Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.038.349 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 654 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Nigdy nie mamy pewności, że istota, która nam się "objawia" i wydaje nam polecenia jest Bogiem (..) Tak więc nie religia jest najwyższą instancją, która "objawia", co jest dobre, a co złe, ale również religię należy postawić przed trybunałem rozumu, który rozstrzyga, czy jej nakazy są rozumne i moralne.
« Światopogląd  
Normalność [2]
Autor tekstu:

Zostawiwszy przeszłość, co jawi się dziś jako już tylko jako gabinet osobliwości, przyjrzyjmy się tedy współczesnej normalności, temu co dziś oznacza spełnianie społecznie pożądanych aktów.

Normalność jest tedy pełną i niezakłóconą funkcjonalnością w układzie, zakrzepłą w niemal niezmienną sekwencyjność działań i towarzyszących im ścieżek myślowych. I jedne i drugie zdeterminowane są praktyką życia wśród ludzi. Człowiek normalny ma zanikać w społecznym działaniu i poręczności jak ów słynny heideggerowski młotek, co póki tłucze sprawnie gwoździowe łby ukrywa się bezpiecznie w byciu posługującej się nim ręki. Społeczeństwo zaś działa tym sprawniej im mniej cech osobowych — poza wyznaczoną funkcją - jednostka objawia. By ową deindywidualizację osiągnąć winno się żyć (lub przynajmniej chcieć żyć) wplecionym w złożoną tkankę społecznych mitów i stereotypów. Warunkiem minimalnym sukcesu będzie życzliwy posłuch tym ostatnim udzielany. Stąd też normalność wyraża się i realizuje w naśladownictwie innych, tych innych, którzy stanowią większość, przytłaczającą choć niewidoczną masę, o rysach objawiających się — niczym pismo sympatycznego atramentu — dopiero w niezliczonych badaniach opinii społecznej, pozwalających wyłonić się obrazowi społecznego Antrophosa. Karmiące się tymi badaniami media przydają temu szkieletowi mięsa konkretnej naoczności, a także powabu i atrakcyjności niezbędnych by normalność wdrożyć i umocnić. Ta ostatnia ma być ciepła i zachęcająca, ma być rozkoszą identyfikacji z bytem większym i mocniejszym niż krucha i pusta osobność. Oto o zaranku — jak wszyscy niezaburzeni — zmierzamy do pracy w tramwajowym tłoku lub ulicznym korku. Pracujemy ciężko by zarobić i ubarwić szary świat, obwiesić go ozdobami, nasycić nowością, która wyprzedza nas zawsze o krok. Oto w powolnym kondukcie zmierzamy ku bramom cmentarnym, gdy przychodzi 1 listopada — w tym bowiem dniu ma skroplić się refleksja o przemijaniu i tylko w tym dniu spiker mówi, że nie tylko w tym dniu winniśmy pamiętać o tych, którzy — jak się to ładnie mówi — „odeszli". Oto ruszamy do urn wyborczych by pokierować swym losem, choć jeszcze się taki nie narodził co by pokierować losem mógł i umiał. Oto rodzinnie zasiadamy przy wigilijnym stole dzieląc się opłatkiem, choć w boską transsubstancję nijak już nie wierzymy — podobnie jak magiczną moc życzeń. Inwestujemy gdy mówią, że trzeba inwestować. Ubezpieczamy, co trzeba ubezpieczyć, nie chcąc przy tym rozważać faktu, że największa wypłata tkwić będzie w ściśniętych pośmiertnie szczękach naszych własnych zwłok. Bawimy się wieczorami (i koniecznie w Sylwestra, dobrze byłoby również w karnawał), bo trzeba się człowiekowi zabawić lub oglądamy film oznaczony w programie czterema gwiazdkami (bądź przynajmniej staramy się go oglądać, jako że czterogwiazdkowe produkcje są często po prostu nudne i wydumane — jeśli zaś ambitne oglądanie się nie uda ochoczo i z ulgą powracamy do konsumpcji jakiegoś kiczu). Raczej pijemy alkohol niż, na przykład, palimy trawę. Robimy badania profilaktyczne, leczymy się, zapobiegawczo, przyjmujemy witaminy i mikroelementy. Oto chętnie ulegamy modom i trendom, zamieniając wciąż starsze na nowsze, gorsze na lepsze — by z normalności przez swą opieszałość nie wypaść. Odpoczywamy w sklepach, kupując (jakieś dobre tam bowiem światło — rzecz cenna w północnym kraju) lub na łonie natury, bo — jak to z łonem bywa — przyjemnym i miłym dla oka się zdaje. Staramy się dobrze wyglądać, to bardzo ważne: nie mieć zmarszczek, podpuchniętych lub sinych oczu, zębów żółtych od papierosów, zgarbionych pleców, odbarwień na skórze, wystającego brzucha, obwisłych piersi, owłosionych nóg i bikini, nieświeżego oddechu, łupieżu, grzybicy stóp, plam na skórze, cienkich rzęs, bladych ust i brwi gęstych jak krzaki tarniny. Nie nosimy spranych ubrań, nie dajemy w mordę choć ona sama wydaje się o to upraszać. Legalizujemy związki i dochody, płacimy podatki i rachunki. Staramy się być tolerancyjni i wyrozumiali, bo wartości te sygnują cywilizowanego człowieka. Trzymamy fason, zachowujemy twarz, w miarę możności pilnujemy by także inni ją zachowali. Pokazujemy, żeśmy inni niż wszyscy — wszak wszyscy tak robią. Gdy własna nasza inność dokucza maszerujemy do psychiatry. Kpimy ze schematyczności zachowań, bo znakiem rozumu jest z niej kpić. Kpimy też ze swego kpienia, bo tworzenie metapoziomów dobrze służy ironii, pocieszycielce wyjałowionych i zdezorientowanych Nienawidzimy miernoty polityków i społeczeństwa. A przy tym mowy używamy grzecznej, uprzejmej zgadzając się z rozmówcą nawet wówczas gdy kompletnym głąbem, plotącym od rzeczy się wydaje. Nie poruszamy tematów trudnych, niewdzięcznych. Szanujemy intymność i prywatność drugiego i nie zadajemy osobistych pytań — choć te często są najbardziej interesujące. Nie mówimy także jak naprawdę wygląda — w mowie naszej wygląda zawsze dobrze. Panujemy nad swym ciałem i wzrokiem: nie puszczamy wiatrów, nie gapimy się, nie dotykamy czego dotykać nie wolno, nie machamy rękami, nie plujemy na chodnik, nie robimy głupich min, nie zgrzytamy komicznie zębami. Jesteśmy przewidywalni i obliczalni, bo tylko tacy ludzie wśród innych mają przyszłość. Tak rodzą się socjoekstazy pożyczonej tożsamości, socjoekstazy normalności.

