Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.551.295 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 245 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Nie ma Boga, jest człowiek.
 Kultura » Sztuka » Filmy i filmoznawstwo

Ci, którzy udźwignęli ciężar 21 gramów [1]
Autor tekstu:

Amores perros w reżyserii Alejandro Gonzaleza Inarritu był z pewnością filmem wybitnym, o którego sile w dużej mierze zdecydowała dobra współpraca i wzajemne zrozumienie twórców. Zapewne z powodu międzynarodowego sukcesu ci sami twórcy otrzymali propozycję zrealizowania filmu w Stanach Zjednoczonych. Ich kolejna produkcją jest 21 gramów. Film, podobnie jak wcześniejszy, nawiązuje do pewnej mody obrazów pozbawianych ciągłości chronologicznej i podzielony na epizody. Jakkolwiek jednak w przypadku Amores perros było to usprawiedliwione fabularnie, tutaj takiego pretekstu dostarczają przeżycia poszczególnych bohaterów, bo to właśnie za ich sprawą film logicznie dzieli się na kolejne wątki, bo fabuła, choć zawiera w sobie elementy intrygującej przypadkowości, nie jest szczególnie skomplikowana. Montaż rodem z Pulp fiction, kamera z filmów dogmy wraz z gwiazdorską obsadą tworzą swoisty melanż. A gdy dodamy do tego jeszcze dystans narracyjny, jaki cechuje obrazy Hanekego, wyjdzie dziwna hybryda, która wyda się sztuczna znawcom kina, natomiast dla przeciętnego widza żądnego rozrywki bądź wzruszeń nieco zbyt zawiła. Jakby reżyser postawił sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Choć film naprawdę jest dobry, Inarritu, moim skromnym zdaniem, tej poprzeczki nie przeskoczył. Ale gdy będzie się do tego filmu wracać za kilka, kilkanaście lat i wytykać mu jego wtórność, chciałbym, żeby ci, co to będą robić, zwrócili uwagę na doborową obsadę i na ich świetną grę. Grę, która w wielu miejscach zakryła niedociągnięcia scenariusza i uszlachetniła pewne banalne i w kinie już utarte motywy, nadając im świeżość i autentyzm niezbędny nam widzom do przeżywania opowiadanej historii.

Wszyscy aktorzy zagrali znakomicie, ale ja chciałbym się w niniejszej pracy skupić na trojgu głównych bohaterów, nagrodzonych zresztą na festiwalu w Wenecji, zarówno przez jurorów jak i przez publiczność. Sean Penn, Naomi Watts i Benicio Del Toro to gwiazdy pierwszego formatu hollywoodzkich wytwórni. Choć różne to może budzić odczucia i oceny, to właśnie oni najbardziej przyczynili się do sukcesu tego filmu.

Sean Penn (Paul Rivers)

Spośród całej trójki to on otrzymał nagrodę dla aktora pierwszoplanowego, choć tę rolę gra tutaj tak naprawdę cała trójka. A gdyby już koniecznie wysuwać przed szereg, to raczej Benicio Del Toro, ale o nim później. Sean Penn, jak wiele amerykańskich gwiazd wyszedł ze szkoły Lee Strasberga Actors Studio. Trudno mi powiedzieć, bo nie mam takich informacji, czy jego filmowe perypetie korespondują w jakiś sposób z osobistym życiem, ale w rolę Paula Riversa, akademickiego wykładowcy chorego na serce, wcielił się świetnie. Typowemu, wyeksploatowanemu już motywowi profesora — uwodziciela studentek, nadał własne, jakże charakterystyczne rysy. Choć gra rolę w pewnym sensie podobną do postaci Emmeta Raya ze Słodkiego drania, bo również jest tutaj egocentrykiem niebaczącym na uczucia innych, potrafi zdystansować się od nachalnego, emocjonalnego ekshibicjonizmu, jaki towarzyszył tamtej roli. Umiejetność zostawienia za sobą pewnych nawyków, doświadczeń z wcześniejszych, zwłaszcza podobnych ról jest dla mnie wielka zaletą. Sean Penn na pewno to potrafi. Tutaj gra w bardzo stonowany sposób. W większości scen wymaga od niego tego scenariusz, gdyż gra osobę poważnie chorą, która to swoje prawdziwe ja musi ukrywać a jednocześnie pokazywać, aby w chwili, gdy się ono ujawni, nie było niespodzianką, ale konsekwentnie wynikało z charakteru postaci.

