Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.900.630 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 732 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Zagłębianie się w zagadnienia budowy świata jest jednym z największych i najszlachetniejszych celów człowieka."
« Czytelnia i książki  
Oium ludu rzymskiego [1]
Autor tekstu:

Obudziło mnie bolesne pulsowanie w barku, które ustąpiło dopiero, gdy przewróciłem się na wznak. Leżałem w tej pozycji jakiś czas, aż poczułem stopniową ulgę. Ból ustępował, pozostawiając po sobie tylko mrowienie w prawej dłoni i kiedy byłem już w stanie poruszyć palcami, otworzyłem oczy.

Ilda siedziała w przeciwległym rogu komnaty twarzą do paleniska. Rozczesywała włosy, przyglądając się płomieniom, które buzowały wśród wilgotnych, brzozowych bierwion. Miała nagie plecy, odsłonięte tak nisko, że prawie widziałem jej pośladki.

— Znowu tam byłeś — powiedziała nie odwracając się.

Usiadłem na łóżku.

— Mówiłem coś przez sen?

Spięła włosy w kok kilkoma szpilami, zasznurowała lnianą suknię i podeszła do łóżka, siadając ostrożnie na jego skraju. Spoglądała na mnie długo i uważnie. Jej brązowe oczy lśniły.

— Wołałeś go.

Niniejszy tekst jest fragmentem książki Wergeld królów, która jest I tomem cyklu Oium ludu rzymskiego

Wyobraźcie sobie miasto Rzym z wodociągami i kanalizacją, miejskim transportem konnym i mostami na żelaznych przęsłach. Wyobraźcie sobie legiony rzymskie wyposażone w lunety, kompasy i broń palną, wyruszające na podbój sąsiednich krain. Wyobraźcie sobie niewzruszone Imperium, którego dotychczasowy, oligarchiczny system społeczny został nagle zakwestionowany. Oto narodziny Nowego Porządku, który wyznaczają, niczym kamienie milowe: przedsiębiorczość, postęp techniczny i wolność osobista. Oto świat, któremu już nie zagraża upadek, albowiem jego władcami nie będą ci, których znamy z podręczników historii. Oto epoka, w której umierają stare i rodzą się nowe prądy umysłowe, zaś religie, które szykowały się do opanowania milionów umysłów, dzielą losy dawno zapomnianych, wymarłych kultów. Oto Cesarstwo Rzymskie u progu intelektualnej, społecznej i technologicznej rewolucji. Jej wynikiem będzie pierwsze w dziejach świata kapitalistyczne Imperium.

— Kogo? - przetarłem twarz dłońmi.

— Mojego brata.

Wstałem i umyłem się w drewnianej misce, rozchlapując wodę na podłogę. Przegryzłem plaster rzepy, żeby wyczyścić zęby i odświeżyć oddech. Przyczesałem włosy i przystrzygłem brodę. Ilda podała mi ciepłe, germańskie spodnie i wełnianą tunikę z długimi rękawami oraz wsunęła na mały palec prawej dłoni złoty pierścień z podobizną cezara. Cierpliwie czekała, aż nałożę buty, po czym otworzyła drzwi i przeszliśmy do tablinum. Pobieżnie rzuciłem okiem na porozrzucane dokumenty, które leżały na stole w takim samym nieładzie, w jakim je zostawiłem poprzedniego wieczora, gdy zniknąłem za drzwiami sypialni. Usiedliśmy z Ildą za stołem w rozświetlonym pochodniami triclinum, gdzie służba właśnie kończyła przygotowywać śniadanie.

— Ciągle za zimno, żeby jeść na dworze — powiedziała.

Pogoda, jak zwykle w tych stronach, była zmienna. Zima, choć łagodna, nie zamierzała ustąpić, a ociągająca się, kapryśna wiosna, przynosiła raz południowe ciepło, a raz podmuchy chłodu z północy. Wysoko w górach, na trawiastych szczytach tej części Karpat, ciągle jeszcze leżał śnieg.

Śniadanie składało się z przaśnego chleba i źródlanej wody. Było skromne, bo obiecałem Ildzie, że wezmę udział w pogrzebie jej ojca. Zgodnie z tradycją Asdingowie pościli w dniu kremacji. Nie miałem zamiaru zachowywać się jak przesądny barbarzyńca, ale wergeld, jaki na mnie nałożono, wymagał minimum szacunku dla Ildy i obyczajów jej przodków. Prawda o mnie i Ildzie wyglądała tak, że zrobiłbym to dla niej i bez wergeldu.

