Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.138.589 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 304 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Czas robi swoje. A ty człowieku?"
 Światopogląd » Dotyk rzeczywistości

Oczekiwania [1]
Autor tekstu:

PROLOG

Długo zastanawiałem się nad sensem pisania tego tekstu. Przede wszystkim dlatego, że doskonale zdaję sobie sprawę z istnienia wielu podobnych, a napisanych przez ludzi o wiele bardziej niż ja do tego odpowiednich- kulturoznawców, socjologów, politologów, etc. . Moja podróż na Bliski Wschód była zbyt krótka i niezorganizowana, by móc uznać to, o czym będę pisał, za „systematyczne badanie opinii", a spotkanych ludzi za „reprezentatywną grupę społeczną". W końcu jednak zdecydowałem się na ten krok. Wszak np. w medycynie studium przypadku wzbogaca wiedzę ogólną. Uznałem, że ludzie, z którymi rozmawiałem chcą coś przekazać, a ja nie powinienem trzymać tego tylko dla siebie. Mam nadzieję, że Czytelnicy będą mieli z tego  jakiś pożytek.

DROGA DO RAMALLAH

Jerozolima. Wczesne rano. Po zasięgnięciu języka decyduję się na wycieczkę do stolicy Autonomii Palestyńskiej- Ramallah. Wedle tego, czego dowiaduję się z niepewnych źródeł internetowych, a o czym sam mam się niedługo przekonać osobiście, samo miasto jest mało ciekawe. Generalnie brak jakichkolwiek atrakcji turystycznych, żadnych zabytków, etc. — słowem: miejsce, w którym „pielgrzymkowy" turysta nie ma czego szukać. Idealne.

Znajduję dworzec palestyńskich busów, którymi można dostać się w różne miejsca leżące na terenie Autonomii. Z daleka widzę taki, który odjeżdża do Ramallah (mimo pozornej dezorganizacji okazuje się to być dziecinnie proste). Płacę kierowcy, dostaję kolorowy bilet, siadam. Za mną wchodzą dwie starsze kobiety. Najpierw się rozglądają, później jedna z nich podchodzi do mnie i lekko się uśmiecha, pokazując na miejsce obok mnie. Łapię od razu; „no tak, przecież w takich krajach i takich miejscach kobiety muszą (chcą?) siedzieć z kobietami. Przesiadam się, teraz zajmuję miejsce obok człowieka, którego kolega ma kolegę, który jest taksówkarzem. Przez następne pół godziny jestem bombardowany pytaniami o cel podróży ("Ta taksówka dojedzie wszędzie!"), no bo przecież to niemożliwe, żebym zmierzał do Ramallah i tylko tam. Zbliżamy się do jednego z kilkuset tzw. checkpointów. Witają mnie (bo inni już zapewne do nich przywykli) wielkie tablice, z groźnie brzmiącymi napisami: ZAKAZ WJAZDU DLA OBYWATELI IZRAELSKICH. NIEBEZPIECZEŃSTWO DLA ZDROWIA I ŻYCIA. ZBLIŻASZ SIĘ DO STREFY A. Nikt jednak nawet nie zagląda do autobusu. „No tak- myślę- w sumie to im bez różnicy kto wyjeżdża."

W czasie drogi do stolicy można zobaczyć obraz rozpaczy i biedy pod wszystkimi postaciami: rozsypująca się szkoła i przedszkole, koszary wojskowe, liczne domy w mocno średnim stanie. Najbardziej zadbanym obiektem jest ciągnący się przez setki kilometrów mur graniczny; po tej stronie jest pokryty graffiti, z drugiej strony ściana jest całkowicie naga. Dojeżdżam do Ramallah. Nie mam żadnego planu, po prostu wysiadam na ostatnim przystanku i idę przed siebie.

Zgodnie z oczekiwaniami miasto nie jest piękne. Nie jest nawet ładne. Gdzie wzorkiem nie sięgnąć, tam widać szare, zaniedbane budynki. I jaskrawa zieleń- kolor islamu. Jednak coś jeszcze zwraca moją uwagę. Flagi. I to nie tylko te czarno-biało-zielono-czerwone, których się, rzecz jasna, oczekuje, a które przyozdabiają latarnie, urzędy i wszechobecne portrety Arafata, ale inne. Czerwone, z czerwoną gwiazdą i literami DFLP. Notuję w pamięci, że mam sprawdzić, co to takiego. I coś jeszcze- wśród wyblakłych plakatów wyborczych dostrzegam inny, jakby nowszy. Zdjęcia uśmiechniętych, młodych mężczyzn. I nagłówek: KILLED BY ISRAEL.

