|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Politologia
Referendum: czy JOW to dobry pomysł? Najczęstsze wątpliwości [2] Autor tekstu: Piotr Dymiński
„Panie, w Anglii już nikt tego nie chce!"
Wracamy na Wyspy Brytyjskie. Ponieważ regularnie rozbrzmiewają tam głosy o zmianie ordynacji, to w Polsce przeciwnicy JOW próbują budować narrację, że
„sami Anglicy chcą to odrzucić, a wy to chcecie w Polsce?!" Dużo wykrzykników dodają do tego. Jednak nie pamiętają (albo nie wiedzą), że w 2011 w Wielkiej
Brytanii odbyło się referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej! Prawie 70% Brytyjczyków powiedziało, że nie chce zmian. To nie tak dawno, prawda?
Oczywiście zawsze będzie jakaś grupa polityków i krzykaczy, którzy zazdroszczą PSL-owi czy innej Samoobronie z Polski, że u nas wystarczy kilka procent
poparcia, jakaś mała branżowa grupa, lub chwilowa moda, a już można chapać przy korycie! Tymczasem u nich trzeba być najlepszym w okręgu! To
niesprawiedliwe, prawda? Zazdroszczą i próbują przekonywać swoich rodaków do zmian. Bezskutecznie, bo Brytole chyba dobrze rozumieją, że ich system
zapewnia im stabilne rządy odporne na radykałów i wąskie grupy interesu. O tym więcej w następnych rozdziałach. W tym miejscu pomyślmy jednak moment nad
samym poziomem tej argumentacji… jeżeli w Anglii ktoś krytykuje JOW, to znaczy od razu, że nasz system jest lepszy niż angielski? A jak w Polsce ktoś
krytykuje demokrację, to może znaczy od razu, że lepszy jest model białoruski? No bez żartów.
Rozdział 6.
„Gangsterzy i kasa będzie decydować i tyle!"
Ten argument powiązany jest też z drugim pytaniem referendalnym, tym o finansowanie partii z budżetu. W tym argumencie kryje się obraźliwe dla Polaków
twierdzenie, ze zagłosujemy tylko na tego, kto zrobi drogą kampanię. Z jednej strony, żeby wygrać wybory trzeba dotrzeć do wyborców, poinformować o tym, że
się kandyduje. To są koszty, więc kasa jest potrzebna. Jednak nie tylko kasa decyduje. Pokazał to Paweł Kukiz, który zrobił kampanię za 600 tysięcy i
zdobył ponad 20% deklasując kandydatów z droższymi kampaniami (jak Korwin-Mikke) i miał o wiele „tańsze głosy" niż wydający miliony na kampanię Duda i
Komorowski. Czyli kasa nie jest czynnikiem decydującym o wygranej.
Mówiąc o JOW trzeba powiedzieć, że koszty kampanii w małym okręgu będą o wiele mniejsze niż w obecnym systemie proporcjonalnym. W warunkach małego okręgu
przesycenie otoczenia plakatami i banerami na każdym słupie może wręcz zaszkodzić kandydatowi „z kasą". "Reguła JOW" przewiduje też równe dla wszystkich
limity wydatków na kampanię. To nie wszystko, w małym okręgu łatwiej kontrolować wydatki kampanijne i źródła finansowania kandydata. Jest to bardziej
przejrzyste. Uwaga, należy się spodziewać, że po wprowadzeniu JOW pewne powiązania finansowe staną się widoczne. Dziennikarze i blogerzy z pewnością będą
je opisywać i piętnować. To nic złego! Jawność i przejrzystość jest dobra. Jeżeli patologiczne relacje będą widoczne, to jako wyborcy będziemy mogli im
przeciwdziałać. Dla porównania, co mamy teraz?
Czy jesteśmy w stanie jako wyborcy monitorować finansowanie partyjnej kampanii w ogromnym okręgu? Nie. Nawet finanse partii nie są transparentne. Matka
Kurka obsmarował KWW Bezpartyjni Samorządowcy wypisując, że na ten komitet wpłacały osoby związane z tym komitetem. Straszne, prawda? Czy mógłby tak
obsmarować np. komitet PiS? Nie może, nawet gdyby chciał. Wydatki bezpartyjnych komitetów muszą być transparentne i rozliczone. Do wydatków partii nie mamy
takiego dostępu. To kolejny przykład partiokracji i nierównych zasad. Zresztą na początku czerwca Sieć Watchdog Polska złożyła cztery zawiadomienia do
prokuratury przeciwko PiS, PO, komitetowi wyborczemu Dudy i komitetowi wyborczemu Komorowskiego. Poszło właśnie o brak jawności finansów i wydatków.
Podsumowując: system oparty o JOW będzie bardziej przejrzysty, a dzięki temu będziemy mogli łatwiej przeciwdziałać negatywnym zjawiskom w finansowaniu
polityków niż teraz. Wiecie, że „afera taśmowa" to zapewne „czubek góry lodowej"?
Rozdział 7.
