|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Ignorancja ludu - o tytułach naukowych oraz innych "boskich przydomkach" [2] Autor tekstu: Alexander Haus
Podobnie jak w dwóch pierwszych przypadkach, i w tym miejscu do takiego stanu rzeczy przyczyniają się również massmedia, w których coraz częściej pracują
nieopierzeni „redaktorzy", co rusz to piszący na pasku u dołu ekranu skrót „dr" przed nazwiskiem zwykłego lekarza.
Winniśmy zrozumieć jedną rzecz: osoba, która ukończyła akademię medyczną ze specjalnością lekarską (dziś: uniwersytet medyczny), a nie napisała i nie
obroniła dysertacji doktorskiej, posługiwać się może jedynie tytułem zawodowym lekarza (będącym ekwiwalentem tytułu zawodowego magistra). Argumentowanie,
jakoby wyraz „doktor" w kontekście, o którym mówimy, używany był w formie zwyczajowej („bo tak się po prostu przyjęło"...) jest dowodem na indolencję
umysłową wszystkich tych, którzy swoją postawą udowadniają, że są niczym stado bezmyślnych baranów i na dłuższą metę nie trudno o ich
społeczno-intelektualne zniewolenie. Fakt, że „coś" się po prostu przyjęło lub że wyraz uległ procesowi leksykalizacji (odsyłam do teorii językoznawczych)
nie musi wcale znaczyć, że to „coś" lub wyraz jest właściwe i powinno mieć rację bytu — tym bardziej, że w przypadku, który analizujemy, zgoda na taki stan
rzeczy wprowadza w błąd przeciętnego obywatela oraz otwiera drzwi do nadużyć i przebiegłego uzurpatorstwa.
Pani „Profesor", a kiedy będzie sprawdzian?
Dość kuriozalne w dzisiejszych czasach i — delikatnie mówiąc — „na wyrost" jest praktykowane w wielu szkołach (często uważających się za „elitarne")
wymuszanie na uczniach, by zwracali się do swoich nauczycieli (głównie — magistrów; rzadko — doktorów) per „pan/pani profesor", choć jedynie nikły odsetek
pedagogów poszczycić się może tzw. tytułem honorowym profesora oświaty.
Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać, podobnie jak to ma miejsce z uzurpowanym przez lekarzy „tytułem" doktora, w czasach nieco zamierzchłych,
kiedy to pedagogom uczącym w szkołach średnich — częstokroć będącym równolegle nauczycielami akademickimi oraz mającym już swoje lata — z uwagi na dorobek
naukowo- dydaktyczny i osiągnięty wiek przyznawano ówczesny tytuł profesora. Odpowiadał on mniej więcej dzisiejszemu — sporadycznie przyznawanemu -
tytułowi honorowemu profesora oświaty, z tą jednak różnicą, że był on dość powszechnie rozdawany. Ale do czasu. II wojna światowa zebrała śmiertelne żniwo
w postaci niemal wszystkich prawdziwych profesorów, a nowy, stalinowski reżim zmienił dotychczas panujące zasady...
Chcący jednak zachować, a zarazem podnieść, swój prestiż zawodowy (a właściwie — swoją pozycję społeczną) absolwenci pedagogicznych „szkółek" pomaturalnych
oraz sami magistrowie uczący w czasach powojennych w postsowieckich szkołach średnich zaczęli zmuszać młodych ludzi do tytułowania ich przy użyciu słowa
„profesor". Ponieważ postsowiecka indoktrynacja nie pozostawiała miejsca na samodzielne i rozumne myślenie oraz na jakiekolwiek przejawy nonkonformizmu,
bezkrytyczne społeczeństwo uznało niemalże za aksjomat fakt, iż nauczyciel pracujący w szkole średniej jest profesorem. I — znowuż — nie byłoby w tym
zjawisku nic szczególnie złego, gdybyśmy na upartego pogodzili się wszyscy z faktem, że wyrazy ulegają tzw. procesom leksykalizacji (odsyłam ponownie do
teorii językoznawczych) oraz że w języku mamy przecież do czynienia z takimi wyrazami, które za jednym zamachem desygnują kilka pojęć, czyli — najprościej
rzecz ujmując — mogą znaczyć wiele. Problem niestety pojawia się, gdy w przestrzeni publicznej wyłaniają się z takiego stanu rzeczy: zwyczajne nadużycie,
uzurpatorstwo i ludzka niesprawiedliwość. Jedni stają się ich beneficjentami (czyt. nauczyciele), inni — ich ofiarami (czytaj: myślący uczeń i głupi lud!).
