Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
199.964.796 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 280 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Kto rozprawia, powołując się na autorytet, nie posługuje się rozumem, lecz raczej pamięcią."
« Felietony i eseje  
Po nartach...
Autor tekstu:

Wakacje narciarskie nie nastrajają do przejmowania się tematyką trudną, kontrowersyjną. Lecz wracając wieczorami z zasypanych białym puchem stoków niebotycznych Gór Skalistych do ciepełka  w schronisku, po doprowadzeniu się do jakiego — takiego stanu kusi czasami, by włączyć kompa i poczytać, czym żyją rodacy „na nizinach", z drugiej strony globu. I tak właśnie, kilka dni temu trafiłem na świetny felieton p. Koraszewskiego — „Szkoła oparta na wiedzy" — i ekscytujące wypowiedzi dyskutantów.

W pierwszej chwili, jako były „edukator", a więc człek tematem również i zawodowo zainteresowany chciałem dopisać się, skomentować. Ale sztywna reguła maksimum1300 znaków i paniczny strach przed groźbą „wykasowania", gdyby Administrator uznał, że bredzę nie zupełnie na temat, powstrzymała mnie od tego pomysłu. Postanowiłem więc wystukać coś bardziej samodzielnego, choć mocno fragmentarycznego. Stąd ten felieton.

O edukacji… można nieskończenie.

Bo wszak „takie przyszłe Rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie". Czyli — temat kluczowy. A ilu dyskutantów, tyle na temat poglądów.

Wszyscy jednak — czyli my, próchno, wapniaki, jak to się ongiś mówiło — jakoś się zgadzamy, że „coś jest nie tak". Dziatwa coraz to bardziej rozbrykana i krnąbrna, nauczyciele mają tego wszystkiego powyżej uszu i niektórzy z nich nawet z zawodu uciekają. O jakiejkolwiek dyscyplinie w klasach nie ma co marzyć, można sobie o niej poczytać jedynie w niezbyt wiarygodnych i sentymentalnych opowiastkach z dawnych czasów, albo we współczesnych baśniach z Dalekiego Wschodu. A absolwenci systemu, czyli produkty edukacyjnej linii obróbkowej cyniczni i.. ach, po prostu szkoda gadać.

I tak, bardziej lub mniej, jest w prawie całym tzw. cywilizowanym, czyli zachodnim świecie. W Anglii, Niemczech, Szwecji, Finlandii, Stanach… Jest tak i w Polsce, a nawet może tu i jeszcze gorzej. Jest też trochę i w mojej Kanadzie...

Warto więc zastanowić się nad tym, odczuwalnym i zauważalnym przez nas, przez pokolenie rodziców i dziadków, fenomenem.

To, co my, Polacy mamy wspólnego z innymi w/w nacjami, to szybkość, a właściwie przyspieszenie postępu cywilizacji informatycznej. Ten galopujący postęp powoduje, że pokolenie rodziców od pokolenia dziatwy dzieli ogromny i wciąż wzrastający dystans. I ten właśnie dystans powoduje zanik międzypokoleniowej komunikacji — niezbędnej przecież dla skuteczności procesu edukacji. Dotyczy to zarówno rodziców, jak i nauczycieli — czyli poprzedniego pokolenia. A to właśnie to „poprzednie pokolenie", przy użyciu metod wypracowanych w tym dawnym świecie, usiłuje jakoś tam ukształtować wnętrza czerepów progenitury.

Jest to więc problem uniwersalny, z którym zmierzyć się muszą edukatorzy całego świata. Zostawmy go więc chwilowo na później.

Ale są i problemy lokalne i do takich zaliczyć by można te, z naszego polskiego poletka.

Niewątpliwie do mętliku w głowach młodocianych przyczynia się natrętna indoktrynacja religijna. Lekcje tzw. religii, czyli prymitywna katechizacja, powodują często nieodwracalne szkody w młodocianych umysłach, zamykając je na jakiekolwiek krytyczne rozumowanie.

Powiecie: konkordat!

I to stwierdzenie zamyka gęby. Ale, do licha, jest przecież i ustawa zasadnicza, Konstytucją zwana. Jeśli jakikolwiek wytwór (nowotwór?) cynicznych polityków pozostaje w sprzeczności z postanowieniami tejże, należałoby go zmienić, lub unieważnić. Może i konkordatowi należałoby się z bliska przyjrzeć? Wszak jakakolwiek „religia" w publicznych szkołach, za pieniądze podatników, to czysty skandal. No chyba, że żyjecie sobie, drodzy moi, w państwie kościelnym! I takowe akceptujecie. Zaprotestujcie więc przeciw świeckości Państwa, wpisanej w Konstytucję i przyznajcie prymat ajatollahom w czarnych lub purpurowych sutannach.

Alternatywa: „religia" versus „etyka" też jest chyba pomyleniem pojęć. Bo nauka religii (patrz: katechizacja) powinna zniknąć z programów szkół publicznych bezwzględnie.

