|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
USA według Baracka Obamy [2] Autor tekstu: Piotr Napierała
Następnie Obama
zauważa niekonsekwencję u wyborców, która często gromi polityków, jako całą
grupę społeczną, choć rzadko głosuje tak by zmienić skład ciał
ustawodawczych. Obama uważa polityków za w większości ludzi szczerych i porządnych,
natomiast ich zły image przypisuje strachowi przed upokorzeniem i porażką (s.
127), co pcha ich ku lobbystom i oddala od problemów zwykłych ludzi (s. 136).
Tak samo odpiera Obama zarzuty wobec dziennikarzy, podkreślając, że bardziej
obiektywny rodzaj dziennikarstwa pojawił się w USA dopiero po II wojnie światowej
(s. 143), choć daje przykład jak jego słowa pochwały dla Lincolna -
ubogiego samouka wypowiedziane w wywiadzie dla „Time", zostały przekręcone
przez „Wall Street Journal" tak, by sugerować iż Obama uważa się za
drugiego Lincolna (s. 147). Ostatecznie Obama
daje znać, że odczuwa brak obiektywnych dziennikarzy typu Waltera Cronkite czy
Edwarda R. Murrowa i narzeka, że dziennikarze nie zacytują cię jeśli powiesz:
„rozumiem punkt widzenia mojego adwersarza", ale „jeśli ruszysz do ataku
nie opędzisz się od kamer" (s. 148). Dalej pisze Obama o ustawach tak
pisanych przez ekipę Busha, by zawsze znajdował się w nich szczegół drogi
sercu Demokratów, tak by przepchnąć je z większym sukcesem (s. 153) i utrudnić krytykę poczynań rządu. To wszytko nie sprzyja uczciwemu wyrażaniu
swojego zdania.
Obama dużo uwagi i miejsca poświęca gospodarczej innowacyjności. Pisze na przykład o programistach Google i o tym dlaczego nie ma wśród nich Latynosów i czarnych,
za to jest pełno Azjatów i mieszkańców Europy Wschodniej (s. 164), pisze o odstraszających dla młodych programistów utrudnieniach wizowych po 11 września.
Obama ciekawie streszcza podejście RP i DP do problemów związanych z globalizacją i outsourcingiem. Clinton i jego skrzydło DP proponowało wolny
handel, szkolenia, dyscyplinę fiskalną i inwestowanie w edukację, co nie
satysfakcjonowało „robotniczej" mniejszości w partii. W GOP też zdania są podzielone, anty-imigranckie skrzydło pod ideowa
wodzą Pata Buchanana (ten konserwatywny komentator i tak napsuł już krwi
ekipie Busha (np. krytykuje dominującą wśród Republikanów linię
neokonserwatyzmu i wpływy lobby proizraelskiego w USA. Oświadczył
sarkastycznie, że „Waszyngton to terytorium znajdujące się pod okupacją
Izraela") przeszkadza Bushowi w obronie wolnego rynku tzw. „Ownership Society" — prywatyzacja, ulgi dla
przedsiębiorców itd. (s. 170). Według Obamy bezczynność rządu na dłuższą
metę doprowadzi do zubożenie narodu i do dalszej polaryzacji politycznej.
Zdaje sobie sprawę z niechęci Amerykanów do interwencjonizmu, i z ich
biznesowego, a nie roszczeniowego nastawienia, lecz przypomina, iż już kiedyś
Alexander Hamilton dostrzegł potencjał we współpracy rządu i przedsiębiorców i podjął kluczowe działania umożliwiające amerykańskiemu rynkowi
finansowemu start, co kolidowało z agrarnymi wizjami Jeffersona, a jednak
przydało się tworząc atmosferę społecznej mobilności, która do dziś
wyzwala energię narodu amerykańskiego (s. 175). Obama mógłby równie dobrze
cytować samego Adama Smitha, który wcale nie był przeciwny interwencjonizmowi
rządowemu, ale przykład Hamiltona czy Lincolna też jest dobry. Lincoln, jak
przypomina Obama, budował kolej transkontynentalną, przyjął ustawę o osadnictwie (1862) i założył Akademię Nauk. Te działania, tak samo jak
ustawy antytrustowe Th. Roosevelta, czy Rezerwa Federalna Wilsona pobudziły
ekonomię (s. 177). Obama jest zdania, że działania F.D. Roosevelta zapobiegły
dalszemu kurczeniu się rynku w czasie Wielkiego Kryzysu (s. 179). Ustawy opiekuńcze z 1935 roku Roosevelta odzwierciedlały jego zdanie, że ludzie głodni i pozbawieni pracy to najlepszy zaczyn dla dyktatury. Tak samo myśleli Johnson i Nixon, i warto o tym pamiętać dziś kiedy New Deal bezsensownie kojarzy się z jakimś fatalnym socjalizmem. Obama słusznie krytykuje Reagana, który straszył
rozdęciem biurokracji w USA, w okresie, w którym socjalne wydatki USA, a nawet
sam budżet federalny był zaledwie cząstką tego co oferowały obywatelom państwa
Zachodniej Europy (s. 181). Jednak pewna chęć uporządkowania gospodarki przez
państwo doprowadziła do wyboru Clintona. Obama odpiera argumenty GOP, iż nakłady
na edukację nie prowadzą do sukcesu pracowniczego jednostek (s. 189), choć
nie uważa, że pieniądze załatwią wszystko. Obama jest wielkim zwolennikiem
lepszego kształcenia nauczycieli, i innej rzeczy niechętnie widzianej przez
GOP — inwestycji w alternatywne paliwa (s. 195), co może w końcu pozbawić
terrorystów narzędzi energetycznego szantażu. Przypomina mi to uwagę Billa
Mahera by nie kupować diamentów, ponieważ zyski z ich sprzedaży często
finansują terroryzm. Podziwia Obama brazylijskie eksperymenty z biopaliwami, i postuluje pewne uprzywilejowanie pracowników produkujących auta hybrydowe.
