|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd Pozostałości chrześcijańskiego myślenia w kulturze świeckiej [3] Autor tekstu: Piotr Napierała
Pogarda wobec cielesności
To gardzenie ciałem pokrywa się w chrystianizmie z pogardą
dla świata. Nawet w Konradzie Wallenrodzie można przeczytać:
„cechowały go prawdziwie chrześcijańskie cnoty… pogarda świata". Wierzący
często podporządkowują problemy tego świata problemom świata tamtego, o którym
nic pewnego nie wiedzą, i którego najpewniej nie ma. Pogarda ciała przeniknęła
naszą kulturę tak głęboko, że nadal zakonnice odruchowo plasujemy ponad
prostytutką, choć tylko ta druga pracuje uczciwie na chleb. Może dlatego,
niepokorni reżyserzy tak często obnażają hipokryzję, jednocześnie promując
postać „dziwki o złotym sercu". Nawet człowiek o otwartym umyśle często
wstydzi się tego co cielesne. Erich Maria Remaque zauważył w powieści: Kochaj bliźniego (Liebe
deinen Nächsten — 1941), że nigdy nie wstydzimy się złych rzeczy, a jedynie tych które wiążą się
choćby pośrednio z seksem. Poczucie winy seksualnej, jak zauważył jeden z czytelników portalu racjonalista.pl gwarantuje, że zawsze będą jacyś
grzesznicy do zapędzenie do Kościoła. Jak wykazał Deschner cała polityka
wczesnego chrześcijaństwa oparta była na walce z bóstwami i symbolami
fallicznymi, co wskazywałoby na to, że Nietzsche miał rację, mówiąc o buncie brzydkich i słabych. To też może być przyczyna dlaczego tak bardzo nawet dziś szokuje
nas japoński skrajny
praktycyzm w sprawach seksu (wielkim zainteresowaniem mediów Zachodu cieszył
się tokijski zakład, oferujący tysiące stosunków oralnych jednocześnie),
czy zakwaterowania (kapsuły noclegowe w hotelach). Japonia i Chiny dotknięte są o wiele mniejszą obsesją ciała i duszy niż Zachód.
EgocentryzmKolejnym obok
anty-cielesnej obsesji, lęku wobec techniki i przyszłości oraz przejawów
ludzkiej emancypacji, wrakiem filozofii, a raczej doktryny chrześcijańskiej,
obecnym w naszej kulturze jest pewien specyficzny
typ egoizmu i egocentryzmu. Czołowy amerykański racjonalista
(jeden z filarów założonego przez Sama Harrisa The Reason Project), nowojorski
komik i komentator polityczny Bill Maher kpił w jednym ze swych komediowych
występów z tego, że duży procent mieszkańców USA wierzy, że Jezus wróci
na ziemię za ich życia, no i oczywiście będzie zainteresowany spotkaniem z nimi… Chrześcijański egocentryzm jest egocentryzmem dość przewrotnym,
ponieważ chrześcijanie każą nam z jednej strony pochylać nad losem ubogich i nawet przyznawać im rację w sporze z bogatymi, tylko dlatego, że są biedni (metodyści i kalwiniści są
tu wyjątkiem, bo oni traktują bogactwo jako dowód łaski, a więc i racji), z drugiej jednak uważają się za lepszych z racji udziału w rzekomym bożym
planie, w którym to planie oczywiście zaklepują sobie pierwszoplanową rolę.
Stąd właśnie wiele filmów nieproporcjonalnie uwypukla losy głównego
bohatera, jego zmagań i momentu zbawienia, tj. nagrody za trudy, minimalizując
rolę innych bohaterów i odpowiedzialności jednostki za podjęte wybory.
Zamiast tego mamy ślepy los, szczęście i łaskę bożą dawaną nawet temu,
kto
specjalnie niczym na nią nie zasłużył. Ten kontrast między marnością człowieka a pozytywnym zbiegiem okoliczności jest takim ukrytym: „chwalmy Pana !".
Absolutyzacja znaczenia własnych losów typowa jest dla maluczkich i ich
strachu przed maluczkością. Chrześcijaństwo
pozwala maluczkim poczuć się wyżej w hierarchii społecznej i własnych
oczach dzięki uczestniczeniu w domniemanym niebiańskim planie.
