Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.548.458 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 245 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Musi być im ciężko... Tym, którzy wzięli autorytet za prawdę, zamiast prawdę za autorytet.
« Światopogląd  
Autorytet
Autor tekstu:

Łatwo uświadomić sobie, jak wiele naszych przekonań, decyzji i działań ma u podstaw zaufanie do kompetencji i dobrej woli ludzi, którzy udzielają nam — osobiście lub jakoś inaczej — rozmaitych informacji. Już samą zdolność do odbierania informacji — znajomość języka — osiągamy dzięki temu, że jako "dobrą monetę" przyjmujemy zabiegi, za pomocą których uczy się nas mówić i rozumieć cudze wypowiedzi. Zaufanie to musi więc być predyspozycją wrodzoną, należącą do naszego wyposażenia genetycznego. Jest ona niewątpliwie produktem ewolucji, stanowiąc ważny warunek przetrwania jednostki i gatunku tak dalece stadnego, jak ludzki.

Odpowiedniki tej predyspozycji występują także u innych gatunków stadnych. Wolno jednak być zdania, że tym, co stanowi o "niezwykłości" homo sapiens, jest właśnie nieporównywalnie większy niż w innych gatunkach zakres informacji, które jedni przekazują drugim — zwłaszcza pośrednio i bez granic pokoleniowych, dzięki wynalazkowi pisma. Gdyby każdy musiał zdobywać samodzielnie całą swą wiedzę o świecie (lub choćby znaczącą jej część), nigdy nie powstałaby nauka ani cywilizacja ludzka. Gdybyśmy zaś w pewnej chwili stracili zaufanie do siebie nawzajem i zaczęli starannie sprawdzać wszystko (lub choćby znaczącą część tego), o czym informują nas inni, nauka i cywilizacja nie tylko przestałyby się rozwijać, lecz nastąpiłby ich szybki regres.

Ale nasze wzajemne zaufanie nie jest bezwarunkowe i bezgraniczne, co również dyktuje nam instynkt przetrwania. Wszak obok kooperacji we wspólnym interesie występuje w naszym gatunku — jak w wielu innych — rywalizacja o dobra, których dla wszystkich nie wystarczy, w tym o taką pozycję w stadzie (jeśli ktoś woli — we wspólnocie czy w społeczeństwie), która ułatwia dostęp do owych dóbr, tj. o prestiż czy władzę. Świadome wprowadzanie innych w błąd jest jednym ze środków ułatwiających sukces w tej rywalizacji, przegranej zaś może zapobiec odpowiednia doza nieufności. Nierzadko też ponosimy szkody z powodu zaufania ludziom, którzy przekazują nam fałszywe informacje nieświadomie, w dobrej wierze — dlatego, że sami padli ofiarami cudzej dezinformacji, albo własnej niewydolności poznawczej, na przykład — myślenia życzeniowego. Łatwowierność jest postawą równie niepraktyczną, jak skrajna nieufność.

Uczymy się więc ufania innym w sposób wybiórczy, przyswajając sobie rozmaite kryteria wiarogodności informacji i spolegliwości jej źródła. Zwykle stosujemy te kryteria w sposób intuicyjny, ale refleksja pozwala sformułować je explicite, ustalić ich porządek i zakres zastosowań, a także ocenić wartość każdego z nich.

Na ogół uważamy za wiarogodną informację pochodzącą z wielu niezależnych źródeł i przez nikogo nie zakwestionowaną. W szczególności łatwo wierzymy w to, o czym -jak mamy podstawy sądzić — przekonani są wszyscy inni. To niewyszukane kryterium jest w istocie bardzo przydatne na co dzień; zawodzi stosunkowo rzadko i raczej tylko w sprawach "niecodziennych", w których wspólne przekonania ogółu ludzi zmieniają się wraz z rozwojem wiedzy naukowej (klasycznym przykładem jest powszechne niegdyś przekonanie o centralnym położeniu Ziemi we wszechświecie).

Gdy odbieramy informację "nową" w tym znaczeniu, że nie należącą do przekonań powszechnie podzielanych, albo gdy z różnych źródeł dochodzą nas informacje wzajemnie niezgodne, sięgamy po kryteria, które można nazwać dyskryminacyjnymi. Istnieje kilka takich kryteriów. Najbardziej uniwersalnym jest spójność wewnętrzna: jeśli chcemy myśleć racjonalnie, odrzucamy informacje pozbawione uchwytnego sensu (bełkotliwe) lub logicznie niekoherentne. Badamy też spójność danej informacji z resztą naszych przekonań: na ogół odrzucamy informację sprzeczną z przekonaniem, które niebezpodstawnie przyswoiliśmy sobie wcześniej, zwłaszcza gdy pełni ono ważną rolę w systemie naszych przekonań (na przykład, jest teorią lub hipotezą ogólną, dobrze tłumaczącą znane nam fakty); zdarza się jednak, że rewidujemy wówczas to wcześniej nabyte przekonanie.