„Szkoda małych partii, niech by też były w sejmie" („zmarnowane głosy")
To pochodna argumentu o „betonowaniu" z Rozdziału 3 i „nie sprawdza się" z rozdziału 2. Argument ten opiera się na przeświadczeniu, że system wyborczy
powinien być jednak proporcjonalny i umożliwiać wejście do Sejmu nawet małym partiom. Natomiast system większościowy działa zupełnie inaczej. Powoduje
dążenie do łączenia jak najszerszego poparcia różnych środowisk. Mniejsze „partie" stają się frakcjami tych większych, rywalizują wewnątrz w prawyborach i
wspólnie realizują cele. Ich postulaty mogą zostać też realizowane dzięki ustępstwom dużych partii tak jak w przykładzie opisanym w Rozdziale 2. Każdy z
nas powinien się zastanowić, czy chodzi mu o realne zmiany wprowadzane przez stabilny rząd, czy o kryzysy koalicyjne i małe opozycyjne partyjki, których
posłowie będą mogli w Sejmie trochę pokrzyczeć, albo pierdzieć w stołki?
W systemie proporcjonalnym z tymi małymi partiami są poważne problemy. Pierwszy jest taki, że one „kanalizują" pewne grupy społeczne czy postulaty
polityczne nie dając nigdy szans na ich zaistnienie w realnej polityce. To jest taka opozycja, która może sobie istnieć nawet w Sejmie, ale faktycznie nic
nie może zrobić. Drugi problem pojawia się wtedy, gdy taka mała parta jest potrzebna do stworzenia rządu. Wtedy nagle staje się nadreprezentatywna.
Zobaczmy przykład PSL z 2011 roku. Niewiele ponad 8% poparcia, a współrządzi krajem i ma wicepremiera. Gdy uwzględnimy frekwencję i głosy, które padły
bezpośrednio na posłów PSL to uświadomimy sobie, że ludzie z poparciem około 2% społeczeństwa mogą obsadzać najważniejsze stanowiska, blokować reformy, lub
przepychać rozwiązania korzystne dla wąskiej grupy interesów. Serio to jest rozwiązanie mądre i godne uznania większości?
Trzeci problem to zapewnienie miękkiego lądowania dla opadających partii. Najważniejsi ludzie w partii tracącej poparcie mają niemal gwarancję, że
pozostaną posłami nawet, gdy ich formacja spadnie do tych 8 czy 12 %. Ewentualnie mogą się przefarbować i wejść pod nowym szyldem, jak nie jako Unia
Wolności, to jako PO. W dużych okręgach zawsze ktoś się nabierze i na te parę mandatów w systemie proporcjonalnym wystarczy. Mogą sobie wtedy trwać w
opozycji w takiej formie przetrwalnikowej, a po jednej lub dwóch kadencjach powrócić jako „jedyna realna siła opozycyjna", bo cały czas będą obecni w
mediach i instytucjach publicznych. To dlatego od 25 lat Sejm w Polsce opanowany jest cały czas przez tych samych ludzi jeszcze z ZChN i PZPR.
System większościowy jest za to bezwzględny. Nawet partyjni liderzy mogą mieć kłopot z wejściem do parlamentu! Natomiast w latach 20-tych w Wielkiej
Brytanii jedna z dominujących partii całkowicie straciła swoją pozycję, wtedy w ich „systemie dwupartyjnym" Partia Liberalna została wyparta przez Partię
Pracy. Utrata społecznego zaufania i więzi z wyborcami powoduje w systemie JOW całkowitą klęskę partii. To jest doskonałe narzędzie dla nas, dla wyborców.
Rozdział 8.
„A bo ponad 80% może być przeciw komuś, a on i tak wejdzie…" (zmarnowane głosy)
To jest skrajna wersja argumentu o „zmarnowanych głosach", któremu nie poświęcam osobnego rozdziału. Teoretycznie może się tak zdarzyć, że przy dużej
liczbie kandydatów w JOW wygra ktoś ze stosunkowo niewielkim poparciem. Np. około 10 kandydatów będzie miało po około 10% każdy, a posłem zostanie ten co
miał najwięcej czyli powiedzmy 15% poparcia. Według przeciwników JOW jest to jakaś katastrofa. Dlaczego tak myślą? Przekłada sie tu kalka z myślenia w
naszym systemie, gdzie jak jakieś ugrupowanie ma kilkanaście procent, to zazwyczaj reprezentuje stosunkowo wąską grupę i nikogo więcej. Często taka partia
nawet nie zabiega o innych wyborców, bo to mogłoby powodować straty we własnym elektoracie. Podkreślam, że tak dzieje się w systemie proporcjonalnym, który
mamy obecnie.
Natomiast dlaczego nawet taki skrajny wynik nie stanowi katastrofy w JOW? W systemie jednomandatowym poseł reprezentuje swój okręg. Jeżeli, tak jak w tym
teoretycznym przypadku, poseł, którego nazwiemy sobie Kovalsky, wygrał niewielką większością, to musi zabiegać o wzrost swojego poparcia, jeżeli chce
uzyskać mandat w następnych wyborach. On musi (!) reprezentować wszystkich i pozyskiwać nowych wyborców. Z drugiej strony niezadowoleni z jego działań też
mogą jednoczyć siły. Z kilku lub kilkunastu kandydatów łatwo będzie znaleźć dwóch, którzy się dogadają, by następnym razem startował jeden z nich, starając
się zjednoczyć ich elektoraty. W ten sposób zarówno po stronie rządzącej jak i po stronie opozycji system jednomandatowy skłania do porozumień, konsensusu,
szukania wspólnych celów i wyłaniania najlepszych kandydatów.
