Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.285.793 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 685 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"To co się bez dowodu podaje, to bez dowodu można odrzucić"
 Ludzie, cytaty » Voltaire » Fragmenty dzieł » Prostaczek - Wolter

20.Saint-Yves umiera
Autor tekstu: Wolter

Wezwano innego lekarza: ten, miast wspomagać naturę i pozwolić jej działać w pełnym życia organizmie, myślał jedynie o tym, aby robić na złość koledze. W dwa dni choroba przybrała obrót śmiertelny. Cierpienie rzuciło się z równą siłą na mózg, który uważają za siedzibę rozumu, co na serce, które jest podobno siedzibą uczuć.

— Jaki niewytłumaczony mechanizm poddał nasze narządy władzy uczuć i myśli? W jaki sposób jedna bolesna myśl może zakłócić bieg krwi? Jak nawzajem krew może przez swoje zaburzenia oddziałać na sferę pojęć? co za fluid nieznany, ale niewątpliwie istniejący, chybszy i żywszy niż światło, bieży w mgnieniu oka we wszystkie kanały życia, rodzi wrażenia, pamięć, smutek lub radość, rozum lub szaleństwo, przywodzi na myśl ze zgrozą to, o czym chciałoby się zapomnieć, i ze zwierzęcia obdarzonego myślą czyni albo przedmiot podziwu, albo współczucia i łez?

Tak mówił dobry Gordon; a refleksja ta, tak naturalna, mimo że tak rzadko nastręczająca się myślom, nie zmniejszała w niczym jego rozczulenia, nie należał bowiem do owej smutnej kategorii filozofów, którzy silą się na bezczułość. Wzruszony był losem młodej dziewczyny, jak ojciec, który patrzy na powolną śmierć ukochanego dziecka. Ksiądz de Saint-Yves był w rozpaczy; przeor i jego siostra wylewali strumienie łez. Ale kto mógłby odmalować stan Prostaczka? Żaden język nie posiada wyrażeń na oddanie podobnego bezmiaru rozpaczy; słowa są zbyt słabe.

Ciotka, sama wpółżywa, trzymała głowę umierającej w wątłych dłoniach; brat jej klęczał przy łóżku; kochanek tulił drogą rękę, zwilżając ją łzami i wydając głośne łkania; nazywał ją swoim aniołem, swoją nadzieją, życiem, połową samego siebie, kochanką, żoną. Na to słowo: „żona", umierająca westchnęła, spojrzała nań z nieopisaną czułością i wydała krzyk zgrozy; następnie w jednej z owych chwil wytchnienia, w których dusza odzyskuje swą jasność i siłę, krzyknęła:

— Ja, twoją żoną! ach, drogi kochanku, to imię, to szczęście, ta nagroda to już nie dla mnie; umieram i zasłużyłam na to. O bóstwo mego serca! O ty, którego poświęciłam piekielnym biesom, stało się, jestem ukarana, żyj szczęśliwy.

Nikt nie zrozumiał tych słów nabrzmiałych uczuciem i grozą, ale wypełniły one serca przestrachem i roztkliwieniem. Nieszczęsna dziewczyna zdobyła się na odwagę wyjaśnienia ich. Każde słowo przyprawiło obecnych o dreszcz zdumienia, bólu i współczucia. Wszyscy uczuli nienawiść do możnego człowieka, który zgodził się naprawić straszną niesprawiedliwość jedynie za cenę zbrodni i zniewolił do wspólnictwa najbardziej godną czci niewinność.

— Jak to, ty winną? — wykrzyknął kochanek — nie, nigdy: zbrodnia może się spełnić jedynie w sercu, twoje zaś należało do cnoty, i do mnie.

Tkliwość jego zdawała się wracać piękną Saint-Yves do życia. Czuła, że w serce jej wstępuje pociecha; dziwiła się, że Prostaczek kocha ją jeszcze. Stary Gordon byłby ją potępił wówczas, gdy był jedynie jansenistą, ale obecnie, stawszy się mędrcem, poważał ją i płakał.

Wśród tylu łez i obaw, gdy wszystkie serca przejęte były niebezpieczeństwem tej drogiej wszystkim panienki i gdy wszyscy poddawali się wzruszeniom, oznajmiono gońca ze dworu. Goniec! od kogo? z czym? Przybywał od jego wielebności spowiednika królewskiego do przeora z Góry. Pisał nie sam ojciec de La Chaise, ale brat Vadbled, jego pokojowiec, człowiek podówczas bardzo wpływowy, który przekazywał arcybiskupom wolę jego wielebności, udzielał audiencji, przyrzekał beneficja, wyrabiał niekiedy dekrety uwięzienia. Donosił przeorowi z Góry, że jego wielebność wie o jego bratanku; że uwięzienie było tylko omyłką; tego rodzaju drobne przykrości zdarzają się często i nie trzeba przywiązywać do nich wagi; zezwala wreszcie, aby przeor przedstawił mu bratanka nazajutrz, aby również przyprowadził z sobą starego Gordona; brat Vadbled wprowadzi ich do jego wielebności i do pana de Louvois, który przyjmie ich na chwilę w przedpokoju.

