Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.937.843 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 737 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Większość ludzi używa głowy nie do myślenia, lecz do potakiwania.
 Filozofia » Filozofia religii

Wiara a religia [1]
Autor tekstu:

Dla Shoshi

W powszechnym odczuciu wiara dość często bywa utożsamiana z religią, a człowiek wierzący równie często bywa kojarzony z taką czy inną religią. Takie postępowanie nie jest to zapewne pozbawione racji, istnieje jednak poważnie uzasadnione podejrzenie, iż nie do końca wyczerpuje ono istotę wiary i religii. Uzmysłowiłem to sobie, gdy przed kilku laty zająłem się dialogiem międzyreligijnym i ekumenicznym. Zwłaszcza jednak tym pierwszym, gdyż dialog ekumeniczny wydaje mi się sprawą zamkniętą, w tym sensie, iż już sam fakt przyznawania się do wiary w Jezusa Chrystusa jest tak niesłychany i w swej racjonalnej absurdalności wyjątkowy, iż nie ma potrzeby się zastanawiać nad różnicami w pojmowaniu tego samego skandalu — wejścia Boga w historię i przybranie przez niego ludzkiego kształtu. Inaczej mówiąc ekumenizm jest dla mnie rodzinną rozmową a nie dialogiem wymagającym dalszych uściśleń.

Inaczej, choć nie do końca, do czego wrócę pod koniec moich rozważań, rzecz przedstawia się z dialogiem międzyreligijnym. Tutaj różnice pomiędzy wyznawcami poszczególnych religii są tak znaczne, iż ustalenie jakiegoś wspólnego stanowiska wymaga poważnego namysłu i równie poważnej weryfikacji pojęć używanych w tym dialogu. Jest jeszcze jedna sprawa, o której trzeba wspomnieć. Chodzi mianowicie o ludzi niewierzących, dla których moje inklinacje religijne są widziane z sympatią, ale też z pewnym niedowierzaniem, że też coś takiego jak dialog (czy spór) między religiami ma sens. Dla nich już samo istnienie religii jest problematyczne. Podobnie zresztą dla wielu ludzi wierzących ateizm jawi się jako zjawisko niezrozumiałe i wymagające szczególnych uzasadnień. Przyznam od razu, że właśnie sceptycyzm moich niewierzących przyjaciół zachęca mnie do dalszych dookreśleń wymienionych w tytule pojęć wiary i religii.

Samotność człowieka wiary

Obserwatorowi wielości religii postrzeganych poprzez rzesze ich wyznawców i zwerbalizowanych, czy to w formie przekazywanych z pokolenia na pokolenie zapisów, czy określonych zachowań rytualnych, systemów wierzeń niepomiernie trudno dostrzec ich początek, zwykle zasadnie łączony z Założycielem bądź wydarzeniem daną religię fundującym. Wszak pouczającym jest rzut oka na te, zwykle niepozorne i przez kroniki odnotowujące „ważne wydarzenia" dla swych czasów, rzadko zauważane zjawiska. To wierni uczniowie i entuzjaści przydają im właściwego splendoru i „decydującego o losach ludzkości" ciężaru. Nierzadko ów entuzjazm nielicznych bywa z upływem lat wspomagany przez, nie tylko na podziwie dla spójności czy atrakcyjności systemu religijnego, system polityczny dla którego dana religia okazuje się wielce wymiernym sprzymierzeńcem w niekoniecznie religijnych zamierzeniach. Klasycznym przykładem jest rzymski cesarz Konstantyn, który najpierw zaczął tolerować chrześcijaństwo przez swych zwolenników zwalczane jako źródło niepokojów społecznych a następnie uznane jako jedyna religia państwowa. O tym wszak sami wyznawcy niechętnie wspominają. Owszem, podobne uwagi historyków bywają lekceważone bądź wręcz odrzucane jako obrazoburcze i pozbawione znaczenia. Prawdziwe „rozumienie" bywa rezerwowane dla wtajemniczonych wyznawców.

Tymczasem „założyciel" zwykle bywał SAM, jeśli już to zadowalał się towarzystwem Boga samego. Owa samotność przed Bogiem wielkich postaci z historii religii, lub jak je nazywał William James, geniuszy religijnych, jest jednym z najbardziej poruszających aspektów poszczególnych systemów religijnych, który znowu bywa przemilczany bądź lekceważony. Zasadniczo miarą wartości i siły danej religii jest „ilość" czy to wyznawców czy ośrodków kultu. Najlepiej gdy liczne świątynie bywają nawiedzane przez jak najliczniejsze rzesze wiernych. Dość szybko samotność założyciela bywa zastępowana przez „wspólnotę wiernych", im liczniejszą tym głośniej domagającą się uznania własnych praw. Nie trzeba dodawać, iż owa uprzywilejowana pozycja grupy dominującej prowadzi do marginalizacji, a nawet dyskryminacji tych, którzy jej poglądów nie podzielają. Dla symetrii trzeba od razu dodać, iż podobne tendencje można zaobserwować również pośród niewierzących, którzy stając się grupą dominującą zwykle odmawiają praw wierzącym, a nawet ich prześladują, jak to się działo w XX-wiecznych systemach totalitarnych.

