Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
203.559.639 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 605 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
John Brockman (red.) - Nowy Renesans

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Do istotowego poznania przyrody dochodzi się nie wmyśliwaniem się w naturę bytu, lecz matematycznym modelowaniem tego, co da się zmierzyć
 Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo

Komisarz Parku Niagara [5]
Autor tekstu:

Tędy udaje się do pracy. Jak na razie majątku nie zrobił. Sprzęt jest bardzo drogi. Jeszcze więcej kosztują ubezpieczenia. Arktyczni nurkowie i tak nie żyją długo. Najciekawsze zadania: W 1973 roku Wydział Przemysłu i Rozwoju prowincjonalnego rządu NWT zlecił przeprowadzenie badań dna morskiego w rejonie Ziemi Baffina, zebranie próbek minerałów fauny i flory oraz wykonanie serii zdjęć dokumentalnych. Podróżowali na ośmiometrowej długości kanoe z eskimoskimi myśliwymi jako przewodnikami. Sam sprzęt i ekwipunek do nurkowania ważył blisko tonę. Wówczas po raz pierwszy natknęli się pod wodą na narwale — Mowodon monoceros, ssaki morskie — z rzędu waleni (cetacene). Żyją w morzach arktycznych, łowione dla mięsa, tranu i zębów używanych na wyroby ozdobne (samiec ma jeden olbrzymi kieł o długości do 3 m, wyrastający ku przodowi z lewej strony górnej szczęki. Kły przynoszą zgubę. W Yellowknife do niedawna płacono sto dolarów za stopę długości kła. Dla mieszkańców dalekiej północy to fortuna. Spotkanie z narwalami zapamiętał na zawsze. Długo krążyły wokół nurka zaciekawione dwunożnym stworem tak niezgrabnie poruszającym się pod wodą. Wcale nie było takie oczywiste kto i przez kogo jest tu obserwowany. Bezpośrednio przed przylotem brał udział w trudnej operacji przedłużenia podwodnego rurociągu w rejonie Little Cornwakis Island, około stu kilkunastu kilometrów w kierunku północno-wschodnim od bieguna magnetycznego. Rurociąg należał do kopalni złota koncernu Cominco. Wodę z hydro-monitorów, zanieczyszczoną zawiesiną różnych minerałów, i osady poflotacyjne transportowano nim do bezodpływowego Jeziora Garreta. Wylot rurociągu należało usadowić parę metrów nad dnem, możliwie daleko od brzegu. W ten sposób zapobiegano zanieczyszczeniu pobliskiego Oceanu Arktycznego i zwiększono wydajność kopalni. W jeziorze Garreta do listy zagrożeń czyhających na polarnego nurka doszedł siarkowodór, który otulał dno wielometrowej grubości opalizującą warstwą o konsystencji gęstego syropu . Im głębiej, tym miał większe stężenie. Dla najbardziej doświadczonego nurka dysponującego najlepszym sprzętem dłuższe przebywanie na dnie takiego zbiornika jest zagrożeniem życia. Może powodować nieodwracalne w skutkach zatrucia i trwałe uszkodzenie kory mózgowej. Rok przed naszym spotkaniem setki nurków szukało w rejonie morza Barentsa zgubionej przez amerykański bombowiec rakiety. Całe chmary facetów latały po lodowych polach z licznikami Geigera. Zarobił wtedy premię. Znalazł stalowy cylinder. Obaj z Peterem nie darzą sympatią południowych sąsiadów. Korzystając z braku dam w towarzystwie, gospodarz pozwala sobie na dosadne męskie określenia. Sukinsyny należą do najłagodniejszych. Trują nas. Nie ma kwartału żeby z południa nie napłynęła jakaś chmura, po której pada kolorowy śnieg lub kwaskowaty deszcz. W jeziorze Erie, które kiedyś było kryształowo czyste, można wywoływać filmy. W rzece Niagara trafiono na ślady TCDD - tetrachlorodi-bienzodioxinu, trucizny wyjątkowo silnej.

