Samoloty wyparły olbrzymie, majestatyczne sterowce. Przez ostatnie pół
wieku produkcja tych latających olbrzymów stanęła w martwym punkcie. Co było
punktem zwrotnym?
Przed drugą wojną światową, sterowce były chętnie wykorzystywane do
dalekich podróży. Z podziwem patrzyli na nie Amerykanie, Niemcy, Polacy czy
Brytyjczycy. Giganty unoszące się wolno w powietrzu były przykładem
cywilizacyjnego postępu tamtych czasów i powodem do dumy dla ludzi, którzy je
stworzyli.
Wielu z nas zapewne kojarzy największy przedwojenny sterowiec: LZ129
Hindenburg (nazwany tak na cześć niemieckiego prezydenta). Był pokaźnych rozmiarów.
Miał 245 metrów długości i średnicę mającą 41 metrów. Posiadał cztery
silniki Diesla, które pozwalały mu rozwinąć prędkość 135 km/h. Co
ciekawe, posiadał autopilota, który przy dobrej pogodzie mógł utrzymać
maszynę na odpowiednim kursie. Cud techniki, prawda? Ceny biletów na przelot
przez Atlantyk były ogromne, ale chętnych nie brakowało. Dla uprzyjemnienia
podróży posiadał na pokładzie lekki (tylko 162 kg) fortepian, na którym
grywał Franz Wagner. Podniebne koncerty, ciekawa sprawa, prawda?
Sterowiec Hindenburg
Oprócz osiągnięć technicznych, posiadał również wady. A najgorszą z nich był wodór.
Skonstruowany i wyprodukowany przez firmę Zeppelin sterowiec w ciągu 14
miesięcy wykonał około 70 lotów. 6 maja 1937 roku, kiedy Hindenburg
przelatywał nad Nowym Jorkiem, amerykańscy obywatele oglądali go ostatni raz.
Podczas lądowania w Lakehurst, napełniony 200 tys. metrów sześciennych łatwopalnego
wodoru, sterowiec nagle stanął w płomieniach. Zginęło 35 osób.
Ludzie zastanawiali się, co mogło spowodować katastrofę. Sabotaż? Zła
konstrukcja? Odpowiedź otrzymaliśmy dopiero w XXI wieku. Naukowcy, którzy
pracowali na zlecenie Discovery Channel, ustalili, że pożar sterowca spowodowała
iskra, która powstała w wyniku uziemienia olbrzyma. Hindenburg przelatując
przez ocean, był narażony na naelektryzowanie się poprzez burze. Nieszczelne
przewody gazowe sprawiły, że wodór wyciekł do szybów wentylacyjnych.
Podczas uziemiania jedna iskra spowodowała natychmiastowe stanięcie sterowca w ogniu.
Pożar Hindenburga
Po tej katastrofie i po drugiej wojny światowej produkcja
sterowców zniknęła. Teraz jednak przypomniano sobie o nich i coraz częściej latające giganty są
wykorzystywane do różnych celów. Sterowce wykorzystuje armia amerykańska
(najczęściej w celach szpiegowskich). Przykładem może być Blue Devil, który
został zbudowany na potrzeby wojny w Afganistanie.
Ma 110 metrów długości i nad terytorium wroga może się unosić przez 10 dni.
Nowoczesne sterowce są również chętnie wykorzystywane przez cywilów. Na
przedmieściach Paryża kursuje sterowiec mający 75 metrów długości i co
najważniejsze — jest wypełniony helem (niepalnym gazem). Osiąga prędkość
około 90 km/h, co umożliwia rozkoszowanie się widokami zza okien kabiny, w której
może się zmieścić 12 osób. Jak zapewniają przedstawiciele firmy
Airship Paris, sterowiec ten jest bezpieczniejszy niż samolot, gdyż w przypadku awarii silników nie spadnie, lecz będzie szybował w powietrzu do
czasu, aż piloci nie znajdą odpowiedniego miejsca do lądowania. Pięknie jest
podziwiać z okien szybowca wieży Eiffla, Wersalu, czy Sekwany? Pięknie, ale
ma to swoją cenę. Za taką przyjemność polskim turystom przyjdzie zapłacić
około 1000 zł.
Lecz nie tylko Paryż oferuje takie wycieczki sterowcem. W Niemczech również
można takim polatać. By ujrzeć Monachium z lotu ptaka, przyjdzie nam zapłacić
niecałe 1500 zł, z kolei za dwugodzinny lot — około 3500 zł.
Trzeba jednak pamiętać, że dzisiejsze sterowce to malutkie konstrukcje w porównaniu z ich przedwojennymi przodkami. Są wypełnione helem, więc
trudno o pożar, są mniejsze, a więc bardziej zwinne i lepiej się nimi steruje.
Na pewno sterowce nie powiedziały: koniec! Świetnie byłoby wykorzystywać je
jako transportowce towarów (na pewno są tańsze w eksploatacji, niż transportowe samoloty).
Dla turystów ceny są ogromne, lecz miejmy nadzieję, że dzisiejsza
technika pozwoli na lepsze wykorzystywanie podniebnych gigantów.
Student historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Miłośnik książek, bluesa, mocnej kawy i dobrego samopoczucia. Autor opowiadań o różnej tematyce. (Na forum Racjonalisty Bartłomiej Gajek używa pseudonimu Mortimer.)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.