Eksponuje negatywny przykład Ukrainy — przykład zależności energetycznej. W 1993 roku Clinton bezskutecznie próbował stworzyć w USA powszechny system
opieki zdrowotnej w oparciu o wzorce europejskie i kanadyjskie, zamiast tego
nastała era Busha z charakterystycznym podniesieniem budżetu wojskowego o 74% i obniżeniem podatków spadkowych oraz w ogóle podatków dla najbogatszych, co
zdaniem przytaczanego przez Obamę, Warrena Buffeta ma demoralizujący a nie
stymulujący wpływ na takich jak on bogaczy (s. 221). Buffet godzi jakoby
dyskurs lewicy i liberałów, gdy mówi, że zniesienie podatku spadkowego
przekazuje pieniądze do rąk często nieudolnych biznesowo dziedziców.
W rozdziale VI, poświęconym
relacjom wiara-polityka, Obama daje wyraz swemu zakłopotaniu, gdy chrześcijańscy
fundamentaliści atakują jego wysiłki mające na celu godzić chrystianizm z pluralizmem i liberalizmem. Obama ma dość wyważony stosunek do religii,
przypisując jej rolę podłoża zarówno postępowego abolicjonizmu, jak i destrukcyjnych populizmów (np. Williama Jenningsa Bryana). Pisze Obama o duchu
lat 50. i 60. Kiedy uważano, ze religia wymrze, i o Carterze, który na fali
sporów społecznych lat 60 i upolitycznienia religii (do sporów o prawa
obywatelskie większość duchownych w USA stała twardo na stanowisku by oddać
cesarzowi co cesarskie), jako
pierwszy wprowadził język ewangelicyzmu do współczesnej polityki, choć
szybko rolę tą podjęli politycy GOP (s. 232). I odtąd nastała era gdy
prawicowość ocenia się na podstawie frekwencji w kościele, a lewicowość wg
natężenia świeckości, a obie na podstawie podejścia do sprawy Terri Schiavo.
Opisując własne religijne doświadczenia, Obama pisze wprost, że jego
liberalna i ateistyczna matka nauczyła
go patrzeć na religię oczami antropologa, ale jego potrzeba zakotwiczenia (w
końcu dorastał w różnych miejscach m.in. w Indonezji), w końcu skłoniła
go do zostania chrześcijaninem (s. 241), uznając, że religia ta nie wymaga
(sic!) od niego zaprzestania krytycznego myślenia. Można odnieść wrażenie,
że Obama chciałby być żarliwszy religijnie, i nieco wstydzi się swojego
sekularyzmu, lecz jednocześnie uważa, że strach sekularnego rdzenia DP przed
dyskusjami o religii i moralności, działa na korzyść GOP i do nikąd nie
prowadzi. Ciekawie pisze o tym, jak wyprowadzał go z równowagi fanatyzm jego
rywala w wyborach Alana Keysa, który uważał się za prawdziwszego chrześcijanina
od Obamy (s. 245). Obama uznał więc za stosowne, ze kiedy Jefferson i Madison
wbrew Patrickowi Henry’emu i Johnowi Adamsowi (s. 252) przeforsowali w konstytucji, wzorowany na Wirginii rozdział kościołów i państwa, np. baptyści
potrafili docenić tą zasadę i dostrzec w niej wiele zalet. A więc w domyśle
mogliby uczynić to znów.
Jeśli chodzi o kwestie rasowe, Obama, podobnie jak choćby Morgan Freeman, nie wyróżnia
czarnej historii od historii Ameryki (s. 267).