Parę miesięcy później nadzorowałem próbę ciśnieniową gazociągu Boisbriand-Montreal. Projektanci zaplanowali podwieszenie go pod mostem nad odgałęzieniem rzeki św. Wawrzyńca. Miał blisko 700 metrów długości. Biegło po nim wiele pasów ruchu w każdą stronę autostrady zmierzającej do granicy ze Stanami Zjednoczonymi. W porze popołudniowej obu jezdniami sunęła lawina pojazdów. Betonowa płyta mostu lekko wibrowała. W rurociąg napompowano wody. Zwielokrotniła jego wagę. Nie zgodzono się na ograniczenie ruchu pojazdów.

I stało się. Kilkuset metrowej długości stalowy wąż przeszło metrowej średnicy spadł na lód. Nie utrzymał go nawet przez ułamek sekundy. Znajdowałem się tam gdzie być powinienem. Pod rurą. Mam ją do dzisiaj w oczach. Było to 19 marca. Gdy lądowałem w wodzie jakimś cudem uchwyciłem duży kawał rozkruszonego lodu. Wpełzłem na niego Zsunąłem się prawie natychmiast. Powtórzyłem operację. To samo, ale leżąc na płask utrzymałem się już nieco dłużej. Za którymś razem złapałem chwiejną równowagę. Pracowałem głownie nogami i brzuchem przerabiając przyśpieszony kurs prawa Archimedesa. Po kwadransie zjawił się helikopter. Zawisł nad mostem. Ja niestety byłem pod mostem. Z wrażenia znowu musiałem przerabiać kolejne ćwiczenia wspomnianego prawa. Aż któryś ze stojących na brzegu robotników zaryzykował. Wziął aluminiową drabinkę i poszedł wraz z kolegą po na wpół zanurzonej rurze w moim kierunku. Widziałem jak lodowa kipiel zalewała ich stopy, łydki, kolana. Gdy już byli blisko wyciągnęli przed siebie drabinę. Starczyło. Złapałem się jej kurczowo. Szarpnęli do siebie. Za mocno. Ten drugi stracił równowagę. Nie wydając głosu zniknął. Pokruszone kawałki lodu zamknęły się nad nim natychmiast. Ciała nie wyłowiono. Zdjęcie miejsca katastrofy które zrobiłem w następnym tygodniu towarzyszyć będzie temu, który się wówczas urodził po raz drugi przez całą resztę życia. Mam je właśnie przed sobą.

Białe niedźwiedzie wędrujące w poszukiwaniu stad fok nie przeszkadzają nurkom w pracy. Należy tylko strzec przed nimi magazyny żywności i śmietniki. W przeciwieństwie do brunatnych pobratymców, których w samym tylko Ontario rocznie myśliwi odstrzeliwują przeszło pięć tysięcy sztuk, białe są pod ochroną. Chyba, że spoufalają się zbytnio. Wtedy mogą być groźne. W Yellowknife ustalono, że o ile po raz pierwszy taki intruz zostanie schwytany na złodziejstwie, to maluje mu się uszy zieloną farbą. Recydywista otrzymuje czerwoną gwiazdę na czole. Obu operacjom towarzyszy bolesny zastrzyk środka obezwładniającego. Za trzecim razem przemawia już tylko Winchester kaliber 30-06. Polskiemu pipelinerowi pozwolono w imię zacieśnienia przyjaźni rozzuchwalonego misia wyeliminować Celować należało prosto w czerwoną gwiazdę.

Dużego formatu kserokopia drzewa genealogicznego potomków Sir Casimira, robiła wrażenie. W dole arkusza odbitka pięciocentowego znaczka pocztowego z wizerunkiem antenata wydanego w stulecie jego urodzin i herb Junosza oraz objaśnienie symboli jakie figurują przy imionach i nazwiskach osób wpisanych w prostokąty (mężczyźni) lub koła (kobiety). Wayne miał indeks cyfrowy 58, Peter 51. Dzieci obu są już piątym pokoleniem Są spowinowaceni z Wiliamem Lyonem Mackenzie parokrotnym premierem Dominium Kanady.