Postawieni wobec spełniającej te warunki informacji "nowej", albo wobec dwóch (lub więcej) informacji wzajemnie niezgodnych, z których każda spełnia warunki spójności, oceniamy wiarogodność źródeł tych informacji. Są to często oceny względne, wyrażane w kategoriach porównawczych. Jeśli ktoś nigdy dotąd nie wprowadził nas w błąd (lub czynił to rzadko), uważamy go na ogół za bardziej wiarogodnego niż ten, komu się to wielokrotnie zdarzyło. Nie zawsze jednak: jego wiarogodność zależy także od innych czynników, na przykład od tego, czy w danym przypadku może on być zainteresowany — osobiście lub jako przedstawiciel pewnej grupy czy instytucji — w przekazaniu nam fałszywej informacji. Sędzia łatwiej wierzy bezstronnemu świadkowi niż sprawcy czynu przestępczego i jego bliskim. Historyk preferuje źródła pochodzące od niezaangażowanych obserwatorów. Rozsądny wyborca "między bajki wkłada" większość deklaracji i obietnic, które składają kandydaci do parlamentu czy urzędu prezydenckiego. A wszyscy darzymy w danej sprawie największym zaufaniem tych, o których wiemy, że przekazanie nam prawdziwej informacji w tej sprawie leży w ich własnym interesie.

To ostatnie kryterium jest w istocie podstawą racjonalnego wyboru autorytetu w sprawach określonego rodzaju. Specjalistom w danej dziedzinie, wśród nich uczonym i nauczycielom, rozsądnie jest ufać w kwestiach należących do tej dziedziny nie po prostu dlatego, że wiedzą o niej więcej niż niespecjaliści, lecz i dlatego, że w normalnych warunkach ludziom tym opłaca się informowanie nas zgodnie z prawdą, a co najmniej zgodnie z ich najlepszą wiedzą. Stanowi o tym ich sytuacja społeczna: to, że ich zachowania jako informatorów są systematycznie kontrolowane i odpowiednio nagradzane lub karane.

W przypadku uczonych kontrolę tę sprawują inni uczeni w ramach wzajemnej rywalizacji. Każdy z nich jest zainteresowany w znalezieniu błędu lub luki w twierdzeniach kolegów, jest to bowiem naturalna droga rozwoju kariery naukowej. Przypadki środowiskowej korupcji, w formie mniej lub bardziej szerokiej "zmowy" uczonych, są bardzo rzadkie i — w odróżnieniu od korupcji urzędniczej — zawsze w końcu (raczej wcześniej niż później) zostają zdemaskowane. Zapewnia to właśnie mechanizm karier naukowych i zasadniczo otwarty charakter tej profesji: błąd lub
lukę w nauce może wykryć każdy, kto zechce poświęcić pracy naukowej odpowiednio dużo czasu i trudu, l każdy może przekonać innych, że ma rację w tej sprawie, gdyż ostatecznym dowodem fałszywości twierdzenia, hipotezy czy teorii naukowej są niezgodne z nimi świadectwa naszych zmysłów.

Intersubiektywna kontrolowalność nauki oddzielają ostro od wszelkiej pseudonauki, w tym teologii. Twierdzenia pseudonauk formułowane są w sposób na tyle niejasny, by doświadczenie nie mogło ich obalić; mówimy, że są one zasadniczo niefalsyfikowalne i jako takie pozbawione sensu empirycznego. Specyfika teologii polega na tym, że przyjmuje się w niej objawienie jako źródło prawdy niezależne od rozumu i doświadczenia, a nawet nadrzędne wobec nich. "Prawdy objawione", zawarte w odpowiednim "świętym piśmie", nie są więc, oczywiście, intersubiektywnie sprawdzalne. Ich interpretacji zaś dokonuje grono teologów, które jest zamknięte w tym znaczeniu, że kwestię, kto w takim gronie jest autorytetem i czyja interpretacja jest prawomocna, rozstrzygają wedle własnego uznania przywódcy danej religii czy instytucji wyznaniowej. Wolno założyć, że czyniąc to kierują się praktycznymi interesami owej instytucji, gdyż żadnych stosowanych przez siebie reguł o charakterze poznawczym nikt z nich nigdy nie wskazał. Aby ochronić ich przed kłopotliwymi pytaniami o takie reguły, niektóre z tych instytucji po prostu zadekretowały nieomylność swoich przywódców. Jednakże dekret (czy dogmat) tego rodzaju to nic więcej, jak tylko akt przyznania komuś prawa swobodnej decyzji; wszak niczyjej nieomylności w zwykłym sensie tego słowa nie można spowodować dekretem (ani w żaden inny sposób), podobnie jak nie można sprawić, by ktoś stał się nieśmiertelny czy niewidzialny.

