Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.064.217 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 292 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Chcę przedłożyć czytelnikowi do życzliwego rozważenia doktrynę, która, jak się obawiam, może się wydać niesłychanie paradoksalna i wywrotowa. Według tej doktryny jest rzeczą niepożądaną wierzyć jakiemuś twierdzeniu, gdy nie ma żadnej podstawy do przypuszczenia, że jest ono prawdziwe."
« Społeczeństwo  
Liberalizmy [1]
Autor tekstu:

Na forum Racjonalisty przeczytałem nader interesującą dyskusję nad „Rekolekcjami z liberalizmu". W jej toku różne liberalne 'izmy' oberwały za swoje i nie za swoje. Nie mam zamiaru bronić żadnego z nich, bo popieram wszystkie, będąc jednocześnie za a nawet przeciw, więc moja obrona może im tylko zaszkodzić. Dwa fragmenty tej dyskusji szczególnie jednak mnie zainteresowały, chodzi o naradę japońskich menadżerów nad robotami oraz kwestia człowieka, jako siły roboczej, więc wtrącam swoje trzy grosze.

Zacznijmy od początku. Jeden z dyskutantów przywołał anegdotkę, znana już od jakichś pięćdziesięciu lat w kilku wersjach terytorialnych i sytuacyjnych, o młodym adepcie sztuki zarządzania, który wątpił w sens automatyzacji fabryki samochodów, bo przecież roboty ich nie kupują. Bezduszni prezesi firmy podjęli jednak 'koszmarną ' decyzję, roboty wprowadzili, a po pewnym czasie okazało się, że samochody są jednak kupowane, z czego wynika, że obiekcje naszego nowicjusza były nieuzasadnione. Z jego pytania wynikałoby, że wolałby widzieć tysiące Japończyków w trudzie i znoju pracujących nad blachami nowego Hyundaia albo Subaru, a nie jakieś bezduszne automaty, powtarzające swoje ruchy z dokładnością do ułamka milimetra. Idąc tym tropem rozumowania, można dowodzić, że np. krosna nie kupują tkanin, młyny mąki, itd., co prowadzi do oczywistych nonsensów, nawet górnicy, którzy dostawali, a może nadal dostają, deputat węglowy, nie fedrują wyłącznie dla siebie. Młodemu po prostu pomyliły się jakieś ogólne, mgliste racje moralne z ekonomicznymi; zamierzał on, jak mi się wydaje, uszczęśliwić od razu ludzkość, jednak w praktyce zniszczyłby swoją firmę, bo konkurencja nie odpuści, a tym samym unieszczęśliwiłby siebie i innych, i to byłby dopiero prawdziwy koszmar. Fakt, że jego wątpliwość nie wzbudziła w starszych menadżerach żadnych emocji trzeba zapisać na ich korzyść; widocznie wiedzieli, że już nieraz osiągnięto fatalne rezultaty, gdy nazbyt martwiono się losami ludzkości zamiast losami pojedynczego człowieka.

Takie 'moralne' wątpliwości w historii gospodarki miały miejsce nie raz, i nie dwa. Królowa Elżbieta I, np. odesłała z kwitkiem niejakiego Williama Lee, który przedstawił jej prototyp maszyny pończoszniczej, a w swej decyzji kierowała się troską o los ręcznych pończoszników, którzy w owym czasie stanowili ważną grupę zawodową. Abraham Bell swoim telefonem też nie wzbudził specjalnego entuzjazmu. Na co komu telefon — argumentowali — skoro korespondencję można bez kłopotu przesłać przez chłopca na posyłki.

Przykłady można mnożyć, kto miał rację, pokazało życie, ale podobne głosy odzywają się i dziś. Kilka dni temu TV pokazała reportaż z jakimś rosyjskim serowarem i pośrednikiem w handlu tymi wyrobami w roli głównej. Otóż widzi on Rosję, jako kraj milionów rosyjskich chłopów, w swoich małych gospodarstwach dojących ręcznie krowy i kozy, dostarczających Rosji ekologicznej żywności, najlepiej za pośrednictwem jego firmy. Zrozumiałem tę postawę, gdy pokazano wnętrze jego rezydencji zapchanej ikonami, a jego samego, jako bogobojnego wyznawcę jedynie prawdziwej prawosławnej wiary.

Niedaleko do takiej postawy i naszemu b. prezydentowi, Lechowi Wałęsie, który chciałby nałożyć na kapitalistów obowiązek realizacji pełnego zatrudnienia, bo tak zrozumiałem jego wypowiedź na XII Forum Ekonomicznym w Krynicy.

