Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.038.805 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 654 głosów.
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
(..) wiele religii nie obiecuje zbawienia ani wyzwolenia duszy, a nawet niewiele mówi o tym, co nas czeka po śmierci. Wyznawcy tych religii nie widzą związku pomiędzy postawą moralną za życia i późniejszymi losami duszy.
 Prawo » Prawa Człowieka

Feminizm? O czym my właściwie rozmawiamy? [2]
Autor tekstu:

Również przemysł odnotował swoiste „sukcesy" na tym polu — zamykanie zakładów tekstylnych w latach 90-tych i związane z tym zwolnienia kilkudziesięciu tysięcy pracownic, nawet w części nie przyciągnęły takiej uwagi mediów, jak groźba strajku w kopalni. Zjawisko systemowej dyskryminacji zdecydowanie należy uznać za patologię, która powinna być zwalczana wszelkimi środkami. Tym bardziej, że pochodną dyskryminacji kobiet na rynku pracy są kolejne patologie: prostytucja z braku alternatywy zarobkowej oraz zjawisko, które w mojej ocenie traktowane powinna być na równi z gwałtem - „praca za seks". Obydwa traktowane są raczej, jako sensacje medialne, gdy przynajmniej drugie z nich, będące przecież efektem przemocy ekonomicznej, jest czymś gorszym, niż „zwykły gwałt", stawia bowiem ofiarę w takiej sytuacji, że pozornie sama zgadza się na poniżenie.

Przemoc o charakterze seksualnym jest w ogóle traktowana w bardzo specyficzny sposób. Ofiara gwałtu przedstawiana jest z reguły jako współwinna, a samo przestępstwo jest często przedmiotem niewybrednych żartów. W efekcie mamy niejako podwójny gwałt: fizyczny — podlegający sankcjom karnym oraz psychiczny - powszechnie akceptowany i dokonywany przez otoczenie ofiary. Jest to jedyny rodzaj przestępstwa, którego ofiara, jeżeli jest to kobieta (przemoc seksualna wobec dzieci częściej wywołuje oburzenie), poddawana jest oskarżeniom lub wyśmiewana.

Czy inne ofiary przestępstw są równie źle traktowane? Czy wobec osoby okradzionej wysuwane są zarzuty, że nie powinna była mieć przy sobie pieniędzy, biżuterii, że nie powinna afiszować się tak luksusowym samochodem (czy może w ogóle nie mieć samochodu)? Tymczasem tu uczucia ofiary są ignorowane, tak jakby wymuszenie dokonania czynności seksualnych było czymś absolutnie naturalnym i należnym sprawcy. W ten sposób ujawnia się rzeczywiste, acz nie artykułowane oficjalnie podejście do kobiety -jesteśmy wciąż traktowane przedmiotowo. I właśnie walka z tego typu przemocą — nie samym przestępstwem, bo od tego jest wymiar sprawiedliwości, lecz z jego odbiorem w przestrzeni publicznej stanowi wyzwanie dla feministek i feministów.

Jak na razie efekty są raczej mizerne. Niedawna inicjatywa - „Marsz szmat" nie spotkała się z szerokim pozytywnym oddźwiękiem, ani nawet ze zrozumieniem, ale każde działanie o charakterze informacyjno-edukacyjnym ma znaczenie w sytuacji wielopokoleniowych zaniedbań.

Nie mamy, niestety, w Polsce tradycji silnych ruchów feministycznych, do których osiągnięć można by się odwoływać. Wynika to poniekąd z naszej historii, w której przez pokolenia priorytetem była wolność pojmowana dość abstrakcyjnie — w oderwaniu od realiów społecznych. Prawa obywatelskie przyznane kobietom po zakończeniu I wojny światowej stanowiły coś w rodzaju rekompensaty za poświęcenie w okresie zaborów, natomiast obowiązująca w PRL poprawność polityczna wynikała wprost z obowiązującej ideologii. Pozycja polskich kobiet nie była więc wynikiem zmiany mentalności społecznej, lecz czynników zewnętrznych. I chyba właśnie brak doświadczenia w walce o własne prawa jest dziś największą słabością organizacji feministycznych.