W innej gałęzi rodu potomkowie Sir Casimira obrali karierę naukową. Casimir Charles Lindsey zrobił doktorat z ichtiologii, a urodzony w 1920 roku George Roy Gzowski Lindsey, służąc w Royal Canadian Artillery w czasie II wojny Światowej, został zatrudniony w zakładach badawczych wzbogacenia uranu w Chalk River. W czasie wojny przyjaźnił się z ciotecznym bratem, Normanem Glyn Gzowskim pilotem zestrzelonym w czasie Bitwy o Anglię. Wybitnie zdolny fizyk zainteresowanie radarem zamienił na badanie tajemnic energii jądrowej i zdając konkursowe egzaminy otrzymał rządowe stypendium na studia w Cavendish Laboratory, z którego wyszło wielu laureatów Nobla. W wieku lat 46 dr George R. Gzowski Lindsey został naczelnym dyrektorem badań operacyjnych Kanadyjskiego Sztabu Generalnego. Dalej awansował już szybko. Dotrzeć do niego było trudno. Adresów generałów NATO, odpowiedzialnych za postęp w dziedzinie badań nad bronią jądrową nie uzyskuje się łatwo nawet jeśli przeszli już na emeryturę. Mozaika obcych nazwisk, Cape, Legg, Bogrell, Douglass-Home, Stracer-Smith, Oxley, Warwick, Finlayson, Ogilvie, obywateli Kanady, Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii, Anglii, Indii, szkockich arystokratów i zupełnie zwykłych urzędników, właścicieli fabryk, udziałowców wielkich koncernów i z trudem wiążących koniec z końcem ubogich emerytów. Mają w sobie jedną ósmą, jedną szesnastą, jedną trzydziestą drugą, jedną sześćdziesiątą czwartą polskiej krwi. Ludzie zupełnie obcy nam i sobie nawzajem. Czy w chwilach dramatycznych wyborów, przełomów, opcji ten znikomy procent zadecyduje, czy weźmie górę nad interesem własnej rodziny, kraju, którego są obywatelami? Naiwne, retoryczne pytanie. Może tylko przy kolejnej zbiórce darów dla tych „biednych Polaków" jakie miały miejsce za oceanem wyrzucili z kąta szafy nieco mniej przepoconą marynarkę. Rozstaliśmy się z kuzynami Gzowskimi mocnym uściskiem dłoni. Na odjezdnym gospodarza ruszyło sumienie. Udostępnił telefon do swojej ex-żony w Toronto. W domu zostało dużo pamiątek po Sir Casimirze: szabla, którą otrzymał w darze od królowej Wiktorii i biurko z czarnego dębu. Kłodę wyłowiono z Niagary w czasie budowy International Bridge. Używałem go przez wiele lat. Na nim stała moja maszyna do pisania. Teraz okupuje je Michael Sobieski wraz z komputerem, który kupiłem mu na szesnaste urodziny. Następnego dnia z pewną tremą przyciskam dzwonek furtki eleganckiej willi. Wita nas elegancka pani ze śladami jeszcze niezupełnie minionej urody. Niezbyt porządnie, i nie najczyściej jak na kanadyjski standard. Słychać liczne młode głosy, Hałaśliwy jazgot najnowszych przebojów, trzaskanie drzwi. Kawę podaje dziewczę z pięknymi blond warkoczami i rewelacyjnym biustem. Ubrać taką w krakowski strój i mamy operową Halkę. Trudno mi oderwać oczy od twarzy dziewczyny, do której matka zwraca się zdrobniałym imieniem Raje. Oglądam szczątki kolekcji obrazów należącej ongiś do Sir Casimira. W zachowanym wykazie z końca wieku najwięcej płócien nosiło sygnatury Krieghofa. W ten sposób malarz spłacał dług wdzięczności wobec człowieka, który przez wiele lat był jego mecenasem. Dziś obrazy Krieghofa są ozdobą każdej galerii w Ameryce