Dodawał, że opowiedziano królowi dzieje Prostaczka i jego utarczkę z Anglikami, że z pewnością król raczy go zauważyć przechodząc przez galerię, a może nawet skinie mu głową. List kończył się pochlebną nadzieją, że wszystkie damy na dworce zechcą przyjąć rano Prostaczka w swojej gotowalni, że ta i owa powie mu: „Dzień dobry, panie Prostaczku", i że z pewnością będzie mowa o nim na wieczerzy u króla. List podpisany był: „Wasz oddany brat Vadbled, jezuita."

Skoro przeor odczytał głośno list, bratanek jego, wściekły, ale panując przez chwilę nad swym gniewem, nic nie rzekł do posłańca; zwróciwszy się jeno ku swemu towarzyszowi niedoli, spytał, jak mu się zda to pisanie. Gordon odpowiedział:

— To się nazywa traktować ludzi jak małpy! Bije się ich i każe się im tańczyć.

Prostaczek, u którego w gwałtownych wzruszeniach pierwotny charakter brał górę, podarł list na kawałki i rzucił je w nos posłańcowi:

— Oto moja odpowiedź.

Stryj, przerażony, miał uczucie, że spada nań piorun i dwadzieścia tajnych dekretów. Co prędzej skreślił list, aby usprawiedliwić, wedle możności, to, co brał za wyskok młodzieńczego uniesienia, a co było wybuchem wielkiej duszy.

Ale boleśniejsze obowiązki zaprzątnęły wszystkich. Piękna i szlachetna Saint-Yves czuła już nadchodzący koniec; była spokojna, ale owym okropnym spokojem osoby, która nie ma już sił do walki.

— O, mój drogi kochanku — rzekła gasnącym głosem — śmierć karze mnie za mą słabość; ale ginę z tą pociechą, że widziałam cię wolnym. Ubóstwiałam cię wówczas, kiedy cię zdradziłam, i ubóstwiam w chwili, gdy żegnam cię na wieki.

Nie stroiła się w czczą nieugiętość; nie znała owej nędznej próżności mającej na celu to, aby parę kumoszek rzekło: „Umarła mężnie." Któż zdoła w dwudziestym roku stracić kochanka, życie i to, co zwą „honorem", bez żalu i rozdarcia? Czuła całą grozę swego stanu i dawała wyraz temu poczuciu w gasnących słowach i spojrzeniach, które przemawiają z taką mocą. Płakała wreszcie jak wszyscy, w chwilach gdy miała siłę płakać.

Niech inni wychwalają pompatyczny zgon tych, którzy poddają się bezwładnie dziełu zniszczenia; to właściwość wszystkich zwierząt. Umieramy jak one, obojętnie, jedynie wówczas, gdy wiek lub choroba zrówna nas z nimi, stępiając nasze organy. Kto bądź ponosi wielką stratę, odczuwa wielką żałość; jeśli ją dławi, to znaczy, że próżność towarzyszy mu do samego progu śmierci.

Skoro nieszczęsna chwila nadeszła, wszyscy obecni dali folgę łzom i krzykom. Prostaczek stracił zmysły. Silne dusze, kiedy owładnie nimi tkliwość, doznają o wiele gwałtowniejszych uczuć niż inni. Dobry Gordon znał go na tyle, iż obawiał się, aby odzyskawszy zmysły nie targnął się na swoje życie. Usunięto wszelką broń; nieszczęśliwy młodzian spostrzegł to; rzekł do obecnych, bez łez, jęku, bez wzruszenia:

— Czy myślicie, że jest kto na ziemi, kto miałby prawo i moc wstrzymać mnie?

Gordon nie silił się go częstować mdłymi racjami, mającymi jakoby dowieść, że człowiek nie ma prawa użyć swej wolności dla położenia końca istnieniu, kiedy się staje zbyt wielką męczarnią; że nie powinno się opuszczać domu, gdy już nie sposób w nim mieszkać; że człowiek jest na ziemi jak żołnierz na posterunku: jak gdyby Najwyższej Istocie zależało coś na tym, czy skupienie kilku cząsteczek materii znajdzie się w tym miejscu czy w innym. Bezsilne argumenty, którym niezłomna i świadoma siebie rozpacz nie raczy dawać ucha i na które Katon odpowiedział jeno ciosem sztyletu.

Głuche i straszliwe milczenie Prostaczka, jego posępny wzrok, trzęsące się wargi, drżenie całego ciała napełniały duszę obecnych owym połączeniem współczucia i zgrozy, które poraża władze duszy, kładzie tamę wszystkim dyskursom i wyraża się jedynie bezładnymi słowy. Nadbiegła gospodyni domu wraz z rodziną; wszyscy drżeli, patrząc na rozpacz młodzieńca; roztoczono nad nim ścisły dozór, śledzono wszystkie ruchy. Już lodowate ciało pięknej Saint-Yves przeniesiono do sieni, z dala od oczu kochanka, a on zdawał się go szukać jeszcze, mimo że niezdolny nic widzieć.