Pierwszą spektakularną porażką było wprowadzenie w latach 90-tych restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej (żartobliwie zwanej kompromisem) i od tego momentu właściwie aktywność organizacji feministycznych przekierowana została na bezpieczne (bo powszechnie akceptowane) obszary, w tym zwiększenie liczby żłobków, przedszkoli, przewijaków w zakładach pracy, czy wsparcia finansowego dla rodzin. Są to sprawy niewątpliwie istotne, ale umieszczając te kwestie w perspektywie feministycznej spycha się kobiety jeszcze głębiej do „matecznika biologicznego", ignorując jednocześnie (niesłusznie) rolę ojców w wychowaniu i utrzymaniu rodziny. W ten sposób zamiast walczyć z dyskryminacją kobiet, tworzy się obszar dyskryminacji mężczyzn i to akurat tej części, która do swoich obowiązków rodzicielskich podchodzi poważnie. Najbardziej drastycznym tego przejawem jest ograniczanie możliwości kontaktów z dziećmi, co jest właściwie normą w orzecznictwie polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Rozumiem, że w kraju, w którym koronowano matkę — dziewicę na królową, ideałem jest poczęcie bez udziału mężczyzny, jednak ten nietypowy przypadek dzieworództwa (prawdopodobny, gdyby dziecko było płci żeńskiej) nie miał miejsca od ponad dwóch tysięcy lat i nigdy w naszym kręgu kulturowym.

Nie chcę tu się przedstawiać, jako krytyczka organizacji feministycznych, bo i tak jakakolwiek działalność jest lepsza od braku działalności, jednak widzę wyraźnie, że w Polsce chyba zabrakło odwagi, aby zdiagnozować dokładnie przyczyny upośledzenia kobiet w sferze publicznej. Jest to o tyle zrozumiałe, że źródłem przemocy wobec kobiet jest Kościół, przy czym jedyna osoba, która zdecydowała się mówić o tym publicznie — p. prof. Magdalena Środa, została nieomalże zlinczowana medialnie. Od tego czasu działalność organizacji feministycznych koncentruje się na mniej kontrowersyjnych zagadnieniach, od czasu do czasu wzbogacając je problematyką i rozwiązaniami skopiowanymi z państw o wyższym poziomie rozwoju społecznego, stąd nie zawsze znajdującymi zrozumienie w naszym kraju. Jednym z takich rozwiązań są parytety.

Gdy mowa o parytetach często pojawiają się głosy, że to uwłacza kobietom lub że „kryterium płci" (czy wręcz kryterium genitalne) jest najgorszym z możliwych, jakie można wprowadzić. W pełni się zgadzam, tyle że to kryterium obowiązuje od stuleci, w niektórych społeczeństwach od tysiącleci. Po prostu jak na razie dotyczy innej płci — tej, która przyzwyczajona do posiadania przywilejów, uważa taką sytuację za naturalną. Muszę podkreślić, że jest mi dalece obojętne podłoże przekonania o „naturalności" tego zjawiska — religia, czy inne źródło prawdy objawionej (np. socjobiologia). Jest to bowiem tylko sposób uzasadniania dyskryminacji.

Sama jestem sceptyczna wobec parytetów, ale nie dlatego, jakoby uwłaczały one kobietom. Po prostu obserwując scenę polityczną, odnoszę wrażenie, że nie obniżyłoby jej jakości losowanie próby reprezentatywnej spośród całej populacji naszego kraju, posiadającej bierne prawo wyborcze. Odrębny problem to obsadzanie najwyższych stanowisk w spółkach skarbu państwa, bo według mnie należy przemyśleć raczej celowość ich mnożenia i utrzymywania. Nie widzę natomiast powodu, aby wymuszać parytety na podmiotach prywatnych, bo jest to niezgodne nie tylko z regułami wolnego rynku, ale także zdrowego rozsądku.

Brak sukcesów, a nawet pomysłów na własne oryginalne rozwiązania owocuje między innymi projektami tworzenia stricte „kobiecych" struktur partyjnych, co prawdę powiedziawszy nie wzbudza we mnie entuzjazmu. Wykluczenie — tym razem płci przeciwnej — to nic innego, jak kopiowanie wzorów, które współcześnie nie mają racji bytu, bo zostały już dostatecznie skompromitowane. Ponadto partią, która wprowadziła bodajże najwięcej kobiet do sejmu jest PiS, a nie znajduję nawet milimetra kwadratowego wspólnych z nimi przekonań. Podobieństwa anatomiczne to trochę za mało, aby ktoś reprezentował moje interesy, czy nawet zyskał gorące poparcie dla swoich działań. Dlatego dość szybko przeszła mi fascynacja osobą Margaret Thatcher [ 6 ], która wobec wcześniejszych karier politycznych p. Bandaranaike [ 7 ], czy Indiry Gandhi [ 8 ] nigdy nie stała się dla mnie symbolem emancypacji kobiet, lecz raczej europejskiego zacofania w tym zakresie w stosunku do Azji.