Tak oddolnie powstaje system dwupartyjny. Nie poprzez zmiany przeliczników i nieuczciwe bariery dla niezależnych kandydatów, a przez oddolne porozumienia i
zabieganie o jak najszersze poparcie ludzi o podobnych poglądach. Taki poseł Kovalsky przez swoje małe poparcie będzie jeszcze bardziej związany z
wyborcami, w tym też z tymi, którzy na niego nie głosowali (!) niż z partyjnym szefem. W systemie JOW reelekcja tego posła zależy od tego czy zdoła zjednać
sobie więcej wyborców, a nie od partyjnego szefa.
Teraz zobaczmy z drugiej strony, w systemie proporcjonalnym do Sejmu nader często wchodzą posłowie z bardzo małym poparciem. W ostatnich wyborach najsłabsi
mieli nieco ponad 3000 głosów. We wcześniejszych wyborach były jeszcze bardziej skrajne wyniki! To powoduje, że mandat takiego posła jest zależny przede
wszystkim od szefa partii, który umieścił takiego posła na swojej liście. On nie tyle musi zabiegać o wyborców, a o łaskę prezesa. W systemie
proporcjonalnym i tak nie ma dużych możliwości pozyskania bardzo podzielonego elektoratu. Wyborcy mogą przecież sobie szukać reprezentantów na innych
listach, nawet tych, co maja ledwo 8%. Nie ma bodźców sprzyjających współpracy. To naprawdę nie jest nasza wina, że „gdzie dwóch Polaków tam trzy partie".
To ten system zachęca do podziałów, tak jak system oparty na JOW zachęca do współpracy. Dlatego w kazdym narodzie gdzie są JOW, wykształca się system
dwupartyjny, a w każdym narodzie gdzie jest system proporcjonalny jest też układ wielopartyjny, kryzysy koalicyjne itd.
Rozdział 9.
„To niedemokratyczne!" („zmarnowane głosy")
Nie ukrywam, że to jeden z moich ulubionych argumentów przeciw JOW. Szczególnie gdy go słyszę od byłych działaczy PZPR. To naprawdę urocze, że ludzie,
którzy współtworzyli PRL chcą mi wmówić, że system stosowany w USA, Francji, Australii, Kanadzie czy Wielkiej Brytanii jest niedemokratyczny. Zarzut
„niedemokratyczności" bierze się głównie z przeświadczenia o „zmarnowanych głosach". O tej kwestii pisałem w rozdziałach: 2, 3, 7 i 8. Czy zatem system
większościowy oparty o JOW jest niedemokratyczny? Zastanówmy się, demokracja to forma sprawowania rządów, w której źródło władzy stanowi wola większości
obywateli. W systemie JOW władze sprawuje ten, kto dostaje najwięcej głosów. To bardzo prosta, a zarazem sprawdzona forma demokracji. Dla odmiany w
systemie proporcjonalnym całe społeczeństwo może być szantażowane przez ludzi popieranych zaledwie przez 2%, co wykazałem na przykładzie wyborów z 2011
roku w Rozdziale 7. To jest naprawdę niedemokratyczne, a nie system z krajów będących kolebką współczesnej demokracji i parlamentaryzmu.
Rozdział 10.
1 2 3 Dalej..
« Politologia (Publikacja: 29-08-2015 )
Piotr Dymiński Krośnianin. Od blisko 30-lat jestem związany z Krosnem. Tutaj spędziłem dzieciństwo, tutaj zdałem maturę. Z wykształcenia jestem politologiem, studia ukończyłem w rodzinnym mieście taty, w Kielcach, które są jednym z moich ulubionych miejsc w Polsce. Wybrałem jednak Krosno. Moje poglądy można w skrócie określić jako z jednej strony konserwatywne, a z drugiej wolnorynkowe. Angażowałem się w różne inicjatywy, np. w Ruch na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, który nadal popieram. Byłem też jednym z założycieli Stowarzyszenia KoLiber. W pracy skupiłem się na lokalnych mediach, które w mojej naiwnie idealistycznej wizji powinny przekazywać mieszkańcom pełną informację o tym co dzieje się w mieście i okolicy, a jednocześnie wspierać lub nawet organizować wszelkie pożyteczne społecznie inicjatywy – integrować lokalną społeczność. Z zamiłowania jestem dziennikarzem. Zacząłem jako wolontariusz w lokalnym radiu. Później pojawił się pomysł na tygodnik „Nasz Głos”, z którym współpracowałem niemal od początku jego istnienia. Obecnie koncentruję się na rozwoju portalu www.KrosnoCity.pl. Nasze motto: „Piszemy o tym co inni wolą pominąć milczeniem” zyskało szczególne znaczenie w Krośnie. Strona www autora
| Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9899 |
|