Ostatnio na Racjonaliście wrócił
temat „chrześcijańskiego umysłu". Czy wystarczy nie chodzić do kościoła, a nawet deklarować ateizm, aby nie myśleć jak chrześcijanin w większości
przypadków, gdy myślenie bywa potrzebne?
Aby zobaczyć, że religie
naprawdę wypaczają perspektywę, wystarczy wejść do byle jakiego barokowego
kościoła, którego wystrój się zachował. Wewnątrz naszą uwagę zwrócą
liczne czaszki, szkielety i inne ludzkie resztki wykute w stiuku, lub nawet
marmurze. Mają one za zadanie przypominać o śmierci. Przypominanie o śmierci
bardzo sprzyja wierze chrześcijańskiej, bowiem głównym zadaniem chrześcijańskiego
boga jest zapewnianie nieśmiertelności. W wiernym wywołuje się głód, oraz
oferuje mu się fałszywe nasycenie. Straszenie śmiercią odbywa się również w domach wiernych — to rodzice często robią dzieciom. Na podstawie
przedchrześcijańskich wierzeń i utworów literackich można przypuszczać, iż
chrześcijaństwo znacząco potęguje lęk człowieka przed śmiertelnością.
Gdy ktoś szczęśliwie otwiera oczy i staje się ateistą, spotęgowany, chrześcijański
lęk przed śmiertelnością może nadal pozostać, co owocuje poczuciem czarnej
autoironii, bezsensu i nihilizmu. Tymczasem trwanie czegoś przez jakiś czas,
nie zaś wiecznie, nie jest wcale powodem do wrażenia dojmującej pustki, z którą
trzeba walczyć. To chrześcijaństwo stwarza dylemat „albo wiecznie, albo
wcale". Oczywiście, u niejednego ateisty owocuje to postawą pesymistyczną,
niekiedy czczoną przez jej posiadacza.
Chrześcijaństwo propaguje też
maksymę „jestem jaki jestem". Człowiek w jego świetle jest niezmiennym
tworem, który może być z bogiem, albo przeciw bogu. Nie można pracować nad
własną psychiką, emocjami… Trzeba siebie odrzucić i przyjąć niebiańską
istotę. W teologii chrześcijańskiej „ofiara krzyża" jest aktem
ponadczasowym i takim aktem jest również wierny. Obarczony tą tanią filozofią
chrześcijański umysł nie jest podatny na zmiany. Uważa, iż jego zrąb jest
swego rodzaju duszą. Nie ma więc mowy o tym, aby ustąpić „z czynności
duszy". Nie da się silnie chrześcijańskiego umysłu zmienić… Przesadna
wiara w niezmienność i integralność własnej natury owocuje nadmiernym
kultem własnego indywidualizmu. Ów indywidualizm jest często dość
subiektywny — zawsze, gdy o nim myślę, przypomina mi się postać z reklamy
pijąca Coca Colę i opisujący to napis „bądź sobą"… Nic nie szkodzi,
iż Cola jest najbardziej seryjnym napojem na świecie...
Zagadnienie postchrześcijańskiego
indywidualizmu jest swego rodzaju paradoksem. Oczywiście — religie zabijają
indywidualizm. Skąd zatem indywidualizm płynący z religii? Otóż są różne
typy indywidualizmu. Można po prostu być maksymalnie wolnym w spojrzeniu na
społeczność i świat, i starać się realizować swoje twórcze oraz
sceptyczne obserwacje na temat rzeczywistości. Można próbować zmieniać społeczność i jej sposób czerpania z otoczenia. Taki indywidualista najlepiej spełni się
jako wybitny artysta, naukowiec, albo polityk. Typ indywidualizmu płynący z chrześcijaństwa to zachwyt nad swoim „sposobem mlaskania przy jedzeniu".
Zachwyt nad tym, że oto każdy stanowi niezmienny, „boży byt", a do tego
pierwsi będą ostatnimi, więc również wady są zaletami. Tymczasem na
poziomie czysto fizykalnym jesteśmy bardzo podobni. To umysły, oryginalność
myślenia i działania może nas czynić rzeczywistymi indywidualnościami. Sam
kształt linii papilarnych nie jest jeszcze indywidualizmem… Oczywiście chrześcijanie
idą w drugą stronę i dopatrują się indywidualności nawet w zygocie. Nie ma
dla nich różnicy, między indywidualnością dorosłej osoby, a zapłodnionego
jajeczka. Osoba, która uważa, że rodzimy się indywidualnościami i to
wystarcza, popełnia dość podobny błąd. Człowiek, jeśli czegoś nie przemyśli,
posługuje się gotowymi schematami zasłyszanymi od innych. Nie ma w tym nic
oryginalnego, choć często zasłyszane rzeczy są podawane przez chrześcijański
umysł jako coś absolutnie nowego. Bo skoro indywidualność jest dana „z góry",
to w czym problem...?
Kolejny problem to zmysłowość.
Zaświatowe religie pojmują ciało i materię jako konkurencję dla rojeń o rajskich ogrodach. Dlatego seks jest zły, albo podejrzany. Należy się
umartwiać… Przyjemności cielesne są powodem do poczucia winy. Cierpienie to
powód do dumy. Oczywiście, łatwo nam wszystkim tu pomyśleć, że mamy to za
sobą. A jednak swego czasu na spotkaniu PSR Wrocław zaszokowałem część
moich koleżanek i kolegów prostym pytaniem. Brzmiało ono tak — gdy
wejdziecie do tramwaju, co was bardziej zaszokuje — brudny i pijany żul, czy
para czulących się ze sobą gejów? Oczywiście żul, w pierwszym odruchu,
wygrał jako „normalny element rzeczywistości społecznej" z ekshibicjonistycznymi gejami, „bo to jednak przesada"… Ale czy to nie
chrześcijaństwo każe nam podziwiać takich pomiatających swoim ciałem
pseudoascetów, a ganić zbyt otwarte i śmiałe przejawy seksualności, zwłaszcza,
gdy nie mogą prowadzić do prokreacji?
Na dalszą część tych rozważań
zapraszam w moim filmiku z cyklu
„Bezbożna pogadanka", zatytułowanym „Chrześcijański umysł":
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.