Ta część książki Obamy jest szczególnie interesująca, ale mnogość
szczegółów czyni ją trudną do streszczenia. Pisze np. o tym,
że czasem przed restauracją kierowcy rzucają mu kluczyki, o „liberałach w białych rękawiczkach" — czyli jeżdżących Volvo i pijących białe wino i cafe latte, programowych antyrasistach, gotowych, jak mawiają ci z GOP:
„poprzeć każdą przegraną sprawę" (s. 270-271), o akcji afirmatywnej
jako złu koniecznym, i o zaniku tendencji do zakładania rodzin wśród młodych
czarnych mężczyzn, co wynika po części z tego, że duży ich procent pracuje w fabrykach, którym zagrażają outsourcingi (s. 283-285), o tym, że los
czarnej biedoty już nie wywołuje współczucia białych, którzy nie czują już
poczucia winy za niewolnictwo, i o czarnych, którzy w większości przestają
narzekać na skutki niewolnictwa, ale czasem jeszcze z nawyku każdą
niepopularną decyzję nazywają rasistowską (s. 294). Pisze też o Latynosach,
którzy nie stanowią już wspólnego frontu z czarnymi, bo ci zaczynają się
bać ich konkurencji równie silnie jak biali. Wielki przypływ Latynosów
postrzega jednak Obama jako szansę dla USA (s. 302), które wejdą pod względem
demograficznym i produkcyjnym w XXI wieku na warunkach korzystniejszych niż
kraje UE czy Japonia.
W kolejnym rozdziale
poświęconym polityce zagranicznej USA, Obama ciekawie pisze o Indonezji, jej
komunistycznym wybiciu się na niepodległość, potem o sojuszu Suharto z USA, i o krachu 1997 roku, który wzmocniony pogłoskami o spekulacjach finansistów
Zachodu przeciw Indonezji (s. 319-320), wywołał epidemię skrajnego islamizmu, w tym dość umiarkowanym dotąd kraju. Następnie Obama rozpisuje się o tradycji polityki zagranicznej USA, izolacjonizmu Johna Q. Adamsa, oraz podejściu
Trumana, który uważał, ze sama siła USA wszystkich problemów świata nie
rozwiąże (s. 328). Za wiarę, iż rozwiąże, i że liczy się tylko twarda siła, a nie perswazja, Obama krytykuje Reagana, choć chwali jego zaangażowanie dla
próby niesienia wolności Europie Wschodniej (jak pisze wielokrotnie kłócił
się o to z kolegami Demokratami,
uważając, że ofiary ZSRR są tak samo godne współczucia i pomocy, jak
ofiary Pinocheta). Pisze o sympatii Francuzów dla USA po zamachu 2001 roku (s.
337) i o pułapce jaką okazał się Irak, gdzie pomysłowi Amerykanie współdziałają z rozmaitymi marionetkowymi szyickimi politykami, by uczynić życie mieszkańców
Bagdadu i okolic znośniejszym (s. 344). Obama radzi naśladować Trumana,
rozwijać miękką siłę i nauczyć się doceniać ONZ, ponieważ na rozsądnej
działalności w ramach ciał międzynarodowych, nikt nie ma tyle do zyskania co
USA.
Bardzo ciekawy jest
rozdział IX dotyczący rodziny. Obama pisze, iż obecnie przeciętna rodzina, w której pracuje jedynie mąż-ojciec ma pułap
dochodów (jak uwzględnić inflację i wzrost kosztów edukacji), równy 3/5
lub 4/5 dochodów sprzed 2-3 dekad. A więc matki nie tyle chcą, co muszą
pracować, i to temu oraz coraz bardziej specjalistycznemu charakterowi pracy (długie
szkolenie do zawodu), a nie ruchom gejów czy antyrodzinnej „propagandzie" z Hollywood — przypisuje Obama spadek popularności zakładania rodzin (s. 382).
Odkryciem była dla mnie informacja, że konserwatywnie nastawieni czarni mężczyźni
bardzo często nie zakładają rodzin, ponieważ wiedzą, że ich dochody nie
pozwolą im na bycie super zaradnym ojcem na
wzór lat 50, tak bardzo czują iż odstają od tego standardu (s. 399), że wolą
nie czuć rozczarowań. Słusznie pisze Obama o zaporowych cenach opiekunek do
dzieci i o pozostającymi daleko w tyle za Europą, amerykańskim systemem
przedszkoli (chwali brytyjską "Kampanię na rzecz zrównoważenia pracy i życia — s. 395). Dobrze, że Amerykanie mają za prezydenta kogoś, kto w prostych słowach
tłumaczy im takie sprawy. Sam dziwię się czemu tak łatwo oddaje się pola
konserwatystom rzucającym gromy na permisywizm i gejów, skoro spadek dzietności
to rezultat specjalizacji, komputeryzacji, globalizacji i urbanizacji...
Wygląda
na to, że USA jest w dobrych rękach. Obama nie jest nawiedzonym socjalistą,
lecz rozumiejącym globalną gospodarkę człowiekiem świadomym czekających go
zadań. Myślę, że jego znajomość Kenii i Indonezji to nie wada lecz atut.
Nic dziwnego, że wybrali go po raz drugi, mimo milionów włożonych w kampanię
Romneya.
1 2
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 21-03-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8842 |
|