Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.039.137 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 654 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Prawdę trzeba wyrażać prostymi słowami."
 Ludzie, cytaty » Voltaire » Fragmenty dzieł » Prostaczek - Wolter

19. Spotkanie z Prostaczkiem
Autor tekstu: Wolter

Szlachetna i czcigodna zdrajczyni spotkała się z księdzem de Saint-Yves, zacnym proboszczem z Góry i panną de Kerkabon. Wszyscy byli jednak zdziwieni, ale ich role i uczucia były różne. Ksiądz de Saint-Yves nie śmiał podnieść oczu w obecności siostry. Poczciwa Kerkabońcia wołała:

— Ujrzę tedy mojego złotego chłopca!

— Tak — mówiła urocza Saint-Yves — ale to już nie ten sam człowiek: wzięcie jego, ton myśli, dusza — wszystko uległo zmianie. Stał się równie godny szacunku, jak wprzód był naiwny i nieobyty. Będzie chlubą i pociechą rodziny: czemuż i ja tego nie mogę rzec o sobie!

— I ty, dziecko, jesteś nie ta sama — rzekł przeor — cóż ci się przygodziło tutaj, co spowodowało w tobie taką odmianę?

Wśród tej rozmowy zjawia się Prostaczek wiodąc za rękę jansenistę. Scena stała się tym bardziej wzruszająca i dziwna. Zaczęło się od tkliwych uścisków stryja i ciotki. Ksiądz de Saint-Yves chylił się niemal do kolan Prostaczka, który już nie był Prostaczkiem. Kochankowie rozmawiali ze sobą oczami, wyrażając uczucia, które ich przenikały. Radość i wdzięczność błyszczały na czole młodzieńca; w tkliwych i nieco zamglonych oczach Sant-Yves odbijało się zakłopotanie. Wszyscy dziwili się, że szczęście jej zaprawne jest jak gdyby bólem.

Stary Gordon pozyskał w krótkim czasie serca całej rodziny. Dzielił niedolę młodego więźnia: to był wystarczający tytuł do sympatii. Zawdzięczał wolność dwojgu kochankom, to jedno godziło go z miłością; dawna surowość pierzchła z jego serca; stał się człowiekiem podobnie jak Huron. Nim dano wieczerzę, każdy opowiedział swoje przygody. Dwaj księża oraz ciotka słuchali niby dzieci, które słyszą historię o duchach, i jak ludzie przejęci obrazem tylu nieszczęść.

— Ach — mówił Gordon — może więcej niż pięciuset najzacniejszych ludzi jęczy w tej chwili w tych samych kajdanach, które skruszyła panna de Saint-Yves: świat nie wie nic o ich męce. Dość jest rąk gotowych znęcać się nad nieszczęśliwymi; mało takich, które by chciały im ulżyć.

Uwaga ta, tak prawdziwa niestety, zdwoiła jego wdzięczność i rozczulenie; wszystko mnożyło triumf pięknej Saint-Yves: podziwiano wielkość i niezłomność jej duszy. Z tym podziwem łączył się odcień szacunku, jaki mimo woli budzi osoba, o której się przypuszcza, że ma wpływy na dworze. Tylko ksiądz de Saint-Yves natrącał niekiedy:

— W jaki sposób ona mogła zdobyć tak rychło te wpływy?

Podano wieczerzę bardzo wcześnie: wtem przybywa poczciwa przyjaciółka z Wersalu, która jeszcze nie wiedziała o niczym; przybyła w poszóstnej karocy, a można się domyślić, czyją ów pojazd był własnością.

Wchodzi z miną osoby bywałej u dworu i obarczonej wielkimi sprawami; pozdrawia niedbale zebranych i ciągnie piękną Saint-Yves na ubocze:

— Czemu dajesz tak czekać na siebie? Chodź ze mną; oto diamenty, których zapomniałaś.

Słowa te, mimo że wymówione szeptem, doszły uszu Prostaczka; ksiądz de Saint-Yves zmieszał się, krewniacy Prostaczka zdumieli się jak ludzie, którzy nigdy nie widywali takich wspaniałości.

Młody człowiek, którego umysł rozwinął się pod wpływem całorocznych rozmyślań, wydawał się wzburzony. Kochanka jego zauważyła to; śmiertelna bladość rozlała się po jej pięknej twarzy, dreszcz wstrząsnął nią, ledwie mogła utrzymać się na nogach.

— Och, pani! — rzekła do niebezpiecznej przyjaciółki - zgubiłaś mnie! zadajesz mi śmierć!

Słowa te przeszyły serce Prostaczka, ale nauczył się panować nad sobą; nie podniósł ich z obawy, by nie narazić ukochanej wobec brata, ale pobladł jak ona.

