Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.807.212 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 724 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Jan Wójcik, Adam A. Myszka, Grzegorz Lindenberg (red.) - Euroislam – Bractwo Muzułmańskie

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Jeśli Benedykt XVI uważa, że naukowy opis antropogenezy jest do pogodzenia z doktryną Kościoła katolickiego, to powinien uznać, że częściowe "odłączenie się" w gatunku ludzkim seksualności od płodności urzeczywistniło określony plan Boga.
« Czytelnia i książki  
Lubię dobrą literaturę, a rosyjska jest jedną z najważniejszych [1]
Autor tekstu:

Mieszkający w Poznaniu Jerzy Czech jest tłumaczem literatury rosyjskiej, jest również poetą i publicystą. Ukończył studia matematyczne na UAM (1974), jest doktorem nauk matematycznych (1982). W latach 1974-1987 pracownik nauk. Inst. Matematyki, w latach 1987 — 2005 pracował na Wydziale Chemii jako kustosz biblioteki. Był działaczem „Solidarności" (1980-1990), członkiem założycielem ROAD (1990) i Unii Demokratycznej, z której wystąpił w 1993 r. Wydał: „Roku pamiętnego" (1984; pod pseudonimem Jan Poznański), „Kamienie" (1991; teksty do piosenek Przemysława Gintrowskiego), tłumaczył m.in. „Pijcie ocet, panowie" Daniela Charmsa (1997), „Trawiastą ulicę" Asara Eppla (1999), „Uwaga — orgazm" (Nikołaj Nikołajewicz) Juza Aleszkowskiego (2001), „Kyś" Tatiany Tołstoj (2004), „To ja — Ediczka" Eduarda Limonowa (2005), „Merylin Mongoł i inne sztuki" Nikołaja Kolady (2005), „Głuptaskę" Swietłany Wasilenko(2007), „Życie i los" Wasilija Grossmana(2009). Tłumaczył także piosenki Bułata Okudżawy, Władimira Wysockiego, Aleksadndra Galicza, szereg książek Borisa Akunina, wspomnienia i opowiadania Aleksandra Sołżenicyna, wspomnienia gen. Lebiedzia, wspomnienia W. Toporkowa o Stanisławskim, utwory Ludmiły Pietruszewskiej, Wiaczesława Pjecucha, Władimira Sorokina, Wiktora Jerofiejewa oraz wielu innych autorów. Jest współautorem trzech numerów rosyjskich „Literatury na świecie".

Z wybitnym tłumaczem rozmawia Stanisław Karpionok, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Petersburskiej".

S.K. — Jak się Panu udaje pogodzić naukę ścisłą z zamiłowaniem do literatury?

J.C. -Takie pytania słyszę tylko w Polsce. W Rosji, kraju fizyków-liryków, takie połączenie chyba nie powinno nikogo dziwić. Aleksandr Sołżenicyn pogodził z literaturą studia matematyczno-fizyczne, Wasilij Grossman — dyplom chemika. Mój miły znajomy, poeta i zasłużony tłumacz poezji polskiej, Władimir Britaniszski był geologiem z leningradzkiego Instytutu Górnictwa, gdzie całą „gorniacką szkołę poetycką" wychował Gleb Siemionow. Najczęściej za takimi wyborami stała niechęć do silnie zideologizowanych wydziałów humanistycznych.
Ja też, chociaż z ducha jestem humanistą, wybrałem matematykę, kierunek najbardziej apolityczny, bo nie chciałem cytować Lenina, jak to robiło wielu dzisiejszych „Katonów". Dzisiaj wiem już, że postąpiłem dobrze: studia filologiczne nie są najlepszą szkołą literatury. Poza tym człowiek wykształcony potrzebuje nie tylko wiedzy, ale i jej podstaw, umiejętności myślenia, porządkowania świata. Mnie matematyka dała to, co innym zazwyczaj daje filozofia.

— Kiedy Pan po raz pierwszy „pokochał" literaturę rosyjską? Czym ona Pana zafascynowała?

