|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu » Psychologia ewolucyjna
Kucharz na ślubnym kobiercu [2] Autor tekstu: Richard Wrangham
Takie spontanicznie przestrzeganie dobrych manier przy posiłku to uniwersalna
właściwość wszystkich współczesnych kultur łowiecko-zbierackich. Nic podobnego
nie zaobserwowano u żadnego innego gatunku! U pozostałych zwierząt wszystko, co
ma jakąś wartość, a nie nadaje się do natychmiastowego spożycia, to potencjalny
powód do walki. Większość owoców, które jedzą szympansy, jest co najwyżej
wielkości śliwki, a zatem tak mała, że nie ma się o co bić. Natomiast dojrzały
owoc drzewa chlebowego waży do ośmiu kilogramów i nawet stado może potrzebować
dwóch godzin, żeby sobie z nim poradzić, więc pojedynczy osobnik nie ma żadnych
szans, by go zjeść, zanim inne się nie zorientują i nie przyjdą dopomnieć się o część dla siebie. Młode są w lepszej sytuacji, bo zawsze wyżebrzą coś od matki,
ale dorosłe osobniki natychmiast zaczynają walczyć o cały owoc albo przynajmniej o co większe kawałki. U szympansów zwyciężają samce, u bonobo — samice. Zawsze
wygrywa płeć dominująca. Są takie gatunki pająka, u których samiec domeldowuje
się do pajęczyny samicy i zabiera jej pożywienie; samice, do których żaden
samiec się nie wprowadził, ważą więcej. Nawet wśród lwów samice muszą oddawać
„lwią część" zdobyczy samcom.
Powściągliwość — przynajmniej w przypadku konkurencji o żywność — to w świecie zwierząt cecha wyjątkowo rzadka. Szympansy walczą o każdy
kęs, który mogą przejąć na własność, ale najbardziej zawzięta jest rywalizacja o mięso. Awantury, jakie wówczas wybuchają, można usłyszeć nawet z odległości
kilometra. Jak to wygląda? Otóż gdy tylko niezajmujący wysokiej pozycji w stadzie osobnik cokolwiek schwyta (lub znajdzie), natychmiast całą zdobycz
zabiera mu szympans wyższy rangą. W większym stadzie zdobycz błyskawicznie
zostaje rozdarta na strzępy przez zdesperowane wrzeszczące samce, z których
każdy chce wyrwać jak największy kawał dla siebie. Później jedzenie mięsa może
trwać nawet godzinami. Te małpy, którym udało się wywalczyć tylko mały ochłap
(albo nic), żebrzą wytrwale, pokazując odwrócone dłonie i chciwie wyciągając
wargi w stronę mięsa. Im ich błagania są bardziej namolne i wytrwałe, tym więcej
mięsa dostaną, choć nierzadko tylko dzięki temu, że uda im się znienacka wyrwać
komuś kawałek. Szczęśliwi posiadacze próbują zyskać chwilę spokoju, odwracając
się do reszty stada plecami lub wspinając się na trudno dostępne gałęzie, czasem
też atakują natrętów albo walą ich ochłapami, ale to taktyka skuteczna tylko na
krótką metę. Takie nieustanne napastowanie na tyle utrudnia życie (a raczej
żucie) posiadaczowi mięsa, że czasem pozwala on innym zabrać sobie kawałek, a bywa, że i sam rzuca czymś w najbardziej natrętnego „żebrakowi", który
natychmiast łapie zdobycz i ucieka. Jak widać, wysoka wartość odżywcza mięsa to
nie wszystko — trzeba mieć jeszcze czas, żeby je zjeść; albo ma się kłopoty
Jednostki o najniższym statusie społecznym na takich awanturach wychodzą
najgorzej, na przykład samice praktycznie nie mają szansy na spory kawałek,
generalnie zresztą szympansice jedzą mniej mięsa niż szympansy, co wynika wprost z ich gorszej skuteczności w walce. Czasem któraś dostanie kawałek mięsa od
swojego aktualnego partnera, ale to bardziej wyjątek niż reguła. W sumie na coś
takiego nie mogą liczyć nawet samice w rui i dlatego w ogólnym bilansie
żywieniowym u szympansów mięso odgrywa o wiele większą rolę u samców niż u samic i młodych.
Jeśli w czasach pierwszych kucharzy temperament naszych przodków był taki, jak
współczesnych szympansów, próba ugotowania czegokolwiek przez osobnika o niewysokim statusie społecznym była praktycznie z góry skazana na porażkę, a przetworzone jedzenie musiało być niezwykle wysoko cenione. Zresztą już sam akt
zbierania tylko przez zgromadzenie pożywienia w jednym miejscu podnosi jego
wartość, a obróbka termiczna czyni je jeszcze dużo bardziej atrakcyjnym.
Osobniki podporządkowane, posiadające tak wartościowe dobra, byłyby stale
narażone na ataki drobnych złodziejaszków (lub na coś znacznie gorszego). Słaby i pozbawiony ochrony kucharz straciłby bez wątpienia część lub całość swojego
posiłku, wystarczy, że w okolicy pojawiłyby się jakieś głodne dominujące samce.
