Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.177.327 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 306 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Religia ukrywa wiele szelmowstwa przed podejrzeniami".
 Światopogląd » Światopogląd naukowy

Klatka czasoprzestrzeni, klatka umysłu [2]
Autor tekstu:

Notabene, wbrew założeniom szczególnej teorii względności, wydaje się, iż istnieje we Wszechświecie wyróżniony, „spoczynkowy" układ odniesienia. To taki, wobec którego energia kinetyczna wszystkich obiektów wypełniających Wszechświat, lub też jego wystarczająco dużą część (większą, niż największe niejednorodności rozkładu materii), jest najmniejsza, a wypadkowy pęd — zerowy (ze względu na wektorowy charakter pędu przeciwnie skierowane pędy „kasują się"). To taki, wobec którego średnia temperatura reliktowego promieniowania tła pochodzącego z różnych kierunków jest jednakowa. Promieniowanie tła docierające do Ziemi z jednej strony (półsfery niebios) jest nieco cieplejsze, niż ze strony (półsfery) przeciwnej. Wiemy stąd, że nasza Galaktyka porusza się wobec tego wyróżnionego („spoczynkowego") układu odniesienia z ok. 0.5 % szybkości światła.

Zawsze z przyjemnością oglądałem film „Gwiezdne wojny", a przynajmniej Epizod IV (czyli pierwszy, który pojawił się na ekranie). Jednocześnie zawsze bawiło mnie jego kompletnie dowolne podejście do fizycznych realiów świata, w którym żyjemy. W kontekście niniejszego artykułu dotyczy to oczywiście przede wszystkim podróży kosmicznych. W rzeczywistości to nie Luke Skywalker dotarłby na odległą zamieszkaną planetę, a dopiero jego bardzo odległy potomek, a po powrocie po kilku wojażach do księżniczki Lei zastałby on nowy gatunek, który z niej wyewoluował. Oczywiście, w „Gwiezdnych wojnach" bohaterzy podróżują pomiędzy odległymi miejscami w przestrzeni poprzez, o ile pamiętam, „hiperprzestrzeń". Jednakże wiara w „hiperprzestrzeń" jest z punktu widzenia nauki równie racjonalna, co wiara w smoki i krasnoludki.

Czasami jako remedium na ograniczenia w podróżach kosmicznych podaje się tzw. tunele czasoprzestrzenne. Szczególnie celuje w tym wielu autorów książek popularnonaukowych. Niestety, jest to chwyt pod publiczkę. Tunele takie oparte są na cząstkowych (fragmentarycznych) teoriach fizycznych, zaburzają zasadę przyczynowości (można nimi podróżować nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie, np. do własnej przeszłości), ich rozmiary są mikroskopijne (choć co „ambitniejsi" popularyzatorzy znajdują sposoby, aby je rozciągnąć), wymagają (te duże) astronomicznych energii itd. Przykro stwierdzić, ale wielu naukowców parających się pisaniem książek popularnonaukowych często nie rozróżnia (lub nie chce rozróżniać) pomiędzy dobrze ugruntowanymi fenomenami a wysoce spekulatywnymi zjawiskami znajdującymi się na granicy nauki, a nawet już poza nią. Cóż, książki muszą się sprzedawać, a na konta wpływać pieniążki… . A że (przeważnie młodym) ludziom marzącym o „Gwiezdnych wojnach" robi się wodę z mózgu? Formalnie wszystko jest w porządku, ponieważ rzeczeni pisarze (przynajmniej niektórzy z nich) mówią przecież, że podają jedynie teorie i hipotezy. Zapominają dodać, że rozmaite teorie mają bardzo różny stopień uprawomocnienia.

Oczywiście, ktoś może twierdzić, że obecna nauka nie jest jeszcze skończona, i że przyszła nauka pozwoli na szybkie przemieszczanie się na astronomicznych dystansach. Jest to jednakże kliniczny wręcz przykład tak zwanego „wishful thinking", czyli myślenia życzeniowego. W chwili obecnej nic na to nie wskazuje.

Tak więc eksploracja i zasiedlanie wydają się na większą skalę niemożliwe. Oczywiście, w naszym zasięgu jest Układ Słoneczny — Mars, księżyce wielkich planet złożonych głównie z wodoru, takich jak Jowisz czy Saturn. Wiemy już jednak z pewnością, że nie znajdziemy tu istot inteligentnych. Tlą się nikłe nadzieje dotyczące życia — jakieś jego proste formy mogłyby istnieć na powierzchni Marsa, w podlodowym oceanie Europy (księżyc Jowisza) lub w wodorowęglanowych morzach Tytana (księżyc Saturna), ale na razie to czysta spekulacja. Tak czy owak, na międzygwiezdne wojaże czy pogawędki nie mamy co liczyć. Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy zamknięci w klatce czasoprzestrzeni. Ucieczki z niej nie ma — uniemożliwiają ta najbardziej fundamentalne prawa fizyczne.