Paula Riversa poznajemy w momencie, gdy już ledwo żyje, oczekuje na nowe serce. Mieszka z dużo od siebie młodszą żoną, prawdopodobnie jedną ze studentek, która chce mieć z nim dziecko zanim umrze. Mając w bliskiej perspektywie widmo śmierci przed sobą, jest mu wszystko jedno i zgadza się na to. Sytuacja zmienia się jednak, gdy dostaje nowe serce. Wtedy właśnie do głosu zaczyna dochodzić, wraz z polepszającym się stanem zdrowia, egoizm bohatera. Kiedy widzimy go wlokącego się z trudem przez mieszkanie, ciągnącego za sobą butlę z tlenem, nie dziwi nas potem, gdy okazuje obojętność kobiecie, która się nim opiekowała w trudnych chwilach. Zdołał nas już wtedy przekonać, że taki jest. Bardzo subtelnie, bo spojrzeniem i mimiką twarzy buduje wizerunek swej niezależności. Z racji stanu swego zdrowia, nie ma wielu możliwości.

Gdy jego stan znacząco się poprawia, wynajmuje prywatnego detektywa, aby dowiedział się, kim był dawca jego serca. Kiedy poznaje żonę swego „dobroczyńcy" — Christinę Peck, przestaje zupełnie interesować się swą żoną, nawet nie tłumaczy jej, dokąd wychodzi o drugiej w nocy. Do usilnych zabiegań o względy Christiny nie pcha go jednak wdzięczność za nową szansę, jaką otrzymał od losu. Nie chodzi też o to, aby jej pomóc. Co prawda rozczula go jej sytuacja, ale w tym rozczuleniu nie ma głębszych uczuć. Jest to dla niego jakaś intelektualna przygoda. Z niesamowitego splotu wydarzeń tworzy sobie teorię na temat przeznaczenia ich obojga. Właśnie te wszystkie informacje przekazuje nam Sean Penn, a nie scenariusz. Scenariusz tylko, poprzez kolejne wydarzenia, uwierzytelnia nam te postawę, czyniąc z Paula igraszkę w rękach losu. Natomiast aktor uwierzytelnia z kolei ten zamysł scenariusza.

Również ważna jest współpraca między Seanem Pennem a Naomi Watts i daje ona ciekawe rezultaty. Właściwie wszystkie sceny rozgrywające się między nimi oparte są wyłącznie o ich wzajemną interakcję. Są to sceny kameralne, w których nic oprócz nich nie gra. Zbliżenia i półzbliżenia wymagają od nich niezwykłej uwagi i utrzymywania ciągłego napięcia dramatycznego. Sean Penn znakomicie wchodzi w rolę nieporadnego podrywacza kobiety, która go odrzuca. Jest nachalny i wie o tym, ale chęć zbliżenia się do Christiny jest zbyt wielka. Więc ciągnie dalej, z głupią miną, konwersację skazaną już wcześniej przez Naomi Watts na porażkę. Irytuje i ją i nas tym zachowaniem, ale wiemy, że jest to jego normalna postawa, bo lubi miłosne przygody i wyzwania.

Gdy w końcu decyduje się wyznać Christinie prawdę, ich relacja diametralnie się zmienia. To już nie niewinne zaloty i kokieteria, ale konieczność zmierzenia się z trudną sytuacją, z prawdziwym życiem. Paul zdaje sobie sprawę, że w żaden sposób nie zastąpi Christinie męża i nie sprawi od tak, że będzie szczęśliwa. Nawet dzieje się zupełnie odwrotnie, bo bliskość serca swego nieżyjącego męża uwalnia w niej od dłuższego czasu tłumiony gniew i nienawiść do człowieka, który zabił jej najbliższych. W tym momencie Paul wchodzi w kolejną rolę, rolę mściciela. Teraz z kolei Sean Penn musi wczuć się w sytuację obcą dla swego bohatera. Bo Paul nie spodziewał się takiego obrotu wypadków. I chociaż ta sytuacja dalej wpisuje się w motyw przygody, jaką chciał przeżyć, sprawy idą za daleko. Jeszcze tego nie wie, ale w punkcie kulminacyjnym nie podoła temu zadaniu, nie będzie w stanie zabić Jacka Jordana.