Księże Arcybiskupie, Panie Boże wszechmogący!
Na koniec zostawiam zjawisko, które wśród Czytelników wywoła najwięcej kontrowersji. Sformułowanie takie jest o tyle akuratne, że w odniesieniu do kraju
konstytucyjnie zapewniającego rozdział Kościoła od państwa oraz konstytucyjnie zwącego się państwem świeckim — termin „kontrowersyjny" wydaje się wręcz
eufemizmem, gdy w przestrzeni publicznej, a szczególnie w programach publicystycznych, co rusz to jeden czy drugi „dziennikarz" posługuje się zwrotami
„proszę księdza", „proszę biskupa", etc. Mowa tu o debatach odbywających się na gruncie świeckim — w studiu Telewizji Polskiej lub TVN-u, do którego
zapraszane są osoby duchowne. Ani Telewizja Polska, ani TVN nie są miejscami kultu religijnego, ani nie zrzeszają w sobie — czy to formalnie, czy
nieformalnie — żadnych ugrupowań wyznaniowych; a jeśli redaktor jednej z przywołanych stacji zaprasza do studia osobę duchowną, jego obowiązkiem powinno
być zachowanie całkowitej neutralności pod względem wyznaniowym, a co za tym idzie — rezygnacja z tytułowania zaproszonych osób przy użyciu wyżej
wymienionych zwrotów. By pokazać Państwu, iż sytuacja wygląda zgoła inaczej, wystarczy przywołać kazus red. Moniki Olejnik, nie bardzo, zdaje się,
świadomej łamania przez samą siebie pewnego porządku społecznego (abstrahując już od łamania konstytucyjnej zasady świeckości państwa polskiego). Otóż
Olejnik nagminnie i niemalże z sakralnym (by nie rzec — ostentacyjnym) pietyzmem zwraca się w swoim programie „Kropka nad i" do goszczącego często u niej
Dariusza Oko per „księże profesorze", łamiąc nie tylko ład i porządek dotyczący neutralności religijnej naszego kraju, ale jednocześnie bezmyślnie (i
bezzasadnie) zaopatrując słowo „ksiądz" w przydawkę „profesor". Prawda jest zaś taka, że Dariusz Oko nie tylko nie musi być żadnym „księdzem" dla widza
nieutożsamiającego się z paradygmatem katolickim, ale nie jest i nigdy nie był — profesorem! Oko, podobnie jak poseł Pawłowicz, posiada drugi stopień
naukowy (abrewiatura: dr hab.), a nadto — jak już sobie między wierszami powiedzieliśmy na początku tego felietonu — używanie stopni i tytułu naukowego
jest zasadne tylko wtedy, gdy ktoś rzeczywiście występuje w roli eksperta w swojej dziedzinie (gdy w takim właśnie celu: został zaproszony do studia lub w
innej formie pojawia się w telewizji).
W programach Moniki Olejnik Dariusz Oko nie występuje jako ekspert w swojej dziedzinie. Pojawia się najczęściej jako zagorzały piewca anachronicznych
ideologii i samozwańczy „znawca" genderyzmu. Jeśli zatem z ust uznanego dziennikarza-redaktora słyszymy wielokrotnie powtarzane „księże profesorze",
pozostaje jedynie postawić sobie pytanie: czy zachowanie redaktor Olejnik można wziąć w nawias koniunkturalizmu, samozachowawczości, cynizmu, czy raczej -
delikatnie mówiąc — głupoty i braku zdolności analitycznego myślenia? Takiego analitycznego myślenia na podstawie krytycznego oglądu rzeczywistości
winniśmy wymagać od każdego dziennikarza, bo tylko te przymioty są w stanie sprawić, że informacje podawane nam w massmediach będą prawdziwe, a relacje
między ludźmi — sprawiedliwe.
Właśnie słyszę u Lisa: „Księże Arcybiskupie…" i modlę się o to, żeby był to tym razem czysty koniunkturalizm...
O, ignorancjo ludu! O, bezkrytyczna maso! O, gruncie podatny na indoktrynację...
1 2
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 05-11-2014 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9754 |
|