Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.192.144 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 308 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Wiedza nie ma właściciela.
 Kultura » Idee i ideologie

Kilka uwag na marginesie poprawności politycznej oraz innych wkurzających rzeczy [2]
Autor tekstu:

Takie ujęcie odbiega od stanowiska K. Poppera, który uznawał jednak prawdę za naczelną wartość nauki, rozumiejąc ją klasycznie jako adekwatność i obiektywistycznie (z tym, że ważne jest u niego dążenie do niej; nie jest raz na zawsze dana).

Konsekwencja, która wydaje mi się aktualnie najistotniejsza jest taka: nie ma żadnej istniejącej obiektywnie instancji, która orzekałaby na pewno, że jakaś (wybrana) prawda jest prawdą absolutną.

Padło powyżej słowo „postęp". Otóż w naukach społecznych kategoria Postępu, w pojęciu ewolucji coraz doskonalszych form ludzkiej kultury został zdezawuowany, dokładnie jak wszelkie inne metafory Wielkich Narracji. Warto to zapamiętać, bo to jest punkt, do którego wrócę, by się popastwić nad antynomiami popo. Tymczasem idziemy dalej, przerzucając uwagę na inny fragment „opowieści" współczesnego Zachodu.

Po czwarte — czy płeć jest do odgrywania jak wszelkie inne seryjne tożsamości ?

W pejzażu przemian zachodzących m.in. na uniwersyteckich campusach pojawił się szereg zjawisk społecznych, w tym feminizm II fali, zmieniający postrzeganie płci jako danej z „natury", ponieważ rzeczona Natura została odesłana do lamusa jako jedna z metafor Wielkich Narracji, a skoro nie natura, biologia, to co? Ano konstrukt kulturowy. W sposobie patrzenia proponowanym przez nauki społeczne rysuje się oto optyka konstruktywistyczna: w centrum staje już nie płeć dana (na podstawie takich niekwestionowanych niegdyś „mocy", jak Natura czy Bóg), ale człowiek uwikłany w warunki społeczne. Pojawia się termin gender. Sam termin (i rozróżnienie na sex i gender) w połowie lat 60. XX w. został użyty po raz pierwszy przez Roberta Stollera, zresztą w kontekście badań nad transseksualizmem. System sex-gender pozwalał na dekonstrukcję „naturalnego" sposobu traktowania płci, na obnażenie esencjalizmu traktowanego jako coś niedowodliwego. Ale na tym nie koniec. Praca Judith Butler z końca lat 80. ubiegłego wieku pt. Gender Trouble, o kłopotach (tytułowych) z pojęciem gender rozpoczęła kolejną małą rewolucję, pozwalając na pojawienie się nowej teorii — queer, w ramach której w ogóle poddano w wątpliwość rzeczywiste istnienie dychotomicznie pojmowanych „płci", uznając, że jedyne co można stwierdzić, to fakt istnienia całego spectrum „płci" rozciągających się miedzy krańcowymi biegunami „męskie" i „żeńskie", zaś role płciowe to rodzaj performance — płcie się odgrywa zgodnie z przyjętymi lub kwestionowanymi przez jednostkę wzorcami kulturowymi. Super! Przypomnijmy sobie pierwszy cytat, owo przechodzenie od do poprzez różne formy „duchowego", kulturowego spędzania czasu, wszak tutaj mamy ten sam kod przechodzenia od do — tyle że pomiędzy tożsamościami płciowymi[3].

To wszystko pociągnęło za sobą społeczne konsekwencje, owe zmiany zachodzące w łonie nauki akademickiej i nowe spojrzenia na to, czym jest i jak się rzeczywistość odkrywa lub jak ją konstruuje. Odrzucono dotychczasowe rozumienie różnic płciowych na podstawach wyłącznie biologicznych, ponieważ odrzucono samą ideę Natury. Siłą rzeczy musiano przyjąć pogląd, że płeć jest konstruowana, „wytwarzana" w procesie enkulturacji. A ponieważ jednocześnie w przestrzeni publicznej odezwały się głosy rozmaitych środowisk, grup społecznych, mniejszości etnicznych, w murach uczelni pojawiły się przeróżne koncepcje dotyczące tzw. grup stłumionych, które dotąd były pozbawione własnego głosu, w odróżnieniu od grup hegemonistycznych, „trzymających władzę", w tym władzę symboliczną — władzę dysponowania naczelnym ideowym przekazem.

Zwierciadło odbijające rzeczywistość uległo rozbiciu na drobne ułamki i odtąd każdy ma własną opowieść o świecie, obiektywność stała się fikcją. Super! Zatoczyliśmy koło, czas wracać i poznęcać się nad przekazem, który opowiada, że równość kobiet i mężczyzn jest ok., a jednocześnie, że islam (nie wnikając w jego różnorodność) jest ok. Będzie zatem o logicznych niekonsekwencjach.