Taka jest dzisiejsza normalność wyrastająca na przecięciu instrumentalnej rozumności, wybujałej estetyki i wszechwładnej ekonomii, a na dokładkę przyprawiona czasem resztkami sentymentalnego przywiązania do starych, minionych już porządków bycia. Oczywiście owe aktywa normalności liche się wydają i powierzchowne. Betonowy sarkofag „bycia w normie" ciąży i uwiera. Jednak jego brak może spowodować — jest taka obawa — rozerwanie, efekt pompy próżniowej. Utrata lub porzucenie powszedniej zwyczajności powoduje wszak lawinowy wzrost ilości życiowych katastrof małych i dużych, derealizację, wypadnięcie z solidnej (przynajmniej na pierwszy rzut oka) triremy realności. Rozpoczyna żywot tragiczny w tym pierwotnym, greckim, mrocznym i pełnym udręki znaczeniu tego słowa. Żywot w skrajnym stopniu samotny i wyobcowany. Normalność jest bowiem warunkiem komunikacji. Komunikując się z innym muszę zakładać, że pozostaje on w jakimś bliskim stosunku z siecią powszechnych, zuniformizowanych sposobów bycia i myślenia. Że patrząc na daną rzecz lub oceniając daną sytuację uczyni to podobnie jak ja i jakiś tam domyślny trzeci i czwarty. Bowiem gdy mówię o kimś „normalny" często mam również na myśli: zbliżony do mnie, analogicznie do mnie działający i myślący. Warunkiem komunikacji — i chyba w ogóle egzystencji -jest wiara w to, że tacy ludzie istnieją. Stąd owa dokuczliwa bez wątpienia normalność jest, zda się, jedynym co pozostaje, jedynym — choć duszącym i ciasnym — surdutem, w jaki trzeba się wcisnąć chcąc wyjść do ludzi i ich przy tym nie wystraszyć. Społeczna, „normalnościowa" legitymizacja wartości i postaw samotnie pozostała na placu boju, ona jedynie jest dostępna odkąd zbiegli bogowie i rozsypały się w szary proszek wzniosłe, acz słabe w nogach idee człowieka. Mało tego: normalność może również wybornie smakować zwłaszcza gdy na horyzoncie majaczy ponury cień utraty codzienności, szaleństwa obracającego w niwecz heroiczne próby umoszczenia się w niewesołym świecie. Z tej perspektywy przypomina ona wygodny, wysiedziany fotel, w którym można przeczekać wszelkie burze i nawałnice, gniazdo osłonięte przed wichrem.