Spędzam w mieście trochę czasu. Ludzie zatrzymują mnie na ulicy, dopytując się skąd jestem i co tutaj robię. Najczęściej bierze się mnie za pracownika ONZ (białych samochodów z wymalowanymi na masce literami UN jest tu naprawdę dużo) albo za dziennikarza. Rozmowy są krótkie, praktycznie takie same, kończą się najczęściej szczerym zdziwieniem, kiedy mówię, że właściwie jestem tu po nic.

DŻAMAL

W powrotnym autobusie dosiada się do mnie starszy, brodaty mężczyzna, na oko szcześćdziesięcioletni. Zagaduje mnie. Standardowo — co robię, skąd jestem, ile mam lat, itd. . To wszystko wypowiada w bardzo dobrym angielskim. Rozmawiamy i nagle przypomina mi się, że paszport mam głęboko na dnie plecaka.

— Czy na granicy muszę pokazać dokumenty? — pytam.

— Nie ma granicy- odpowiada natychmiast i z uśmiechem.

Kilka sekund na zastanowienie się i ponawiam pytanie:

— Rozumiem. Więc… czy przy wyjeździe z Palestyny będę musiał pokazać paszport?

Mam w pamięci SMS, który otrzymałem od operatora przy przekraczaniu granicy. Było tam napisane „Palestine". Nie „West Bank" czy „Palestinian National Authority".

— Tutaj wszędzie jest Palestyna — mój rozmówca odpowiada niewzruszony i z tym samym uśmiechem.

Próbuję ostatni raz:

— Czy przy przejeździe przez checkpoint musimy pokazać paszport?

— Czasem tak, wolę jednak tego nie robić. Zobaczymy.

Po chwili dodaje:

— To jest fałszywa granica. Nie powinno jej tu być. Wiesz, czuję się dziwnie, kiedy pokazuję paszport poruszając się po swojej ojczyźnie. Postawili mur, dobrze. Czy widzisz jakąś różnicę między jedną stroną a drugą?

Zbliżamy się do checkpointu. Przez okna widzę dwóch młodych, izraelskich żołnierzy — śmieją się, gestykulują żywo, rozmawiają — mają czas, dziś ruch na przejściu nie jest zbyt duży. Wszystko zmienia się jednak z chwilą przyjazdu naszego autobusu. Wyraz odprężenia znika z ich twarzy. Z palcami na spustach karabinów i wyrazem najwyższej czujności na twarzach wchodzą do środka i przeprowadzają kontrolę dokumentów. Teraz już nie ma miejsca na uśmiechy. Obserwowałem tę scenę jeszcze wielokrotnie, nigdy nie zauważyłem, żeby ktoś się do kogoś odezwał chociaż słowem. Pokazuję paszport, ale zostaję poproszony o wyjście z autobusu. Reszta, sprawdzona, przejeżdża przez bramkę i znika za zakrętem. Atmosfera na zewnątrz zmienia się w mgnieniu oka — miła pani zaprasza mnie do czegoś w rodzaju większej budki strażniczej. Dostrzegam napis nad tym przejściem: DLA OBYWATELI IZRAELA, przypominając sobie napisy z drugiej strony i zastanawiając się jak jedno ma się do drugiego (może chodzi o Palestyńczyków, mających izraelskie paszporty? Albo o dyplomatów? Nie wiem...). Kładę swój bagaż do prześwietlenia, do kuloodpornej szyby przykładam paszport i (osobne) zezwolenie na pobyt. Mając w pamięci przestrogi przed izraelskimi rewizjami i kontrolami przygotowuję się na spędzenie długich godzin w tym miejscu, zwłaszcza, że na lotnisku im. Ben Guriona lądowałem zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Strażniczka jednak nadal się uśmiecha, mówi, że wszystko OK i życzy miłego dnia.

Przygotowany na łapanie jakiegokolwiek środka transportu do Jerozolimy, przechodzę pieszo na stronę izraelską, gdzie za rogiem znajduję… czekający na mnie autobus, którym tutaj przyjechałem. Mój sąsiad zajął mi miejsce, na które podobno miało chęć dużo osób. Pytam się, czy takie szczegółowe kontrole to norma w przypadku obcokrajowców.

— Często tak się zdarza. Dlatego w Ramallah sprzedali ci tylko połowę biletu, następny musisz kupować po drugiej stronie. Jakby cię nie wpuścili, to zaoszczędziłbyś parę szekli — śmieje się.

