Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.557.771 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 246 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
Friedrich Nietzsche - Antychryst
John Diamond - Cudowne mikstury. Podręcznik sceptyka

Złota myśl Racjonalisty:
Podejrzewam, że ta deklarowana katolickość to konformizm, bardzo głęboko zakorzeniony w naszej mentalności. Jesteśmy konformistami. Nie wiadomo, jak jest, więc lepiej wierzyć, że jest, jak mówią. To niechęć do zdefiniowania tego, w co się wierzy, do zajęcia stanowiska, przyjęcia zdecydowanego poglądu.
« Światopogląd  
Pozostałości chrześcijańskiego myślenia w kulturze świeckiej [2]
Autor tekstu:

Czy rzeczywiście nasze czasy zasługują na taki pesymizm? Ok. Środowisko trochę zatrute, a muzułmanie szaleją, jednak kiedyś w Boże Ciało świętowano paląc heretyków (za heretyków uważano też często pierwszych naukowców) na stosie, ludzie umierali na grypę i mieli chroniczną awitaminozę, mam nadzieję więc, że każdy liberalny optymista docenia, że na razie nikogo na stosach się nie pali, a fakt, że tak wiele myślimy o problemach tzw. Trzeciego Świata, świadczy o względnej łagodności naszych problemów. Musimy jedynie pilnować by miłośnicy średniowiecza (czasem skryci pod maska postmodernizmu) nie objęli znów steru rządów. Każdy myśli, że problemy jego epoki są wyjątkowe, a lekceważy problemy innych epok. Idealizujemy też przeszłość i tworzymy mity o „Złotych Wiekach", z którymi tak świetnie rozprawiał się Woody Allen w „O północy w Paryżu".

Konserwatyści kultywują przeciętność (co czasem prowadzi do uwielbienia jednostek, które gardzą przeciętnością, jak w np. przypadku Pima Fortuyna) i wychwalają ją, chcą sprowadzić świat do rangi przerośniętej parafii, udawać, że ludzie się od siebie nie różnią, że wszyscy mogą i zechcą podporządkować się tym samym prawom, i potępiają geniuszy, którzy kradną ludziom wszechmocnego boga. Kato-konserwatyści zarzucają lewicy uniformizację obywateli, ale to oni do niej dążą.

Nie dziwi mnie rzecz jasna, że w czarnych barwach przyszłość widzą konserwatyści, dla których niemal każda zmiana oznacza zagrożenie ich parafialno-prowincjonalnej wizji świata i człowieka. Dlaczego jednak np. film SF i książka SF stały się w naszej kulturze niemal synonimem dzieła katastroficznego? Czy chodzi tu o to, że intelektualiści są zmęczeni teraźniejszością i podświadomie chcieliby ja zniszczyć? A może tylko doznają nieco perwersyjnej radości z tego, że niszczą świat w którym idioci towarzyszą im na każdym kroku, dręczą ich z zazdrości w szkołach (zwłaszcza tych staroświeckich mach-szkołach wioślarsko-jeździeckich z internatem :), a potem decydują o ich starości? Może chodzi o to, że filozofowie czują się niedocenieni? (zazdrością o forsę libertarianin David Boaz tłumaczy częsty wśród intelektualistów antykapitalizm) Skoro człowiek z trudem rozumie zasady ruchu planet, ponieważ myśli kategoriami trudu i zmęczenia tj., że planety muszą spowalniać swój ruch niejako „ze zmęczenia" (w rzeczywistości grawitacyjne siły są stałe i nie wyczerpują się), to może myśli, że rzeczywistość też jest sobą zmęczona i musi kiedyś popaść w dekadencję by „odpocząć"? Może chodzi o egoizm umierającego, który nie chce by świat go przeżył (lub tylko trochę przeżył)? Może chodzi o chrześcijański egoistyczny mit własnego zbawienia i fatalną linearność chrześcijańskiej wizji historii? Lub o mit grecko-rzymsko-chrześcijański o pysze człowieka (Grecy przynajmniej Prometeusza, który zadrwił z bogów, uważali za herosa), którą po prostu trzeba ujarzmić (Havel pisał o obecnej „cywilizacji pychy", choć moim zdaniem to raczej klerykalne szermujące boskim słowem średniowiecze zasługuje na to miano, niż epoka pokory wobec nauki tj. faktów). A może chodzi tylko o ostrzeżenie, lub o to, że katastrofy dobrze się sprzedają? W każdym razie nawet jak przewidują przyszłość na serio, dają się ponosić złym przeczuciom. 