Saint-Yves, zrozpaczona, widząc zmianę na twarzy kochanka, ciągnie przybyłą do alkierzyka; rzuca w jej oczach na ziemię diamenty:

— Ha! — mówi — nie one mnie uwiodły, wiesz o tym; ale ten, który mi je dał, nie ujrzy mnie już nigdy.

Przyjaciółka zaczęła zbierać klejnoty, Saint-Yves zaś dodała:

— Niech je weźmie z powrotem albo niech je da tobie; idź stąd i nie każ mi się wstydzić samej siebie.

Wreszcie pośredniczka opuściła ją, nie mogąc pojąć wyrzutów, których była świadkiem.

Piękna Saint-Yves, ugodzona w samo serce, ledwie mogąc oddychać, musiała iść do łóżka; ale nie chcąc budzić niepokoju, nie zwierzyła nikomu swoich cierpień. Natrąciła jedynie, że czuje się znużona i że chce się położyć; wprzód jednak uspokoiła całe towarzystwo uprzejmymi słowy, kochanka zaś objęła spojrzeniem, które zażegło płomień w jego sercu.

Wieczerza, pozbawiona jej obecności, była smutna; ale był to szlachetny smutek, stanowiący źródło serdecznych i owocnych rozmów, o ileż wyższych od wesołości, za którą ludzie gonią, a która zwykle jest jeno dokuczliwym hałasem.

Gordon skreślił w krótkich słowach dzieje jansenizmu i molinizmu, wzajemnych prześladowań i zaciekłości. Prostaczek ganił te swary i ubolewał nad ludźmi, którzy nie zadowalając się tyloma starciami płynącymi ze sprzeczności interesów, tworzą sobie nowe niedole dla celów urojonych i dla mętnych niedorzeczności. Jeden opowiadał, drugi sądził; obecni słuchali ze wzruszeniem i otwierali oczy na blask nowego światła. Rozmowa zeszła na długość naszych niedoli, a krótkie trwanie życia. Ktoś podniósł, że każdy zawód ma jakieś przywary i niebezpieczeństwa i że od księcia do ostatniego żebraka wszyscy skarżą się na los. Skąd bierze się tylu ludzi, którzy za nędzną zapłatę stają się prześladowcami, zausznikami, katami innych? Z jakąż nieludzką obojętnością człowiek będący przy władzy podpisuje dekret niszczący rodzinę, a z jaką bardziej jeszcze barbarzyńską radością płatni siepacze wykonują wyrok!

— Znałem za młodu — mówił dobry Gordon — krewniaka marszałka de Marillac, który, prześladowany z przyczyny tego dostojnego nieszczęśnika, ukrywał się w Paryżu pod przybranym nazwiskiem. Był to starzec siedemdziesięciodwuletni; żona jego była mniej więcej w równym wieku. Mieli syna, wielkie ladaco, który w czternastym roku życia uciekł z domu; zostawszy żołnierzem i dezerterem przeszedł wszystkie szczeble rozpusty i nędzy; wreszcie przybrawszy nazwisko od jakiejś miejscowości, wstąpił do gwardii kardynała Richelieu (ksiądz ów bowiem, podobnie jak Mazarin, miał gwardię). Z czasem uzyskał w tej zgrai zauszników szarżę kapitana. Temu awanturnikowi polecono uwięzienie starca i jego małżonki; dopełnił zadania z całą srogością człowieka, który chce zaskarbić sobie łaski pańskie. Prowadząc nieszczęśników usłyszał, jak biadali nad niedolą prześladującą ich od kołyski. Między największe nieszczęścia kładli zbłąkanie i utratę syna. Poznał ich: mimo to odprowadził ich do więzienia oświadczając, że służba jego eminencji idzie przed wszystkim. Eminencja nagrodził tę gotowość.

Widziałem szpiega w służbach ojca de La Chaise, jak zdradził własnego brata, w nadziei tłustego beneficjum, którego nie otrzymał: umarł nie z wyrzutów, ale z rozpaczy, iż jezuita wyprowadził go w pole.

Zawód spowiednika, który pełniłem długo, dał mi poznać sekrety rodzin; nie widziałem wśród nich żadnej, która by nie pławiła się w goryczy, gdy na zewnątrz, okryta maską szczęścia, zdawała się kąpać w weselu; a zawsze zauważyłem, iż wielkie zgryzoty są owocem naszej obłędnej chciwości.

— Co do mnie — rzekł Prostaczek — myślę, że dusza szlachetna, wdzięczna i czuła może być szczęśliwa; toteż mam nadzieję, że będę zażywał niezmąconego szczęścia z piękną i dzielną Saint-Yves, liczę bowiem na to — dodał zwracając się z przyjaznym uśmiechem do jej brata — że nie odtrącisz mnie, jak w zeszłym roku, a ja wezmę się do rzeczy w przystojniejszym sposobie.