Północnej. Nie jestem w stanie uważnie słuchać tego, co mówi pani Jeanette. Po dziewiętnastu latach pożycia z Peterem jeszcze niezupełnie pozbyła się wszystkich emocji wobec ojca swoich pięciorga dzieci. Prędzej chyba darowałaby mu, gdyby tak po prostu znalazł sobie inną. On zaś jak borsuk uciekł do tego Rockwood. Chętnie przystaję na propozycję wypicia następnej kawy. Przynosi ją ta sama córka. I naraz olśnienie. Ależ to żywa kopia Olgi Władymirowny Gzowskiej, Przekaz genetyczny w tej rodzinie jest rzeczywiście wyjątkowo silny. Jan Sienkiewicz, dziennikarz wileńskiego „Czerwonego Sztandaru" prowadzący swego czasu na moją prośbę poszukiwania Gzowskich żyjących w Związku Sowieckim, zebrał garść informacji o tej wybitnej aktorce. Była uczennicą Stanisławskiego. Żyła w latach 1883-1962. Nigdy nie udawały się jej role kobiet rosyjskich. Doskonała natomiast była w rolach Włoszek, Francuzek, Hiszpanek, Polek (jako Maryna Mniszkówna u Ostrowskiego). Krytycy pisali o niej: „Aktorka od stóp do głów. Żądna sławy. Chciała mieć wszystko od razu: owacje zachwyty, prasę". „Wielka artystka a jednocześnie aktywna uczestniczka zakulisowych intryg." "Nigdy nie była w odwrocie. Ciągle walczyła, z kimś polemizowała, kogoś niszczyła." Jej wzlot na początku kariery przypominał fajerwerk, zgasł po 15 latach. Krotko miała być muzą Ojca Narodów. W 1920 roku, razem z mężem Gajdarowem, znanym aktorem filmowym wyjechała za granicę. Podróżowali po całej Europie. Występowała w Wilnie, Łodzi, Białymstoku, Kownie, Warszawie. Nie zrezygnowała z obywatelstwa rosyjskiego. W początkach lat trzydziestych oboje wrócili do ZSRR. Do legendy przeszło wydarzenie z okresu, gdy jeszcze jako początkująca aktorka, nie mogła wejść w rolę kobiety ulegającej atakowi histerii. Była bliska załamania. Kolejna próba odbywała się w obecności Stanisławskiego. Ten widząc tremę aktorki, wyszedł na scenę i… dał jej w buzię. Na premierze wystarczyło, że przypomniała sobie tamten epizod. Atak histerii wypadł absolutnie przekonywająco. Inicjatorem i głównym sponsorem budowy pomnika Sir Casimira Gzowskiego w Toronto był urodzony w Otwocku gorący polski patriota i Żyd jednocześnie inżynier Przygoda. Polonia kanadyjska miała węża w kieszeni. Peter pozwolił sobie zrobić zdjęcie, w czasie ceremonii zawieszania portretu Sir Casimira w poczcie byłych gubernatorów prowincji Ontario. Wiedział jak się można posłużyć rodowym nazwiskiem. Dobre publicity jest wartością samą w sobie. Sławny antenat przemawiając przy jakiejś okazji do większego gremium Polonusów rzucił im w twarz. „Jeśli dożyjecie, zobaczycie, kim będą wasze wnuki i prawnuki i który będzie jeszcze znał język polski.". Mało go nie wygwizdano.


1 2 3 4 5 

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Na Antarktydę
Obóz Polek

 Dodaj komentarz do strony..   


« Turystyka i krajoznawstwo   (Publikacja: 30-01-2007 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Witold Stanisław Michałowski
Pisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli.   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 49  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5242 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365