Podczas tych śmiertelnych ceremonii, w chwili gdy ciało spoczywa wystawione w bramie, gdy księża klepią przy nim niedbale modlitwy, przechodnie zaś jedni bezmyślnie rzucają na trumnę kilka kropel święconej wody, inni obojętnie mijają ją śpiesząc swoją drogą; gdy krewni płaczą, a kochanek bliski jest samobójstwa, Saint-Pouange przybywa wraz z ową przyjaciółką z Wersalu.

Jego przelotna zachcianka, zaspokojona tylko raz jeden, przerodziła się w miłość. Wzgarda, z jaką spotkała się jego hojność, podrażniła go. Ojcu de La Chaise nigdy nie przyszłoby na myśl przybyć do tego domu; ale Saint-Pouange, mając wciąż przed oczyma obraz pięknej Saint-Yves, płonąc chęcią ugaszenia żądzy, która, ledwie raz nasycona, zostawiła w jego sercu żądło pragnień, nie zawahał się sam szukać tej, której może nie zechciałby przyjąć ani trzy razy, gdyby przyszła sama.

Wysiada z karocy; pierwszym przedmiotem, który mu się nastręcza, jest trumna; odwraca oczy z naturalną odrazą człowieka tonącego w rozkoszach, przeświadczonego, że powinno mu się oszczędzić wszelkiego widowiska przywodzącego na pamięć ludzką niedolę. Chce wsiadać z powrotem. Dama z Wersalu pyta przez ciekawość, kogo grzebią; słyszy nazwisko panny de Saint-Yves. Blednie, wydaje straszliwy krzyk; Saint-Pouange obraca się: zdumienie i ból napełniają jego duszę. Dobry Gordon stał opodal, z oczami pełnymi łez. Przerywa smutne modły, aby opowiedzieć dworakowi katastrofę. Przemawiał z siłą, jaką daje ból i cnota. Saint-Pouange nie był złym człowiekiem; wir spraw i uciech oszołomił jego duszę, która żyła jakby w letargu. Nie doszedł jeszcze wieku, w którym serce ministrów staje się z kamienia; słuchał Gordona ze spuszczonymi oczami i ocierał raz po raz łzy, które w nim samym budziły zdziwienie: łzy żalu i wyrzutów.

— Pragnę koniecznie widzieć — rzekł — niezwykłego człowieka, o którym mi wspomniałeś; wzrusza mnie on prawie tyle co niewinna ofiara, której śmierci stałem się przyczyną.

Gordon zawiódł go do komnaty, gdzie przeor, panna de Kerkabon, ksiądz de Saint-Yves i paru sąsiadów cuciło omdlałego młodzieńca.

- Jam winien twego nieszczęścia — rzekł podminister — obrócę życie na to, aby je naprawić.

Pierwszą myślą, która przeszła przez głowę Prostaczka, było zabić go, a później siebie. Myśl bardzo godziwa: ale był bez broni i pod ścisłym dozorem. Saint-Pouange nie dał się zrazić odmową, której towarzyszyły zasłużone wyrazy wzgardy, wyrzutów i wstrętu. Czas łagodzi wszystko. Pan de Louvois zdołał w końcu zrobić z Prostaczka znakomitego oficera; zasłynął pod innym mianem w Paryżu i w armii; a był równocześnie nieustraszonym żołnierzem i filozofem.

Nigdy nie zdołał wspomnieć swojej przygody bez jęku; mimo to znajdował pociechę w tym, aby o niej mówić. Czcił pamięć tkliwej Saint-Yves do ostatniego tchnienia. Ksiądz de Saint-Yves i przeor otrzymali każdy po dobrym beneficjum; poczciwa Kerkabońcia bardziej była rada oglądać bratanka w splendorach wojskowych niż w komeżce poddiakona. Dewotka z Wersalu zachowała diamentowe kolczyki i jeszcze otrzymała jakiś piękny podarek. Ojciec Dowszystkiego dostał parę skrzyń z czekoladą, kawą, kandyzowanym cukrem, cytrynami wraz z „medytacjami" wielebnego ojca Croiset i Kwiatem świętości [ 1 ] oprawnymi w safian. Zacny Gordon żył z Prostaczkiem do końca w serdecznej przyjaźni; otrzymał również beneficjum i zapomniał na zawsze o „łasce skutecznej" i o „zbieżnym współdziałaniu". Przyjął za godło zdanie: „Nieszczęście zda się na coś." Iluż poczciwych ludzi mogłoby powiedzieć: „Nieszczęście nie zda się na nic!"


 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Jak Kandyd chował się w pięknym zamku i jak go sta
19. Spotkanie z Prostaczkiem

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (1)..   


 Przypisy:
[ 1 ] Flor de las vidas de los santos, zbiór legend napisany przez jednego z pierwszych jezuitów hiszpańskich Pedro Ribadeneira (1527-1611 ).

« Prostaczek - Wolter   (Publikacja: 03-08-2002 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 1705 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365