Proboszcz zaczął się tłumaczyć ze swego dawniejszego postępowania oraz zapewnił go o wiecznej przyjaźni.

Stryj Kerkabon rzekł, że będzie to najpiękniejszy dzień jego życia. Dobra ciotka lejąc łzy radości wołała:

— Mówiłam ci. mówiłam, że nie zrobisz zeń poddiakona! jeden sakrament taki dobry jak drugi; gdybyż Bóg dał mi dostąpić jego dostojeństwa! ale chcę ci zastąpić matkę.

Za czym wszyscy, na wyprzódki, jęli się rozpływać nad piękną Saint-Yves.

Rozkochany chłopiec zbyt był przejęty tym, co dlań uczyniła, zbyt ją kochał, aby przygoda z diamentami wywarła na nim szczególne wrażenie. Ale te słowa, które aż nadto dobrze słyszał: „Zadajesz mi śmierć", przerażały go jeszcze i mąciły jego wesele, gdy zachwyty nad uroczą kochanką potęgowały jego miłość. Wszyscy zajmowali się tylko nią; rozmawiali jedynie o szczęściu, na jakie zasługuje para kochanków: układano plany wspólnego życia w Paryżu; projekty przyszłej fortuny, dostatków; oddawano się nadziejom, które błysk szczęścia rodzi tak łatwo. Ale w głębi Prostaczek czuł coś, co zmąciło te złudzenia. Odczytywał te przyrzeczenia podpisane „Saint-Pouange" i dekrety podpisane „Louvois": malowano mu tych ludzi takimi, jak byli lub jaką mieli opinię. Każdy wyrażał się o ministrach i o ich urzędzie z ową bezceremonialną swobodą, uważaną we Francji za najszacowniejszą ze wszystkich swobód na ziemi.

Gdybym był królem — mówił Prostaczek — oto jakiego wybrałbym ministra wojny. Musiałby to być człowiek najwyższego urodzenia. skoro wydaje rozkazy szlachcie. Żądałbym, aby sam był wojskowym, aby przeszedł wszystkie stopnie, aby był co najmniej generałem, godnym rangi marszałka Francji. Czyż nie jest konieczne, aby sam służył dla lepszego zapoznania się ze służbą? Czy oficerowie nie będą sto razy chętniej powolni żołnierzowi, który na równi z nimi złożył dowody męstwa, niż molowi gabinetowemu, który choćby był największym geniuszem, może co najwyżej odgadywać operacje wojenne? Nie miałbym nic przeciw temu, aby był człowiekiem szczodrym, choćby nawet podskarbi miał znaleźć się przez to w kłopocie. Chciałbym, żeby pracował łatwo, a nawet żeby posiadał ową swobodę i wesołość, która bywa udziałem ludzi wyższych, jedna tyle sympatyj i czyni wszelki obowiązek mniej uciążliwym.

Prostaczek pragnął, by minister miał to usposobienie, ponieważ zauważył, że wesołość nigdy nie idzie w parze z okrucieństwem.

Pan Louvois nie byłby rad z życzeń Prostaczka: zalety jego były innego rodzaju.

Ale gdy oni zabawiali się u stołu, choroba nieszczęsnej panienki przybierała groźny obrót; wystąpiła trawiąca gorączka. Biedactwo cierpiało bez skargi, bacząc, by nie zmącić wesela biesiadników.

Widząc, że Saint-Yves nie śpi, brat jej podszedł do wezgłowia: stan siostry przeraził go. Wszyscy się zbiegli; kochanek zbliżył się do łóżka. Był on bez wątpienia najbardziej niespokojny i wzruszony z obecnych; ale do wszystkich przyrodzonych darów nauczył się łączyć umiarkowanie; poczucie przystojności zajmowało u niego naczelne miejsce.

Sprowadzono pobliskiego lekarza. Był to jeden z owych medyków, którzy odprawiają chorych w pośpiechu, mylą ich chorobę z chorobą poprzedniego pacjenta i stosują ślepą rutynę w sztuce, której najdojrzalszy i najbardziej zrównoważony sąd nie jest mocen odjąć niepewności i niebezpieczeństw. Pogorszył chorobę skwapliwością, z jaką przepisał lekarstwo będące wówczas w modzie. Moda w medycynie! Mania ta była aż nazbyt powszechna w Paryżu.

Smutek pięknej Saint-Yves bardziej jeszcze od lekarza przyczyniał się do pogorszenia jej stanu. Dusza zabijała ciało. Trawiące ją myśli sączyły w jej żyły truciznę jadowitszą niż jad palącej gorączki.


 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
20.Saint-Yves umiera
18.Saint-Yves oswobadza ukochanego

 Dodaj komentarz do strony..   


« Prostaczek - Wolter   (Publikacja: 03-08-2002 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 1704 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365