Tak jak wszyscy, uczyłem się języka w szkole, ale w odróżnieniu od innych czyniłem to chętnie. Z pewnością miała na to wpływ urodzona na dzisiejszej Białorusi mama, która nie traktowała literatury, czy szerzej — kultury rosyjskiej z niechęcią. W domu był np. wybór Puszkina z „Eugeniuszem Onieginem" w oryginale — czytałem to jeszcze w szkole podstawowej. Później był Gogol, Czechow — w teatrze telewizji robiono znakomite adaptacje, z przyjemnością oglądaliśmy je całą rodziną. Chodziłem też do kina, pamiętam że na 50-tą rocznicę rewolucji cały listopad poświęcony był radzieckiej klasyce. To wypłaszało normalnych widzów (ja widocznie nie byłem normalny), więc później imprezę pt. Dni Filmu Radzieckiego ograniczono do tygodnia. Zawsze znalazłem tam coś dla siebie. A kiedy zdałem na studia, kupiłem płytę Okudżawy, jego pierwszy longplay. Do dzisiaj piosenki Bułata Szałwowicza darzę wielką miłością.
Lubię po prostu dobrą literaturę, a rosyjska jest jedną z najważniejszych na świecie.

— Czy często bywa Pan w Rosji? Czy ma Pan przyjaciół wśród pisarzy rosyjskich?

W latach dziewięćdziesiątych bywałem w Moskwie, niezbyt często, parę razy. Może to i lepiej, bo zawsze wtedy coś się działo. Za pierwszym razem, w 1993 roku, trafiłem na punkt szczytowy konfliktu Jelcyna z parlamentem. Sześć lat później, kiedy przyjechałem na Międzynarodowy Festiwal Poetów, zaczęto wysadzać domy, tak że przez dziesięć dni budząc się powtarzałem słowa pieśni Karpińskiego „Myśmy się jeszcze zbudzili…". Odwiedziłem też dwukrotnie Samarę, a raz — Czeboksary i rodzinną wieś poety czuwaskiego, Giennadija Ajgiego. Ostatni raz byłem w Moskwie w roku 2001, w ramach Dni Kultury Polskiej. Teraz utrzymuję z Rosją stały kontakt przez internet. Pewnie warto znowu pojechać, ale nie jestem zbyt mobilny i ciężko mi się ruszyć.
Przyjaciół mam więcej w Moskwie, niż w Warszawie. Przyjaźnię się np. z Michaiłem Ajzenbergiem czy Aleksandrem Makarowem-Krotkowem; dwa lata temu zaprosiłem ich do Polski, na festiwal poezji. Dobrze znam też tłumaczy z polskiego, poza Britaniszskim i Natalią Astafiewą — Ksenię Starosielską i Asara Eppla. Znam też większość pisarzy, których tłumaczyłem, oczywiście tych żyjących. Niestety, wielu z nich odeszło, jak Ajgi, Prigow, Ufland czy w połowie maja — Wsiewołod Niekrasow.

— Czy, Pana zdaniem, łatwiej jest pisać własne utwory, czy dokonywać przekładu?