Oczywiście popieram udział kobiet w życiu publicznym, przeważnie oddaję swój głos w wyborach na kobiety, co jest łatwe, bo z reguły mają wyższe kwalifikacje. Jednak wrodzony pragmatyzm nakazuje mi lokować sympatie polityczne po tej stronie, która ma dla mnie ofertę i zdaje się być wystarczająco skuteczna do jej realizacji. Dlatego, choć to pewnie zabrzmi cynicznie, gdyby jeden z najlepszych polskich biznesmenów — Tadeusz Rydzyk zadeklarował, że oto znudziła mu się działalność w ramach Kościoła i zaczyna walczyć o prawa kobiet, na poważnie rozważyłabym swoje dla niego poparcie, właśnie z uwagi na dotychczasową skuteczność.

Sam postulat popierania kobiet w życiu publicznym dlatego tylko, że są kobietami, może wywołać głupawe komentarze o tzw. „solidarności jajników" (nb. nie słyszałam nigdy o solidarności jąder, co najwyżej o „prawdziwej męskiej przyjaźni", niekiedy szorstkiej). Tym tropem idą komentatorzy medialni, którzy każde wydarzenie w sferze publicznej z udziałem kobiet starają się podciągnąć pod feminizm, spekulując na przykład, jakie zajdą zmiany w preferencjach wyborczych wśród żeńskiego elektoratu. W ten właśnie sposób omawiano dwa, kompletnie nieistotne wydarzenia, opatrując je mianem „feministycznych". Pierwsze dotyczyło niefortunnego użycia przez znanego polityka słowa „gwałt" w kontekście zachowania wicemarszałkini sejmu, drugie natomiast — odejścia byłej Pierwszej Damy (osoby dość nijakiej i zmanierowanej popularnością) z Kongresu Kobiet. W pierwszym przypadku przewidywano porażkę wyborczą RP z powodu utraty poparcia żeńskiego elektoratu, drugie wydarzenie miało wstrząsnąć … czymś tam (za bardzo nie zrozumiałam).

Jestem pewna, że ewentualna przegrana RP nie będzie wynikiem „kłótni w piaskownicy", lecz względów bardziej merytorycznych, a nasi komentatorzy życia społecznego, w tym, niestety „ikony" polskiego feminizmu, mogliby wykazać się większym szacunkiem dla polskich kobiet, nie traktując nas, jak bandy idiotek.

W drugim przypadku okazało się, że sprawa miała kontekst raczej rodzinno-medialny (niewystarczające uznanie dla męża, który przecież „wielkim politykiem jest") czyli celebrycki, a w rankingu zainteresowania opinii publicznej lokowała się nieco poniżej reklamy z udziałem Dody, seksownie oklejonej taśmami z supermarketu. Z politycznego punktu widzenia oba „eventy" miały oczywiście znaczenie porównywalne, czyli żadne. Jednak przedstawianie tego typu zdarzeń, jako feministycznych, z uwagi na udział w nich kobiet, to kolejny przykład ignorancji lub świadomej manipulacji. I smutne jest, że nawet przedstawicielki organizacji feministycznych dają się wkręcić w tematy zastępcze, które albo z feminizmem nie mają nic wspólnego albo wręcz negują samą ideę.

Było to widoczne również w trakcie nagonki na prof. Mikołejko, który ośmielił się skrytykować grupę młodych matek za hałaśliwe i nieodpowiedzialne zachowanie. Sprawa ta wywołała konsternację wśród pań, nie odżegnujących się od feminizmu, natomiast niespecjalnie entuzjastycznych wobec naruszania norm społecznych. Mnie zaintrygowała z zupełnie innego względu — po raz kolejny nie mogłam się doszukać niczego, co kojarzyłoby się z równouprawnieniem / dyskryminacją płci. Jeżeli chodziło o to, że krytykę sformułował pan profesor, a nie jego żona, wystarczyło sprawdzić, czy podziela ona jego stanowisko w tej sprawie.


1 2 3 Dalej..
 Zobacz komentarze (75)..   


 Przypisy:
[ 6 ] Premier Wielkiej Brytanii w latach 1979-1990
[ 7 ] Pierwsza kobieta na świecie sprawująca urząd premiera Cejlonu / Sri Lanki, w latach 1960-65, 1970-77 i 1994-2000
[ 8 ] Premier Indii w latach 1966-67 oraz 1980-84

« Prawa Człowieka   (Publikacja: 15-06-2013 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Anna Salman
Publicystka

 Liczba tekstów na portalu: 13  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Przebudzenie
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9031 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365