Cóż, może ktoś powiedzieć, życie człowieka jest względnie krótkie, ale ludzkość jako całość ma czas. Niech to nawet będą dziesiątki tysięcy lat, ale w końcu zbudujemy odpowiednie statki kosmiczne i roześlemy je do wybranych gwiazd i krążących wokół nich planet, aż wreszcie tam dotrą. Może to bardzo daleka perspektywa, ale chyba lepsze niż nic.

Pomijam już czysto techniczne problemy i zakładam (bardzo) optymistycznie, że zostaną one przezwyciężone. Pozostają jednak jeszcze dwie zasadnicze kwestie, które moim zdaniem poddają w wątpliwość i podminowują uprawnienie takiego przedsięwzięcia: faktualna i etyczna:

1. Czy cywilizacja ludzka przeżyje do momentu, kiedy osiągnie zdolność do skonstruowania statków międzygwiezdnych (w celu zasiedlenia obcej planety musiałyby one zabrać ze sobą cały „zalążek" cywilizacji technicznej, poczynając od którego mogłaby ona być odtworzona)?

2. Czy ludzkość moralnie zasługuje na odkrycie pokrytych życiem planet możliwych do zasiedlenia oraz inteligentnych obcych, którym moglibyśmy o nas opowiedzieć?

Kwestie te są ściśle ze sobą powiązane.

Zacznijmy od punktu drugiego. Załóżmy, że odkrywamy planetę obdarzoną życiem i możliwą do zasiedlenia. Pełni euforii wysyłamy tam statki kosmiczne. Astronauci lądują i przystępują do badań naukowych. Obfitują one w wielorakie i niezmiernie ciekawe odkrycia. Jednakże po kilkudziesięciu latach eksploracyjny zapał zostaje zastąpiony przez rutynę. Badacze przekształcają się w osadników. Rozmnażają się, ich liczba lawinowo rośnie. Zaczynają zasiedlać coraz to nowe obszary, budować miasta, rozwijać przemysł i rolnictwo, najprawdopodobniej przy użyciu roślin i zwierząt przywiezionych z Ziemi (lokalne przypuszczalnie byłyby niejadalne). Miejscowe ekosystemy kurczą się drastycznie. Ich resztki zamykane są w rezerwatach, których skuteczność jest na dłuższą metę wątpliwa. Większość lokalnych gatunków ulega wymarciu. Na początku może chciano by się temu przeciwstawić, ale wkrótce uznano by to za nieuchronne koszty cywilizacyjne. W końcu, wszystko jest przecież dla ludzi… . Znajome?

Pytam zatem, po co mamy odkrywać nowe formy życia? Po to, żeby nowi „pionierzy" weszli ze swoimi piłami mechanicznymi, żeby nowi przedsiębiorczy „odkrywcy" rżnęli, co się da i strzelali, do czego się da, żeby nowi „deweloperzy" zniszczyli wszelkie urokliwe zakątki odległych planet, dumnie głosząc się forpocztą postępu cywilizacyjnego? Chciałoby się powiedzieć, że już lepiej, żeby żadne oko nie spoczęło na cudach jakiejś odległej planety, niż żeby miały się one dostać pod opiekę naszej rozumnej i cywilizowanej rasy.

Nie jestem fanatykiem. Oczywiście, że człowiek potrzebuje miejsca i zasobów zarówno na Ziemi, jak i na innych planetach możliwych do zasiedlenia. Chodzi o zachowanie rozsądnych proporcji. Na przykład „pół na pół": pół obszarów do zamieszkania przez człowieka, pół dla dzikiej przyrody. Trzeba by także z góry zaplanować, które dokładnie obszary będzie się chronić, tak aby zachować te najcenniejsze i zachować równowagę ekologiczną. Nie iść na żywioł, jak to się stało i ciągle dzieje na naszej planecie, a potem próbować chronić przypadkowe niedobitki. Oczywiście, ludzkość jeszcze do tego nie dorosła.