O tłumaczach mawia się czasem, że to tacy literaci, którym nie powiodło się w twórczości oryginalnej. Mnie się akurat powiodło, w latach 80-tych byłem lepszym poetą oryginalnym niż tłumaczem, osiągnąłem sukces pisząc wiersze do muzyki Przemysława Gintrowskiego, z czego powstał cały program „Kamienie". Ale rodzaj poezji i tematyka, którą wówczas uprawiałem, zaczęła mnie nużyć. Akurat wtedy zaczęła się w ZSRR pierestrojka, więc zainteresowałem się tym, co drukowała coraz bardziej wolna prasa radziecka. Zwróciłem się w stronę poezji współczesnej. Ona pierwsza zareagowała na pierestrojkę, chociaż nie tak, jak można się było spodziewać: nie rymowaną publicystyką, ale nawałą wierszy groteskowych, nasyconych cytatami — od klasyki po partyjne slogany. Nie przeciw władzy, tylko jakby obok niej, niezależnie. Zafascynował mnie rodzaj wolności, jaki prezentowali twórcy, których zaczęto wówczas drukować — Prigow, Irtieniew, czy — nomen — omen — Druk. Poznałem też twórczość oberiutów. Porzuciłem więc tłumaczenie tzw. bardów, a zacząłem prezentować w Polsce nowe nazwiska. Tak mnie to wówczas wciągnęło, że stało się moim głównym zajęciem, a po latach — źródłem utrzymania; nie mam więc czasu na uprawianie własnej twórczości. Ale nie zarzuciłem jej całkiem — od czasu do czasu piszę miniatury po rosyjsku.
Co jest łatwiejsze? Najogólniej mówiąc, żeby samemu coś napisać, trzeba mieć pomysł — o czym, co i jak. I to jest główny problem, nieraz całymi latami nic człowiekowi nie przychodzi do głowy.
Przełożenie czegoś z kolei bywa bardzo żmudne, często długotrwałe, niekiedy wręcz niemożliwe. Ale już nie trzeba tego wymyślać; rzeczy do tłumaczenia zawsze się znajdą. Znalezienie pomysłu na pomysł autora często zabiera jednak tłumaczowi o wiele więcej czasu, niż tamtemu. Kiedy wziąłem na warsztat Timura Kibirowa, piszącego właściwie samymi cytatami, nie tłumaczyłem tego dosłownie, tylko bardzo długo szukałem odpowiednich cytatów w literaturze polskiej. To, że w końcu udało mi się przełożyć cały poemat „Do Lwa S. Rubinsztejna", jest właściwie cudem. Wyszło coś, co może istnieć w naszej poezji na prawach utworu oryginalnego.

— Czy Polacy czytają współczesną literaturę rosyjską? Jakie tytuły się ukazują? Czy literatura rosyjska odnosi sukces komercyjny?

Nie tylko czytają, chodzą też do teatru na sztuki rosyjskie. No i, jak mawiał pan Zagłoba, „jam to, nie chwaląc się, sprawił". Po okresie nieobecności współczesnej dramaturgii rosyjskiej Teatr Polski w Poznaniu zaryzykował wystawienie przełożonej przeze mnie sztuki Nikołaja Kolady „Martwa Królewna" i odniósł wielki sukces. Jego „Merylin Mongoł" (Murlin Murło) wystawiło dziesięć teatrów, były adaptacje w radiu i telewizji. Tłumaczyłem też dwie sztuki jego ucznia Wasilija Sigariewa — „Plastelina" i „Rodzina wampira". No i potem, jak mówią Rosjanie, poszło i pojechało. Dzisiaj znanych jest co najmniej kilkunastu dramaturgów rosyjskich — bracia Priesniakow, Iwan Wyrypajew, Michaił Ugarow, Marija Łado, Maksim Kuroczkin i inni. Niedawno premierę miała sztuka znanego satyryka Wiktora Szenderowicza „Dwa angieła, czetyrie czełowieka" w moim tłumaczeniu — od razu w Kaliszu i w Warszawie.
Oczywiście dominuje literatura anglosaska, bo taki jest dzisiejszy świat. Co do rosyjskiej, lata dziewięćdziesiąte były u nas okresem słabszego nią zainteresowania. Prawie nie tłumaczyłem wtedy książek, za to wiele opowiadań i wierszy drukowałem w czasopismach. Może musieliśmy od siebie trochę odpocząć? Około roku 2000 to się zmieniło. Przyszło nowe pokolenie czytelników, może nienajlepiej przygotowane do odbioru literatury, ale za to nieobciążone przeszłością i biorące do ręki wszystko, co uzna za ciekawe; nieważne - rosyjskie czy chińskie. Dotyczy to nie tylko tzw. literatury wysokiej. Kiedy zainteresowałem się kryminałami Borisa Akunina, musiał upłynąć rok, zanim znalazłem wydawcę. Ale kiedy już znalazłem i napisałem o Akuninie artykuł, pisarz stał się popularny i dziś sprzeda się wszystko, cokolwiek napisze.
Jeśli chodzi o byłe kraje satelickie, Rosja nie promuje własnej literatury współczesnej. Jeśli więc takowa się ukazuje, to musi przynosić dochody — nikt do niej nie dopłaca.