A jednak spod normalności wycieka i wyciekać będzie bokami osobliwość. Osobliwość ta jest na ogół przeżywana i wyrażana w ściśle prywatnych sferach własnych myśli, wyobrażeń i nastrojów. Jednostkowa „nienormalność" może też być zastępczo przeżywana w fikcyjnych światach dzieł literackich i filmowych. Bowiem larwa opleciona doskonale skrojonym kokonem zwyczajności chce przegryźć się przezeń i wyjść, nawet jeśli na zewnątrz nie będzie wiedziała co począć ze swoją wolnością (w rzeczy samej: cóż z nią można począć?) lub będzie czekać ją tam zguba. I nie jest to stwór łagodny i roślinożerny, przeciwnie: pożąda on ciała i krwi i to z tego samego gatunku co jego własne. Jest to istota targana sprzecznymi emocjami, nie znająca siebie, podległa władztwu zamieszkujących głębiny chtonicznych bogów, niezrównoważona i pełna pasji płynącej z mięsistych, przekrwionych włókien jej thymosu. Istota instynktowna i amoralna jak samo życie, będące pulsującym strumieniem płynącym z nikąd do nikąd. Istota ekspansywna, pragnąca rozrastać się we wszystkich kierunkach — jak rozłożyste drzewo — nie bacząc na kogo rzuca cień i jak jest on głęboki — lubi bowiem dominację i przemoc. Istota poddana represji i stłumieniu, osnuta mrokiem za sprawą zbyt długiego pobytu w podziemiu, dzika, omszała i splątana jak nieistniejące już puszcze. Wiecznie odmładzająca się w swym nieustannym umieraniu, które następuje zawsze po zaspokojeniu jej żądzy.

Jest tedy tak oto: schwytani w pułapkę samych siebie, zamknięci w niby przejrzystym ale przecież nieprzenikalnym i hermetycznym bąblu własnej świadomości (sławetnej monadzie bez drzwi i okien) staramy się być normalni. Chwytamy ulotne, chwilowe doznania i przeżycia by układać je w drogocennej — acz dziurawej — szkatułce pamięci. Nie dopuszczamy by z środka wypełzło to, co naznaczone jest cieniem i nienawidzi społecznego świata — choć z tych sfer właśnie wypływa pojmowane najbardziej elementarnie życie z całym swym bólem i rozkoszą. Rozproszeni w mętnych rozterkach i miazmatach trosk, przyciskani od kulturowej „góry", atakowani od instynktownego „dołu" chwytamy się normalności jak tratwy. Bo choć z marnego uczyniona jest sitowia pozwala, jeśli już nie płynąć gdzieś konkretnie to przynajmniej dryfować na powierzchni oceanu realności. Nie wiadomo czy prócz tej powierzchni posiada morski przestwór jakąś głębię i czy jest ona taka, że chciałoby się ją eksplorować. Ocean jednak kusi niczym zwierciadło Narcyza, skoczyłoby się weń, jak podpowiada Tanatos. Z drugiej strony pragnie się również płynąć dalej, zwłaszcza, że stopy przyrosły jakby do rachitycznego pokładu, słońce ogrzewa czasem przyjemnie, a ptaki istotnych doświadczeń przysiadują nieraz w przelocie. Trzeba się zatem nauczyć nie bać wód i zacząć czerpać zadowolenie z dryfowania. Najpewniej na nim bowiem strawimy życie. Jednak wzrok, w upartym oczekiwaniu, zawsze będzie pilnie lustrował horyzont jakby już za chwilę miało coś zza niego wychynąć.


1 2 

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Palenie
Lęk

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (7)..   


« Światopogląd   (Publikacja: 29-11-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Bartosz Jastrzębski
Ur. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).

 Liczba tekstów na portalu: 11  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Czy demokracja jest niemoralna?
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5636 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365