflikt tego co wewnątrz z tym co na zewnątrz ujmują najlepiej dwa czasowniki — être (być) i paraître (wyglądać, przypominać). W dwudziestym stuleciu J.P Sartre ubrał go w jeszcze inne słowa. Etre en soi oznaczało samo istnienie, tak jak istnieje cała ożywiona natura. Etre pour soi z kolei to być, w znaczeniu być sobą, mieć swoje przekonania i wartości. Triadę dopełnia être pour les autres, czyli byt dla innych, oblicze, które pokazujemy światu. Kto jest głodny dalszych refleksji Sartre’a w tym temacie odsyłam przede wszystkim do Przy zamkniętych drzwiach. Wróćmy tymczasem do naszej polskiej religijności.

To, jak okazujemy siebie innym i jak bardzo ten obraz przypomina nasze prawdziwe ja, wiąże się z pewną dojrzałością społeczeństwa, a przede wszystkim z jego tolerancją. Społeczne tradycje i rytuały wcale nie są rzeczą, którą należy bezkrytyczne wielbić i hołubić. Tradycja jest bowiem pusta w środku. To tylko pewna forma, która daje społeczeństwu poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Jej wymiar duchowy w zasadzie nie istnieje, bo rolą tradycji jest powtórzenie schematu przodków. Tymczasem świat się zmienił i to, co miało wartość dla dziadka wcale jej nie musi mieć dla wnuka. Mała E. idzie więc do ołtarza, bo tak trzeba, a nie dlatego, że tak chce. Dla człowieka średniowiecza, w którym całkiem na serio brano istnienie wampirów, wilkołaków i innych potworów, historia Chrystusa nie była aż tak nieprawdopodobna. Bo jeśli założylibyśmy, że wampiry istnieją, to nie mielibyśmy problemu z wiarą w wniebowzięcie czy wniebowstąpienie. Człowiek współczesny wie jednak, że wampiry nie istnieją i że filmy o wampirach to tylko bajka. W tym świetle historia Chrystusa wygląda po prostu na nieciekawy hollywódzki scenariusz filmu fantasy i nic poza tym. Mała E. doskonale sobie z tego zdaje sprawę, ale brakuje jej jeszcze odwagi, żeby pokazać to swoim dziadkom, wujkom i ciotkom, bo przecież porównując wiarę w Chrystusa do wiary w Harrego Pottera obraziłaby swoją rodzinę no i oczywiście tradycję. Tymczasem to właśnie ten masowy brak społecznej kontestacji religijności powoduje, że kościół ma w Polsce aż tyle do powiedzenia. I chociaż młodzi ludzie nie chodzą ani na msze, ani do spowiedzi, to wydają ciężkie pieniądze na ślub w kościele, na chrzest, na pogrzeb i inne uroczystości kościelne, bo tak chce polska tradycja. Ale czy patriotyczne uczucia nie mogą istnieć poza tradycją? Bo co to znaczy być patriotą? Krzyczeć Polska na stadionie i wieszać flagę w święto niepodległości czy rzetelnie płacić podatki i podnosić śmieci z chodnika?

Oczywiście, byłoby skrajnie niesprawiedliwe stwierdzić, że sto procent tych, którzy przynależą do kościoła to tylko i wyłącznie ludzie religijni. Z całą pewnością są wśród nich ludzie wierzący. Idąc za ciosem należałoby ich również przekonać, że to co robią nie ma sensu. W średniowieczu katolicy problem innowierców rozwiązywali pozbywając się ich metodą stalinowską. Dlatego też nie sądzę, iżby ateizacja „na siłę" była dobrym pomysłem. Dyskutowanie z kimś kto bezkrytycznie wierzy nie ma najmniejszego sensu, bo taki człowiek słyszy, ale nie słucha. Do ateizmu trzeba po prostu dojrzeć. Jedni dojrzewają szybciej, inni wolniej, jeszcze inni w ogóle. Wiara w cokolwiek nie jest szkodliwa tak długo jak długo nie ingeruje w cudzą wolność. W Polsce zaś problemem nie jest wiara, w Polsce problemem jest religijność i zupełny brak przyzwolenia na krytykę formy jaka by ona nie była. Dlatego na wesele czy maturę trzeba się ubrać w odświętny garnitur. Trzeba się pokazać. Sęk w tym, że to „pokazywanie się" o niczym nie świadczy i niczego nie zmienia. Garnitur wcale nie cywilizuje człowieka, nie zmienia jego „ja" i nie zagwarantuje dobrych ocen na egzaminie. Wesele za pięćdziesiąt tysięcy nie zapewni szczęścia w małżeństwie, a sto złotych na tacę na pewno nie da wiecznego odpuszczenia grzechów i nie polepszy relacji z rodziną.