— Moim zdaniem świetnie udaje się Panu przekazywać polskiemu czytelnikowi wszystkie znaczenia i konteksty oryginału, niepowtarzalny styl i język. Co sprawia największe trudności podczas przekładu literatury pięknej?

Żadna istotna praca nie jest łatwa. Ja np. nie umiem tłumaczyć na żywo. Przywykłem do długiego namysłu nad każdym zdaniem, a tam nie wolno się zastanawiać. Inaczej też tłumaczy się prozę, inaczej poezję, w dramacie też są odmienne problemy.
Jeśli chodzi o literaturę rosyjską, to kłopot sprawia np. upodobanie autorów do licznych cytatów literackich. Dotyczy to nawet ludzi dalekich od pisarstwa, jak gen. Lebiedź, którego wspomnienia tłumaczyłem. Staram się oddawać tę „intertekstualność" poprzez odniesienia do naszej literatury, chociaż szczerze mówiąc, jest to sztuka dla sztuki. Młody czytelnik i tak niczego nie rozpoznaje, bo jest coraz gorzej oczytany, a władze oświatowe robią wszystko, żeby był oczytany jeszcze gorzej. Choć pewnie wszędzie na to narzekają, wiem, że w Rosji nawet szefowie mafii miewają ambicje, żeby wspierać literaturę. Nasza klasa polityczno-biznesowa jest zupełnie inna.
Największą trudność stanowi epoka, absolutnie niestabilna, epoka wielkich przemian, przesunięć społecznych. Odbiciem tego są zmiany, jakim ulega język. Przekład ma w tym niemały udział — myślę nie tylko o literaturze, głównie o mediach. Większość tekstów, z jakimi mamy do czynienia, jest tłumaczona z angielskiego. Żeby je dobrze przyswoić polszczyźnie, trzeba sporego kunsztu, a ten — wiem to z własnego doświadczenia — uzyskuje się przez lata. Bardzo trudno nie ulec naciskowi obcego języka. Tymczasem angażuje się masę tłumaczy źle przygotowanych, którzy idąc po linii najmniejszego oporu, kopiują obce konstrukcje, obce zwyczaje językowe. Nikomu to najwyraźniej nie przeszkadza, są nawet piewcy tego chaosu. Nie ma się więc dziwić, że sztuka przekładu upada. Dominuje chałtura, wyrobnictwo, brakuje nawet przyzwoitego rzemiosła. Zanika poczucie stylu, panoszy się ćwierćinteligencka maniera tłumaczenia wszystkiego na młodzieżowy slang.
Ja staram się iść pod prąd, tłumaczę przeciw epoce. Czynię to z pełną świadomością, że jestem gatunkiem ginącym. Ale nie tracę nadziei, bo, jak mówi nasz hymn, „póki my żyjemy"… Tłumaczone książki pozostaną, młodsze pokolenia mogą zawsze zwrócić się w stronę tradycji inteligenckiej, jaką reprezentuję. Spotkania z czytelnikami umacniają tę moją nadzieję. Ludzie chcą być traktowani poważnie, a ja tak ich traktuję.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Dlaczego wierzymy w czarownice?
Czy Allah może kochać liberałów?


« Czytelnia i książki   (Publikacja: 22-12-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Stanisław Karpionok
Zastępca redaktora naczelnego „Gazety Petersburskiej”, miesięcznika, wydawanego przez Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe "Polonia" imienia Adama Mickiewicza w Sankt Petersburgu.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Wywiad z Mariuszem Wilkiem
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 7033 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365