Jak to często bywa przy interesujących konwersacjach, zapomnieliśmy się sobie przedstawić. A rozmawiamy o wszystkim — o religii, życiu w naszych państwach, etc. . Mężczyzna doskonale wie, gdzie znajduje się Polska. Proponuje, że skoro i ja, i on mamy dużo czasu, to oprowadzi mnie po Jerozolimie.

Wysiadamy niedaleko byłej ambasady Stanów Zjednoczonych. Opowiada mi o tym, że od kilkunastu lat są snute plany powrotu amerykańskiego personelu dyplomatycznego z Tel Awiwu do Jerozolimy, ale, póki co, nadal to nie nastąpiło.

— Widzisz, USA potrafi oszpecić nawet tak piękne miasto jak Jerozolima — mówi, pokazując na szary, monumentalny budynek. Ale i tak to najpiękniejsze miasto na świecie.

Postanawiamy iść na Stare Miasto. Dostaję krótką lekcję zdobywania biletów tramwajowych („Po co je kupować, skoro można dostać od wysiadających?"), dojeżdżamy pod Bramę Damasceńską. Trzeba chyba od małego mieszkać w Jerozolimie (co, jak się okazało, dotyczyło również mojego towarzysza), żeby nie pogubić się w uliczkach, przecinających się chyba pod wszystkimi możliwymi kątami, zadaszonymi, niezadaszonymi, szerokimi, wąskimi, etc. . Spacerujemy, spacerujemy, spacerujemy… . Dżamal (bo tak ma na imię) pozdrawia prawie wszystkich- dla jednego ma Szalom!, dla kolejnego As-Salāmu 'alaykum!, dla jeszcze innego Marhaba!. Zastanawia mnie, czy zna ich osobiście, czy to po prostu element tradycji.

— Znam tych ludzi, zresztą takie zachowanie się jest obowiązkiem dobrego muzułmanina. Pracowałem dla wielu firm, zaopatrywałem sklepy, więc nazbierałem trochę kontaktów. Pokażę ci gdzie jest najlepszy humus, gdzie wszystko możesz kupić dwa razy taniej, gdzie lepiej nie jeść.

— Pozdrawiasz tylko mężczyzn, czemu nie kobiety? — pytam.

— Tak to już jest...

— Niektórzy mówią, że islam nie jest najlepszą religią dla kobiet...

— Nie, to nie jest tak- odpowiada spokojnie. Słuchaj, wiem, że jesteś niewierzący (przyznałem się do tego jeszcze w autobusie), ale nie będę kładł ci do głowy tego, że islam jest najlepszy. Może kiedyś zrozumiesz to sam. Jeżeli chodzi o kobiety — w Koranie jest zapisane, że kobieta jest po prostu… inna. Nie musi robić tego samego co mężczyzna, jest stworzona do innych celów. Nie ma jednak żadnych przeszkód, kiedy chce studiować albo pracować.

— No dobrze, tutaj może tak. Ale weźmy, na przykład, taki Iran — mówię.

— Iran! Tam nie ma prawdziwego islamu. Oni się mylą, ale kiedyś dostrzegą to, że się mylą. To co jest tam, to nie religia. To bardziej filozofia życia. Nie będę tego bronił, bo to nie moja religia. — odpowiada Dżamal

Przemierzamy dalej duszne ulice. Idziemy w kierunku Wzgórza Świątynnego. Nowopoznany znajomy mówi, że coś mi teraz pokaże. Na końcu ulicy stoją barierki, a przy nich w pełni uzbrojeni żołnierze. Dżamal jak gdyby nigdy nic przechodzi obok nich, staje po drugiej stronie i woła mnie. Chcę zrobić to samo, ale reakcja żołnierzy jest błyskawiczna — zastępują mi drogę i krzyczą STOP, STOP! Dżamal śmieje się, wraca do mnie i skręcamy w inną ulicę. O co chodziło? Czy ci ludzie pilnują, żeby tylko muzułmanie wchodzili na Wzgórze z tej strony?


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (10)..   


« Dotyk rzeczywistości   (Publikacja: 01-06-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Oskar Wiśniewski
Doktorant Zakładu Immunologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Miłośnik i hodowca zwierząt egzotycznych, etnozoologii oraz filozofii,

 Liczba tekstów na portalu: 18  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Przez jelita do serca – bakterie i miłość
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8991 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365