Po piąte — dlaczego Natura, Bóg, Historia są be, a Postęp jest ok?

Oto antynomia pierwsza. Skoro postmodernizm i cząstkowe teorie ufundowane na jego gruncie odrzucił samo istnienie Wielkich Narracji, których „bohaterem" był niegdyś Bóg, Natura, Rozum (w sensie greckiego logosu), itd. — to w takim razie do czego odnoszą się postulaty środowisk forsujących wcielenie w życie idei genderowych, poprawności politycznej itp.? I w czym może je zakorzenić celem udowodnienia? Otóż w niczym! Zgodnie z własną logiką wewnętrzną wszelkich teorii skrajnie konstruktywistycznych i skrajnie postmodernistycznych — w NICZYM. Dlaczego zatem jedna „opowieść" z Wielkich Narracji nadal jest w użyciu? Wszak funkcjonariusze mediów, publicyści głównego nurtu, feministki powiadają, że ci, którzy nie zgadzają się np. na małżeństwa gejów są ciemnogrodem, wstecznikami, a przecież użycie takich właśnie zwrotów, zgodnie z ich konotacjami logicznie zakłada, że dokonuje się tu odwołania do czegoś przeciwnego. Niezaprzeczalnie przeciwieństwem wstecznictwa jest — Postęp. Postęp jednak, kochani moi, został jako idea wyrzucony na śmietnik, podobnie jak Prawa Naturalne etc., (o czym powyżej w cytacie). Jest to zatem logiczna niekonsekwencja.

Oczywiście ową instancją wyższego rzędu mógłby być np. uzus społeczny. Tyle że niegdysiejsze grupy stłumione stały się tymczasem hegemonami w przestrzeni publicznej, narzucając dyskurs i nie mogą odwołać się do uzusu społecznego, bo przegrałyby z kretesem. Wielomilionowe manifestacje we Francji przeciw legalizacji związków homoseksualnych tego dowodzą, a to tylko jeden przykład. Innymi słowy — większość (konieczna jako podstawa uzusu) nie akceptuje idei i praktyk proponowanych przez współczesne grupy dysponentów przekazu symbolicznego (role się odwróciły, niegdyś uciskani dziś są uciskającymi, nihil novi, nieprawdaż?).

Po drugie. Skoro nie istnieją „byty" dane (Bóg, Natura) oraz prawa obiektywne w nie wpisane (prawa naturalne, prawa historyczne pojmowane po Heglowsku, ewolucja jako konieczność oraz postęp w sensie linearnym), to jak mogą istnieć jakiekolwiek inne absolutne instancje wyższe, które orzekałyby o sensowności i prawdziwości jakiejś teorii? Innymi słowy, co zostaje konsekwentnemu konstruktywiście jako instancja pozwalająca orzec, że jego teoria jest prawdziwsza od innej? Jak można udowodnić na gruncie skrajnych teorii, że głoszone przez jakąś opcję tezy są bardziej godne uwagi (i grantów) niż inne? Ano — NIE MOŻNA. Skrajne stanowiska pozbawione są — znowu na podstawie swoich własnych przeświadczeń — takiej mocy. Nie ma innego wyjścia — musi się uznać równorzędność dyskursów. Konsekwentny konstruktywista może powiedzieć do swego adwersarza tylko tyle: „ja twierdzę, że nie ma faktycznie istniejących w świecie praw naturalnych, ty twierdzisz, że są, nie ma jednak sposobu, by udowodnić, że któryś z nas ma rację, ponieważ nie ma żadnej wyższej instancji, na którą można by się powołać w celu rozstrzygnięcia sporu, a zasada wewnętrznej niesprzeczności ma zastosowanie i w moim, i twoim stanowisku". Koniec. Kropka. Nic innego uczciwy zwolennik tego stanowiska powiedzieć nie może.