Mit ludzkiej pychy

Zauważmy jak bardzo chrześcijańskie magiczne skrupuły i mnożone tabu przeszkadzają nauce; transfuzjom, sztucznemu zapłodnieniu, a nawet badaniom budowy oka, bo „oko to zwierciadło duszy"...

Ten mit „pysznej" cywilizacji niszczącej samą siebie i wrogość wobec ludzkiej ambicji często łączy się z (post)chrześcijańską deprecjacją ciała i nadmiernym uwielbieniem „duszy" (choć „dusza" to tak naprawdę synapsy i mózgowe komórki, a więc również ciało). Tak jest np. u filozofa i pisarza SF Georga Herberta Wellsa.

Nie ma wyraźnego podziału między filozofowaniem czy socjologizowaniem na temat przyszłości, a literaturą SF. Zawsze chodzi o projekcji myśli bieżącej epoki na temat kierunku w jakim idą sprawy cywilizacji. Geneza SF jest filozoficzna (Swift i jego Guliver's Travels - satyra SF na państwa XVIII-wieczne i ich funkcjonowanie, Voltaire i „Mikromegas" — filozoficzna powiastka, gdzie przybysze z kosmosu uczą ziemian prawdziwej Locke’owsko-podobnej filozofii, Sebastian Mercier i An 2440 — optymistyczna wizja oświeconej przyszłości, wygnanie metafizyki sprawna opieka społeczna, szkolnictwo, równość praw, ponumerowane domy i szerokie ulice). W XIX wieku mamy zarówno „czysto naukowych" autorów SF (Verne), jak i filozofujących, czy też socjologizujących (zwł. Herbert George Wells). W dziele Wellsa; Wyspa doktora Moreau z 1896 roku, widzimy wizję niebezpieczeństw wynikających z niekontrolowanych i nieodpowiedzialnie prowadzonych badań naukowych. To chyba najbardziej konserwatywna powieść Wellsa, który przedstawił w niej tzw. zwierzoludzi, tj. zwierzęta, które doktor Moreau chce uczynić ludźmi, ale to się nie udaje i bardziej dochodzi do głosu 'zwierzę w człowieku", niż człowiek w zwierzęciu. Mamy tu więc parodię darwinizmu, oparta na bezsensownym założeniu, że obniżenie IQ i zezwięrzęcenie są pożądane w procesie adaptacji środowiskowej. Główny pozytywny bohater „Wyspy…" Edward Prendick po powrocie z niej bierze zwykłych ludzi za „zwierzoludzi" z wyspy, co jest kalką z Guliwera Swifta, który po powrocie z kraju cywilizowanych koni, nie może dogadać się z ludźmi, bo rozpoznaje w nich dzikich yahoosów. Z tą różnicą, że Swift ganił ten idealizm Guliwera, który powinien akceptować ułomności ludzi, a u Wellsa Prendick jest cały czas bohaterem wzorcowym.