A pełne zatrudnienie, to chimera, niestety. Jeśli spojrzeć na historię rozwoju przemysłu, to gołym okiem widać, że jest to także historia eliminowania pracy ludzkiej, a więc i miejsc pracy ludzi. Praktyka udowodniła jednak ponad wszelką wątpliwość, że mechanizacja poprawia ogólny dobrobyt społeczeństwa i skutkuje przyrostem miejsc pracy, a nie ich utratą. Dzięki nim, spora liczba Brytyjczyków, bo tam przemysł się rozwijał się w pierwszej kolejności, zazwyczaj z nizin społecznych, mogła zająć się czymś innym, zaś przemysł i nauka wyniosły ten kraj do rangi mocarstwa, nawet jeśliby przyjąć, że zwolnieni pończosznicy i tkacze mogli tylko służyć w marynarce i zdobywać kolonie. Maszyny, a ich rozpowszechnienie związane jest z kapitalizmem, stworzyły warunki, w których można zajmować się głupstwami, np. budową silników parowych, lokomotyw, elektrycznością, kombinowaniem nad szczepieniami przeciw ospie lub nad penicyliną i im podobnymi. Za angielskim przykładem poszli inni, nasza szlachta, z pozycji klęcznika inaczej widziała świat i przykładu z żadnych heretyków nie brała.

Praktyka jest mniej więcej taka — wprowadzenie samochodów pozbawiło pracy w samym tylko Nowym Jorku grubo ponad milion woźniców, transatlantycka komunikacja lotnicza pozbawiła pracy tysiące marynarzy, w tym kilkuset z naszego „Batorego", wprowadzenie telefonów pozbawiło pracy tysiące posłańców. Nikt z tych pozbawionych pracy nieszczęśników nie zginął jednak z głodu; woźnice zostali szoferami, marynarze lotnikami albo przenieśli się na wycieczkowce, a posłańcy swoje żony i córki wysłali do pracy w centralach telefonicznych. Dlatego dziś siedem miliardów ludzi żyje przeciętnie dużo lepiej niż półtora w czasach Bella i pół miliarda w czasach Williama Lee.

Nie sądzę, aby tragicznie brzmiąca opinia, iż „W tym kontekście zagubiono człowieka, który stał się towarem, siłą roboczą pracującą na wynik kapitału pozbawiona prawa stanowienia o sobie i kształtowania rzeczywistości, w której żyje i w której mają żyć jego wstępni.", była trafna. Moim zdaniem, jest wręcz przeciwnie.

Jakąż wartość miał człowiek w starożytności? A może średniowiecze było rajem na ziemi dla ludzi pracy? Czy ktokolwiek, oprócz Diogenesa, poszukiwał wtedy człowieka? Dziś, każdy żyjący w tych okropnych liberalnych państwach ma nie tylko wiele praw, ale i możliwości, o jakich jeszcze nie tak dawno nie można było nawet marzyć, mają je nawet ci, którzy czynami zaprzeczają swemu człowieczeństwu; przy okazji i zwierzęta nabyły sporo praw. Wolność, jaką każdy dysponuje, żeby zacytować niestrudzonego propagatora liberalizmu, choć oznacza także prawo do śmierci głodowej, to, dodam od siebie, oznacza także prawo do zostania milionerem. Wolność na nikogo nie nakłada, na szczęście, obowiązku bycia szczęśliwym, przedsięwzięta próba uszczęśliwienia wszystkich nie powiodła się, mimo kilkudziesięciu lat usiłowań. Dziś natomiast pojawiają się w życiu publicznym także ci, którzy do niedawna pozostawali w ukryciu, np. osoby niepełnosprawne. Czy życiowe i społeczne sukcesy Janka Meli albo WOŚP byłyby możliwe bez pełnej swobody działania? Takich pytań można postawić jeszcze kilka, a odpowiedź na nie będzie taka sama, choć kilkadziesiąt lat temu byłaby inna, bo liberalizm nie jest raz na zawsze zdefiniowanym sztywnym zbiorem zasad, lecz ideą, która zmienia swoją treść, czasem z kłopotami, wraz ze zmieniającymi się warunkami społecznymi i politycznymi. Wprawdzie obowiązują w nim zasady wolnej amerykanki, ale nie prawa dżungli.

Dziś 'siła robocza', może pracować na pomnożenie cudzego kapitału, ale równie dobrze może pracować nad pomnożeniem własnego, podlegającego dziedziczeniu, zależy to tylko od jej osobistych predyspozycji i inicjatywy, jeszcze dość często, niestety, od sytuacji społecznej czy rodzinnej, w jakiej przyszło jej się urodzić i wychowywać. Jeżeli ktoś zechce, może być kloszardem lub menelem, ale równie dobrze może aspirować do Wall Street, Las Vegas, na funkcję szefa PZPN, czy nawet do apartamentu w Konstancinie-Jeziornej. Żadna Hanka, nieznanego nazwiska, nie musi widzieć końca swej życiowej kariery w kuchni państwa Dulskich, a potem w przytułku, Justyna Orzelska u boku Janka Bohatyrewicza, a Denise Baudu u boku Oktawa Moureta; kilku panienkom, udało się nawet dotrzeć do królewskich łożnic, i to nie ukradkiem, lecz w pełnym blasku, z pełnym zestawem obowiązkowych błogosławieństw.