Zwłaszcza kobiety stałyby na straconych pozycjach, a ich los przypominałby
sytuację samic szympansów, tym bardziej, że nic nie wskazuje, by hominidzkie
kobiety (lub ich przodkinie) potrafiły tworzyć koalicje zdolne do obrony (z
użyciem fizycznej siły, jeśli trzeba) swych członkiń przez przemocą samców, jak
to dziś czynią samice bonobo.
Pomyślmy teraz, co się dzieje, jeśli w takim świecie pojawia się grupa
„twardzieli" — kilka samców, które uznają, że najprostszą drogą do napełnienia
żołądka, jest podążanie śladem obozowych ognisk. Taka banda bez problemu
poradziłaby sobie z bezbronnym kucharzem i mogłaby w każdej chwili zabrać mu
(lub jej) całe pożywienie, wybrawszy nawet stosowny moment, na przykład gdy
posiłek będzie już gotowy. Gdyby takie ekspedycje często kończyły się sukcesem,
samce mogłyby przejść na zawodowstwo i przestać troszczyć się o polowanie czy
samodzielne zbieranie żywności lub jej obróbkę, a wyspecjalizować się jedynie w grabieży. (Zbliżoną strategię przyjęły lwy, które regularnie jadają mięso ofiar
upolowanych przez samice). Taki ewolucyjny scenariusz wskazuje, że dopóki nasz
przodek-kucharz nie mógł być spokojny o owoce własnej pracy, gotowanie
zdecydowanie nie było opłacalną metodą przygotowywania posiłków.
Zresztą w określonych okolicznościach ludzie też kradną i to całkiem chętnie, i chyba nikt nie twierdzi, iż nasz gatunek nie jest zdolny do tego typu
konkurencyjnych zachowań. Doskonale wiemy, co może czuć na przerwie nerwowy
dzieciak z atrakcyjnym drugim śniadaniem, albo ktoś, komu w „złej" dzielnicy
właśnie uciekł ostatni autobus… pełen portfel zaczyna raptem strasznie ciążyć.
Zazwyczaj ludzie mają znacznie mniejsze opory, gdy własności pozbawić można
członka innej społeczności. Rolnicy uprawiający ziemię w pobliżu terytoriów
zajmowanych przez łowców-zbieraczy są nieustannie okradani. Poza tym czasem
przestaje obowiązywać podział na swoich i obcych. Kradzież, oszustwo i wymuszenia były na przykład wszechobecne wśród zamieszkującego wyżyny północnej
Ugandy plemienia Ik. Wyjątkowo ciężką egzystencję tego ludu opisał antropolog
kultury Colin Turnbull w książce Ikowie -
ludzie gór, którą pisarz
Robert Ardrey nie przypadkiem określił jako „raport z życia społeczeństwa
pozbawionego moralności". Ikowie to myśliwi, których wygnano z ich odwiecznych
terenów łowieckich, czego efektem stały się nękające wspólnotę głód, choroby i wzajemny wyzysk. Jak pokazał Turnbull, jakikolwiek duch wspólnotowy praktycznie
wśród tych ludzi zanikł. W tym świecie „człowiek odarty ze wszystkiego, co zbędne,
okazuje się w swojej nagiej, pierwotnej postaci, i w sposób równie pierwotny
walczy o przetrwanie. Przepaść dzieląca nas od zwierząt, którą się tak chełpimy,
nagle kurczy się i znika, z tym, że w porównaniu z ludźmi zwierzęta wypadają
lepiej i możemy u nich znaleźć dużo więcej owych cech ludzkich, niż u Ików".
Książka Turnbulla to doprawdy przejmujące świadectwo, jak może zdziczeć
człowiek, gdy zerwaniu ulegają więzi społeczne.
Kradzieże zdarzają się też i wśród stabilnych społeczności łowiecko-zbierackich,
co potwierdzają etnografowie. Colin Turnbull pisał również o Pigmejach Mbuti.
Pepei — tak nazywa się bohater jednej z jego opowieści — był kawalerem, nie miał
kobiety i musiał sam przygotowywać sobie posiłki, w związku z czym często
chodził głodny. Kilkakrotnie przyłapano go na podkradaniu małych porcji jedzenia z cudzych garnków czy palenisk, a najczęściej jego ofiarą padała pewna stara
wdowa, która nie miała nikogo, kto by jej bronił. Karą, jaką się wobec niego
posłużono, było wystawienie na pośmiewisko — musiał zjeść pokarm przeznaczony
wyłącznie dla zwierząt, a potem znieść publiczną chłostę ciernistą gałęzią.
Uzyskał wybaczenie dopiero, gdy się rozpłakał.