O rok wcześniej od „Wyspy…" ukazał się "Wehikuł czasu (1895), dzieło o wiele lepsze, choć również pesymistyczne. Główny bohater powieści przenosi się do roku 802.701, kiedy cywilizacja ludzka zdąża już ku nieuchronnemu upadkowi, a Ziemia została podzielona pomiędzy dwa gatunki ludzi. Elojowie, potomkowie klas posiadających, żyją na powierzchni i są pożywieniem zamieszkujących podziemia Morloków. Są to potomkowie dawnych robotników, zmuszonych do pracy fizycznej pod ziemią, a przy tym nie tracących podstawowych fizycznych umiejętności. Ich ciało stało się podobne do owadów i przyzwyczaiło do warunków podziemnych, dlatego boją się światła. Żywią się mięsem Elojów, na które zapuszczają się pod osłoną nocy, dlatego ci muszą spać razem wewnątrz budynków. Mamy tu do czynienia z socjalistyczną walk klas posuniętą do biologicznego absurdu, a więc projekcję XIX-wiecznych strachów na warunki rzekomej przyszłości. Wells wierzył, że do rozwoju i podtrzymania inteligencji potrzebne są trudy i wolność. Wolność zapewne rzeczywiście, ale czy trudy życia są aby na pewno czynnikami kształtującymi charakter? Średniowiecze pokazuje, że człowiek potrafił w trudach sięgać przez 100 lat po narkotyk religii przejawiając mało sensownej działalności. Bardzo ciekawy jest też u Wellsa jego negatywny stosunek do luksusu czyniący z ludzi dekadentów podobnych zdziecinniałym Elojom, których interesowała jedynie sztuka i erotyzm, przy pewnej dozie ledwo ukrywanej sympatii do odrażających Morloków (zupełnie jakby była to apoteoza trudu a la Jack London i Buck). Dla filozofów trudu erotyzm i sztuka oznaczają pewne „poddanie się", rezygnację z człowieczeństwa, być może mają oni zbyt wiele post-chrześcijańskich i post-rzymskich hamulców obyczajowych, by zgodzić się z notabene przeintelektualizowanym Johnem Stuartem Millem (którego ojciec prawie wykończył swoim eksperymentem edukacyjnym), że w człowieku: „tylko żołądek bywa w pełni zadowolony". 

Pamiętam artykuł w „Najwyższym Czasie", którego autor wszystkie „wyższe" ideały przypisywał prawicy, podczas gdy duchem lewicy miały być „brzuch i seks". Ale z drugiej strony szczęście (podobnie jak ból) możemy odczuć tylko cieleśnie, dlatego perwersją jest dla mnie zapowiedź raju, gdzie przez miliony lat radować się będzie czysta dusza; CZYM miałaby ona się radować? 

Wpływ Cesarstwa Rzymskiego, które upadło wskutek niewydolności administracyjnej, i agresji sekty chrześcijańskiej, ale upadek który wiążemy z nawyku z jakimiś orgiami i zanikiem poczucia obywatelstwa (Petroniusz był jednocześnie wzorowym obywatelem i miłośnikiem orgii), każe nam stawiać znak równości między pojęciami: erotyzm/sztuka i dekadencja. Mimo iż nawet duch jest mózgiem, a mózg ciałem nadal tkwimy w jakimś kartezjańskim dualizmie karzącym nam gardzić ciałem (K. Deschner uważał, zgodnie z tezą Nietzechego, że chrześcijaństwo jest zemstą brzydkich i biednych, zresztą już Edward Gibbon w XVIII wieku zarzucał chrześcijanom zniszczenie Imperium Romanum), cywilizację utożsamiać z ideą, choć idealiści duszy zwykle preferują nawyk i tradycję, obawiając się każdej naprawdę świeżej idei. W każdym razie katastrofizm Wellsa jako oparty na niedocenianiu siły instynktu i gardzeniu ciałem i erotyką jest bardzo niewiarygodny. Mieliśmy wielu wybitnych, choć „zepsutych" polityków oddających się cielesnym rozkoszom jak choćby Ludwik XIV, Talleyrand, Filip II Orleański, Edward VII, Winston Churchill, Napoleon, Martin Luther King, JF Kennedy, Metternich, Palmerstone, John Wilkes, czy Henry Bolingbroke, jak również wielu ascetycznych nieskutecznych mędrków: Filip II, Wodroow Wilson, Karol I Habsburg… Oczywiście znajdziemy też i przykłady „zepsutych" rozkoszami miernot (Edward VIII) i ascetycznych skutecznych polityków (Gandhi, Lincoln). To samo dotyczy prostych żołnierzy i cywilów. Działanie nie ma nic do „trudu", a rozkosze i wygody mogą stymulować umysł i rozładować emocje. Proste prawda? Otóż nie dla chrześcijan.