Kremacja miała się odbyć w samo południe, na cmentarzysku, położonym w pobliżu osady Asdingów. Osadę zamieszkiwali ci, którym swego czasu w zamian za obietnicę wiernej służby cezarowi, pozwolono zachować wolność. Teraz, po latach, zgodnie z edyktem tego samego cezara, wczorajsi wrogowie dołączyli do reszty pełnoprawnych rzymskich obywateli. Ciągle mówili swoim językiem i samodzielnie wybierali przywódców, lecz to co najważniejsze, czyli podatki, płacili już Rzymowi. W zamian Rzym obdarował ich wyłącznością na dostawy żywności dla wojska oraz przywilejami handlowymi w kontaktach z Barbaricum. Jak wszystkim pozostałym obywatelom zapewnił również bezpieczeństwo i udział w prowincjonalnych rządach. Za moim wstawiennictwem Asdingom pozwolono nawet z powrotem zapuścić długie włosy.

Ilda przyglądała mi się z ukosa.

— Dostaniesz wiadomość — powiedziała w pewnej chwili.

— Wiadomość?

— Jesz obiema rękami naraz — wyjaśniła.

Uśmiechnąłem się niewyraźnie.

— To jakaś wróżba?

— Naprawdę chcesz jechać ze mną? — zapytała.

— Gdybym był Asdingiem, pojechałbym?

— Musiałbyś.

Skończyłem jeść śniadanie. Założyliśmy z Ildą płaszcze i wyszliśmy przed pretorium. W nocy musiał padać deszcz, bo dachy budynków były mokre. Maksimo, mój magister officiorum, okutany w wełnianą penulę, czekał na brukowanym dziedzińcu, trzymając za wodze dwa osiodłane konie. Służba przyniosła pas z samopałem, ale nie przyjąłem go. Zaniepokojony Maksimo podszedł bliżej — wczoraj wieczorem poinformowałem go, że nie wezmę eskorty, a teraz odmówiłem przyjęcia broni — z jego kwadratowej twarzy wszystko można było wyczytać. Spoglądał na mnie spode łba, jakby chciał mnie złajać.

— On był ojcem Ildy — powiedziałem, starannie oddzielając słowa. — Ilda jest moją żoną. Jej dzieci adoptowałem. Szacunek nakazuje, abym pożegnał sędziego, który nałożył na mnie wergeld.

Milczał, obrażony do żywego.

— I nie waż się kogokolwiek za mną wysyłać — ostrzegłem go.

Gdzieś w głębi obozu legionowego odezwały się trąbki sygnałowe. To ostatnia zmiana nocnej straży kończyła swoją służbę. Dosiadłem konia, zaczekałem, aż Ilda zrobi to samo i powoli wyjechaliśmy na przestronny dziedziniec kwestury. Panowały tam jeszcze spokój i cisza, a pośrodku obozowego forum czuwał, niczym wartownik, spiżowy posąg cezara. Krótkim odcinkiem wyłożonej kamiennymi płytami via pretoria dotarliśmy do przecinającej ją via principalis, wzdłuż której stały murowane kwatery trybunów i skierowaliśmy się do bramy południowej, gdzie właśnie trwała zmiana warty. Rozprowadzający centurion oddał mi honory i rozkazał otworzyć bramę. Za ciężkimi wierzejami ujrzeliśmy brukowaną drogę, prowadzącą ku niewysokim wzgórzom, które porastały bukowe i świerkowe lasy. Ruszyliśmy obok siebie, Ilda i ja, zajmując całą szerokość gościńca.

Jak zwykle o poranku kilkakrotnie musieliśmy ustąpić miejsca kupieckim wozom zmierzającym do obozu, po czym skręciliśmy w boczną, piaszczystą drogę. Wspinała się ostrymi zakosami przez ciemny, wilgotny, świerkowy bór, od którego wiało przejmującym chłodem. Spomiędzy drzew dobiegały nawoływania ptaków.

— Sójki wypatrują wiosny — powiedziała Ilda.

Wydostaliśmy się na całkowicie pozbawiony drzew — efekt wichury sprzed kilku lat — szczyt kopulastego wzgórza. Roztaczał się stamtąd widok na obóz i rozrastający się wokół niego zalążek rzymskiego miasta, które wzięło swój początek z położonych za murami obozu tymczasowych kwater, zamieszkanych przez obsługujących wojsko kupców i rzemieślników.

Przez chwilę przyglądałem się w milczeniu miejscu, które każdej zimy zamieniało się w mój dom. Na mapach oznaczone było jako Vandalia. Trwało na położonym poniżej nas rozległym trawiastym płaskowyżu, niczym zrzucona z niebios foremna i nienaruszalna struktura, przemyślana i dostojna, widomy znak obecności Rzymian, ich gwałtownie rozrastającego się Imperium. Nad obozem unosiła się niebieskawa chmura dymu z pieców i palenisk, wyraźnie odcinająca się od mlecznych, porannych mgieł pogórza. Udało mi się wyłowić z ciszy pobrzękiwanie metalu dochodzące z obozowych warsztatów.