I dopiero wtedy należałoby zastanowić się czym, w ramach luki programowo - czasowej, poczęstować naszych milusińskich. Może, na przykład, można by im pozostawić wybór: albo lekcje kulturoznawstwa, z historią religii (wielu religii, nie tylko tych judeo-chrześcijańskich), albo etyka — która wszak jest fragmentem filozofii, bo jest działem tej dziedziny nauki, zajmującym się badaniem moralności i tworzeniem systemów myślowych, z których można wyprowadzać zasady moralne. A może też ta etyka, jako tematyka trudniejsza i wymagająca jednak pewnego przygotowania i dojrzałości intelektualnej, nadawała by się bardziej dla młodzieży szkół szczebla licealnego? I mogła by być, na wyższym poziomie, kontynuowana jako opcja programowa w różnego typu szkołach wyższych.

Takie to nieuczesane myśli przychodzą do głowy, gdy sobie wypoczywam wieczorami w śniegiem zasypanej górskiej chacie.

Przychodzą i inne. Przypomina mi się, gdy moje własne dziecko, kształcone w systemie kanadyjskim, kończyło tzw." junior high", czyli gimnazjum w systemie szkół publicznych. Nauczyciele dokonywali wtedy delikatnej selekcji, sugerując tym wyróżniającym się walorami intelektualnymi, kontynuację nauki na poziomie liceum w pewnych, wybranych szkołach (też publicznych). Te szkoły, o mniej licznych klasach, oferowały np. program IB (International Baccalaureate), wymyślony już prawie pół wieku temu w Szwajcarii i wdrażany od tego czasu w wielu krajach świata z Polską włącznie. Ich absolwenci — zwróćcie, proszę uwagę, że wciąż mówimy o szkolnictwie publicznym — stanowią w kilka lat później elitę studentów uniwersytetów.

Ale ukończenie, nawet z dobrymi wynikami, tych programów nie dawało w Kanadzie bezwarunkowej przepustki do dalszego, uniwersyteckiego etapu kształcenia. Bo… trzeba się było jeszcze wykazać działalnością społeczną. Mogły to być różnego typu organizacje młodzieżowe, ale - najczęściej — działalność charytatywna w organizacjach pomagających kalekom, ludziom starszym itp. Obserwowałem młodych ludzi, którzy z irytacją podejmowali te niezbędne dla kontynuacji własnej kariery czynności, a po kilku próbach nabierali przekonania o ich autentycznej celowości.

Czy czegoś takiego wymaga się od maturzystów polskich, chcących kształcić się np. w SGH???

Przychodzą i inne jeszcze dziwne myśli. Uparta walka z tradycją, oczywiście tą „religijną", środowisk „racjonalistycznych". Czy to przypadkiem nie jakaś odmiana „dziecięcej choroby lewicowości"? Ten wstręt i pogarda dla „infantylnej" fascynacji choinką, opłatkiem, kolędami… a na Wielkanoc z palemkami i jajkami?

Oczywiście, na poziomie czysto racjonalnym trudno byłoby odrzucić konkluzje, że czczenie wymyślonych bożków i różnych etapów ich — również wymyślonych — życiorysów, nie ma jakiegokolwiek sensu. A jednak, takich obrządków i tradycji nawet Wissarionowicz Dżugaszwili i jego nadworni propagandyści nie zabronili masom i kontynuowali np. kult świętego Mikołaja, a jedynie przemianowali go na Dziadka Mroza. Kościół też, po licznych niezbyt udanych próbach wyplenienia pogańskich obrządków i tradycji, włączył je w swe oficjalne celebracje, zmieniając jedynie nazewnictwo i dodając własne baśniowe wątki. I Stalin i Kościół wiedzieli, co robią i dlaczego.

Sentyment, tradycja silniejsze są — o czym wielu z Was na własnym przykładzie jeszcze się przekona — niż jakiekolwiek racjonalistyczne dywagacje. Niosą one też ze sobą treści pozytywne wychowawczo, stanowiąc pewną platformę emocjonalnego kontaktu międzypokoleniowego.

Uwierzcie — a wiem, brzmi to przekornie — że utrzymanie tradycyjnych obrzędów w świeckim społeczeństwie niekoniecznie musi oznaczać rzucenia go w objęcia kleru.

Natomiast ortodoksyjne odcięcie się od nich — to oddanie walkowerem temuż klerowi tak ważnego dla wielu jednostek i społeczności emocjonalnego elementu bytu. To zgoda na zawładnięcie przez nich tak istotnym dla wielu fragmentem naszego życia.

I potem pozostaje zdziwienie, czemu tak wielu młodych ludzi maszeruje w pielgrzymkach do Częstochowy, lub „ broni krzyża" na Krakowskim Przedmieściu.

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (32)..   


« Felietony i eseje   (Publikacja: 18-02-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Stanisław Smuga-Otto
Publicysta. Od 30 lat mieszka w Kanadzie.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Walec Balcerowicza
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8756 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365