Obecnie często skupiamy się na ochronie „ginących gatunków". To znaczy tworzymy jakieś ograniczone obszarowo rezerwaty, gdzie znajdują ostoję ostatnie żyjące osobniki. Ale, po pierwsze, aby populacja jakiegoś gatunku była w dłuższym okresie czasu stabilna i odporna na zagrożenia (np. choroby, warunki klimatyczne, chów wsobny), musi być odpowiednio duża i zróżnicowana, musi się składać z wielu częściowo geograficznie rozdzielonych sub-populacji. Szczególnie w przypadku dużych ssaków drapieżnych wymaga to wielkich powierzchni przez nie zamieszkanych. Miło ogląda się filmy przyrodnicze o afrykańskiej sawannie i jej mieszkańcach, ale mało kto sobie zdaje sprawę, że pozostały już stosunkowo niewielkie fragmenty, a istnienie takich gatunków jak gepard jest zagrożone. Po drugie, gatunek ma „sens" jedynie „w kontekście" swojego naturalnego środowiska. Bez niego stanowi tylko swego rodzaju eksponat muzealny. Egzystencja np. żubrów i koników polskich w naszym kraju, których osobniki są dokarmiane na zimę, pozbawione swoich naturalnych wrogów, sztucznie selekcjonowane itp. przypomina raczej hodowlę krów albo trzymanie zwierząt w ZOO lub zwierzyńcach, a nie prawdziwie naturalne bytowanie (dlaczego po prostu nie wypchać paru osobników?). Po trzecie, co jest z tym związane, ważniejsza niż tak rozumiana ochrona poszczególnych gatunków jest ochrona całych ekosystemów i ich zespołów (np. nie tylko jezior, ale także otaczających je lasów i moczarów), co siłą rzeczy wymaga ochrony wielkoobszarowej. Po czwarte, dlaczego, aby zobaczyć fragmenty w miarę naturalnego lasu, mieszkaniec np. Wrocławia musi jechać na drugi koniec Polski, do Puszczy Białowieskiej lub w Bieszczady (które notabene także są stopniowo dożynane), a nie po prostu „za miasto".

Krótko mówiąc, przynajmniej obecnie, moralnie nie zasługujemy na odkrycie nowych form życia, ponieważ bezrozumnie niszczymy te, które już znamy na Ziemi. Działalność człowieka spowodowała największe wymieranie gatunków na naszej planecie od czasów zagłady dinozaurów. A przecież nic nie wskazuje, żeby to był koniec. Wprost przeciwnie, w najlepsze trwa np. wycinka lasów tropikalnych w Azji Południowo-Wschodniej, Ameryce Południowej i Afryce. Nie mówię o takich „wysoko rozwiniętych" terenach jak Europa, gdzie niszczenie naturalnych ekosystemów już się w ogromnej większości dokonało. Na przykład w Polsce nie ma już praktycznie przyrody pierwotnej, a tej zbliżonej do naturalnej zostało niewiele. W niedługim czasie cała kula ziemska może wyglądać podobnie (albo jeszcze znacznie gorzej, jak np. duża część Europy Zachodniej).

Pomarzmy sobie, że za kilkanaście-kilkadziesiąt lat odkrywamy jakieś kilkanaście rodzajów quasi-bakterii na Marsie lub w podlodowym oceanie Europy (przypominam, że nie chodzi mi o nasz kontynent, tylko o księżyc Jowisza). Brzmi wspaniale i ekscytująco, prawda? Co z tego, kiedy w tym samym czasie wybijemy dziesiątki tysięcy gatunków na Ziemi? Po co szukać życia „obcego", kiedy nie potrafimy docenić tego na naszej planecie? Wiele osób fascynuje się nieznanymi formami życia we Wszechświecie. Ciekaw jestem, na ile większość z tych ludzi orientuje się w różnorodności organizmów biologicznych zasiedlających Ziemię teraz i w przeszłych epokach geologicznych. Jestem biologiem, ale do dzisiaj fascynuje mnie niebywałość i nieprzebraność postaci przybieranych przez życie. Ciągle jestem zaskakiwany przez rozmaite rozwiązania strukturalne i funkcjonalne (i estetyczne !), do których doprowadziła ewolucja biologiczna — wystarczy obejrzeć chociażby dobry film przyrodniczy zrobiony np. przez BBC lub National Geographic. Może więc, zamiast śnić o „obcych", warto by najpierw dogłębnie poznać to, co mamy?


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Homeopatia państwowa
Listy do przyjaciół

 Zobacz komentarze (38)..   


« Światopogląd naukowy   (Publikacja: 29-07-2011 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Bernard Korzeniewski
Biolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 41  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 2080 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365