W laickiej Francji śluby kościelne zdarzają się rzadko. Laickość tak przesiąknęła do francuskiej kultury, że dla większości Francuzów oburzające jest chociażby dofinansowanie katolickich szkół z publicznych pieniędzy. Religia jest po prostu zupełnie indywidualną sprawą. Jak zatem wygląda francuski ślub w kościele? Przepięknie. Panna młoda w skromnej sukience, pan młody bez krawata siedzą przy ołtarzu i dyrygują ceremonią. Chórek śpiewa ich ulubione piosenki, niekoniecznie religijne. Przysięgę składają sobie sami, patrząc na siebie jak w obrazek. Ofiara na kościół? Nikt nie ośmielił się chodzić po prośbie z tacą i patrzeć co kto i ile da. Tacę ustawiono w kącie, jak ktoś chciał to dał. Do mszy służył i chłopiec i dziewczynka, bo niby dlaczego mogą służyć tylko chłopcy? A ksiądz? W skromnej szacie tylko wypełniał to co niezbędne, więc zajmował się opłatkiem. Zresztą nie sam, bo hostię dla gości rozdawali świadkowie. A przy tym żadnej pompy, żadnych rac i fajerwerków. „Skromnie, bo przecież jest tyle osób potrzebujących" stwierdziła panna młoda. O co się modlą? O zrównoważony rozwój, za ofiary masakr w Syrii, o pomoc dla osób, których dotknął kryzys finansowy. Biskupi, święci i zastępy archaniołów odeszły do lamusa.

To właśnie ta bezformułowość, nietradycyjność tego ślubu stanowi o jego pięknie. Francuski katolicyzm to nie wiara w cudowne objawienia a wiara w ludzi. Wierni na mszy to nie niedzielni parafianie, to osoby wierzące a nie religijne. To osoby, które żyją tak, jak nakazuje im ich religijny kodeks moralny. Zaskakujące, że kodeks ten jest w Polsce dokładnie taki sam a jakże różni się nasz katolicyzm od swego francuskiego wydania. A jak patrzono na nas, ateistów w ostatnim rzędzie? Nikt nie krzywił się na nasz widok i nie rzucał nam pogardliwych spojrzeń kiedy siedzieliśmy sobie cicho, gdy wszyscy klęczeli przed hostią. Może to po części dlatego, że we Francji to katolik wygląda na kosmitę a nie na odwrót. Możliwe również, że tamto społeczeństwo nauczyło się po prostu szacunku do siebie nawzajem. Na weselu, nikt nam nie wspomniał ani o Bogu, ani o kościele, ani o religii. Byliśmy przyjaciółmi pary młodej tak jak i ci, którzy uczestniczą z nimi co niedzielę we mszy.

Wygląda na to, że biedny francuski kościół stał się w końcu tym, czym być powinien. Pozbawiony władzy i pieniędzy to on musiał się podporządkować do świata, który go otaczał a nie ten świat do niego. I właśnie w ten sposób jego pusta forma nabrała treści. Jednak ta treść nie ogranicza się już do pustego klepania formułek i zanoszenia modłów do bliżej niesprecyzowanych duchów. Ta treść jest bardziej przesiąknięta etyką niż mistycyzmem. Żadna religia nie zniknie z tego świata w tempie w jakim wyginęły dinozaury. Może jednak bardzo szybko i łatwo przekształcić się w coś społecznie użytecznego. Wystarczy tylko, że państwo przestanie ją stawiać na piedestale, a społeczeństwo poluzuje kaganiec tradycji. Bo w końcu religia jest dla ludzi a nie ludzie dla religii.

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (21)..   


« Laicyzacja   (Publikacja: 20-06-2012 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Dagmara Planutis
Ukończyła studia prawnicze w Polsce i we Francji, zdobyła dyplom adwokata we Francji. Mieszka w małym miasteczku pod Paryżem.

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Wolność w krainie Pustki
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8127 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365