Tak więc, w zwrocie "autorytet w sprawach religii" słowo "autorytet" ma całkiem inne znaczenie niż w zwrocie "autorytet w sprawach astrofizyki" lub "autorytet w sprawach kardiologii". W pierwszym przypadku słowo to oznacza osobę, którą ktoś lub jakaś grupa ludzi czyni władną wypowiadać się wiążąco w sprawach danego rodzaju; w tym sensie wszelki zwierzchnik jest autorytetem (w odpowiednio ograniczonym zakresie) dla swoich podwładnych. Natomiast w pozostałych dwóch przypadkach (i we wszystkich podobnych kontekstach) pojęcie autorytetu nie implikuje posiadania jakiejkolwiek władzy czy swobody decyzji w kwestiach należących do danej dziedziny; przeciwnie, słowo to oznacza osobę, o której mamy podstawy sądzić, że pochodzące od niej informacje z tej dziedziny nie są efektem arbitralnej decyzji, lecz adekwatnym odbiciem stanu wiedzy, jaką w tej dziedzinie dysponuje ludzkość — wiedzy nie zawsze bezbłędnej, lecz skrupulatnie sprawdzonej przez wielu ludzi i zasadniczo sprawdzalnej przez każdego.

Do najbardziej kontrowersyjnych należy pojęcie autorytetu moralnego. Domenę moralności stara się zawłaszczyć niemal każda religia, przedstawiając własną doktrynę etyczną jako Jedynie prawdziwą". Doktryny te różną się między sobą, a przy tym wiele z nich poddawane jest kolejnym reinterpretacjom; i nie istnieją żadne intersubiektywne kryteria wyboru między konkurencyjnymi doktrynami lub odmiennymi ich interpretacjami. Z drugiej strony, refleksja filozoficzna nad naturą moralności prowadzi wielu ludzi do wniosku, że w tej dziedzinie nie ma miejsca na dychotomię prawdy i fałszu: tzw. zasady moralne są co najwyżej wyrazem naszych życzeń co do tego, jak mamy odnosić się do siebie nawzajem — a życzenia, w odróżnieniu od zdań, które opisują świat, nie są ani prawdziwe, ani fałszywe. Nadto, zakres zachowań podlegających ocenie moralnej bywa rozmaicie ustalany: na przykład, doktryny o proweniencji religijnej obwarowują szczegółowymi zakazami życie seksualne człowieka, podczas gdy laicka wizja moralności traktuje tę sferę życia jako moralnie neutralną, podlegającą jedynie ogólnym restrykcjom etycznym, takim jak zakaz stosowania przemocy.

Co zatem można mieć na myśli, nazywając kogoś autorytetem moralnym? Chyba chce się przez to powiedzieć, że poglądy czy postawę moralną owego kogoś wybiera się jako wzór do naśladowania. Ale skoro tak, to pojęcie autorytetu wymaga tu relatywizacji: zamiast "X jest autorytetem moralnym" powinno się mówić "X jest dla mnie autorytetem moralnym". A dla moralności ogólnej, zakładającej wzajemny szacunek i akceptację, byłoby najzdrowiej, gdyby ludzie nie dokonywali jednoznacznych i trwałych wyborów swoich autorytetów moralnych, te bowiem, zwłaszcza gdy są równocześnie autorytetami religijnymi, często starają się umocnić swój "rząd dusz" przez rozbudzanie w nas poczucia wyższości, a nawet wrogości wobec myślących inaczej. Nie stronią też od przemocy, zabiegając — nierzadko skutecznie — o nadanie swoim idiosynkratycznym normom etycznym statusu powszechnie obowiązujących, policyjnie strzeżonych praw.

*

[Publikowane w Bez Dogmatu nr 46. Publikacja w Racjonaliście za zgodą Autorki.]


 Zobacz także te strony:
Autorytety
 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Autorytety
Błędne koło samotności

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (2)..   


« Światopogląd   (Publikacja: 26-01-2004 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Barbara Stanosz
Filozof, logik, publicystka; emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka popularnych książek i podręczników do logiki oraz prac z dziedziny logicznej teorii języka. Współzałożycielka i redaktor naczelny czasopisma Bez Dogmatu. Tłumaczka literatury filozoficznej. Ostatnia książka: "W cieniu Kościoła czyli demokracja po polsku" (2004)
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 19  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Filozoficzne podstawy ateizmu
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 3217 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365