Dziś 'siła robocza' może i umie obalać rządy i urządzać świat według własnych upodobań, albo według sprawdzonych już wzorów, a tę siłę fizyczną i polityczną uzyskała dopiero w ustroju i gospodarce mniej czy bardziej liberalnej. Nawet związki zawodowe, ta zmora kapitalistów i rządów, też powstały w warunkach wolnej gospodarki, chociaż ich narodziny nie były bezproblemowe, tak się jednak dziwnie składa, że wolność polityczna z wolnością ekonomiczną są niemal nierozłączne, co rozumieją doskonale liberałowie.

Nie tak dawno ukazał się artykuł wskazujący m.in. na niewolnictwo polskich chłopów, bo pańszczyzna, od której uwolnili ich dopiero obcy, mało sympatyczni władcy, była tylko trochę łagodniejsza od niewolnictwa, jako jedną z przyczyn naszego zacofania ekonomicznego. W gospodarce socjalistycznej swobody ekonomiczne i polityczne były bardzo ograniczone, nawet związki zawodowe były praktycznie przymusowe. Mimo, że wszystkich nawoływano do aktywności, zachęcano i szkolono, przykładów aktywności oddolnej i pożądanych inicjatyw społecznych trudno było uświadczyć, a jak już się pojawiła, to akurat nie w pożądanej sprawie.

Niczego więc w liberalizmie nie 'zagubiono', a z pewnością tym czymś nie jest człowiek. Przeciwnie, ludzkość, jeszcze nie w komplecie, ale coraz liczniejszą rzeszą, dopiero wstępuje na drogę do pełnego człowieczeństwa. Może jest to 'wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa', ale warto w niej uczestniczyć. Powiedziałbym, że dopiero w warunkach liberalnych 'siła robocza' się odnalazła, mogła z „klasy w sobie" stać się „klasą dla siebie". Jak będzie postępował jej rozwój w przyszłości, wobec zachodzącego już 'odprzemysławiania', nie chcę prorokować, mogę sobie jednak wyobrazić zniknięcie klasy pracującej, ale nie kapitalizmu.

Przekonanie, że kanonem wiary liberalizmu 'jest maksymalizacja zysku, czyli walka o jak najniższe koszty i jak najmniejsze podatki nakładane przez państwo', zaś 'maksymalizacja zysku idzie często w parze z wyzyskiem', jest dogmatem, że użyję tego samego określenia, antyliberalistów, stawianiem ekonomii w trzecim szeregu, ale bez wskazania, kto ma stać w pierwszym i drugim.

W cytowanym wcześniej stwierdzeniu tkwi jakieś nieporozumienie. Nie można na dźwięk słowa 'zysk' oczyma wyobraźni widzieć wynędzniałego robotnika i otyłego kapitalistę, siedzącego na worku z pieniędzmi, jak to kiedyś rysowano na propagandowych plakatach. Jeżeli podejmuje się jakąkolwiek działalność gospodarczą, to należy starać się uzyskać z włożonego kapitału nie byle jaki zysk, lecz właśnie zysk maksymalny. Jest to postawa nie tylko zdroworozsądkowa, jest to racjonalny nakaz. Zadowalanie się byle jakim zyskiem nieuchronnie prowadzi do bankructwa, czyli efektu przeciwnego do zamierzonego. Z chęci zysku wyłania się stałe poszukiwanie nowych źródeł surowców, nowych metod produkcji i nowych produktów, poprawa organizacji pracy, a wszystko to przekłada się na obniżkę kosztów, wzrost produkcji i spadek cen, nie zaś ich 'żyłowanie' lub obniżanie płac, stąd bierze się obfitość, raz po raz nawet nadprodukcja, towarów, czasem także kapitału. Zysk maksymalny, to nie wyzysk, to także wzrost płac pracowników. Trzeba pamiętać, że odrzucenie kryterium zysku doprowadziło do ruiny gospodarkę całego potężnego na oko, systemu, i to bez jednego wystrzału, nawet ślepego. Chyba, że chcemy upowszechnić ceny gwarantowane wraz z ich konsekwencjami podatkowymi i społecznymi. Przecież to już było!


1 2 Dalej..
 Zobacz komentarze (5)..   


« Społeczeństwo   (Publikacja: 22-09-2012 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Jerzy Neuhoff

 Liczba tekstów na portalu: 97  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Paradoks
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8370 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365