Tak było z Buddą, który z sobie tylko wiadomych powodów porzucił rodzinę i dostatni książęcy dwór, by w samotności, przez długie lata rozmyślać nad sensem życia. Tak było, wcześniej nieco z ojcem wiary aż trzech religii Abrahamem, który nie tylko rodzinne strony porzucił, ale i syna umiłowanego gotów był Bogu ofiarować własnoręcznie zamierzając go zamordować. To trudna, a nawet okrutna wiedza, z którą przez lata zmagał się wielki duński filozof, ojciec wielu innych niespokojnych umysłów Soeren Kierkegaard. Nie w smak mi są zachwyty Duńczyka nad wiarą patriarchy, porażają mnie resztki tych dziwacznych przekonań Abrahama, który gotów był składać daninę ze swego syna, nie pomny na jego odczucia ani uczucia Sary, swej żony i matki Izaaka. A jednak to z tego absurdu i z tych zmagań z ciemną stroną religijnych przekonań Abrahama czerpią do dzisiaj trzy wielkie systemy monoteistyczne judaizmu, chrześcijaństwa i islamu.

A Jezus — założyciel chrześcijaństwa, który sam chrześcijaninem nie będąc całą duszą, ciałem i umysłem oddany był Bogu objawionemu w Biblii Hebrajskiej. Owszem spierał się ze współwyznawcami, ale był to spór w rodzinie, to Żydzi najlepiej go rozumieli, gdyż Jezus posługiwał się ich językiem i nigdy religijnych kategorii judaizmu nie opuścił. Nie mnie osądzać, czy dobrze się stało, iż jeden z asymilowanych w kulturze hellenistycznej Żydów, znany dziś jako św. Paweł, właśnie Grekom wolał prawdę o Jezusie Chrystusie głosić. Czy jedynym powodem był spór z mniej wykształconym św. Piotrem niezdolnym porzucić kulturowych i religijnych kategorii własnej wiary, czy też, jak uczy tego chrześcijańska teologia, była to decyzja opatrznościowa — realizacja zamysłu planu Bożego. Nie wiem, ale za wielkim myślicielem żydowskim XX wieku Abrahamem Joshua Heschlem (on myślał o judaizmie rabinicznym) powiem: inaczej potoczyłyby się dzieje Jezusowej religii, gdyby nie Ateny i nie Rzym stały się ośrodkami jej rozwoju, ale Benarez.

A Mohamed? Kto kazał mu poświęcać noce i miesiące na wpatrywanie się w gwieździste niebo zamiast cieszyć się szczęśliwym i intratnym ożenkiem? Skłonny jestem wierzyć, wraz z wyznawcami wielkiego proroka, że to sam anioł Gabriel szeptał mu do ucha tajemne prawdy pozwalające zobaczyć ułomności zastanych religii zarówno judaizmu jak i chrześcijaństwa. Stąd zapewne tak głęboko wpisany w świętą księgę islamu „Koranie" szacunek dla wyznawców religii opartej na innych Księdze, ale połączone z poczuciem wyższości, iż to właśnie wiara w Allacha pomaga przezwyciężyć bałwochwalcze naleciałości zarówno judaizmu jak i chrześcijaństwa.

Samotność wiary nie była tylko udziałem nielicznych geniuszy religijnych. Na tę wąską, krętą i rzadko rozświetlaną promykami światła ścieżkę wkraczali mistycy. Ten rodzaj doświadczenia jest wspólny wszystkim religiom. Mistyków zna hinduizm, buddyzm i inne religie Dalekiego Wschodu, oni łączą również trzy wielkie religie monoteistyczne — judaizm, chrześcijaństwo i islam. To oni właśnie sprawiają, że podzielone religie w błyskach intuicji mistyków zdają się być jednym, jak to genialnie i prosto powiedział jeden z nich: „istnieje tylko jedna religia w różnorodności rytów" (Mikołaj z Kuzy). To właśnie ich doświadczenia pozwalają przeczuć wyznawcom wszystkich religii, iż tak naprawdę, jak to wyraził autor czwartej Ewangelii „Jest światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi" (J 1, 9). A więc sam fakt urodzin jest łaską, jest darem który winien być przyjęty jako taki bez dodatkowych dystynkcji religijnych czy światopoglądowych. Historia zna takie momenty człowieczej wspólnoty. Są one rzadkie, zwykle związane ze szczególnym nasileniem zła — prześladowani zapominają o różnicach, łączy ich pragnienie ocalenia życia bądź ludzkiej godności. W okresach stabilizacji różnice stają się ważniejsze, a nawet decydujące. Poza okresem XX-wiecznych totalitaryzmów, a zwłaszcza programowo ateistycznego komunizmu i niemieckiego nazizmu, usiłującego wymordować w imię oszalałej ideologii cały naród żydowski, to religie troszczą się o zdefiniowanie różnic. Tak więc, niezależnie od tego jak paradoksalnie to może zabrzmieć, na przeszkodzie doświadczeniu jedności rodzaju ludzkiego stoi sama religia.