Tymczasem co widzimy? Ano widzimy w debacie publicznej coś zupełnie innego, forsuje się przeświadczenie, że teoria gender, równorzędność orientacji seksualnych, wyznań itd. są „jedynie słuszne", pytam zatem — na jakiej podstawie? Wszak nie da się owego przeświadczenia zakorzenić w żadnej ze zdekonstruowanych uprzednio instancji! Pozostaje zatem poszukać tego, na co powołują się sami zainteresowani. A powołują się.… No właśnie, na co? Padają chaotyczne sformułowania, na przykład: „bo inaczej byłoby nie po ludzku" (co jest ludzkie, skoro zdekonstruowano obiektywność biologii człowieka?), „bo nie można rozwiązań prawnych fundować na prawach większości" (a na mniejszości można?), i tak dalej. Innymi słowy, rozbrojony własnymi rękami dyskurs konstruktywistyczny (skrajny), nie ma do czego się odwołać, uznawszy uprzednio, że KAŻDA teoria jest tylko dyskursem, zaś każdy dyskurs jest arbitralny. Zatem — logicznie — on także jest arbitralny, nieprawdaż? Nie ma żadnych podstaw, by uznać go za najlepszy z możliwych. A za taki jest uznawany. Dlaczego? Bo w tę dziurę logiczną weszła instancja pozanaukowa, pozaracjonalna — polityczna. Poprawność polityczna. Ona ma kneblować usta przeciwnikom, wywoływać przeświadczenie o własnej wyższości, narzucać normy. Ale ona nie ma żadnych umocowań, poza arbitralnymi. ŻADNYCH. Dlatego nieraz ucieka się do koncepcji z przedrostkiem „samo"… Samoidentyfikacji, samopostanowień, samoorzekań. Czyż tzw. narcystyczna osobowość naszych czasów nie pozostaje z tym w związku? Bo skoro wszystko płynie, tożsamości nie są stałe, płcie nie są dane, granice zatarte, zostaje tylko idea gry, spektaklu, kostiumu, a jako instancja — moje „ja". W kolejce już czeka nurt zwany transhumanizmem, w którym powiada się o hybrydyzacji międzygatunkowej. Super! Tylko jakie to będzie miało konsekwencje długofalowe, że już litościwie o sens nie zapytam? Teorie, nawet zwariowane mogą fajnie brzmieć w salach wykładowych, ale pytanie brzmi — czy każda dyskutowana teoria, zwłaszcza taka, która sama o sobie powiada, że jest skonstruowana arbitralnie, za sprawą decyzji grupy badaczy, bez możliwości powołania instancji sprawdzającej jej prawomocność, musi stawać się wzorcem dla praktyki społecznej? I dlaczego tak się dzieje?

Po szóste — gdzie jest środek?

Za moimi profesorskimi mistrzami zajmuję stanowisko umiarkowanego konstruktywizmu. Mówiąc najprościej — uznaję, że świat JEST. Że jest JAKIŚ. Nadaje się zatem do badania zarówno on — świat (byt dany), jak i teksty naukowe o nim. Że świat natury, bios — istnieje. Że jest JAKAŚ prawda o nim. Zatem, że klasyczne metody badawcze są niezbędne, niedowolne. Że do prawdy można się zbliżać, „szlifując" metody. Że funkcjonują intersubiektywne, jeśli już nie obiektywne, narzędzia sprawdzające, a nie wyłącznie subiektywne. Że istnieją prawa: fizyczne, biologiczne, a nawet, że dopuszczalne jest posługiwanie się terminem natura, choć zawsze warto mieć na uwadze zmienność historyczną tego pojęcia. Ba, „prywatnie" jestem nawet po części esencjalistką, co zdaje się być rugowane z uczelni (nie będę zamęczać szczegółami). Dlatego wiem, że porozumienie między feministkami, zwolenniczkami teorii gender, zwłaszcza w jej wersji „mocnej" (dziś coraz częściej mamy zresztą do czynienia z teorią queer) a osobami podzielającymi naukę KK jest niemożliwe z przyczyn filozoficznych, a nie tylko etycznych. Jak bowiem znaleźć zgodność między skrajnym konstruktywizmem (wszystko jest wytworzone społecznie, także tożsamość i płeć, jak głoszą radykałowie) a nauczaniem opartym na boskiej instancji i prawach naturalnych będących obiektywnie ponad ludzkim orzekaniem? Stąd te niekończące się zmagania, jakie nieraz widzowie mediów mogą obserwować. Zapewne badania genderowe zwłaszcza na gruncie antropologii kulturowej i historii są przydatne, pozwalają wgryźć się lepiej w zagadnienie, jakie role w danej kulturze lub epoce przypisuje się kobietom i mężczyznom. Zasięg jednak owego „genderowego narzędzia" ma i powinien mieć swoje ograniczenia, a płeć nie jest jedynym polem badawczym, może nim być np. wiek. Stąd jednak daleko do uznania, że płeć można „negocjować", że nie ma dwóch płci, jest za to cała ich gama na kształt kontinuum rozciągająca się pomiędzy tym, co męskie i kobiece w oderwaniu od biologicznego ciała. Bo skoro tak, to czy również wiek jest tylko moją arbitralną decyzją, czy mogę go negocjować? Świetnie! W takim razie proszę o uznanie, że mam 25 lat.


1 2 3 4 Dalej..
 Zobacz komentarze (18)..   


« Idee i ideologie   (Publikacja: 14-01-2016 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Joanna Żak-Bucholc
Zajmuje się etnologią i religioznawstem. Publikowała m.in. w: 'ALBO albo Inspiracje Jungowskie'; 'Nie z tej ziemi'; 'Czwarty Wymiar'; 'Tytuł'.

 Liczba tekstów na portalu: 90  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Od mythosu do logosu i z powrotem - nowe opisanie świata w New Age
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9963 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365