Tymczasem pogarsza się stan jego zdrowia, bo okazuje się, że to serce też długo nie wytrzyma. Teraz Sean Penn musi nas przekonać o przemyśleniach albo o odczuciach, na które na razie nic nie wskazuje, ale zostaną wkrótce objawione próbą samobójczą. Znowu odwołam się w tym miejscu do scenariusza, bo to, że nie ma w nim żadnych dialogów na ten temat, jest bardzo istotne. Nie ma też monologów wewnętrznych, za pomocą których bohaterowie tłumaczyliby swoje postępowanie. Znowu jedynym wyznacznikiem wiarygodności sceny samobójstwa jest gra aktorska. Sean Penn całym ciałem swego schorowanego bohatera musi zagrać ostateczne zrozumienie sytuacji absurdalnej, w jakiej się znalazł. Christina zmusza go, by zrobił coś wbrew sobie. Jeszcze niedawno cudem, można powiedzieć, uniknął śmierci, a teraz ma pozbawić życia kogoś innego. A przecież dzięki wypadkowi, który spowodował Jack, dostał nowe serce i nowe życie. Czuje się w obowiązku zrobić to, choć nie wie dlaczego. Bo na pewno nie patrzy na ten problem tak, jak Christina, która uważa, że skoro sypia teraz z nią, żoną swego dawcy, do niego należy zemsta.

Choć Seanowi Pennowi nie obce są role gangsterów, czarnych charakterów, w scenie, w której zamierza zabić Jacka Jordana, musi to zrobić z perspektywy przestraszonego intelektualisty, przestraszonego z zupełnie innych powodów niż prawnik David Kniefeld z Życia Carlita. Jest zdenerwowany, jąka się, nerwowo powtarza polecenia i gubi się w tych poleceniach. Nieporadnie trzyma broń, jakby nie wiedział, co z nią zrobić. W końcu bierze w dłoń garść piasku i obrzuca nim Jacka, mówiąc rozpaczliwie, że nie powinien był powodować tego wypadku. Oddaje kilka strzałów w powietrze, a Christinie mówi, że go zabił. Niestety obydwoje muszą skonfrontować się z prawdą, gdy Jack wdziera się do ich pokoju i żąda od Paula, aby go jednak zabił. Gdy Christina okłada napastnika kijem od lampy, Paul korzysta z okazji, że nikt nie zwraca na niego uwagi i strzela sobie w serce.

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czemu to robi. Odpowiedź sugerująca egzystencjalny sprzeciw wobec bycia marionetką w rękach przypadku czy sartrowskiego absurdu nie jest wystarczająca. Bo dochodzą do tego kwestie bardziej przyziemne, jak chociażby to, że może nie chciał umierać w męczarniach, które zawyrokował mu lekarz. Może po prostu skorzystał z okazji, by skrócić sobie cierpienie. W momencie gdy do pokoju wdziera się Jack, w oczach Paula pojawia się autentyczny strach. Nie tylko przed stojącym na przeciwko wielkoludem, którego już wie, że nie jest w stanie zabić, ale też z całą stanowczością i wyrazistością życie daje mu do zrozumienia, ze stracił własną tożsamość. Oto jest w obcym dla siebie miejscu, z obcymi przecież ludźmi, robi rzeczy, których normalnie by nie robił. Stężała w strachu przed pustką, która mu się objawia, twarz Penna, odzwierciedla spokój w momencie, gdy do siebie strzela. Wielkość roli Penna polega na tym, że nie uświadczymy tutaj pseudopsychologicznego patosu mającego się nijak do prawdy życiowej. Wobec swej żony był szczerze okrutny, wobec Christiny szczerze nieudolny, wobec Jacka szczerze przestraszony a wobec przypadku, który bawił się nim jak marionetką, wykazał zrozumienie i zachował godność człowieka, nie bohatera. Po prostu człowieka.

Naomi Watts (Christina Peck)

Naomi Watts, również mająca za sobą naukę w Actors Studio, przygotowywała się do swej roli bardzo skrupulatnie, właśnie tak, jak zalecałby to Lee Strasberg, uczestnicząc w zajęciach terapeutycznych dla osób, które straciły najbliższych. Podobnie jak Sean Penn zdecydowała się przyjąć propozycję zagrania w 21 gramów bez wahania ze względu na sukces Amores perros. Co więcej, stwierdziła, nie bez racji, że to dla niej szansa na dobrą rolę, być może jedyną, po kreacji Betty Elms, którą stworzyła w Mulholland Drive. O ile jednak u Lyncha miała zagrać słodką blondyneczkę, idącą z radością i pewnym przebojem przez życie, tutaj jej postać jest zdecydowanie bardziej introwertyczna, raczej odwracająca się od świata. W filmie Inarritu nie ma być piękna. Gra bez makijażu a my widzimy wszystkie zmarszczki i popękane naczynka na jej młodej przecież twarzy.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Dogma - zamachy cenzorskie
Fenomen doktora House’a


« Filmy i filmoznawstwo   (Publikacja: 10-05-2006 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Claudio A. Mukru
Student filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wcześniej studiował polonistykę. Mieszka w Krakowie.

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Rozmowa, której nie było. O filmie Francisa Forda Coppoli
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 4761 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365