Doświadczenie tego paradoksu (religia jako przeszkoda w realizacji intuicji wiary) nie jest tylko udziałem wspomnianych geniuszy religijnych. Bywają chwile, gdy każdy wierzący zmaga się z „ciemną nocą wiary", o której tak przejmująco pisał w XVI-wiecznej Hiszpanii św. Jan od Krzyża. Powiem więcej, owo samodzielne i dojrzałe przedzieranie się ku światłu jest istotą wiary uwolnionej od zinstytucjonalizowanej religii, a więc religii nie szukającej wsparcia w strukturach, ale znajdującej swoje źródło w czystym doświadczeniu wewnętrznym.

Religie w stanie oskarżenia

Przed laty Abraham Joshua Heschel napisał zastanawiające słowa, które później wielokrotnie powtarzał: „Zwykło obwiniać się naukę i antyreligijną filozofię za upadek religii we współczesnym społeczeństwie. Znacznie uczciwiej byłoby obciążenie samej religii za jej klęski. Religia upadła nie dlatego, że została odrzucona, ale dlatego iż straciła znaczenie i stała się mętna i mdła i zaczęła być postrzegana jako źródło zniewolenia". Dalej wyliczał powody dla których to się stało: „Kiedy miejsce wiary zajmuje wyznanie, miejsce pobożności — dyscyplina, a miłości — przyzwyczajenie; kiedy ze względu na miniony splendor lekceważy się obecny kryzys; wiara z żywego źródła zmienia się w klejnot rodowy; religia zaczyna przemawiać w imię autorytetu, a nie w imię współczucia — wówczas jej przesłanie staje się niezrozumiałe".

Przyznam, że ta diagnoza żydowskiego myśliciela przemawia do mnie z wyjątkową siłą. Mniemam, iż odnajdują się w niej wyznawcy wielu religii, którzy dla swych współwyznawców stali się problemem. Jak niegdyś prorocy dla religii starożytnego Izraela. Czyż to nie właśnie w ich przesłaniu Heschel nie odnalazł diagnozy pozwalającej mu z taką przenikliwością oceniać czasy w jakich przyszło mu żyć? Albo inaczej, czyż to nie dzisiejsi fundamentaliści różnych religii uzurpujący sobie prawo do określania prawdziwości danej religii stali się przyczyną rosnących polaryzacji? Pisała o tym przejmująco Karen Armstrong w książce poświęconej właśnie ożywającym w ostatnich latach fundamentalizmom w różnych religiach. Czyż to nie oni właśnie nie potwierdzają zasadności, jakże błędnej w swych niebezpiecznych uproszczeniach tezie Samuela Huntingtona o zderzeniu cywilizacji (a więc również i religii)?


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Wiara w sensowność wiary
Religia. Co o niej wiemy?

 Zobacz komentarze (11)..   


« Filozofia religii   (Publikacja: 23-09-2006 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Stanisław Obirek
Ur. 1956 r. Jeden z najbardziej znanych jezuitów polskich, znany m.in. ze swego zaangażowania w dialog międzyreligijny i z niewierzącymi. Studiował filologię polską, filozofię i teologię na uczelniach Krakowa, Neapolu i Rzymu. W 1997 roku habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1976 roku wstąpił do zakonu jezuitów; w 1983 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był profesorem w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie. Pełnił tam także funkcje kierownika Katedry Historii i Filozofii Kultury oraz prorektora. Przez cztery lata był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie. Był także wieloletnim redaktorem naczelnym "Życia Duchowego" oraz twórcą oraz dyrektorem Centrum Kultury i Dialogu. Jest autorem książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" (2002). Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym i możliwościami przezwyciężenia konfliktów cywilizacyjnych i kulturowych. We wrześniu 2005 roku opuścił zakon jezuitów. Obecnie jest wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego.   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 14  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Karol Wojtyła – Jan Paweł II
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5038 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365