Nadmierne poczucie misji
Emanacją religijnego egocentryzmu jest tzw. „etos
pracy", któremu też poświęciłem już jeden artykuł. Tak jak religia
futbolizmu, to raczej antyczny kult sprawności i siły, etos pracy to
(czy etos „słodkiego jarzma pracy") pozostałość
pseudobibiblijnej mentalności, która nadal bywa bardzo szanowana nawet przez
liberałów, czyli tzw. etos pracy. Nie chodzi tu jednak o to, czy należy
pracować i znajdować w tym radość czy nie, lecz o skłonność
do pryncypialnego potępiania próżniactwa. Na to zjawisko zwrócił uwagę Tom
Hodgkinson brytyjski autor urodzony w 1968 roku, a od 1993 roku
wydawca czasopisma: „The Idler" czyli „Próżniak", na wzór pisma o takim samym tytule do którego artykuły pisał XVIII-wieczny idol
Hodgkinsona Samuel Johnson. Hodgkinson, podobnie jak opisywani przezeń wybitni
ludzie (Oscar Wilde, Mark Twain, Samuel Johnson, Robert Louis Stevenson, Henry
David Thoreau, Albert Einstein i Jerome K. Jerome itd.) jest zwolennikiem
powolnego i próżniaczego trybu życia. Hodgkinson
przyznaje, że całą książkę napisał by uleczyć swe wieloletnie poczucie
winy z powodu fizycznej niemożności zwleczenia się rano z łóżka,
zapewne biedak ma niskie ciśnienie, wiem coś o tym… Autor
pisze sporo o licznych biblijnych potępieniach lenistwa, jako o źródle
naszego poczucia winy, kiedy przez chwilę nic nie robimy i mamy tzw. chwilę
dla siebie. W pewnym
sensie ten rodzaj poczucia winy podobny jest postawie znerwicowanych matek, które
wyrzucają sobie np. to, że wydały parę groszy na swoje potrzeby, a nie
na przykład na zaspokojenie zachcianek
dzieci. Pryncypialne poświęcanie się dla innych, nawet jeśli inni odbierają
to jako manię kontroli i tyranię, i nawet gdy prowadzi do destrukcji
też jest takim postchrześcijańskim odpadkiem. Bardzo inteligentnie
Hodgkinson rozprawia się z „purytańskim pracusiem" Benjaminem
Franklinem, który obok wielu mądrych rzeczy palnął też głupstwo: „kto
rano wstaje temu pan bóg daje" (early to bed, early to rise, makes a man
healthy, wealthy and wise), a przecież wiadomo, że daje on głównie:
artystom, politykom i biznesmenom, czyli tym, którzy NIE wstają rano.
Jest to oczywiste, ponieważ dobry pomysł, który da pieniądze przyjdzie do głowy
nie zmęczonemu urzędnikowi „godzina piąta, minut trzydzieści", lecz
wypoczętemu człowiekowi, zdolnemu do refleksji. Zresztą, o ile
pamiętam Franklin powiedział też: time is money, i tu może nawet
by się nie mylił, mógłby to być czas takiej właśnie owocnej drzemki. Słowem,
etos pracy to kolejna rzecz do odczarowania. Niektórzy wierzący traktują swą
pracę jako arcyważną misję tak samo jak przypisują sobie arcyważną rolę
podczas rzekomego zbawienia. Ciekawe jest to, że (post)chrześcijańskie potęgi
takie jak UE a zwłaszcza USA, boją się ekspansji Chin i Indii, bo przypisują
im błędnie (co zauważył Fareed Zakaria), misyjne podejście do ideologii
politycznych, tymczasem ani konfucjanizm ani hinduizm nie wysyłał misjonarzy
na Zachód (choć Leibniz żałował, że uczniowie Konfucjusza nie robią tego w Europie co jezuici w Chinach...).
Wiara w moc pustych słów
Z
duchem (post)chrześcijańskiej hierarchii
łączy się nadmierna wiara w moc słów. Z tego oparu chrystianizmu częściowo
zdołaliśmy się już uwolnić, nie pamiętamy już, że kiedyś słowa: bless
you miały na serio zbawić od dżumy, lecz nadal często procesujemy się o słowa, karzemy bluźnierstwa i „mowę nienawiści" (która powinna być zawężona
tylko do jawnego nawoływania do ludobójstwa i prześladowań), nadal potępiamy
też wulgaryzmy, choć jedyne co one ranią to nasze nadymane ego. Claude
Levi-Strauss pisał, że modlitwa różni się od magii, tym, że zakłada
postawę błagalną zamiast sprawstwa, podczas gdy mag wpływa na bóstwo
zamiast prosić o danie mu czegoś. Jednakże wbrew temu podziałowi, chrześcijanie
liczą, że słowa modlitwy wywołają efekt niczym magia. Mówiąc: „przeproś"
ludzie o chrześcijańskiej mentalności zakładają, że wywołają tym
rzeczywistą skruchę. Tak rodzi się purytańska hipokryzja. Tymczasem znajomy
mówił mi o przygodzie dziennikarza, który oskarżył pewnego biznesmena o złodziejstwo
lub korupcję, nie miał jednak wystarczających dowodów, więc sąd kazał mu
przeprosić owego biznesmena, którego nazwiska zapomniałem. Przyjmijmy więc,
że miał on nazwisko Wiśniewski. Dziennikarz „przeprosił" go mówiąc:
„Wiśniewski nie jest złodziejem ?!?" kończąc wyraźną oznaką
zaskoczenia i szoku. Przykład obrazuje nam jak niewiele znaczą słowa, a jak
wiele kontekst. Mamy jednak „Słowo Boże", które jakoś nie zważa na
kontekst...Musimy jednak pamiętać,
że równie stary numer jak przecenianie znaczenia słów to
osądzać „swoich" po słowach (tj. pobożnych życzeniach), a wroga po
czynach (np. pisma Św. Tomasza versus gułagi, lub „Manifest komunistyczny"
versus proces inkwizycyjny). Można też wspomnieć ultrakatolickiego ambasadora
Portugalii usiłującego wepchnąć inwokację do boga w preambułę traktatu
wersalskiego (historyk i dziennikarz katolicki Kuehnelt-Leddin był autentycznie
przekonany, że ten brak mógł skutkować nietrwałością pokoju!), coś nam to
przypomina, prawda?