W świecie łowców-zbieraczy głód jest normą, można by więc przypuszczać, że
kradzieże żywności zdarzają się dość
często, zwłaszcza że w tego typu małych egalitarnych wspólnotach nie ma policji,
ani żadnej formalnej władzy. W tym świecie kobieta zwykle wraca do obozowiska w środku dnia i przynosi surowe produkty, które udało się jej zebrać, a potem przy
własnym ognisku zaczyna przygotowywać wieczorny posiłek. Mężczyźni powracają w różnych porach, samotnie lub w małych grupkach. Wiele spośród zebranych przez
kobiety produktów można zjeść na surowo, przed i w trakcie gotowania.
Mężczyźnie, który głodny wraca z buszu i nie ma nikogo, kto by dla niego
gotował, łatwiej poprosić kobietę o coś do jedzenia — albo po prostu coś sobie
wziąć — niż przygotować własny posiłek; może też ukradkiem przeszukać obóz,
nawet w nocy, by znaleźć jakieś pożywienie. Takie zachowania spotyka się jednak
rzadko. Pokojowa atmosfera panująca u !Kung San, którą znamy z badań Lorny
Marshall, wynika z charakterystycznego dla różnych małych wspólnot, również łowiecko-zbierackich,
systemu społecznego. Podstawą tego systemu są silne normy kulturowe. Wymóg
unikania konfliktów podczas posiłków jest jedną z nich, inne natomiast nakładają
na zamężne kobiety obowiązek własnoręcznego przygotowania posiłku dla męża
(czasem mogą jej pomagać inni członkowie rodziny).
Antropolożki społeczne Jane Collier i Michelle Rosaldo przyjrzały się pod tym
kątem małym, rozsianym po całym świecie społecznościom. We wszystkich, jak
odkryły, „kobieta musi zapewnić swojej rodzinie codzienny posiłek". Oto dlaczego
żonaci mężczyźni mogą zawsze liczyć, że przed snem dostaną coś ciepłego, a skoro
tak, nie mają żadnego powodu, by zabierać żywność kobietom, które nie są ich
żonami. Ten obowiązek spoczywa na kobietach niezależnie od tego, jak para dzieli
między sobą inne prace i jak wiele żywności każda ze stron wnosi do związku. W tradycyjnych rodzinach eskimoskich na przykład, gdzie głównym pożywieniem są
zwierzęta — morskie ssaki, karibu i ryby — głównym dostawcą jest mężczyzna. Ale
gdy mężczyzna wraca do domu po całodniowym polowaniu, zawsze czeka nań ciepła
strawa. Gotowanie nad kagankiem z foczym tłuszczem trwa bardzo długo i kobiety
nieraz muszą spędzić na tej czynności całe popołudnie, ale nawet jeśli na
polowanie idzie razem cała rodzina, kobieta wraca wcześniej, aby wszystko było
gotowe, kiedy jej mąż i pozostali myśliwi wrócą do obozowiska. Nie ma wyjścia,
bowiem gdyby dopuściła do sytuacji, w której zastałby puste garnki, zostałaby
srogo ukarana, tak że kolacja musi czekać również i wtedy, gdy w ogóle nie
wiadomo, kiedy mężczyzna wróci. No cóż, w przypadku eskimoskich żon pewną
rekompensatą jest to, że mężczyzna praktycznie w pełni odpowiada za aprowizację
rodziny.
Tyle że sytuacja kobiet niewiele się różni w tych społecznościach, gdzie to one
przynoszą do domu niemal całą żywność. Tak jest na przykład u Tiwi z północnej
Australii. Tiwi to poligamiści, niektórzy mają nawet po dwadzieścia żon. Kobiety
przez długie godziny zbierają tu żywność, a po powrocie do wsi przygotowują
posiłek (jeden dziennie). Zwierzyny łownej jest tu bardzo niewiele, więc
mężczyznom tylko okazjonalnie udaje się coś upolować i zwykle to jakieś małe
zwierzę, na przykład waran. W każdym razie mężczyźni zdobywają tak mało
żywności, że dopiero to, co zbiorą ich kobiety, zapewnia im byt. Jeden z przepytywanych przez antropologów Tiwi ujął to zresztą wprost: „Gdybym miał
tylko jedną albo dwie żony, przymierałbym głodem". Rola żon polega jednak nie
tylko na zapewnieniu żywności w ilości wystarczającej dla głowy domu. Trzeba jej
więcej, tak by starczyło również dla innych, wśród Tiwi bowiem to posiadanie
nadwyżek żywności — i dzielenie się nimi — stanowi kryterium sukcesu, a warunkiem zdobycia i utrzymania wysokiej pozycji w grupie jest zapraszanie
innych mężczyzn na uczty. To, iż żywności dostarczają głównie kobiety, w najmniejszym stopniu nie przekłada się jednak na ich pozycję w małżeństwie.
Faktyczna niezależność ekonomiczna oraz kluczowa rola w budowie statusu
społecznego nie zmieniły na przykład tego, że były „bite przez mężów równie
często i brutalnie, jak kobiety w innych prymitywnych społeczeństwach".
1 2 3 Dalej..
« Psychologia ewolucyjna (Publikacja: 28-11-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6967 |
|