W 1923 roku Wells napisał dla odmiany bardzo optymistyczną powieść: Ludzie jak bogowie (Men Like Gods). Bohaterami jej są ziemianie, którzy trafiają do świata równoległego, którego mieszkańcy wyprzedzają społeczeństwa naszej planety o wiele lat. Nie ma tam już chorób, wojen, niesprawiedliwości, a mieszkańcy bez przeszkód mogą rozwijać swe osobowości. Wells obnaża w powieści absurdy rządzące Ziemią XX wieku. Mieszkańcy świata równoległego są zdrowsi i stosunkowo nieliczni, co sprawia, że gospodarują ziemią lepiej i żyją na lepszym poziomie. Ziemianie jednak szybko drażnią ich swym egoizmem i zarażają zarazkami, co powoduje, że pozostają oni w areszcie domowym. Jedynie główny bohater-liberał będący zapewne personifikacją Wellsa sprzyja mieszkańcom świata równoległego widząc w ich świecie urzeczywistnienie jego marzeń, dlatego próbuje udaremnić spisek ziemian przeciw gospodarzom planety. Nie znajduje niestety sprzymierzeńca w łagodnym z natury konserwatywnym pośle Izby Gmin, który jak to potem powiedziano: „nie wierzy w nic poza byciem wykwintnym gentlemanem". Reszta ziemian to oszuści, oszustki i hieny społeczne. Wells pokazuje, że możliwe jest rozsądne, oparte na nauce, eksploatowanie ziemskich zasobów i że przyszłość może znakomicie „rozgrzeszyć" ludzką ambicje dając nam lepsze życie, tak jak naukowe odkrycia z przeszłości dały je nam. Jednak nadal najlepiej sprzedają się książki katastroficzne, nawet jeśli są dziełem poważnych politologów jak np. dzieło Waltera Laqueura (ur. 1921) : Ostatnie dni Europy. Laqueur jednoznacznie wieszczy upadek Europy przez fiasko integracji, bezrobocie wskutek informatyzacji (krytykuje on pomysł cywilizacji, w której tylko 20 % ludzi pracuje, a 80% ogląda TV — moim zdaniem przesadza), zbyt mała konkurencyjność ekonomiczną, i zalew imigrantów wrogich europejskim wartościom, zapominając, że trudno jest przewidzieć wszystkie zmiany wynikające z tych faktów, a także o tym, że problemy cywilizacyjne rozwiązuje się jeden po drugim stopniowo, więc prawdopodobieństwo, że te zagrożenia dadzą jednoczesny skumulowany efekt jest małe, tak samo jak prawdopodobieństwo rzekomego buntu maszyn. Warto przy okazji zauważyć, że np. Japończycy nie boją się maszyn i nawet uważają (zgodnie z szintoizmem i taoizmem), że mają one coś w rodzaju duszy, stąd o wiele mniej mają oporów wobec np. humanoidów. Znany profesor Hiroshi Ishiguro, który swego robota-humanoida wysyła nawet na konferencje, by wygłaszał te wykłady, które on by wygłosił, gdyby miał więcej czasu.


1 2 3 4 Dalej..
 Zobacz komentarze (29)..   


« Światopogląd   (Publikacja: 02-08-2012 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Piotr Napierała
Urodzony w 1982r. w Poznaniu - historyk; zajmuje się myślą polityczną oświecenia i jego przeciwników i dyplomacją Francji i Anglii XVIII wieku, a także kwestiami związanymi z ustrojem państw (Niemcy, Szwecja, W. Brytania, Francja) w tej epoce.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 74  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Bernard-Henri Lévy American Vertigo
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8230 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365