Determinizm historyczny
Ostatnim
(post)chrześcijańskim zanieczyszczeniem
naszej cywilizacji do jakiego chciałbym się odnieść, jest — zmora historyków — skłonność do szukania na siłę związków
przyczynowo-skutkowych i ukrytego sensu. Bezskutecznie David Hume
przestrzegał przed braniem koincydencji za związek przyczynowo-skutkowy, lub
co gorsza związek konieczny. Chrystianizm każe też naukowcom szukać ukrytego
sensu istnienie człowieka, i co gorsza absolutyzację tego sensu. Tymczasem każdy
rozsądny człowiek wie, że nie ma czegoś takiego jak sens życia w para chrześcijańskim
znaczeniu, tj, że nie ma absolutnego sensu życia. Możliwe, że rację ma komik
amerykański Jerry Seinfeld twierdząc, że lubimy książki, bowiem „jeśli
chcemy nudnej długiej opowieści bez sensu, to mamy nasze życia…". Jedyny
sens życia jest subiektywny i dotyczy naszych bliskich i znajomych i naszego
postępowania wobec społeczeństwa, za co jedyną nagrodą jest wzajemność życzliwości i szacunku. Pomysł,
że ma istnieć byt jaki waży nasze uczynki i ocenia je „obiektywnie" jest absurdem. Nawet deiści w to zwykle nie wierzą.
Niestety chrześcijański czas linearny, który wprawdzie wyparł równie
nieprzydatny intelektualnie antyczny czas cykliczny (ery złote, srebrne i brązowe),
przewidujący jakieś milenium i związaną z nim nagrodę każe wielu budować rozmaite
historyczne mity, takie jak marksistowski mit wiecznej szczęśliwości po
rewolucji (Marks) czy tzw. wigowski mit historyczny zakładający, że cały czas
następuje postęp cywilizacyjny, że regresy są złudzeniem i ludzkość
zmierza ku ideałowi wolności, którym może być system amerykański (Condorcet),
nowoczesna biurokracja będąca niejako emanacją rozumu (Hegel i rozum dziejów)
czy liberalna demokracja dla wszystkich narodów (Fukuyama, którego
praprzodkiem intelektualnym pod tym względem mógłby być Burke). Zabawne jest to, że papież (nie pamiętam numerka
starca piotrowego:) potępił w 1950 roku historyzm (to to samo co
historycyzm, bowiem historicism jest anglosaską wersją słowa
Historismus), na równi ze „skrajnym" ewolucjonizmem, egzystencjalizmem i
pragmatyzmem! Wiem to z lektury dzieła: „Ślepy tor" (s. 213)
austriackiego konserwatywnego katolika Erika Kuehnelta-Leddina, jakże
to znamienne, że katolik nie wychwycił „własnego" chrześcijańskiego
historyzmu, za to doskonale zauważa ten konkurencyjny
condorcetowsko-marksistowski." Tymczasem
nic nie potwierdza słuszności determinizmu historycznego, przeciwnie Voltaire,
Nietzsche i Kant uczą nas, że o postęp trzeba walczyć i wystrzegać się
regresu „wieków ciemnych". Absolutyzacja związków przyczynowo-skutkowych
prowadzi do szukania przez słabsze umysły na siłę jednej praprzyczyny danych
zjawisk. Na przykład konserwatyści chrześcijańscy, powołując się na
Hegla, upatrują jedynej przyczyny rewolucji 1789 roku w wyparciu się boga,
tymczasem nie ma jednej przyczyny rewolucji francuskiej. Historycy
wymieniają wśród owych przyczyn niezdecydowanie Ludwika XVI, niekorzystny
traktat handlowy z W. Brytanią, uniemożliwienie kariery w armii
nie-szlachcicom, brak popularności Ludwika XVI w armii (był gruby, ospały i nie dbał o linię), nieurodzaj i „zdradę" arystokracji, której część
stanęła w awangardzie oświecenia. To jeszcze nie wszytko. Przy okazji warto
nadmienić o rewolucji niderlandzkiej skierowanej przeciw liberalnej obyczajowo
elicie tzw. „regentów" w 1787 roku, a więc dwa lata wcześniejszej od
Francuskiej. Otóż tę rewolucję holenderską duchowni (kalwińscy) poparli
twierdząc, że bóg jej chciał… To jak to jest z tym nieodzownym
rewolucyjnym wyparciem się boga?
1 2 3 4 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 02-08-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8230 |
|