Zjechaliśmy w dolinę, której środkiem płynął jeden z dopływów Tisii, rzeki biorącej swój początek w Karpatach i zmierzającej na południe, ku Danubiusowi, wyznaczającemu do niedawna północną granicę rzymskiej państwowości. Rzeka Tisia, niczym naturalna oś wodna dzieliła na dwie połowy — wschodnią i zachodnią — Sarmację, nową rzymską prowincję powstałą po wieloletnich, krwawych wojnach, toczonych z zawziętością nieznaną od pokoleń. Ta najnowsza zdobycz terytorialna, wciśnięta między podbite dużo wcześniej Pannonię i Dację, górzysta na północy i stepowa na południu, była przedmiotem dumy senatu i ludu rzymskiego. Oto bowiem znowu, po stu latach, zupełnie jak za czasów boskiego Trajana, nienasycone Imperium sięgało po każdą, nie podporządkowaną mu dotąd piędź ziemi. Rzymskie legiony znów przekraczały graniczny limes, by podbijać i przywłaszczać. Znów rozkoszowano się zdobytym zbożem, złotem, futrami oraz rudami żelaza. No i niewolnikami, rzecz jasna, tym najwspanialszym darem Barbaricum, owym mówiącym narzędziem, bez którego żadne inne bogactwo nie mogłoby cieszyć oczu wolnych ludzi.

Wąska z początku dolina rozszerzyła się po przejechaniu kilku mil. Na jej łagodnych zboczach pojawiły się zaorane pola, przygotowane pod wiosenne uprawy, a na łąkach, podchodzących do samego brzegu rzeki, pasły się stada owiec i pojedyncze sztuki bydła. Dostrzegliśmy pierwszych mieszkańców doliny. Mężczyźni nosili długie spodnie i przepasane koszule, a kobiety suknie spięte na ramionach fibulami. Kilkoro bosych dzieci wybiegło nam naprzeciw i towarzyszyło w wędrówce, trzymając się z dala od wierzchowców. Na południowym, łagodnie pochylonym zboczu doliny ujrzeliśmy wieś, złożoną z kilkudziesięciu chat i zabudowań gospodarczych. Wiedziałem, że podobne osady znajdują się także dalej, w głębi doliny, za zakrętem rzeki, a w dorzeczu górnej Tisii można było znaleźć jeszcze kilkanaście takich skupisk osadniczych. Niespełna sto lat temu mieszkańcy tych wsi zajmowali ziemie po północnej stronie Karpat, ale nacisk Gotów z jednej strony i nęcąca bliskość rzymskich granic z drugiej, kazały im przekroczyć góry w poszukiwaniu bezpieczeństwa i dostatku. Traf chciał, że nie znaleźli ani jednego, ani drugiego. Wojny z Rzymem i wrogimi ludami pogranicza osłabiły ich potęgę, a ostateczny cios zadany podczas Expeditio Germanica Tertia sprowadził ich liczebność do połowy stanu sprzed podjęcia migracji. Dopiero wtedy, z przetrąconym kręgosłupem, osłabieni i upokorzeni, znaleźli to, czego szukali. Żaden z ich wojowniczych wodzów sprzed kilkudziesięciu lat nie przypuszczałby, że to, czego najbardziej się obawiali, czyli rzymska niewola, przyniesie im to, czego najbardziej pragnęli — pokój i dobrobyt, a tym samym kres wędrówki szlachetnego ludu Długowłosych.


1 2 3 4 5 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Wolni trzej królowie
Pytanie ile jest gatunków słoni (oraz porcja krytyki na dokładkę)

 Zobacz komentarze (22)..   


« Czytelnia i książki   (Publikacja: 06-01-2011 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Jarosław Błotny
Ur. 1964, absolwent dziennikarstwa UAM w Poznaniu (pracy w zawodzie nigdy nie podjął), studia podyplomowe z marketingu oraz organizacji i zarządzania. Pracował jako asystent na jednej z poznańskich wyższych uczelni, a później jako rzecznik prasowy oraz szef marketingu i public relations w dużej firmie z branży energetycznej. Obecnie zarządza jedną z jej spółek zależnych. Debiutował w 1986 roku na łamach almanachu młodej poezji wielkopolskiej „Przedpole”. Powrócił do pisania, gdy stwierdził, że z trudem znajduje w księgarniach światy, o których chciałby czytać. W efekcie w 2006 roku opublikował dobrze przyjętą powieść science – fiction pt. „Plan wymierania”.
 Strona www autora
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 808 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365